Przerwałam lekturę Żeromskiego, by w Nowy Rok wkroczyć godnie, jak na krakauera przystało: z cracovianum pod pachą. Poświęciłam więc książce Na krakowskim Rynku ostatnie chwile Starego Roku i pierwsze trzeźwe momenty Nowego :)
Słoneczny Sylwester pozwolił na sfotografowanie półki w kuchni (od północy), gdzie dzieło to zazwyczaj stoi:
To trzon, podstawa moich krakowskich zbiorów, które po latach rozpełzły się po całym mieszkaniu:
Ale tu był początek. Pierwsze półki. Gdyby mi przyszło zastanowić się nad tym, co było naprawdę pierwsze - przecież nie od początku swego żywota poczciwego interesowałam się Krakowem, mało tego, najpierw Krakowa nie cierpiałam! - to może byłby to jakiś skromny przewodnik, który chyba już się nawet nie zachował (mam jeszcze w oczach jego fioletową okładkę, ale nie widzę na półkach). Potem chyba kolejne tomy Dziejów Krakowa, ale to już za czasów mego Ślubnego, z którym chadzaliśmy na spacery-wycieczki, organizowane w soboty i niedziele przez Koło Grodzkie PTTK dla chętnych, pragnących zdobyć odznakę Przyjaciela Krakowa. Odznaki nie zdobywaliśmy, ale do grupy ciekawskich krakowskich tajemnic chętnie dołączaliśmy. Jakiś toporny przewodnik po Wawelu, w stylu, jaki wówczas obowiązywał, i półalbumowe wydawnictwo o katedrze wawelskiej w języku francuskim (bo takie udało się zdobyć) to chyba jedyne pamiątki z tych czasów. No i roczniki kwartalnika Kraków, naprawdę nieodżałowanego. Prawdziwe szaleństwo, by nie powiedzieć mania gromadzenia cracovianów ogarnęła mnie dopiero pod koniec lat 90-tych i tak to się już potoczyło, zwłaszcza gdy po odchowaniu dziecka i po powrocie do pracy miałam większe możliwości zakupowe. Oczywiście podstawą był Rożek czyli Biblia miłośników Krakowa. Co dopiero mówić, gdy ukazała się wreszcie długo oczekiwana Encyklopedia Krakowa! Mogłam ją przeglądać bez ustanku. Dziś moje zbiory - aczkolwiek nie są naprawdę imponujące w sensie białych kruków, przedwojennych wydawnictw, bo nie mam takich ambicji - liczą jednak kilkaset pozycji i ciągle się powiększają. Zebrałam większość tego, co o Krakowie ukazało się po wojnie, nieliczne braki nadal uzupełniam, choć bez szaleństwa w oku, no i kupuję nowości. Tego sobie nie odmawiam i to głównie zagraża małej ilości wolnego miejsca na półkach. Ale choćby przyszło tysiąc atletów... kupować będę! Aż do emerytury, gdy nastanie posucha (w kieszeni) :) na szczęście będę miała co czytać, bo cracoviana mogę na okrągło.
Na krakowskim Rynku też już kiedyś czytałam, więc była to lektura z gatunku ZNACIE, TO POSŁUCHAJCIE. Jeśli ktoś myśli, że rzecz to będzie o budowlach stojących przy Rynku, to się może zdziwić :) Owszem, jest tam rozdział poświęcony Sukiennicom czy trzem przyrynkowym pałacom (Pod Baranami, Spiskiemu i Krzysztoforom), ale książka ta opowiada o LUDZIACH. Ludziach Krakowa, poczynając od tych średniowiecznych, często anonimowych, a kończąc na Walentym Badylaku, który w 1980 roku przy rynkowej studzience dokonał samospalenia w proteście przeciw kłamstwu katyńskiemu. Większość tych historii dla kogoś, kto się Krakowem interesuje, będzie znajoma, ale zawsze to miło je sobie odświeżyć, zwłaszcza gdy podane są w lekkiej formie i jednocześnie przypominają o tylu innych krakowskich lekturach. A' propos, na końcu znajduje się obszerna bibliografia, z której wynotowałam sobie kilka tytułów do natychmiastowego przypomnienia: dwa z nich zresztą autorstwa samego Andrzeja Kozła (Kozioła? zawsze mam z tym problem), ale dwie inne zakupione jakiś czas temu na allegro, a jeszcze nie przeczytane.
Właściwie powinnam tu przytoczyć z jedną lub dwie anegdotki, dla zachęty ewentualnego czytelnika - bo zachęcić do tej lektury jak najbardziej pragnę - ale oto przekroczyłam czas, wyznaczony mi łaskawie przez córkę na podanie obiadu, zanim udała się w objęcia Morfeusza ("żeby był o drugiej, nie pięć po drugiej, nie piętnaście po drugiej, o drugiej, rozumiesz?"), a tu, z powodu siedzenia na blogu, ryż "wstawił się" nieco późno i wygląda na to,że jednak będzie gotów piętnaście po drugiej. W dodatku dopijam resztki szampanskowo z wczoraj i chyba powoli staję się lekko niedysponowana (wiele mi nie trzeba). Więc...
Drodzy moi! Niech Wam Nowy Rok przyniesie dużo dobrego, mało (lub całkiem nic) złego, niech czytane książki dają satysfakcję, a prawdziwe życie jeszcze większą!
