niedziela, 10 lutego 2013

Czingiz Ajtmatow - Żegnaj, Gulsary!

Medytowałam wczoraj chwilę przed półką, gdzie ustawiłam książki z PLANU NA LUTY 2013... jak się okazuje, nawet dokładnie planując można mieć wątpliwości co do tego, co TERAZ wybrać do czytania. Wszystko by się chciało, a i jeszcze wiele z tego, co w planie się nie znalazło :)
W końcu jednak padło na kolejnego Ajtmatowa. Motywacja? Bo taki cienki, a chciałam coś lekko leżącego w ręce :) cóż, można i tak wybierać lektury :) Następna będzie dla odmiany nieco grubsza i w twardej oprawie...

Opis ze skrzydełka podzieliłam na dwie części, żeby był bardziej czytelny:

Muszę przyznać, że w konfrontacji z poprzednią powieścią Dzień dłuższy niż stulecie, Żegnaj, Gulsary! zrobiło na mnie mniejsze wrażenie. Najwyraźniej egzotyka zrobiła swoje i czytanie o wielbłądzie odpowiadało mi bardziej niż o koniu :) Bowiem tytułowy Gulsary to właśnie koń, wspaniały bułany jednochodziec, towarzyszący w drodze przez życie Tanabajowi Bakasowowi, pasterzowi i hodowcy, kiedyś również kowalowi. Gdy kapral Bakasow wrócił z wojny, myślał, że prawdziwe życie dopiero się zaczyna. Tak lekko było na sercu. Na dużych stacjach orkiestry witały i żegnały powracających żołnierzy. W domu czekała żona, synek zaczął ósmy rok, miał już iść od szkoły. Tanabaj jechał z takim uczuciem, jakby się po raz drugi na świat narodził, jakby wszystko, co było dotąd, właściwie przestało się liczyć. Chciał o wszystkim zapomnieć, myśleć tylko o przyszłości. A wydawała się ona jasna i prosta: trzeba żyć, wychowywać dzieci, organizować gospodarstwo, budować dom, w ogóle - żyć. I już nic więcej nie powinno temu stanąć na przeszkodzie.

Życie jednak nie potoczyło się tak, jak się snuło w marzeniach Tanabaja. Kołchoz nie radził sobie, kierownictwo nie umiało znaleźć recepty na jego lepsze funkcjonowanie, wzrastały długi, ludziom nie płacono dniówek, brakowało paszy dla zwierząt, a Tanabaja wiecznie posyłano na trudne odcinki, jako starego komunistę. Tak został czabanem czyli pasterzem owiec, nie umiejąc odmówić staremu przyjacielowi Czoro, co stało się przyczyną jego osobistej klęski: gdy do owczarni, przedstawiającej sobą obraz nędzy i rozpaczy, gdzie Tanabaj z kilkoma pomocnikami stawał na głowie, żeby uratować kotne owce, pozbawione paszy i dachu nad głową, przybył partyjniak i zarzucił mu, że jest szkodnikiem i wrogiem ludu, skoro owce i jagnięta zdychają, zrozpaczony Tanabaj rzucił się na niego z widłami.

O ho ho. Podnieść rękę na przedstawiciela władzy, to nie byle co. I jakoś tak się dzieje, że nikt nie chce nawet słuchać wyjaśnień, nikt nie chce wniknąć w sytuację czabana, który nie ponosi najmniejszej odpowiedzialności za to, co się z owcami stało: wszak zdychały po prostu z głodu, bo kierownictwo kołchozu nie zadbało o paszę. Dramat Tanabaja, wyrzuconego następnie z partii - tego żarliwego komunistę, który nie upadał na duchu, choć życie było nędzne, kolejne lata po wojnie mijały i nic się nie zmieniało, a on ciągle wierzył w słuszność komunizmu - chwyta za serce. To największa tragedia w jego życiu.

Tanabaj właśnie wraca od syna z miasta. Syn został znów pominięty przy awansach w pracy, a synowa twierdzi, że to wina jego ojca, który musiał oddać legitymację partyjną. Tanabaj miał na tyle godności, by nie kłócić się z głupią synową, zebrał swoje manatki i ruszył w powrotną drogę do domu. Stary człowiek wspomina całe swoje życie, jadąc na starym wozie ciągnionym przez starego konia. Tępy ból dręczy serce Tanabaja, ale i Gulsary idzie coraz wolniej: ostatni to raz pokonuje tę drogę. Starzec usiłuje mu pomóc, porzuca nawet wóz, byle tylko doprowadzić konia do domu, ale nie zda się to na nic, Gulsary już do domu nie trafi... Tanabaj siedząc przy umierającym koniu wspomina czasy jego i swojej młodości, gdy Gulsary był wspaniałym ogierem, zwyciężającym w konkursach organizowanych przez stepowych mieszkańców czy wcześniej jeszcze, gdy nie dawał się ujarzmić, osiodłać. Myśli Tanabaj i o tym, jak w imię idei wyrzekł się własnego brata, skazał go na rozkułaczenie i wysyłkę na Syberię, bo nie chciał, by ktokolwiek zarzucił mu, że przy głosowaniu chowa głowę w piasek, by ratować krewniaka. Czy warto było ponosić te ofiary? Co otrzymał w zamian: próżne gadanie i obietnice, a na końcu kopniaka w tyłek...

