W oddziale dziecięcym biblioteki na Rajskiej szukałam zarekomendowanych przez Charliego Bibliotekarza Jarka i Marka Cezarego Leżeńskiego, gdy w ręce wpadł mi ten drobiazg. Szpetnie wydany, no bo też lata nie były po temu (edycja z 1983 roku), choć w moim ulubionym formacie dla książek dziecięcych - tak przecież wyszły Dzieci z Bullerbyn, Karolcia, Doktor Doolittle, Paddington, Babcia na jabłoni, Ture Sventon... ten ostatni też po prawdzie szpetny, bo również bez twardej okładki, ale pozostałe pyszniły się sztywną lakierowaną oprawą, co ma swoje znaczenie w niecierpliwych dziecięcych rączkach :)
Przygarnęłam więc Biały kamień, albowiem od wczesnego dzieciństwa pałam uwielbieniem dla literatury skandynawskiej - w sensie właśnie dziecięcej, wszak Dzieci z Bullerbyn to mój hit ever (ach, muszę do nich wrócić). Teraz co prawda rządzi w świecie czytelniczym skandynawski kryminał, ale ja akurat mało go czytałam, a opasły Larsson ciągle stoi na półce dziewiczy...
Dosyć tych dygresji, przejdźmy ad rem. Powieść Gunnel Linde traktuje o dwójce wyalienowanych nastolatków. Wiek nieznany, ale bardziej młodszych niż starszych. Są to jeszcze te szczęśliwe czasy - lata trzydzieste - kiedy dzieci są posłuszne i dobrze wychowane, a największą zbrodnią jest niepodziękowanie po jedzeniu.
Fia mieszka w małym szwedzkim miasteczku i jest córką nauczycielki muzyki. Są w tym miasteczku obce, wynajmują pokój w dużym domu pana sędziego i żyją pod terrorem jego gospodyni ciotki Malin, nie lubiącej lokatorek i starającej się im utrudnić życie, a to ograniczając dostęp do kuchni a to wymagając bezustannej ciszy. Nie to jest jednak najgorsze. Koleżanki szkolne Fii wyśmiewają się z niej z powodu zawodu jej matki (o ojcu nic nie wiemy):
To strasznie głupio być córką nauczycielki muzyki w małej miejscowości, gdzie nikt nie potrzebuje umieć grać na instrumentach. Wszystkie dzieci w szkole śmiały się na każdą wzmiankę o nauczycielkach muzyki. Fia mogłaby równie dobrze mieć za mamusię szczypce do cukru - po co komu szczypce, skoro można używać palców? [...] Wszystkie dzieci nazywały Fię "Fia Brzdęk-Brzdąk".
Teraz na szczęście są wakacje i dzieci jej nie dokuczają, bo Fia po prostu nie bawi się z nimi. Spędza czas wystając przy furtce i wypatrując.
Któregoś dnia, na tydzień przed rozpoczęciem roku szkolnego, przed furtką pojawia się Hampus. Ten też nie ma za łatwego życia. Jego rodzice zmarli i przygarnął go brat ojca, "nowy szewc". Zwano go nowym, bo nigdzie, gdzie się pojawiał wraz z liczną rodziną, nie zagrzewał miejsca. Zanim upłynęło pół roku szewc przenosił się do kolejnej miejscowości. Toteż Hampus nie miał nawet możliwości zdobyć świadectwa z rachunków, choć był w nich całkiem niezły. Za to musiał udowadniać miejscowym chłopakom, że jest od nich silniejszy no i zawsze wplątał się w jakąś awanturę. I oto szewc ze swoim sześciorgiem dzieci, bratankiem i żoną, która od zamążpójścia nie widziała od środka porządnego domu pojawili się w miejscowości Fii i zamieszkali w jakiejś ruderze naprzeciwko domu sędziego. Znajomość z dziewczynką Hampus zaczyna od odebrania jej ślicznego białego gładkiego kamyka, jej skarbu, kamyszka pociechy. Gdy Fia rozpłakała się, Hampus oddał jej kamyczek. Przedstawili się sobie: Fia nazwała się Fideli, a on zerknął na afisz cyrku reklamujący tresurę lamparta i podał jej swe nowe przezwisko - Król Niebezpieczeństw. Taka nazwa zobowiązuje, toteż Hampus-Król Niebezpieczeństw proponuje wymianę: on narysuje na zegarze kościelnym nos, oczy i usta, a ona mu wtedy da kamyczek. Umowa stoi!
Tak zaczyna się szereg przygód związanych z nieustanną wędrówką białego kamienia od chłopca do dziewczynki i z powrotem - bo i ona dostaje różne zadania do wykonania w celu odzyskania kamyczka. Musi na przykład przez cały dzień nic nie mówić, co oczywiście prowadzi do szeregu nieporozumień, łącznie z tym karygodnym niepodziękowaniem za jedzenie ciotce Malin. Król Niebezpieczeństw z kolei musi podłożyć ugotowane na twardo jajko panu sędziemu pod materac... I tak przygoda toczy się za przygodą, dramatyczne przeżycia dzięki interwencji groźnego, wydawałoby się, pana sędziego zyskują odpowiedni obrót, gdy oto nadchodzi początek roku szkolnego i wielki stres dla obojga - wszak w klasie wyda się, że Fia nie nazywa się Fideli, a Król Niebezpieczeństw jest synem (choć przybranym) szewca, a nie cyrkowcem. Czy nasi bohaterowie to przetrwają, czy będą umieli wrócić do własnej tożsamości, zaakceptować bycie po prostu sobą?
