Ingeborg Bachmann do tej pory była dla mnie jedynie nic nie mówiącym nazwiskiem. Ot, jakaś Niemka i tyle.
W polskiej Wikipedii informacje szczątkowe, tyle że wiem już, że nie Niemka, tylko Austriaczka. Niemieckojęzycznym czytelnikom lżej, tam autorka jest szerzej opisana.
Na skrzydełku obwoluty siłą rzeczy również kuso:
A więc wybitna poetka, zaś Malina to jej jedyna powieść.
Książkę ujrzałam na biurku koleżanki z pracy, która mało czyta, więc już z samej ciekawości wzięłam do ręki, przeczytałam pierwszą stronę i ... wsiąkłam. Na szczęście koleżanka była na tyle uprzejma, że zgodziła mi się ją pożyczyć :)
Ta pierwsza strona to Osoby: i od razu wiemy, że mamy do czynienia z trójkątem, ich dwóch i ona jedna. A więc Ivan, tajemniczy kochanek, Węgier z pochodzenia, obarczony dwójką dzieci, ale nie żyjący z ich matką. Jest pracownikiem jakiejś instytucji finansowej mieszczącej się w centrum miasta i mieszka przy tej samej ulicy, co bezimienna bohaterka, będąca narratorką powieści. To Ungargasse w III dzielnicy Wiednia.
Drugim mężczyzną jest jeszcze bardziej tajemniczy Malina, wiemy o nim, że jest po czterdziestce, że kiedyś wydał powieść, a teraz pracuje jako niepozorny urzędnik w Muzeum Wojska, że mieszka z bohaterką, ale nie są oni małżeństwem.
I wreszcie Ona - trudny do określenia wiek, jeszcze bardziej trudny zawód: może pisarka? zatrudnia pannę Jellinek jako sekretarkę, odpisują razem na liczne listy, odrzucając rozmaite zaproszenia; udziela wywiadów. Jest beznadziejnie zakochana w Ivanie i spędza dni na oczekiwaniu na jego telefon, na jego przyjście na godzinę, dwie, kilka, na grę w szachy. Angażuje się uczuciowo również w stosunku do jego synów: 5- i 7-letniego Beli i Andrasa, jeździ z nimi do ZOO, wybiera się na karuzelę, zdobywa ich serca...
Z czego żyje? Nie wiadomo. Przychodzą jakieś przekazy pieniężne, jest też Malina, który kładzie koperty z gotówką na różne drobne wydatki, poza tymi przeznaczonymi na czynsz, na jedzenie, na wynagrodzenie dla panny Jellinek i dla Liny, która zajmuje się domem.
A na końcu jest Wiedeń. Kraj bohaterki, z którego niechętnie się oddala (bo przecież powstrzymuje ją obecność w Wiedniu Ivana), ale też i koszmarne wspomnienie miasta zaraz po wojnie, miasta oddanego prostytucji i czarnemu rynkowi.
Są lata sześćdziesiąte, dodajmy.
Ach, jest jeszcze Ojciec. Straszna, zimna postać człowieka mającego władzę i rządzącego bohaterką w jej snach, a będącego upostaciowieniem nazizmu (tak to przynajmniej rozumiem).
I to już właściwie wszystko. Cały dramat rozegra się między tymi osobami. I w głowie bohaterki. W którymś momencie lektury zaczynamy pojmować, że Malina najprawdopodobniej nie istnieje. Że jest to jakaś cząstka samej bohaterki, tak, która jest jej najbardziej oddana, która zawsze zjawia się na pomoc, z którą toczy wewnętrzny dialog. Zaczynamy rozumieć, że nie pisana jest bohaterce długa miłość Ivana, że to uczucie źle się skończy... Nie na darmo Ivan mówi kiedyś:
- Ja powinienem latać za tobą, postaraj się o to, tobie nie wolno latać za mną, potrzeba ci pilnie korepetycji, kto tego zaniedbał, nie udzielił ci elementarnych lekcji? Jesteś zbyt przejrzysta, w każdej chwili widać, co się w tobie dziej, graj, zagraj coś przede mną!
Tak jest, gdy ktoś kocha za dużo, a ktoś inny za mało.
Odnalazłam w powieści zdanie, które widnieje jako motto na jednym z blogów książkowych (kto bywa, ten wie):
Czytanie jest nałogiem, które może zastąpić wszystkie inne nałogi lub czasami zamiast nich intensywniej pomaga wszystkim żyć, jest wyuzdaniem, nieszczęsną manią. Nie, nie zażywam narkotyków, zażywam książki.
I drugi, ważniejszy, cytat:
Gdybyśmy mieli słowo, gdybyśmy mieli język, nie potrzebowalibyśmy broni.
Język jest właśnie bronią bohaterki. Książkę cudownie się czyta, smakuje jej fragmenty. Nie jesteśmy w stanie zrozumieć całkowicie bohaterki, ale też znamy ją jedynie w połowie, bo urodziła się w piątek, w półczepku. Próbujemy wniknąć we wnętrze osoby, która powoli zapada w szaleństwo i która, już to widzimy, odejdzie gdzieś w swój świat, niedostępny dla innych. Czy w ogóle tu była? Wszak Malina mówi:
- Nie ma tu żadnej kobiety. Mówię przecież, że nigdy nie było tu nikogo o tym nazwisku.
Powieść, którą chce się mieć na własność, do której chce się wracać.
Miałam wielką ochotę wyszukać na planie Wiednia, czy Ungargasse rzeczywiście istnieje, ale nie wiem, gdzie ten plan zapodziałam :)
I jeszcze jedno: tak strasznie chcę znowu do Wiednia! No tak strasznie! Co prawda zgłosiłam swój akces na przyszłoroczny koncert Filharmoników Wiedeńskich, więc może - jak mnie wylosują - za rok pojadę :)
Czytelnik 1980, wyd. II rozszerzone, 422 strony
Pożyczone od koleżanki z pracy
Przeczytałam 22 stycznia 2013.
