niedziela, 7 września 2014

Guido Mazzanti - Il piano inclinato

Boże, dawno się tak nie wymęczyłam przy lekturze! Dziesiątki razy chciałam rzucić toto w diabły (mniej więcej za każdym razem, gdy brałam książkę do ręki i przeczytałam kolejnych kilka zdań).
O autorze napisali na okładce, że dziewica literacka:
Że fizyk i matematyk z wykształcenia, że pracował w międzynarodowych firmach (wiemy, co to znaczy), a teraz zajmuje się uprawą winorośli. Niech by już przy tym pozostał :(

Zdjęłam to z półki w bibliotece, bo miało być kryminałem.
Bohaterem jest komisarz Colombo (ha ha ha), zajmujący się nietypowym wypadkiem. Zmarła kobieta od lat pozostająca zależna od opieki rodziny, nie słysząca, nie mówiąca, nie oddychająca samodzielnie. Zmarła wskutek uduszenia się. Wszystko wskazuje na naturalną śmierć, jednak komisarz przypuszcza, że było to morderstwo i swe podejrzenia koncentruje wokół jednego z braci ofiary, Luki. Luca tymczasem ucieka w góry, zamyka się w opuszczonym schronisku i tam zaczyna opisywać całą rodzinną historię.
A więc nawiązanie do słynnej we Włoszech sprawy Eluany Englaro, która podzieliła włoskie społeczeństwo na zwolenników i przeciwników eutanazji.
Ale ja naprawdę chciałam sobie poczytać kryminał, a nie ckliwe opisy bojów rodziny o zdrowie i życie Franceski, nie "głos w sprawie", a już nie karykaturalną historię komisarza Colombo, który najpierw z niezrozumiałym dla czytelnika uporem ściga winnego, a potem, po przeczytaniu jego wypocin, puszcza go wolno, bo się wzruszył. Powieść jest przy tym nafaszerowana opisami medycznymi a także informacjami turystycznymi dla tych, którzy chcieliby się wybrać do Werony, będącej miejscem akcji.
Odrzucało mnie na każdym kroku, na każdej stronie - i skończyłam czytać tylko dlatego, że... zaczęłam. Głupio tak jakoś czegoś nie doczytać. Ale naprawdę FLAKI MI SIĘ WYWRACAŁY :)

I pomyśleć, że mając wybór między ponad dwudziestoma nowościami w bibliotece zdecydowałam się akurat na tę książkę...
To mnie trochę zniechęca do czytania reszty :)


Teraz wypieram. Wypieram to, co przeczytałam, za pomocą książki dla dzieci.

Początek:
i koniec:


Wyd. Aletti Editore Villalba di Guidonia 2011, 196 stron
Pożyczone z biblioteki
Przeczytałam 6 września 2014 roku


NAJNOWSZE NABYTKI
Wyhaczyłam na allegro dwa tomy Dziejów diecezji krakowskiej, wystawione przez tego samego sprzedawcę (z Krakowa), ale osobno. Pomedytowałam, bo tanie nie były (po 5 dych sztuka), potem uznałam, że raz się żyje itd. i kupiłam. Wtedy okazało się, że nie zauważyłam drobiażdżku: to nie było KUP TERAZ, tylko regularna aukcja, jak za początków allegro (jestem ci ja wszak weteranką tego portalu). I OCZYWIŚCIE przyszedł ktoś i podkupił mi pierwszy tom. No pytam się, jaki to ma sens wystawianie osobno??? Poszłam więc do sprzedawcy i mówię, na uj mi to teraz potrzebne, sam drugi tom. A często tak jest wystawiane, właśnie osobno. I w ogóle tanio było, bo zazwyczaj dochodzi do stówy za jeden tom. No to mnie faktycznie pocieszył...
Teraz będę polować na pierwszy tom, tak jak prawdopodobnie polował na niego mój adwersarz z allegro.
A Parki Krakowa tak na doczepkę:


Przepis na warzywa duszone z parówkami (które wynikły w komentarzach):

23 komentarze:

  1. Twardy zawodnik z Ciebie.
    Chyba by się wycofała.
    Miałam kiedyś taki czas, gdy czytałam początek, kartkowałam środek i poznawałam koniec. Mam trochę tak "przeczytanych" książek też.
    Ładny zbiór italianów masz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jedyne co mnie zachęcało do skończenia, poza "ambicją", to szczupłość książki :)
      Unikam takiego kartkowanio-czytania, bo lubię mieć porządek: albo przeczytałam albo nie :)
      A włoskie książki to w bibliotece sfociłam,, ja takich nowości nie posiadam :)

      Usuń
    2. Okazało się, że nie czytam ze zrozumieniem.

