piątek, 18 lipca 2014

Christopher Monger - Anglik, Który Wszedł Na Wzgórze, A Zszedł Z Góry

O książce pisał ostatnio Beznadziejnie zacofany w lekturze jako doskonałej lekturze pomidorowej - do czytania przy uprawianiu ogródka. Może to dlatego, że nie mam ogródka, powieść mi się nie spodobała :)

Ściągnęłam ją z półki, gdzie stoi w towarzystwie paru innych wydawnictw Prószyńskiego, a niedaleko moja najukochańsza książka (prosiłam córkę, żeby mi ją włożyła do trumny) - chyba nietrudno zgadnąć, która to.
Wąski regalik wypełnił wolne miejsce koło okna - tak się marnowało.

Oto inne pozycje z serii nazwanej Biblioteczką Konesera, hm hm.
W ciężkich czasach, gdy córka była mała i ja w związku z tym nie pracowałam i znakomitą większość czasu spędzałam na osiedlu, korzystałam przez pewien czas z Klubu wydawnictwa Prószyńskiego. Nie pamiętam już, jak się ten klub dokładnie nazywał, za to kojarzę, że były w nim lepsze warunki dla czytelników niż w Świecie Książki, gdzie OBOWIĄZKOWO trzeba było co 2 miesiące coś tam nabyć, obojętnie, czy się znajdowało coś interesującego dla siebie w bieżącym katalogu, czy nie. U Prószyńskiego były luzy pod tym względem, poza tym były też częste przeceny. Podejrzewam, że powyższe pozycje nabyłam właśnie w ramach takowych wyprzedaży.

To mnie jedynie pociesza w przypadku Anglika, Który... Że wydałam na niego zaledwie parę złotych. Bo też - w moim mniemaniu - jest to typowe czytadło. Oczywiście czytadła też spełniają swoją rolę (zapychacza czasu), a nawet są takie, które bardzo poważam, choć do historii literatury spisywanej w podręcznikach nie wejdą. Ale Anglik, Który... mnie rozczarował.
Najpierw jednak zerknijmy, jak opisywało go na okładce wydawnictwo:
Ma to niby zaintrygować. Ale jakoś nie byłam ciekawa, jak potoczą się losy wzgórzo-góry (a właściwie wiedziałam z góry, że dobrze), jak sprytni Walijczycy poradzą sobie z nadętym bufonem-Anglikiem, ile jeszcze rudowłosych dzieci spłodzi karczmarz Morgan i co będzie z romansem Betty z sympatycznym Ansonem. Wszystko to pozostawiło mnie doskonale obojętną i gdyby nie poczucie obowiązku (zaczęłam, to muszę skończyć) rzuciłabym lekturę w diabły.

Tak sobie myślę, że winą za niepowodzenie czytelnicze muszę obarczyć nie samego Mongera, ale... Natalię Dawydową. Zbyt blisko siebie te lektury były, a Całe życie i jeszcze dwie godziny jednak było prawdziwą literaturą :)

Jeszcze w kwestii tytułu: naiwnie pomyślałam sobie, że jakiś bęcwał chyba to tłumaczył, kopiując wielkie litery z angielskiego tytułu. Zaraz jednak okazało się, że żaden bęcwał, tylko tytuł jest jednocześnie przezwiskiem bohatera, długawym, ale jednak - otóż w walijskim miasteczku wszyscy nosili jakieś przezwiska, co wynikało głównie z tego, że większość mieszkańców miała te same nazwiska, a jakoś trzeba było ich rozróżniać.