Zerknęłam jeszcze na Wikipedię - szwedzką, ale to nie przeszkoda :) i dowiedziałam się, że Gunnel Linde napisała około 40 powieści dla dzieci, ale najbardziej znana z nich to właśnie Biały kamień, który w 1973 roku został zekranizowany w postaci 13-odcinkowego serialu. Zaś sama Linde otrzymała w 1978 roku nagrodę im. Astrid Lidgren, a także dwukrotnie nagrodę im. Nilsa Holgerssona, którą przyznaje się w Szwecji za najlepsze dzieła literackie dla młodzieży.
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia 1983, wyd. III
Tytuł oryginału: Den vita stenen, 1964, 182 strony
Tłumaczył ze szwedzkiego: Zygmunt Łanowski
Ilustrowała: Maria Orłowska-Gabryś
Z biblioteki na Rajskiej
Przeczytałam 23 stycznia 2013.
Najnowsze nabytki
Wczoraj coś mnie kusiło i kusiło, coś mówiło - idź do biblioteki, tam na pewno coś jest - chodziło o sławetną półkę nad kaloryferem, gdzie ludzie zostawiają niepotrzebne wydawnictwa. Więc poszłam. No i rzeczywiście, półka była zawalona, pełno podręczników do angielskiego (no ale dobrze, mam swoich parę, a nie korzystam, to nie będę kolejnych brała), ale i to, co poniżej:
Szczerze mówiąc, nie wiem jeszcze, czy je zatrzymam, czy tylko obejrzę i z powrotem odniosę. Bo jakość tych albumów - a raczej reprodukcji - jest taka, jaka wówczas mogła być, pod koniec lat sześćdziesiątych. To węgierskie wydawnictwo CORVINA, pamiętam, że mam już coś przez nich wydanego, przywiezionego z rodzinnego domu.
A tu 250 razy o sztuce polskiej Przemysława Trzeciaka, taki rodzaj encyklopedii-słownika.
Z FRONTU NOWYCH REGAŁÓW
Pan Stolarz przysłał kosztorys (800 zł - za 3 regały do sufitu o łącznej długości 2,10m to chyba nie jest dużo, spodziewałam się więcej), a przedwczoraj nawet zadzwonił, pytając kiedy w przyszłym tygodniu może przyjechać na montaż. Umówiliśmy się wstepnie na poniedziałek, ale to jeszcze do potwierdzenia przez niego. Zdziwię się, jak nie przełoży terminu :) Niemniej jednak regały ZBLIŻAJĄ SIĘ :)
Ze statystyk
Zobaczyłam przed chwilą ze zdziwieniem, że w popularnych postach wyświetla się wczorajsza Malina. To daje do myślenia: rzecz była krótko na "pierwszej stronie", bo tylko jeden dzień, ale jednak - wynika z tego - jeśli książka jest dobra, to przyciąga zainteresowanie...
Te popularne posty po prawej są z ostatniego miesiąca. Natomiast gdy zajrzałam do najpopularniejszych w ogóle na blogu, okazało się, że z wynikiem 336 wyświetleń prowadzą Ostygłe emocje Jabłońskiej - a więc wcale nie powieść, tylko zbiór esejów na tematy krakowskie. No proszę...
Jak można Millennium mieć i nie przeczytać? ;) A tak na poważnie - jeden z ciekawszych blogów prowadzisz. Większość innych tylko o nowościach traktuje. Swoją drogą - ten pomysł z półką WEŹ MNIE nie jest zły. Widziałem taki w jednej knajpie, ale nie skojarzyłem, że w bibliotece też może się sprawdzić. Dzisiaj przekażę do naszej :)
OdpowiedzUsuńHa ha! NNie pierwszy raz słyszę to pytanie... a co tam, niech się odleży. Nie daj Boże pójdę do szpitala, to akurat się wciągnę w te tysiące stron :)
UsuńJa nieraz słyszę, że w bibliotekach są kosze specjalne! Alicja2010 ciągle jakieś skarby z nich wyciąga.
Też mam Millenium i nie czytałam jeszcze. A tej książeczki nie znam a w swoim czasie czytałam mnóstwo tego typu książek dla dzieci, min. całego Dolittle .)
UsuńNo to witaj w klubie tych, co nie przeczytali jeszcze Millennium :)
UsuńJa byłam na filmie i mnie trochę zdeprymował :)
Trochę mnie ta opasłość książek powstrzymuje.)
