Zabrałam się za świeży nabytek (rzecz wyszła w tym roku), uznawszy, że popołudnie niedzielne to idealna pora na trochę facecji. O autorze nic nie wiedziałam.
Podczas lektury zdziwiłam się zdaniem o Panku jako jednym z największych ŻYJĄCYCH grafików. No, przecież to już ładnych parę lat minęło od jego śmierci. Zaniepokojona wreszcie zerknęłam na skrzydełko (dwa zdjęcia niżej) - a tam data śmierci Gutowskiego (1998). Bardzo jestem naprawdę uważna czytelniczka... W książce nie ma jednak żadnej wzmianki o tym, że to jakieś drugie wydanie. Pomyślałam, że może złożono ją z papierów, które po Gutowskim zostały i dopiero teraz wydano. W końcu patrzę na Wikipedię, a tam jak byk:
O Panach, Paniach i zdarzeniach (1998)
Lubię takie numery ze strony wydawnictw, nie ma co. Ktoś mało uważny czy o słabej pamięci ma wszelkie szanse kupić kolejne wydanie. Nie wspominając już o praktyce wydawania tej samej książki pod innym tytułem...
Co napisało wydawnictwo Wysoki Zamek na okładce?
A na skrzydełku dodało krótką informację na temat autora.
Dla wygody osób zastanawiających się, czy zamówić sobie tę pozycję, zamieszczam też spis treści:
A więc zbiór facecji dotyczących środowiska artystów i naukowców. Nie tylko krakowskich - a nawet, muszę się przyznać, że miałam pewien niedosyt spraw i nazwisk właśnie krakowskich. Autor będąc związanym przez długie lata z uczelniami warszawskimi i białostockimi siłą rzeczy zapisał sporo wspomnień ich dotyczących, i tu często pojawiały się nazwiska niewiele mi mówiące. Zapadł jednak w pamięć ten pociąg "Lenyngrad-Berlyn", który stał się Gutowskiego drugim domem, gdy dojeżdżał z Warszawy na białostocką uczelnię. Do składu rosyjskich wagonów międzynarodowych dołączano jeden wagon na trasę Warszawa-Białystok. I ten to wagon był pełen... nie, nie grubasów... wyłącznie pracowników naukowych z Warszawy, doborowe towarzystwo. Nic też dziwnego, że rozmowy w tym "klubie międzyuczelnianym" były fascynujące.
Ale nie zapominajmy, że Gutowski był rodowitym krakusem i to przede wszystkim to miasto jest bohaterem wspomnień.
W historiach szkolnych powraca Gimnazjum Sobieskiego i pracujący tam niegdyś Leon Chwistek - cytowałam tu już kiedyś jedną o nim anegdotę z tego szkolnego okresu, przy okazji wspomnień prof. Władysława Siedleckiego. Tym razem inna: Leon Chwistek miał zwyczaj mówić, gdy widział kogoś szybko biegnącego:
- Panie kolego, niech się pan tak nie spieszy, oś ziemska i tak nie pęknie.
Biorę to sobie do serca, choć i tak już od jakiegoś czasu staram się nie spieszyć :)
Zeskanowałam kilka opowiastek. Jedna z nich mówi o wspomnianym wcześniej Jerzym Panku:
Ach, ta nostalgia, ten spleen krakowski :)
Inna przywołuje postać malarza Kazimierza Mikulskiego:
Do dziś pamiętam, jak po zamieszkaniu w Krakowie chodziłam do Muzeum Narodowego i tam po raz pierwszy zetknęłam się z jego obrazami. Pamiętam nawet ścianę i układ na niej płócien... dziś już nieistniejący... tak wielkie zrobiły na mnie wrażenie.
Z historii rodzinnych wspomnienie o Babci-pianistce, a więc przy okazji anegdota o jej nauczycielu Władysławie Żeleńskim.