Nie ma początku i końca, bowiem nasz nowy dyrektor, jełop jeden, zepsuł właśnie skaner. To trzeba być zdolnym. Trzy razy pokazywałam mu, jak się go obsługuje, nie wystarczyło. Po czym, gdy zaproponowałam, że zadzwonię po technika, odrzekł, że może nie, bo on wyjeżdża na weekend i że może w poniedziałek... i zaraz się zmył. Co ma piernik do wiatraka, nie wiadomo.
Na wszelki wypadek chyba w weekend zrobię zdjęcia następnej w kolejce książki :)

Wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 1996, wyd.I w tej serii, 254 strony
Tytuł oryginalny: The Englishman Who Went Up a Hill But Came Down a Mountain
Przełożył: Marek Cegieła
Z własnej półki
Przeczytałam 16 lipca 2014 roku


NAJNOWSZE NABYTKI
Wyszłam z pracy na pocztę... Marnie się to skończyło dla mojej kieszeni i moich wolnych półek.
No bo tak: wracam i staję przed wyborem, czy iść Plantami czy może zajrzeć na Stolarską, gdzie jest antykwariat, w którym rzadko bywam (drogo). A, raz kozie śmierć, luknę, co tam w cracovianach.
A tam całe masy. Trzy półki. Ponieważ można płacić jedynie gotówką, poprosiłam o odłożenie paru rzeczy, wrócę po pracy, jak skombinuję pieniądze. No bo kto teraz chodzi z gotówką?
I wróciłam.
I miałam gotówki na dziesięć książek.
I jeszcze tam zostały na półkach takie, które czuję, że powinnam mieć... no ale nie przesadzajmy, nie wszystko na raz :)
Więc tak, zaczynając od największych formatów:
Mamy jasność?
Nieuleczalna, no nieuleczalna.
Z pogawędki z właścicielem antykwariatu wynikło, że młodzi ludzie absolutnie nie kupują cracovianów, nikt.
Z drugiej strony myślę sobie po cichutku, że może kupują, tylko na allegro albo w tańszych miejscach :)
Poza tym dowiedziałam się, że na moim osiedlu mieszka jakaś kobieta, która też kolekcjonuje cracoviana. Pomyśleć, że mam w pobliżu bratnią duszę, może za ścianą (no, za tą najbliższą ścianą to akurat wiem, że nie) i nic o tym nie wiem.

Aha, zapomniałabym. Ten Kamienny Kraków. To jest rewelacja! Mistrzostwo świata! Spojrzenie na zabytkowy (i nie tylko, bo również współczesny) Kraków okiem geologa. Bardzo mi takiej pozycji brakowało, bo kiepsko się orientuję w tych różnych marmurach etc. Nawet nie wiedziałam, że coś takiego wyszło. To AGH opublikowało w 2005 roku. Jedna z części książki to propozycje spacerów po Krakowie z opisem użytych w budowlach materiałów. Utonęłam w tym! Była co prawda najdroższa (50 zł), ale warta swej ceny.


14 komentarzy:

  1. Ten Klub Prószyńskiego nazywał się dokładnie "Klubem Książki Księgarni Krajowej" :) Korzystałam jak i Ty, i w pamięci też mi zostało, że był atrakcyjniejszą opcją pod względem zamawiania niż Świat Książki, chociaż ofertę miał od tego drugiego o wiele uboższą. Słusznie zauważyłaś, że rekompensował to cenami. Czasem trafił się jakiś naprawdę interesujący tytuł, ale przeważnie kupowałam wedle zasady, że skoro jest tak tanio, to grzechem byłoby nie wziąć.

    Ravelo (d. Weltbild alias Świat Książki) ma na swojej stronie dział "outlet", gdzie sprzedawane są książki uszkodzone ze zwrotów. Ceny zachęcające, a ubytki bywają tak minimalne, że czasami nawet nie wiadomo, dlaczego książka do outletu trafia. Nie piszę tego, żeby reklamować, tylko zauważyłam, że trochę cracovianów właśnie jest oferowanych, więc może Cię coś zainteresuje ( jest np.Tadeusza Szydłowskiego "Przedwojenna Polska w krajobrazie i zabytkach - Kraków" albo "Złoty Kraków" Marcina Fabiańskiego przeceniony z 69 zł na 39,90).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie! Pamiętałam, że było tam mnóstwo K, ale nie pamiętałam, dlaczego :) Ja tam jeszcze kupowałam różne Potrawy z i takie tam :)

      A tym otletem nie kuś nawet! Na szczęście obie książki, o których wspominasz, mam, więc nawet tam nie chcę zaglądać, żeby czegoś, broń Boże, nie odkryć! Jak by mi przyszła ochota wydać jeszcze trochę kasy w najbliższym czasie, to na Stolarską ciągle jeszcze mogę się wybrać. A tu jeszcze w drodze parę ruskich z allegro, tym razem za grosze. No i ta tajemnicza pozycja za 120 zł, która bardzo mnie martwi, że jeszcze nie dotarła. Stanowczo za dużo szczęścia na raz!

