Kryminału mi się zachciało. Nie byle jakiego, jak to ostatnio z włoskimi bywało, ale solidnego, wciągającego. Takie było dwie książki Arnaldura Indriðasona, które już kiedyś przeczytałam - a więc gwarancja sukcesu. I rzeczywiście! Głos mnie tak wciągnął, że zarwałam kawałek nocy, co NIGDY mi się nie zdarza (nie z braku chęci, jeno ze strachu przed migreną następnego dnia)!
Głos nabyłam razem z inną powieścią Jezioro tego islandzkiego autora kryminałów. Obie zostały wydane w serii LATO Z KRYMINAŁEM Polityki, a te regularnie pojawiają się w Taniej Jatce.
O autorze napisano"
A o książce na okładce zachwyty Cobena"
I nie bez kozery, bo warta tego. Ten schemat skandynawskich kryminałów, wydawałoby się oklepany, ciągle na jedno kopyto - ponure pejzaże, paskudna mroczna pogoda, nieuregulowane życie policjanta, problemy z dorosłymi dziećmi, narkotyki i alkohol, problemy z przeszłości - a jednak to zdaje egzamin.
Natomiast tych, którzy by się spodziewali egzotycznych realiów Reykjaviku, muszę rozczarować - cała akcja dzieje się praktycznie w hotelu, Erlendur nawet w nim zamieszkał na czas prowadzenia śledztwa.
Co mnie uderza, to bezceremonialność obywateli w stosunku do policji - tam widać, że jest to SŁUŻBA, a nie PAŃSTWO :)
Nic więcej nie piszę, żeby nie spoilerować i udaję się doglądać kurczaka w piecu:)
Początek:
i koniec:
Wyd. WAB Warszawa 2012, wyd.II, 337 stron
Tytuł oryginalny: Röddin
Przełożył: Jacek Godek
Z własnej półki (kupione w Taniej Jatce za 7 zł)
Przeczytałam 25 listopada 2014
NAJNOWSZE NABYTKI
Z tego tygodnia. Najpierw przyszły z allegro wspomnienia Lanckorońskiej z okresu II wojny światowej, nabyte za 12 zł:
A potem odwiedziłam Księgarnię Akademicką:
Niestety, nieco się rozczarowałam po pobieżnym przeglądzie - rzecz jest ściśle naukowa i zabrakło zwykłych ludzkich historii, za to nie brak wypisów z przepisów...
WSPOMNIEŃ CZAR
W niedzielne wyjątkowe ponure południe zajrzałam do starych kalendarzy... nie tak bardzo starych, bo z ostatnich pięciu lat, tych, które stoją przy łóżku. Interesowała mnie jedynie dzisiejsza data - 30 listopada. I tak dowiedziałam się, że w 2009 roku tego dnia kupiłam trzy cracoviana, z których jedno pozostaje jeszcze nie przeczytane - Żydzi w Krakowie. Studium o elicie miasta 1850-1918.
W 2010 roku był wtorek, bardzo pracowity dzień w robocie, więc żeby się pocieszyć, wpadłam do istniejącej wówczas jeszcze Księgarni Rosyjskiej przy ul. Św. Krzyża i kupiłam sobie mały prezent - Timura i jego drużynę w oryginale :) Wstąpiłam też do antykwariatu przy Szpitalnej (dziś również go już nie ma) i zakupiłam leksykon biograficzny Królowie elekcyjni. Był to błąd, jak się później okazało, bowiem pozycję tę już miałam, tylko w innym wydaniu, taka zmyłka. Dzień na tym się nie zakończył, bo był to wtorek, a we wtorki chodzi się na odczyty do Towarzystwa Miłośników Historii i Zabytków Krakowa. Tego dnia "dawano" Edukację krakowskich Żydów w połowie XIX wieku. A po odczycie musiałam jeszcze pojechać do odległego sklepu meblowego - właśnie kupowałam nową kanapę i zawiadomili mnie, że nie będzie wybranego przeze mnie koloru obicia i trzeba się zjawić wybrać inny. Zanotowałam, że był "straszny mróz" - minus 10 stopni.