UsuńNo, to też :) to koronny dowód na to, że autorzy powieści kryminalnych coraz bardziej zdążają w kierunku tworzenia epopei :)
UsuńIle trzeba nawymyślać różnych strasznych rzeczy by aż tyle stron zapełnić.
UsuńNie było, jak kryminały Christie czy Alexa .Już nasze , polskie tak nie straszą objętością.)
no masz piszę po raz drugi ten komentarz, wiec nie wiem czy wyjdzie tak samo:)
OdpowiedzUsuńZaczynając od końca- wobec tego muszę przeczytać swój egzemplarz "Ostygłych emocji". U mnie widnieją popularne posty z ostatnich siedmiu dni, może zmienię na miesiąc?:) Pan Stolarz za 2,10 bierze normalną stawkę, więc jest ok. 800 stów teraz to dla mnie szał marzenie. A w bibliotekach można rzeczywiście przygarniać perełki- miedzy innymi tak trafiłam Słownik sztuki francuskiej:)) A o ksiązce"Biały kamień" ani o Autorce nie słyszałam, więc moja wiedza się poszerzyła.
Pozdrawiam serdecznie
Ja też wcześniej o tym nie słyszałam, no ale trzecie wydanie to już coś, jednak musiała być popularna swego czasu.
UsuńDo Ostygłych emocji zawsze warto zajrzeć :)
Ja Słownik sztuki francuskiej musiałam kupić za własny pieniądz, niestety...
Co do popularnych postów - myślałam, że to jest odgórnie ustawione (na miesiąc), a tylko w statystykach można sprawdzić, jak to wygląda czasowo :)
Twoje pisanie ma swój charakter oraz charakterek :) No i na pewno, nie recenzujesz nowości odpłatnie :)To się chwali. Muszą być takie miejsca.
OdpowiedzUsuńDzięki za uznanie :) Będę kontynuować!
UsuńDorzucę od siebie to, co inni poniekąd już napisali. Na tym blogu można przypomnieć sobie książki, serie, które "już były". Mnóstwo dziś blogów o nowościach, typu "recenzja za książkę". One też są potrzebne. Dobrze wiedzieć co w trawie czytelniczej piszczy:))
OdpowiedzUsuńAle pamięć o dawnych wydaniach, często troszkę zapomnianych jest bardzo cenna. Dlatego lubię tu zaglądać.
Racja, że o nowych też trzeba pisać. Wszak nie jest tak, że teraz nic atrakcyjnego czy wartościowego nie wychodzi.
UsuńJa jednak wolę starocie, skoro powoli sama się starociem staję :)
"Biały kamień" bardzo mnie zaintrygował, lubię takie subtelne opowieści, a do literatury skandynawskiej mam wielką słabość. Bardzo podobają mi się też rysunki M. Orłowskiej-Gabryś. To jedna z moich ulubionych ilustratorek. Książkę przed chwilą kupiłam. :)
OdpowiedzUsuńCena za regały wydaje mi się bardzo atrakcyjna. Szkoda, że Wasz pan stolarz nie urzęduje w Lublinie. :)
Ty się ciesz, że nie w Lublinie, bo z nim można dostać... hm, nerwów :)
UsuńJak było do przewidzenia, właśnie zadzwonił, że jednak nie da rady w poniedziałek. Skontaktuje się, to następny termin uzgodnimy. A niech to! Już liczyłam prawie godziny!
Mnie też podobają się ilustracje p.Orłowskiej. Mają w sobie czar minionych czasów, choćby ta reprodukowana powyżej, przedstawiająca pana sędziego. Trochę mi się z Szancerem kojarzą.
To faktycznie pan stolarz trochę chimeryczny. Mam jednak nadzieję, że wynagrodzi Ci długie czekanie pięknym i funkcjonalnym regałem.
UsuńJa też patrzę na ilustracje p. Orłowskiej z nostalgią. :)
Nie znam "Białego kamienia", nigdy nie słyszałam o tej książce i na pewno ją przeczytam. Ja też mam stałe miejsce w sercu dla "DzIeci z Bullerbyn".A pamiętasz może"Kjersti" albo "U tatusiowej mamy"? Ta druga to mój absolutny hit z dzieciństwa.
OdpowiedzUsuńA co do "Millenium", to w ogóle nie zamierzam czytać- to jakaś zgroza przecież! Film widziałam i nie rozumiem takiego epatowania skrzywieniami.
Ostatnio po każdej wizycie u ciebie ziółka uspokajające sobie parzę, bo ci tak strasznie zadroszczę tych krakowskich zbiorów.Magda
I tak, trzeba będzie znowu pognać na Rajską i poszukać tych Kjersti :) tytuł mi nic nie mówi (poza, oczywiście, skojarzeniem z Dziećmi z Bullerbyn i małą siostrzyczką Olego).
UsuńJakąż Ty straszną na mnie odpowiedzialność zrzucasz... ziółka sobie parzy... za chwilę będzie Relanium brała... a ja się jeszcze dobrze nie rozpędziłam nawet!
:))))))))))))))) M.
Usuń