To chyba najbardziej zaangażowana społecznie powieść Ajtmatowa, na ile oczywiście mogę o tym wnioskować przeczytawszy ich na razie pięć. Nie umniejsza to jej piękna jako utworu literackiego, mamy tu i piękne momenty liryczne, nie zabrakło też w życiu Tanabaja późnej miłości.

I wiecie co? Teraz, gdy o książce piszę, coraz głębiej zapada mi ona w serce. Wszak dotyka problemów, z którymi prędzej czy później każdy z nas się zetknie... już nie wiem, czy rzeczywiście wolę Dzień dłuższy niż stulecie od Żegnaj, Gulsary!...

Po rosyjsku powieść można przeczytać tutaj.
Znalazłam też informację, że Żegnaj, Gulsary! zostało sfilmowane dwa razy, w 1968 roku i w 2008. Może uda mi się znaleźć?


Inne tytuły z literatury radzieckiej w sprzedaży w 1968 roku:
Pierwsze, posłusznie melduję, przeczytane. Drugiego tylko połowa czyli Pierwszy nauczyciel, bo w innym wydaniu, Matczyne pole jeszcze mi w ręce nie wpadło. Trzeciego nie widziałam, ale i nie szukałam, póki co, za to mam Podróż do przyjaciela z lat dziecinnych tego autora... no a czwarte jest i czeka :)

Wyd. PIW Warszawa 1968, wyd.I, 205 stron
Tłumaczyła: Marta Okołów-Podhorska
Tytuł oryginalny: Proszczaj, Gulsary! /Прощай, Гульсары!
Z biblioteki na Rajskiej
Przeczytałam 10 lutego 2013

Książka przeczytana w ramach wyzwania Trójka e-pik:
Książka ulubionego autora


Kącik cytatów czyli rozwijamy się

- O, ten bułany źrebak, co pasie się na prawym brzegu. Daleko zajdzie.
- A co w nim takiego? Gdzie ta ładność?
- Jednochodziec od urodzenia.
- Więc co?
- Mało takich widywałem. Za dawnych czasów byłby bezcenny. Dla takiego w rozgrywkach na wyścigach nadstawiali głowy.


Gulsary to właśnie jednochodziec. Czyli koń o specjalnym rytmie kroków, podnoszący jednocześnie obie nogi strony lewej, a potem prawej.
Na Wikipedii znalazłam taki oto obrazek:

Oryginalnie to był gif, gdzie widać ten specjalny chód konia... widać na blogspocie nie działa, polecam zajrzenie pod linka (pod słowem jednochodziec).

4 komentarze:

  1. ja Cię podziwiam za owe planowanie, co przeczytać w miesiącu:))) ja nie mogę tak, po prostu wydziągam ksiązkę na która mam aktualnie ochotę wskutek swojego widzimisie, humoru, depresyjnej bylejakości czy ambitnego podejścia do nauki:)
    Rodzinne kłopoty jako temat na ksiązkę czy film nigdy nie wyjdą z mody. A koń?- Polacy wiedzieli jak szanować i kochać zwierzę:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też tak robiłam... Rezultat? Setki nie przeczytanych własnych książek. Musiałam to trochę usystematyzować :)

      Dziś rano właśnie wpadłam na pomysł, że jak zakończę różne "projekty" swoje czytelnicze, to wezmę się za serię biblioteki skandynawskiej. Nie mam w domu absolutnie NIC, będę pożyczać z bibliotek.

      Usuń
  2. Jako, że udało mi się z akapitem pierwszym mogę dodać, że mam podobnie jak Ty - nawet jak sobie wymyślę, co chciałabym przeczytać (nie nazywam tego planowaniem, nie umiem planować) to i tak mam takie momenty, że stoję przed półkami i zastanawiam się, co teraz? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, człowiek to bestia przekorna :) trzeba by mieć klapki na oczach, żeby nie zwracać uwagi na nic innego poza już ustalonym :)

      Usuń