Ja wiem, że Guareschi miał na imię Giovanni, ale dlaczego tego w książce nie napisano, to już nie wiem. Tylko nazwisko jest. A poza tym - zmyłka wyszła. Bo ja to zaczęłam czytać jako powieść. I nawet mnie ten pierwszy rozdział zaciekawił: wdowa z dziewięciorgiem drobiazgu zostawia gospodarkę na wsi i wyrusza do miasta, gdzie zaczyna prowadzić sklepik. Ale nikt nie chce wynająć mieszkania takiej rodzinie. Po kilku próbach Marcela postanawia użyć fortelu, podaje się za bezdzietną, a wprowadza dzieciaki do mieszkania na strychu porządnej tajemnicy pod osłoną ciemności, gdy dozorczyni jeszcze (lub już) śpi. Wiadmomo jednak, że długo się tak nie pociągnie...
I proszę, rozdział się skończył - happy endem oczywiście - i okazało się, że to było tylko pierwsze opowiadanie. A za czytaniem tomów opowiadań tak do końca nie przepadam. No, dałam radę, skoro już zaczęłam :)
Ale takie to sobie, w stylu Don Camillo. Naiwne, podnoszące na duchu opowiastki o zwycięstwie dobra nad złem (zazwyczaj).
Kupiłam 30 lat temu, to wreszcie przeczytałam, ale myślę, czy nie wydać precz. Nie umiem podjąć decyzji co do losów moich zbiorów - trzymać wszystko na kupie, a niech się martwią ci, co to będą potem likwidować czy też samej się pozbywać po troszeczku.
Początek:
Koniec:
Wyd. Instytut Wydawniczy PAX, Warszawa 1989, 196 stron
Tytuł oryginalny: Il decimo clandestino
Przełożyła: Magdalena Dutkiewicz
Z własnej półki (kupione 24 października 1989 roku w księgarni za 1000 zł)
Przeczytałam 10 lutego 2019 roku
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz