środa, 22 stycznia 2014

Anna Gabryś - Salony krakowskie

Montgomerry z bloga Słowem malowane przypomniałam mi niedawno o Salonach Krakowskich, donosząc triumfalnie, że je właśnie nabyła. Ja Salony kupiłam dawno dawno temu, w księgarni, a więc jako nowość wydawniczą, ale czytałam dotąd jeno wyrywki (na zdjęciu widać wystające różowe karteczki-zakładki), postanowiłam więc kuć żelazo, póki gorące i natychmiast się za nie zabrałam już po bożemu, od początku do końca. Zabrało mi to pół soboty i pół niedzieli, sama się dziwiłam, że aż tyle, bo w końcu książka nie tak gruba, ale jakoś mi powoli szło...

Może ta powolność czytania wynikała z masakrycznej ilości przypisów... Nie lubię, gdy przypisy są z tyłu i trzeba co jakiś czas wertować książkę, a w przypadku Salonów to już była przesada - wyobraźcie sobie, że przypis był co drugie zdanie. A jeśli nie co drugie, to co trzecie. Weźmy dla przykładu pierwszy rozdział czyli Poniedziałek (bowiem książka została podzielona na dni tygodnia, w których różne salony stale przyjmowały gości): liczy on 19 stron - i 65 przypisów! Z jednej strony dobrze, z drugiej źle. Wolałabym, gdyby te przypisy znalazły się u dołu strony i nie trzeba było tak kursować z początku na koniec. Jednocześnie taka ilość przypisów wskazuje na charakter pracy - to kompilacja z dziesiątków, by nie powiedzieć setek wspomnieniowych książek po Krakowie. Dla początkujących krakowianistów cymes, dla takiej maniaczki jak ja - nieco powtórka z rozrywki. Bo okazuje się, że wszystko to już było, wszystko znam... lub prawie wszystko :) Mongomerry zachwyciła się bibliografią na końcu, że taka obszerna. Fakt. Przeczytałam ją od deski do deski (11 stron!) i stwierdziłam, że poza paroma pozycjami przedwojennymi i artykułami z czasopism znakomita większość jest mi znana, ale jednak parę inspiracji na przyszłość się znalazło - drżyj allegro!

Powstaje pytanie, czy ja tę książkę ganię czy chwalę :) No bo skoro mnie zmęczyła... to przez to, że praktycznie wszystko, o czym pisze autorka, wiedziałam i znałam, może dlatego lektura była nużąca - nie spodziewałam się niczego nowego po odwróceniu kartki. Z drugiej strony Salony krakowskie to rodzaj uporządkowania wiedzy na ten temat i dobrze mieć tę pozycję na półce, gdy się czegoś na szybko szuka, zwłaszcza że książka została również zaopatrzona w indeks nazwisk. Czego mi zabrakło? Dokładnego adresu niektórych salonów, owszem, podaje autorka ulicę, ale bez numeru - szkoda, że sobie nie zadała trudu wyszukania takich danych w jakichś starych księgach adresowych w Archiwum Miejskim czy gdzie to trzeba szukać...

Zdjęcie jednego z opisywanych salonów:
Może powinnam tu dodać, że autorka skupia się na opisywaniu życia towarzyskiego w Krakowie końca XIX wieku i początku XX, ale podaje również informacje, jak takie salony były umeblowane, co w trakcie spotkań jedzono, co tańczono, o czym rozmawiano i w jakich językach. Pojęcie salonu rozszerza na dyskusyjne spotkania profesorskie czy działalność kabaretową, a także koncerty muzyczne.


Początek:
i koniec:

Wyd. Wydawnictwo Literackie Kraków 2007, wydanie I (dodruk), 287 stron
Z własnej półki
Przeczytałam 19 stycznia 2014

8 komentarzy:

  1. Przypisów na końcu książki nie lubię. Szkoda, że Wydawnictwo Literackie nie zdecydowało się na przypisy na końcu strony. Książkę znam i mam. Myślę, że to, co miało być wartością tej pracy, a więc rzetelne zaznaczenie przez autorkę cytatów i informacji, do których dotarła wertując setki opracowań, stało się w efekcie nieco przytłaczające.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie. Zabrakło w tym jakby samej autorki, a stało się jednym wielkim cytatem.

      Usuń
  2. O moja droga, jesteś pierwsza! Ja się delektuję (i wkurzam na przypisy na końcu - masz rację to wielka mordęga dla czytelnika). Zbliżam się powolutku do końca. Masz również rację pisząc, że właściwie, ten czytelnik, który obeznany jest w temacie, znajdzie tu uporządkowaną wiedzę, ale większość zarówno osób jak i spraw wyda mu się znajome:)
    Też napiszę :)
    pozdrowionka

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wiem, czy będę w stanie obiektywnie ocenić tę ksiązkę - rozpaczliwie polowałam na nią chyba ze 2 lata i w końcu dopadlam, więc jak dla mnie przypisy mogą być nawet z przodu. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z przodu to jeszcze pół biedy by było :)
      Ale rozumiem Twój stan ducha!

      Usuń
  4. To brzmi, mimo widma przypisów wiszących przy co drugim zdaniu, ciekawie ;). A może to była jakaś praca naukowa, że tyle się tam odnośników nazbierało?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo to JEST ciekawe (pod warunkiem, że się o tym wszystkim wcześniej nie czytało)...

      Usuń