      Usuń
    2. No to trzymam kciuki za pozycję z Allegro! Są wakacje, to zanim sprzedający się zbierze do wysłania, może trochę czasu minąć. Albo wysyła poleconym ekonomicznym, a na ten, jak wiem z doświadczenia, trzeba czekać z reguły tydzień.

      Życzę również odnalezienia się z pokrewną duszą z osiedla. Wyobrażam sobie, jaką miałybyście frajdę ze swojego towarzystwa. Słowa dostałyby chyba skrzydeł, a księgozbiory obłędu :)

      Usuń
    3. Trochę mnie uspokoiłaś... fakt, niekoniecznie musieli natychmiast pakować i lecieć na pocztę... rozpieścili mnie niektórzy sprzedawcy, co to od nich w trzy dni po wpłacie książka już u mnie była...

      Z pokrewną duszą pewnie się nie odnajdę... choć nie wiadmomo, jakie niespodzianki życie szykuje :) Ostatnio miałam taki przypadek: na Filmwebie dostałam zaproszenie do znajomych od pewnej dziewczyny. Dopytuję się jej o jakiś szczegół, a ona mi pisze, że... jest czytelniczką TO PRZECZYTAŁAM i jakoś mnie tam skojarzyła!!! No widzieliście, jaki ten świat mały?
      Przy okazji pozdrawiam nie odzywającą się tutaj P.!

      Usuń
    4. Fajnie jest trafić na kogoś, kto żyje w takim samym świecie duchowym :) Szkoda tylko, że tak rzadko to się udaje, bo z reguły takie spotkania są, jak napisałaś, właśnie kwestią przypadku. No, ale to normalne: trudno ni z tego, ni z owego nagabywać obcych ludzi o wywracanie duszy na nice :)
      Ale to byłoby naprawdę coś, gdybyście się z tą osobą jednak poznały! Może odwiedzanie antykwariatu jakoś się do tego przyczyni :)

      Usuń
    5. Ciekawa jestem, czy bardziej bym była zachwycona, że widzę u niej różne pozycje, których u mnie brak - w sensie, że wiem teraz, czego szukać, czy też bardziej bym zazdrościła :) Jak widać, można przy okazji przyjrzeć się bliżej własnemu charakterowi!

      Usuń
  2. Jak to młodzi nie kupują cracovianów? Ja kupuję, choć rzeczywiście, dużo częściej na allegro niż w antykwariatach, bo łatwiej, taniej i gotówki nie trzeba mieć :) Mój zbiorek na razie ubogi, ale pomału się rozrasta. Tym bardziej, że ja też wybredna, bo głównie mnie interesuje XIX i początek XX wieku.

    To od razu zapytam: czytałaś "Kopiec wspomnień"? To jest wydawnictwo zbiorowe, nie wiem, niestety, pod czyją redakcją, w każdym razie opowiastki krakowskie. Właśnie mam na celowniku na aukcjach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czułam, że to bzdura :) Facet ma po prostu drogo, to trudno, żeby młodzi kupowali :) oni mają czas, wolą poczekać na okazję gdzie indziej :)

      Kopiec wspomnień to jedna z moich najukochańszych pozycji krakowskich. Już Ci mówię pod czyją redakcją, bo stoi obok, na półce koło biurka. Otóż redagował Jan Gintel - ale na stronie tytułowej nie jest nawet wymieniony, w przeciwieństwie do poszczególnych autorów. Poluj na drugie wydanie, bo ono jest rozszerzone - 1964 rok. Przewertowałam wzdłuż i wszerz :) aczkolwiek nigdy nie przeczytałam po ludzku, od początku do końca. Może dlatego, że wówczas powypadają mi wszystkie zakładki, a jest ich tam multum.