      Usuń
    3. Można to też nazwać roztargnieniem :)

      Usuń
    4. Albo czytaniem po łebkach.

      Usuń
  2. Ech ci Włosi, wiele im się udało, że literatura akurat nie:)
    Po ludzku współczuję, ale też i zazdraszczam możliwości czytania w oryginale:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest parę włoskich rzeczy, za które dam się posiekać, ale nic to w porównaniu z literaturą rosyjską :)

      Usuń
  3. Ale ta Werona! No gdyby nie włoski, z którym moje zaznajamianie zakończyło się tradycyjnie na kupnie samouczka, to może kiedyś bym przeczytała ;-)

    Ja teraz mam tak z "Korzeńcem" Białasa, niby taki nagrodzony, niby oklaskany jako spektakl, a mi jakoś z trudem idzie. Inna sprawa, że czytam go bardzo z doskoku, w międzyczasie zapominam, o czym już czytałam. Przebrnęłam już przez kawałek książki, ale poza nieboszczykiem bez głowy (dla odmiany, głowa gdzieś zniknęła) nic się nie dzieje. Wciąż tylko ckliwe smęcenia oraz literackie wypociny małżonki nieszczęśnika. No może się jeszcze rozkręci.

    Wczoraj za to skończyłam "Przejażdżkę po Rosji" i po ostatnim rozdziale przypomniało mi się, że miałam nabyć kiedyś "Kawior astrachański" Michała Kruszony. Nie porwała jednak mnie aż tak mocno jego "Huculszczyzna" (z cudnej serii "Podróże retro"), no i zakup odłożyłam w czasie. Teraz widzę "Kawior.." na allegro w dobrej cenie, więc...

    Uparcie nadal dziubdziam Doncową, chyba jednak pobiję rekord w długaśnym czytaniu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nieboszczyk bez głowy to wiadomo, tylko z "M&M" mi się kojarzy, biedny Berlioz :)
      Przejażdżkę po Rosji wspominam dość rozrywkowo... a Kawioru astrachańskiego nie znam, co nie znaczy, że poznam... no chyba że się kiedyś w Taniej Jatce nawinie...
      Wczoraj, przy słonecznej niedzieli, kiedy można było sfotografować to i owo, zastanawiałam się nad listą lektur na najbliższe dni. I znowu mi wychodzi, że to i to i jeszcze tamto i owo i kiedy ja to wszystko przeczytam, a chcę zacząć nowy projekt CZECHOW (Dzieła czekają), a tu okazuje się BAŁUCKIEGO nie skończyłam, no wszędzie zaległości!

      Usuń
    2. "Przejażdżkę..." czytałam podczas podróży, idealnie się nadała, bo to z gatunku czytających się szybko i przyjemnie. W razie chęci zaznajomienia się z "Kawiorem..." wyekspediuję go do Ciebie listownie ;-)

      A ja i tak podziwiam nieustannie Twoją niebywałą organizację czasową! U mnie wszystko leży i kwiczy. Wczoraj przetrawiłam bezpłodnie PRAWIE cały dzień, choć był wyjątek kulinarny - upiekłam cóś w rodzaju kulebiaka!
      No i zamówiłam sześć pozycji z "Naokoło świata", to też przecież jakieś działanie :-)

      Usuń
    3. SZEŚĆ??? No no... szalejesz :)
      Ja w sobotę dokonałam wyczyny kulinarnego, mianowicie upiekłam na obiad dawno obiecaną córce tzw. tartę Beaty F. (na pamiątkę dawnej koleżanki z pracy, która ją przyrządzała). Ostatni raz robiłam ją co najmniej 10 lat temu i córka się dopominała dopominała aż wreszcie powiedziałam sobie - w tę sobotę. Podczas szykowania nadzienia okazało się, że jest go cała duża miska, więc wypadło robić w dużej tortownicy, a nie w tej mniejszej. Rezultat - miałam obiad na dwa dni, bo w niedzielę zjadłyśmy na zimno resztki, tyle tego było :) Zresztą, jak to często bywa z tartami, na zimno nawet lepsze.

      Jak tam oblicze?

      Usuń
    4. No nawet allegro się sprzeciwiło, bo nie mogłam sfinalizować kupna tych SZEŚCIU, od razu wysmażyłam do sprzedającego maila, kazał przelać kwotę za sześć, więc tylu też się spodziewam ;-) Stan konta opłakany, więc w sumie już bez różnicy!

      Tarty uwielbiam pod każdą postacią, i na zimo, i na słodko. I oczywiście uwielbiam też obiady, które są na dwa dni!
      Swego czasu namiętnie robiłam tartę ze szpinakiem i fetą. A z czym jest tarta Beaty F.?