Nawiasem mówiąc, w tym przykładzie francuskiego zwrotu nic nie gra, bo ani POT LE GRAS nie oznacza garnek tłustego mleka, ani nie wymawia się tego tak, by brzmiało podle gra, tak że dosyć to naciągane, no ale koncepcję oddaje. Natomiast bo ty tak wszystko na ostatnią chwilę jest cudne!
I piękna historia o plamach, które się miały przyczyniać do charytatywnych fundacji:
Ot, co znaczy przytomność umysłu, zwłaszcza w obronie kieszeni :)
Historie Igolowe to opowieść o Igorze Trybowskim, po śmierci prof. Estreichera prezesie Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych. Nic o nim w internecie nie znajdziecie, okazuje się, że nie ma nawet notki na Wikipedii, a ja sama - aczkolwiek nazwisko znałam i z funkcją kojarzyłam - do tej pory miałam jakieś mgliste wyobrażenie, że popychadłem Estreichera był - nie wiem nawet, skąd mi się to wzięło. Tymczasem Gutowski poświęcając mu osobny rozdział ukazał mi go w innym świetle. Przede wszystkim jako niezwykle sympatyczną postać, snującą wspaniałe opowieści. Po wielekroć namawiany do ich spisania, nie zrobił tego - nie zdążył? Zmarł nagle w zawiadowanym przez siebie Pałacu Sztuki, gdzie również mieszkał. O północy jeszcze był w pionie, a rano już w poziomie (zwykł mawiać, że dobrze jest, bo jeszcze jesteśmy w pionie, a nie w poziomie).
Piękne są również wspomnienia o historykach sztuki jak Wojsław Molè czy artystach tej miary co Jonasz Stern. Postaci wręcz pomnikowe stają się dzięki temu bliższe i bardziej ludzkie.
Jedyne, co mi przeszkadzało w odbiorze, zwłaszcza pierwszej części książki (może potem się przyzwyczaiłam?), to te zachwalane na okładce "zaskakujące połączenia i głębokie refleksje" między anegdotami. Jakieś takie na siłę mi się wydały i męczące w odbiorze.
Przeczytałam 2 grudnia 2012.
Ja właśnie skończyłem na wskroś krakowską książkę "Rubikon" Z. Nowakowskiego i przyznaję, że chociaż Kraków znam wyłącznie z "przelotowych" wizyt służbowych to jestem nim "zaszczepiony".
OdpowiedzUsuńAch, "Rubikon" jest cudny, właśnie go sobie wpisałam na listę do przypomnienia niedawno.
UsuńA czasy wcześniejsze to "Przylądek Dobrej Nadziei", polecam gorąco!
Uzupełniłam sobie brak wiedzy, bo myślałam, że kojarzę większość ilustratorów dziecięcych, a tu niespodzianka: Kazimierz Mikulski okazuje się być autorem ilustracji do Ferdynanda Wspaniałego !
OdpowiedzUsuńTak :) dlatego napisałam, że dopiero w Krakowie poznałam jego OBRAZY, bo ilustracje książkowe znałam wcześniej :)
UsuńOminęła mnie jego twórczość scenograficzna w teatrze Groteska, bom dziecięciem będąc do niego nie uczęszczała, mieszkając prawie sto km od Krakowa...
Szanowni Przedmówcy!
OdpowiedzUsuńTo jeszcze dodajmy "Architekturę secesyjną w Galicji" (DiG, Warszawa 2001, nakład 500 egz.), wydaną już pośmiertnie, przygotowaną wspólnie z synem Bartłomiejem, również historykiem sztuki - zaopatrzylem się w nią na spotkaniu promocyjnym z żyjącym współautorem w siedzibie Stowarzyszenia Historyków Sztuki na Starówce (oczywiście z dedykacją). Książka elegancko wydana, zawiera sporo fotografii i katalog najważniejszych obiektów.
Kłaniam się,
Radoslaw Andrzej Sankowski
PS. Pisałem (może to nie jest całkiem oczywiste) o śp. prof. Macieju Gutowskim i jego synu Bartłomieju Gutowskim
OdpowiedzUsuńOjojoj, to jest coś, co Puchatek chciałby mieć :)
OdpowiedzUsuń