No dobra, dołączam :)
Początek:
i koniec:
Wyd. WAM Kraków 2007, 160 stron
Z własnej półki
Przeczytałam 1 stycznia 2015 roku
No i znów kolejna pozycja... :-)
OdpowiedzUsuńOby w tym roku więcej sposobności do oddawania się lekturze znaleźć.
Szponder z musztardą, brrr. No chyba że ten pilznerek działa znieczulająco na kubki smakowe ;-)
U nas obiad ledwo się udało upichcić kole 16. W ramach samobiczowania upieklam jednak makowiec.
Najlepszego!
saxony
No, ja myślę, że już musztarda mogła szponder uszlachetnić. Za dobrze nie wiem, jak to wygląda, ale coś mi się kojarzy, że to jakieś mięso z rosołu może być. Jak by tak dużo chrzanu dać, takiego domowego, z żółtkiem, to nawet rosołowe byłoby zjadliwe. Jestem wielką wielbicielką chrzanu, ale jadam go tylko w okolicach świąt (bo on chyba niezdrowy jest)...
UsuńMakowca też jestem wielbicielką... nie do takiego stopnia jednak, żeby go piec, o nie. Za to mamy w domu legendę, wiecznie żywą, związaną z makiem do makowców na święta, sprzed lat. Była taka sytuacja, że nieczynny był zlew w kuchni, a tu przygotowania świąteczne i mama poszła odcedzać mak nad wanną. Zawołała brata do trzymania sita, sama przechyliła garnek... cóż, kiedy brat też jakoś tak niechcący przechylił sito i cały mak wylądował na dnie wanny :) Ależ była piękna katastrofa!
Już widzę tę makową pulpę w wannie, no nie do pozazdroszczenia :-)
UsuńJa chrzan też uwielbiam i zajadam go mniej więcej z taką samą częstotliwością.
Wczoraj zaś przetwarzalam mięso z rosołku (konkretnie zaś drobiowe) na galaretkę, zwaną u nas pobieżnie galacikiem ;-)
Podziwiam takie młode osoby pełne zapału w kuchni. Mnie się nigdy nie chciało :( Mam do prac kuchennych nie pchała, bo "dziecko ma się uczyć". No a potem wyszłam z domu i tak już do końca niczego się nie nauczyłam, poza najłatwiejszymi sposobami przetrwania :)
UsuńU mnie w sumie podobnie było - "ucz się, jeszcze się w życiu narobisz ". Studia przetrwałam dzięki stołówce i mrożonkom. Dopiero pójście na swoje wyzwolilo chęci dokształcenia się w kwestiach kulinarnych. Żaden ze mnie jednak ekspert, nie mniej jednak lubię cóś upichcić ;-)
UsuńA kuchnię masz cudną!
Jak tu ładnie! :) Tyle książek, pamiątkowe zdjęcia, zegar...miły kącik do wypoczynku.
OdpowiedzUsuńWszystkiego dobrego w Nowym Roku! :)
To kuchnia, więc znalazły tu swe miejsce również książki kucharskie, choć rzadko używane. Zegar - pamiątka po babci - od jakiegoś czasu niestety nie chodzi, a boję się go oddać do naprawy byle gdzie (ponoć podmieniają oryginalne części). Kiedyś miałam zaufanego zegarmistrza z jednego muzeum, ale już nie żyje :(
UsuńPomyślności! Szybkiego zakończenia prac nad książką i pomysłów na następne!
Tez mam taki zegar po babci i nikomu nie daję do naprawy, nie chodzi oczywiście, ale stoi na honorowym miejscu - pamiątka rodzinna i ładny przedmiot.
UsuńDziękuję:)
Jest taki jeden zakład w starym stylu: http://ciepielazegarmistrz.pl/ ale czy podmieniają nie wiem...
UsuńWielkie dzięki! Już rozmawiałam z tym panem, na razie ma SIEDEMNAŚCIE takich zegarów na ścianach czekających na naprawę :) ale bliżej wiosny się skontaktujemy :)
Usuńhttp://odk.pl/krakowskie-tramwaje-na-kartkach-pocztowych-,25853.html
OdpowiedzUsuńa to cosik dla Ciebie :)
zegar cudny i fotografie :)
Dzięki za cynk. Już się z tym gdzieś zetknęłam, zlekceważyłam (nie interesuję się specjalnie kartkami), a teraz zaczynam się bić z myślami. Nie wiadomo, gdzie to można kupić. Na allegro drogie plus dojdzie koszt dostawy. No nie wiem. Aleś mi dała zagwozdkę na ten Nowy Rok :)
UsuńA wśród zdjęć są też takie kompromitujące: mój brat w przedszkolu w galotach po pachy :)
Ja nie wiem czy to, aby nie rozszerzone wznowienie czegoś, co wydane zostało dawno temu, ale pod tytułem "Krakowskie tramwaje". Taka niebieska okładka. Ta nowa wydaje się solidna, ale oczywiście pieniądze...Za tyle mozna mieć multum starych na allegro, ale z drugiej strony :D
Usuńnajlepsze są zdjęcia nieadekwatne do okoliczności pamięci :)
Przejrzałam te "Krakowskie tramwaje", owszem, kilka reprodukcji kartek tam jest, ale głównie są zdjęcia. Jednak podjęłam decyzję: nie kupuję :)
Usuń