      Oblicze trochę lepiej się prezentuje, ale z domu wychodzę tylko po nałożeniu niemałej "tapety" ;-) Wyjątkowo czekam późnej jesieni, coby te mikrodermabrazje móc zrobić!

      Usuń
    5. Tarta Beaty F. jest podwójna, to znaczy przykrywa się płatem ciasta również wierzch. A do środka daje pokrojone: cebulę, pora i kolorowe papryki oraz starty żółty ser.
      A ja poproszę wzajemnie o przepis na tartę ze szpinakiem i fetą. Bo ja szpinak dopiero w tym roku odkryłam, ale na razie tylko w charakterze sałaty.

      Usuń
    6. Uwielbiam pory i paprykę, zatem - nie ma wyjścia, muszę zrobić!

      Na tę szpinakową farsz jest ekspresowy -najpierw podsmażyć cebulę z dużą ilością czosnku, potem dodać szpinak, poddusić i odparować. Dodać przyprawy: pieprz i gałkę muszkatołową. Ewentualnie można wmieszać jajko lub trochę śmietany. Ja farsz nakładam na podpieczony już placek, na to pokrojoną w kostkę fetę i zapiekam. Zamiennie, zamiast z fetą, robiłam też z serem żółtym.

      Usuń
    7. Masło na tartę już kupione, jeszcze tylko szpinak i ser i w sobotę eksperymentujemy :)

      Usuń
    8. No to nic mi nie pozostaje, jak robić tartę Beaty F.! I też w sobotę, bo na jutro planuję szybki gulasz z ziemniaków i papryki; wystarczy, że dziś się narobię przy cieście :-)

      Usuń
    9. Ser żółty należy zetrzeć na małej tarce i wymieszać z warzywami. W piekarniku 200 stopni trzymać ok. półtorej godziny. W górnym płacie ciasta zrobić kieliszkiem do wódki dziurkę pośrodku.
      Więcej uwag nie pamiętam :)

      Co to jest ten szybki gulasz? Jak się to robi?

      Usuń
    10. W razie czego będę pisać! Warzywa dajesz surowe czy lekko podsmażone?
      Gulasz jest z kuchni węgierskiej, ale nigdy go nie próbowałam, przepis dopiero co znaleziony. Mam nadzieję, że będzie zjadliwe ;)
      Najpierw na patelni podsmażyć cebulę, potem dodać pokrojone w plastry ziemniaki i paprykę, dalej podsmażać i dodać pomidory. Następnie zalać bulionem i sokiem pomidorowym, dusic do miękkości i odparować. Można też gotować z dodatkiem kiszonej kapusty. Doprawić (polecana szałwia, ale nie mam), dodać trochę śmietany. Może być to jako danie lub dodatek do mięs ;)
      Oczywiście jutro będę robić też i ciasto, bo zapomniałam kupić mleko.

      Usuń
    11. Warzywa surowe, oczywiście. ja jestem zwolenniczką jak najmniejszego wysiłku. Warzywa pokroić, wymieszać w misce z serem, posolić, popieprzyć i siup na tortownicę!
      Twój przepis przypomina mi ten na gulasz warzywny, co tom go robiła dość często dawnymi czasy. Też się podsmażało cebulę, dodawało ziemniaki, cukinię w kostkę, pomidory i parówki w plasterkach. I chyba bulion (musiałabym sprawdzić przepis w domu). Może papryka też tam była? I w pół godziny pełnowartościowy obiad :) Że też o tym zapomniałam na tyle lat!

      Usuń
    12. Ależ ja jestem gapowata, mi zanim coś się skojarzy to jednak...! Jadłam wielokrotnie, właśnie w Krakowie, ciotka go robiła namiętnie przez cały sezon działkowej cukinii :-))
      U mnie w domu przepis jakoś nie zaistniał na długo, więc jeśli możesz, sprawdź :-)

      Ja ostatnio kładę w słoiki "leczo" - takie na szybko: papryka, pomidory, cebula, czosnek i pieczarki. Gotuje się toto samo, potem tylko chlup w słoiki i do piekarnika spasteryzować.

      Pory, papryka i cebula już czekają - tarta chyba jednak będzie na niedzielę, bo tego gulaszu zgotował mi się wielki gar, no chyba że pójdzie cały ;-) Całkiem dobry, dodałam sporo kapusty kiszonej, więc jest i ostro, i kwaskowato.

      Usuń
    13. Po wielkich poszukiwaniach udało się odgrzebać książkę z książką - daję zdjęcie powyżej :)

      Usuń
    14. To Ci bigosu, znaczy się gulaszu, narobiłam :)Zdjęcie zapisane, dzięki!
      A.

      Usuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń