Jeszcze jedna powieść Minkowskiego dla młodzieży, późna, bo wydana w 1997 roku. Bohater to młody chłopak Mikołaj zwany Kołkiem, mieszkający na Mazurach - zresztą niedaleko Bart, gdzie znajdował się Ośrodek z Sekretów prominentów :) Znów pojawiają się też Skiroławki.
Ale do rzeczy. Mikołaj ma dziewczynę, Jagodę, z którą planuje spływ remontowaną przez siebie łodzią. Jak zwykle u Minkowskiego są wakacje. Niestety, nie najszczęśliwsze dla Kołka: Jagoda zakochuje się w chłopaku, którego widziała zaledwie przez chwilę, a ojciec Kołka pije (jest zaopatrzeniowcem, w tym zawodzie nie da się inaczej), w związku z czym matka wdaje się w romans z dystyngowanym doktorem Trzosem. Kołek nie potrafi pogodzić się z tą sytuacją, ucieka więc z domu. Właściwie nikt nie traktuje tego jako ucieczki, bo zostawia kartkę, że wyrusza na łazęgę. Chroni się niedaleko od domu, na tajemniczej bezludnej wyspie zwanej Wyspą Szatana, z którą wiąże się stara legenda o mnichu Euzebiuszu i jego trąbce, której dźwięki miały przynosić ukojenie, a nawet zdrowienie chorych. Rychło okazuje się, że na wyspie nie jest sam, a za legendarną trąbką Eustachiusza ugania się dwóch dziwnych typków.
Taki jest zarys fabuły, nie zdradzę dalszego ciągu na wypadek, gdyby miał tu trafić jakiś nastolatek zainteresowany lekturą :)
Natomiast od siebie dodam, że poza pewną schematycznością typową dla Minkowskiego, daje się coraz silniej zauważyć okropne moralizatorstwo i ideowość, która może była charakterystyczna dla dawnych czasów, ale dziś... budzi niechęć, jeśli nie wręcz śmiech :)
Nawiasem mówiąc, co to była bandażówka?
Widzę Jagodę. Z daleka rozpoznaję fioletową bandażówkę z falbankami, najpiękniejszy ciuch mojej byłej. Wystroiła się dla Leliwy.
Później jest mowa o indyjskiej proweniencji tego ciucha.
Przeczytałam 9 grudnia 2012.
Obejrzałam (trochę niechcący) współczesny film rosyjski Kommunałka, z 2011 roku. Niechcący, bowiem miałam w planie dwa stare, radzieckie filmy o miłości: "Jeszczo raz pro lubow" i "Zdrawstwuj i proszczaj" - ale okazało się, że nie chodzą na odtwarzaczu takim kieszonkowym, co to oglądam filmy w łóżku, a siedzieć przed stacjonarnym na kanapie w ten mróz mi się nie chce... więc włączyłam tę "Komunałkę", myśląc, że to jakaś obyczajówka. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego jedne filmy na tym odtwarzaczu chodzą, a inne nie...
Tymczasem okazało się, że to film sensacyjny. Akurat za tym genre'm nie przepadam. Obejrzałam do końca, bo zawszeć to po rosyjsku :)
Główny bohater jest mientem czyli milicjantem. Żona właśnie wyrzuciła go za drzwi, więc wynajął pokój w komunałce. Oprócz niego mieszka tam młoda dziewczyna, podająca się za studentkę, a w rzeczywistości striptizerka tańcząca na rurze w nocnym lokalu, głucha staruszka prawie nie wychodząca ze swego pokoju oraz rzekomy geolog, który wiecznie przebywa na badaniach - a jak się wkrótce okazuje to ugołownik (przestępca), odsiadujący co i rusz kolejny wyrok. Całe to towarzystwo (z wyjątkiem babuszki) szybko okaże się złączone wspólnym celem: umknąć pogoni bandytów, przebranych w szatki biznesmenów i mających wtyki w milicji. Całość akcji kończy się happy endem - króluje sprawiedliwość i dzielny nieprzekupny major.
Interesujący w filmie był dla mnie jedynie tytuł. Jestem bowiem zafascynowana tym charakterystycznym dla Związku Radzieckiego zjawiskiem, jakim była (i ciągle jest) komunałka. Czyli państwowe mieszkanie, gdzie każdy pokój należy do innej rodziny czy samotnego lokatora, a kuchnię i łazienkę wszyscy dzielą ze sobą. Coś jak studenckie mieszkania obecnie. Nietrudno sobie wyobrazić, jakie cudowne stosuneczki panowały w takim mieszkaniu.
Pisze o tym Orlando Figes w książce Szepty. Życie w stalinowskiej Rosji. Stamtąd pochodzą poniższe plany.
Tutaj tzw. system korytarzowy:
A tu plan urządzenia pokoju zasiedlonego przez kilkuosobową rodzinę:
W internecie znalazłam zdjęcie drzwi prowadzących do komunałki - każda rodzina miała swój dzwonek:
A tu kuchnia:
Świetnie pokazał komunałkę reżyser filmu Bikiniarze/Stiliagi, oczywiście w konwencji musicalowej, przyjętej dla całego filmu.
A w Mistrzu i Małgorzacie tytułowa bohaterka przelatuje na miotle obok okna kuchni w komunałce, gdzie właśnie spierają się dwie lokatorki o niegaszenie światła czy coś tam. Pamiętacie?
Aktualnie największym skupiskiem komunałek dysponuje Sankt Petersburg, gdzie tak mieszka ponad 600 tys. ludzi.
Wygląda na to, że to chyba był jakiś ogólniejszy trend, z tym moralizatorstwem - gdy dzisiaj czyta się "Samochodziki" Nienackiego, chwilami aż zęby od tego bolą, choć kiedy miało się "naście" lat zupełnie się tego nie zauważało.
OdpowiedzUsuńCiekawam tych Samochodzików - też planuję do nich wrócić (tych różnych planów wystarczy mi na najbliższe 50 lat chyba) i sprawdzić, jak to tam z nimi było :)
UsuńStarsze, jeszcze "jak cię mogę" ale na późniejsze szkoda czasu. Nie zawsze warto wracać do książek sprzed lat bo złudzenia co do ich wartości pękają jak bańka mydlana.
UsuńAle te późniejsze to chyba kto inny produkował?
UsuńJa mam na myśli "Samochodziki" autorstwa Nienackiego: "Człowiek z UFO", "Złota rękawica", "Winnetou" czy "Nowe przygody", w których wyraźnie widać, że obniżył loty. Kontynuacji nawet nie próbowałem czytać bo szkoda czasu.
UsuńMyślę, że wybiorę te klasyczne :) nie mam zamiaru robić całego projektu NIENACKI :)
UsuńZa mojej młodości szyło się spódnice z tetry. Może gdzieś określano je jako bandażówki? Chciałabym się odnieść do kwestii mniej przyziemnych, ale moja codzienność póki co nie pozwala mi myśli zebrać przyzwoicie. Cały czas tu zaglądam, czytam i chciałabym podyskutować lecz trochę "w nerwach" jestem i trudno mi wziąć głębszy oddech. Pozdrawiam wszystkich, gospodynię szczególnie. Magda.
OdpowiedzUsuńSpódnice z tetry pamiętam, też miałam, ale z nazwą "bandażówka" spotkałam się dopiero u Minkowskiego.
UsuńNerwów współczuję. Będę trzymać kciuki za "rozluźnienie" sytuacji...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńFakt, były już lumpeksy w '90... przypomniałam sobie, jak szukałam w nich ubranek dla córki :)
UsuńA kiedyś tam, w dzieciństwie, chodziło się istotnie do krawcowej. Zdobywanie przez mamę materiału, pierwsza wizyta u krawcowej po miarę, potem kolejne przymiarki, krawcowa ze szpilkami w ustach, na klęczkach, "obróć się troszeczkę"... jakież to odległe czasy.
"A w Mistrzu i Małgorzacie tytułowa bohaterka przelatuje na miotle obok okna kuchni w komunałce, gdzie właśnie spierają się dwie lokatorki o niegaszenie światła czy coś tam. Pamiętacie?"
OdpowiedzUsuńJeszcze jak pamiętamy :)
A "W półtora pokoju" Josifa Brodskiego znacie?
Komunałka to koszmar jakich mało, na mojej prywatnej liście bardzo wysoko ;)
A Brodskiego znamy jedynie książkę o Wenecji. Tytuł brzmi zachęcająco.
UsuńA przypomniało mi się jeszcze, że komunałka była też bohaterem pięknego filmu "Strannyje wzrosłyje":
http://toprzeczytalam.blogspot.com/2012/07/aleksandra-marinina-igra-na-cziuzom.html
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń"Jeździec miedziany" coraz bliżej, stanowczo :)
UsuńTeż odkładam "Taniec Nataszy" na później, nie dość, że duży i gruby, to jeszcze w twardej okładce :)
Kuchnia rewelacyjna i coś kolorowa nawet. Matko nawet przez przypadek można sobie było oko podbić przy zmywaniu ;-)
OdpowiedzUsuńWłaśnie. Mnie kolory na tym zdjęciu urzekły. To przez te czerwone rondle :)
UsuńTo jest jakieś późniejsze wydanie z bardzo tandetną okładką. Ja mam pierwsze - 1988 rok.
OdpowiedzUsuńNo to chyba wydawca uznał za stosowne pominąć informację, że to kolejne wydanie :(
Usuń