poniedziałek, 4 marca 2013

Dezső Kosztolányi - Ptaszyna


Znów drobna, bo niespełna 200-stronicowa powieść, jakże jednak bogata w treści i emocje. Zachwyciłam się od pierwszego zdania, a nawet od przestudiowania spisu rozdziałów:


Czyż nie są smakowite?

Książka przewinęła się już przez blogi, a ja nie przypuszczałam, że tak szybko ją przeczytam - programowo wręcz nie szukam w bibliotekach nowości, o kupowaniu nie wspominając. Ale oto stała na półce z ostatnio zwróconymi książkami, a skoro to powieść węgierska, nie mogłam przejść obojętnie - straszny sentyment mam do tych Madziarów... to chyba dlatego, że mój Ojczasty jedyną swą zagraniczną podróż, jeszcze za demoludów, odbył właśnie do Budapesztu i przywiózł mi takie pachnące gumki i komplet pisaków :) Co mi się jeszcze kojarzy? Oczywiście CK Dezerterzy... i Tibor Déry, którego czytałam pod koniec liceum. I dzielny Nemeczek i nasza polska Márta Mészáros i ostatnio już Magda Szabó... i znany tylko ze słyszenia Sándor Petőfi, no w ogóle - dzielne chłopaki z wąsami (zwłaszcza Marta i Magda).



A tu jeszcze przedmowę do Ptaszyny napisał inny znany hrabia-Madziar, Péter Esterházy. Jak tak czytam opis jego powieści na Wikipedii, to nachodzi mnie przemożne pragnienie odwiedzenia biblioteki na Rajskiej... weźcie mnie powstrzymajcie, no przecież nie da się przerobić wszystkiego!


W świecie powieść też pochwalili:


U nas autora znali głównie przed wojną, ale okazuje się, że w sławetnym 1962 roku Ptaszyna wyszła po polsku po raz pierwszy:

Dlaczego 1962 był sławetny? To już sami musicie zgadnąć :)

A więc Dezső Kosztolányi. Nie wiem, czy zapamiętam to nazwisko (bo trudne takie, z niczym się nie kojarzące), aczkolwiek warte uwagi ze wszech miar. Powieść czyta się cudownie, jednym tchem w jeden krótki wieczór. Uwielbiam literaturę osadzoną na prowincji i cały ten weltschmertz, w jakim pogrążeni są bohaterowie, całą nieubłaganość i niezmienność losu, te drobne, "nikczemne" próby buntu...



Wyd. W.A.B. Warszawa 2011, wyd. II, 194 strony
Tytuł oryginalny: Pacsirta
Tłumaczył: Andrzej Sieroszewski
Z biblioteki na Królewskiej
Przeczytałam 3 marca 2013.

21 komentarzy:

  1. Przyznaję bez bicia, że o Kosztolanyi'im usłyszałem dzięki "Ptaszynie" WAB i podobnie jak Ty byłem pod jej wrażeniem (chociaż dla mnie był to bardziej obraz możliwości "terroru miernoty"). Zaskoczony też byłem (po raz kolejny), że to nie żadna "nowość" ani "odkrycie" ale raczej lifting :-) przynajmniej jeśli chodzi o szatę edytorską.
    PS.
    Sławetność roku 1962?! - Zależy co uznać za sławne wydarzenie :-) - rozumiem, że myślisz o książkach?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, co z tłumaczeniem, czy stare jest czy nowe. Co do terroru miernoty, jasne, to też, ale to jest dla mnie równoznaczne z prowincjonalną mentalnością :)

      Ad 2. A tu już niekoniecznie :)

      Usuń
    2. Zapewniam Cię, że i "stołeczna mentalność" jest czasami zaskakująco blisko "prowincjonalnej mentalności" :-).
      PS.
      To już nie będę dalej snuł jałowych (?) przypuszczeń :-)

      Usuń
    3. To chyba dlatego, że dziś cały świat jest jedną wioską :(

      Usuń
  2. Już czytałam o tej książce. Może kiedyś mi też wpadnie w ręce.
    Juz byłam na świecie od 11 lat ale nie kojarzę.)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Węgierski magnat to Jokaia, ja jego mam Bogaczy czy wręcz przeciwnie Biednych ludzi, samam już nie pamiętam, ale coś niedawno kupiłam. A ten Magnat może być niczego sobie i taką ma fajną trumienkę przewiązaną prezentowo kokardą na okładce :)

      Ja z Madziarem to bym jeszcze poflirtowała... w swoim czasie, oczywiście. Ale nie dane mi było :)

      A zdjęcie jest rzeczywiście świetne i jak widziałam tę książkę na cudzych blogach, to się w nim zakochałam i wiedziałam, że ona kiedyś do mnie trafi. Najpierw myślałam, oblukawszy książkę, że może skoro Ptaszyna nie wraca, to ją porwał jakiś, nomen omen, Madziar... ale to może być też to stare małżeństwo rodziców w drodze do gospody "Pod Wegierskim Królem" czy do teatru... gdy wreszcie chodza ulicami miasteczka nie tylko do kościoła, jak to za czasów córki bywało.

      Usuń
  4. Węgrzy... mam też słabość do nich. Miałam kiedyś kolegę Węgra- wesoły człowiek! Ale było, minęło, kontakt się urwał, a moja słabość do tokaju została!:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Że też ja takiego kolegi nie miałam!...

      Ale pochwalę się deczko od rzeczy (właśnie wylałam sobie piwo na klawiaturę, nic to nie zaszkodzi, prawda?) - miałam kolegę łacinnika, ten ci pisał do mnie kartki w czasie stanu wojennego, jak nam akademiniki pozamykali i do domów rozpędzili - oczywiście po łacinie. A nanich sumiennie przybijano pieczątkę OCENZUROWANO. Ha ha, ciekawe, czy ze słownikiem w ręku je studiowali smętni panowie :)

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    3. No, to nie był mój przypadek :) ja z dziecięciem czekałam jeszcze długo!

      Usuń
  5. Pijaństwo, spiski i rozpusta! Co tu się dzieje? Z oczu spuścić nie można.
    Ja prośbę mam - jestem komputerowo "nietentego" i nie umiem napisać komentarza u Ali (alicja2010). A chciałam powiedzieć, że znalazłam jeszcze takie informacje: E.Werstin (1921-2006), żołnierz AK, więzień sowieckich obozów pracy. I to,że w Polsce jest jedna osoba o nazwisku Werstin (mapa nazwisk), w Warszawie. Bardzo przepraszam za wykorzystanie twego bloga i jeśli się gniewasz to mnie skrzycz, ale nie nazbyt brutalnie, bo ciężkie dni miałam.
    A co do Węgrów - na mnie z półki patrzył Akos Kertesz "Makra czyli cena przegranej". I na tym się skończyło.Magda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten ci pluł we własne gniazdo :)

      Zaraz info Alicji przekazuję.

      Życzę lekkich dni, dla odmiany!

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
  6. Jakoś dotąd nie miałem z madziarską literaturą wiele do czynienia. Może czas to zmienić. Choć trochę. Dzięki za przybliżenie Ptaszyny i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Powieść węgierska...nigdy jeszcze nie czytałam, może czas na pierwszą

    OdpowiedzUsuń