      Usuń
    2. Polecam takie małe, samoprzylepne karteczki zamiast zakładek - sprawdzone!

      Usuń
    3. Zakładki w Kopcu pochodzą z czasów, gdy jeszcze nie słyszałam ( i nie widziałam) o małych samoprzylepnych karteczkach :)

      Usuń
  3. Nie mogła się ta wolna ścianka piękniej przystroić.
    To był świetny pomysł.
    Też z tego Księgarni wysyłkowej korzystałam.
    Te Cracowiana to już nie tylko hobby widzę, to ciężka przypadłość.
    Czy Ty mieszkasz na parterze?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciężka przypadłość - dobrze to określiłaś :) Wracając z książkami do domu spotkałam swojego Byłego, który pomógł mi je nieść i później przeglądając je stwierdził, że w życiu tego nie przeczytam. Nawet jeśli - samo posiadanie dużo znaczy. Wiem, że są pod ręką, że w każdej chwili mogę zajrzeć.

      Miałam tego przykład w tym tygodniu. Do pracy przyszedł gość z Sosnowca, z podartym zdjęciem swojego pradziadka, który w latach 1912-1915 służył w austriackiej armii tu w Krakowie. Szuka jego śladów, a dokładnie chciałby się dowiedzieć, gdzie w tym czasie pradziadek mieszkał. Przyszedł do nas, bo znalazł w internecie informację, że tutaj mieściła się jedna z filii zakładu fotograficznego, w którym zdjęcie wykonano. Pan ochroniarz skierował go oczywiście do mnie, bo wie, że lubię takie śledztwa :)
      No i przystąpiłam do akcji. Niestety nie znam się na rodzajach wojsk i nie umiem z munduru nic wywnioskować, poza tym, że pradziadek nie był w landwehrze (landwehra landwehra to jest wojsko głupie, bo nosi na głowie to, co kogut w dupie), ale tak na czuja to wygląda mi na piechotę. Znalazłam więc pięć miejsc, gdzie znajdowały się koszary piechoty i teraz grzebię w różnych zdejmowanych z półek pozycjach: trzy części Twierdzy Kraków, gdzie koszary są opisywane, wyjaśniam nieścisłości (piszą o koszarach w klasztorze jezuickim przy Grodzkiej, grzebię więc w Kościele św.Barbary Paszendy w nadziei, że coś tam odnajdę na temat Grodzkiej, zaglądam do Katalogu Zabytków, studiuję niedawno wyszłe Collegium Broscianum, przeglądam Fotografię krakowską w latach 1840-1914 szukając info o zakładzie fotograficznym itd.) - jednym słowem: bawię się świetnie - i wszystko to dzięki posiadanym cracovianom :)

      Pytasz o parter. Rozumiem, że wynika to z troski o całość bloku obciążonego dużą ilością książek :) Tak, to mieszkanie na parterze. Ale zawsze możemy spaść do piwnicy :)
      Pan antykwariusz mówił, że likwidował kiedyś dużą bibliotekę w jednym z naszych bloków. Jeśli właściciel antykwariatu, przyzwyczajony do obcowania z bibliofilami, mówi DUŻA BIBLIOTEKA - to przypuszczam, że nie chodziło o 500 tomów. Znaczy - stropy wytrzymują :)

      Usuń
    2. Czasem dla takiej jednej przygody warto mieć w czym szukać.
      A to dobrze, że na parterze.
      Ja czasem tokiem myślenia Twojego byłego też czasem się zastanawiam po co ja te książki kupuję, gdy mam tyle nie przeczytanych. Ale to jest silniejsze na razie ode mnie i racjonalizmu, jaki już powinien mną kierować.

      Usuń
    3. No jak to! Po prostu TA akurat książka pójdzie do czytania w pierwszej kolejności :)))

      Usuń