I znów, jak niegdyś w Wieżach magistratu, Olczakowy bohater wraca po dwudziestu latach do miasteczka swego dzieciństwa i młodości, do szkolnych kolegów, z którymi niegdyś założył Klub Siedmiu. Maranda był prezesem Klubu, a statut głosił, że zastępca przejmuje władzę z chwilą stwierdzenia niepoczytalności prezesa. Jakże jednak udowodnić niepoczytalność władcy absolutnemu?
A cóż było celem Klubu?
Teraz Maranda chce odnowić działalność Klubu i w tym celu nawiązuje kontakty z dawnymi kumplami.
Autor z przymrużeniem oka i dużą dozą pobłażliwości dla ludzkich przywar śledzi losy dawnych członków Klubu, Z których każdy poszedł swoją drogą, ale nikt nie wie, co tak naprawdę robił sam prezes Maranda przez te dwadzieścia lat, które minęły od matury. Wiele krążyło o nim plotek i nie wiedziano którą wersję wybrać: czy tę o odsiadce w więzieniu za słynną aferę z drobiem czy tę o wyjeździe do Brazylii jako badacz, gdzie mu ponoć tygrys jedno wygryzł czy też wersję kosmiczną, według której Maranda miał brać udział w kosmicznej wyprawie, otworzyć oko na nieskończoność i teraz trząść portkami.
Najpierw pojawia się Maranda u dawnego kolegi, aktualnie księdza proboszcza, poprzedzony licznymi telegramami o przybyciu, w które to przybycie wierzyła tylko księża kucharka. Niestety księdza nie zastaje na plebanii:
Jednak proboszcz wezwany telefonicznie zrzuca biały kitel, przywdziewa czarną sutannę i pojawia się przed swym gościem. Mamy tu charakterystyczny fragment rozmowy między Panem, Wójtem a Plebanem czyli proboszczem, Marandą i kucharka:
Uwielbiam gierki słowne Olczaka, a można się nimi rozkoszować przez całe 280 stron, wedle spisu treści:
A takoż w kolejnych dwóch pozycjach z serii:
Jedyne, czego żal, to że nie spotkamy już bohatera Wilczych dni... ale zaczynam się przywiązywać i do Marandy i jego barwnych koleżków. A że nie we wszystko trzeba od razu wierzyć? Cóż, to tylko baśń...
Książka została uznana za niegodną biblioteki Zarządu Głównego Związku Nauczycielstwa Polskiego:
Początek:
i koniec:
Wyd. Wydawnictwo Lubelskie Lublin 1974, wyd.I, 280 stron
Z własnej półki
Przeczytałam 5 stycznia 2014
Obejrzałam radziecki film DWADZIEŚCIA DNI BEZ WOJNY /Двадцать дней без войны w reż. Aleksieja Germana z 1976 roku.
Historia o tym, jak pisarz i korespondent wojenny Łopatin (wzorowany na Konstantinie Simonowie, a grany przez Jurija Nikulina, znanego głównie jako komik i klown cyrkowy) w końcu 1942 roku jedzie na 20-dniowy urlop do Taszkientu.
W pociągu przejmująca, cudownie zagrana scena nocnej opowieści lotnika o tym, jak zdradziła go żona, gdy on był na froncie:
W tym samym pociągu (podróż trwała kilka dni) Łopatin spotyka Ninę Nikołajewną, krawcową z Taszkientu, pracującą dla teatru i filmu (zagraną przez jakże inną niż zwykle Ludmiłę Gurczenko):
Po przyjeździe na miejsce idzie do żony towarzysza frontowego, który zginął podczas nalotu, zanieść jego rzeczy:
Świetna epizodyczna rola Lii Achedżakowej, martwiącej się brakiem wiadomości od męża na froncie:
Łopatin zaszedł też na plan filmowy, gdzie kręcono film według jego opowiadań:
Łopatin i Nina spotykają się ponownie i zakochują się w sobie:
Ale pobyt w Taszkiencie, już i tak krótki, bo dużą część urlopu zabrała podróż, będzie jeszcze krótszy, major dostaje telegram i musi wracać na front:
Jedną noc mieli przed sobą kochankowie i już nadeszła chwila pożegnania, może na zawsze... nadchodził 1943 rok...
Tylko tyle i aż tyle, dwadzieścia dni bez wojny, ale wojna cały czas obecna, to właściwie dwadzieścia dni spotkań z wojną we wszelkich jej przejawach, wszystko tu wojną dyszy, choć przecież Taszkient nie zna bombardowań. Piękny film.
Na YT w całości, oczywiście w oryginale.
Coś mi się wydaje, że pan Olczak związany był z Lublinem i moją teorię potwierdza wydawnictwo, które opublikowało tę książkę i pozostałe chyba zresztą też. :)
OdpowiedzUsuńIstotnie związany był z Lublinem od czasu studiów na KUL-u (polonistyka) do końca krótkiego zresztą życia (zmarł w 1991 roku w wieku 50 lat).
UsuńZnam to nazwisko! Coś czytałam,ale nie pamiętam co, na pewno nie o Marandzie.
OdpowiedzUsuńA tytuł rozdziału "Rozdział następny" - boski :)
"Padnięcie" też jest dobre :)
Usuń