Twój post to znakomita zachęta do przeczytania tej książki. Jak widzę na Allegro książka była wznawiana i cenę ma.Może w bibliotece ją ustrzelę.)
OdpowiedzUsuńJa nawet boję się zajrzeć na allegro, bo sobie obiecałam spokój do końca miesiąca chociaż :) ale jeśli kiedyś PRZY OKAZJI znajdę u kogoś - kupując co innego - to koniecznie wezmę!
UsuńCzytałam i mam swoją pozycję:) W 2011 została wznowiona przez wydawnictwo a5, tę wersję mam. Sporo tam odniesień do czytania i ksiązek. Powieść, która bardzo mi się podobała:)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie
O tak, sporo tam odniesień do kultury ogólnej, nie tylko lektur. Chocby powtarzające się "pod tym znakiem zwyciężę".
UsuńA to już widziałaś? O największej miłości Bachmann? Ingeborg Bachman , Paul Celan "Czas serca" Przeł. Małgorzata Łukasiewicz A5, Kraków 2010
OdpowiedzUsuńNajwiększy poeta niemieckojęzyczny XX wieku i ona - uważana za jedną z najwiekszych powieściopisarek...
Tu więcej: http://www.rp.pl/artykul/569568.html
Niektórzy twierdzą, że to o sobie i Celanie pisała Bachmann w Malinie, inni, że chodziło o Maxa Frischa.
UsuńW każdym razie wpisałam Untergasse 6, Wien w wyszukiwarkę i oto dowiedziałam się, że mieści się tam bar sushi... a pod 9 mieszkało mnóstwo znanych osób. I w pobliżu pełno tych miejsc, o których pisarka wspomina w powieści, okazuje się, całkiem realistycznie osadzonej w wiedeńskiej rzeczywistości.
We wspomnianym przez Ciebie artykule sugeruje się, że być może Bachmann popełniła samobójstwo. Użyłam tłumacza googlowego, żeby czegoś więcej się dowiedzieć z niemieckiej wiki i to nie bardzo tak chyba było...
Ungargasse oczywiście. U mnie jak ulica po niemiecku to widać musi być unter :)
Usuń(Unter den Linden)
No właśnie sa jakies powiązania z zyciem... "Pisarz musi wyrzucić z siebie wszystko..." pisał Llosa.
UsuńW zeszlym roku zdobylam wznowienie i na razie ciesze sie nim tylko od czasu do czasu. Tak pieknie napisalas o tej ksiazce, ze chyba wreszcie zdecyduje sie po nia siegnac. Musze tylko poczekac na urlop, aby moc sie w niej calkowicie zatopic.
OdpowiedzUsuńSpotkalam sie z opiniami, ze to taka trudna ksiazka, ze niewielu osobom udalo sie ja przeczytac w calosci. Mam nadzieje, ze tak nie bedzie w moim wypadku.
Trudna? Czy ja wiem? Parnicki trudniejszy :)
UsuńNa pewno wymagająca uwagi i skupienia na lekturze. Tylko tyle i aż tyle. Kto jak kto, ale Ty na pewno będziesz zachwycona!
Poczekam do urlopu, kiedy bede miala wolniejsza glowe i wiecej czasu.
UsuńZaintrygowalas mnie bardzo:)
Teraz ja będę czekać z niecierpliwością na Twój urlop :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńBrawo ta pani :)
UsuńNo cóż, robimy nieraz takie głupstwa. A nazwisko Malina, swoją drogą, do tej pory mnie intryguje.
Ta seria Czytelnika, na okładce Nike z Samotraki...ile miłych wspomnień, ile lektur z tą seria się kojarzy!
OdpowiedzUsuńO tak, wiele pozycji kupowałam tylko dlatego, że to seria NIKE, nie wiedząc nic bliższego o autorach :)
UsuńNo i moja najulubieńsza przez tyle już lat - Śniadanie u Tiffany'ego!
czytałam niedawno. zrobiła na mnie spore wrażenie. również z powodu tych perełek, które cytujesz :)
OdpowiedzUsuńmam ,,Malinę" na własność, kupioną w bibliotece na wyprzedaży za 1 PLN :)
pozdrawiam ciepło :)
No proszę, jak to się niektórym wiedzie :) ale nie mogę narzekać, bo sama mogłam kiedyś widzieć Malinę gdzieś za grosze i nie wziąć, skoro nic mi to nie mówiło :)
UsuńJa właśnie czytam Symultankę Bachmann, pięć opowiadań, bardzo w malinowym stylu. Rozedrgane do granic, ale ciężko się oderwać.
OdpowiedzUsuńA Malina była jedną z tych lektur na germanistyce, które przeczytałam z prawdziwą radością i lubię do niej (a właściwie do niego😉) wracać.
Agata
O, to ciekawe.
UsuńPrzy okazji - jak to właściwie jest z germanistyką? Studiuje się całą niemieckojęzyczną literaturę, w tym austriacką i na przykład szwajcarską?
Tak, cała niemieckojęzyczna. Bachman to zresztą bardzo "wiedeńska" posarka. I o ile żałuję wyboru studiów, nie byłam zadowolona, zupełnie co innego zawodowo robiłam, a jakoś mi jaj zabrakło, żeby gdzieś się przenieść (jaj i pomyslu), tak cieszę się, że poznałam te literatury, do tej pory bardzo lubię i staram się śledzić nowości.
UsuńAgata