W 2011 roku nic ciekawego się nie wydarzyło, poza nabytymi trzema cracovianami w Krzysztoforach i trzema radzieckimi filmami na allegro, które pojechałam odebrać u sprzedawcy na ul. Pszona. Ech, ileż to jednak wspomnień wywołuje! Byłam ich stałą klientką i ciągle w środy jeździłam przed pracą (popołudniową) ucinać sobie pogawędki. Mam nadzieję, że interes tych miłych państwa nadal funkcjonuje :)
W roku 2012 odwiedził mnie miły kolega-przewodnik, z nieodłączną torbą śliwek w czekoladzie, które zawsze mi przynosi. Dziś dieta nie pozwala mi ich jeść, więc i tu zaszła zmiana... Za to popołudniu nadeszła przesyłka z wygraną z Qry - był taki wspaniały blog z zagadkami, gdzie nieraz udało mi się trafić w dziesiątkę. Tym razem otrzymałam nagrodę w postaci pięciu książeczek-miniaturek, między innymi z Piórkami Sztaudyngera. Tego samego dnia udałam się na pocztę, by wysłać dwa trójkątne listy - pisałam o nich tutaj - oba szczęśliwie dotarły do adresatek, a więc poczta nie zawiodła, mimo wcześniejszych obaw!
Natomiast w zeszłym roku 30 listopada to była sobota, nie ruszyłam się z domu, za to obejrzałam sobie po wielu latach ulubiony film z gangiem Olsena - Wielki skok gangu Olsena - ten z kaczuszkami, pamiętacie?
Kto nie zna charakterystycznego intro z całej serii:
Wieczorem czytałam Biednych bogaczy.
Ciekawe wspomnienia.....to nawet fajnie tak sobie notować, by później moc do notatek wrócić....
OdpowiedzUsuńA tym Islandczykiem mnie zainteresowałaś...jeszcze nic islandzkiego nie czytałam...
Spodobał mi sie Twój pierwszy nabytek.
Miłego popołudnia.
Też myślę, że te wspomnienia Karoliny Lanckorońskiej będą ciekawe :)
UsuńWłaśnie myślałam o Tobie, popijając leczniczą herbatkę. Nie jest to piołun, tylko ziele karczocha (głównie), ale smakuje dokładnie jak piołun. Fuj. Jedna pani mi powiedziała - drugiej pani - że to się można przyzwyczaić. Ciekawe, po ilu latach? Na razie jest tak, że gdybym miała bardziej impulsywny charakter, to bym tym dziadostwem cisnęła daleko daleko (choć spółdzielnia prosi, by nie dokarmiać gołębi)...
Miło mi, że Ci się na myśl nasuwam. Ale karczochy to raczej chyba na wątrobę.
Usuń:)
UsuńTak, głównie wątroba, nawet nazywa się toto Hepatefix.
"Prawidłowa praca przewodu pokarmowego, ułatwia trawienie, prawidłowe funkcjonowanie jelit, zapobiega gromadzeniu się tłuszczy w wątrobie, pomaga utrzymać normalny poziom cholesterolu"... a że wyniki cholesterolowe też były nie najpiękniejsze, no to...
Oprócz tego zażywam ostropest. To w kwestii ziół. Ale najważniejsze - dieta. Którą jakoś tam trzymam. No ale wybieram się po niedzieli do lekarza i może dowiem się, że NIE POTRZEBA? :) byłoby miło :)
Chciałabym się w życiu skupić jednak na czymś innym :)
I tego Ci życzę.
UsuńŻałuję, że popaliłam swoje pamiętniki, kalendarze - wartość literacka żadna, ale sentymenta ;-) ... Miałam jednak taki czas, że za wszelką cenę chciałam rozprawić się z przeszłością, a to był jeden z takich realnych kroków.
OdpowiedzUsuńA trójkątne listy to bardzo ciekawa sprawa, przeczytałam z zapartym tchem.
Jakoś jestem bardziej przywiązana do swojej przeszłości (nic nie wyrzucam!) :)
UsuńNa próbę wysłałam dwa takie listy: jeden na miejscu w Krakowie, drugi gdzieś na północ Polski - oba doszły.
"Głos" jest świetny, mnie tam w książce urzekł motyw kolekcjonerski, z powodów osobistych (więcej tu http://mcagnes.blogspot.com/2014/01/gos-arnaldur-indriason-jak-to-jest-byc.html ) - ach, wspomnienia mi sie włączyły.
OdpowiedzUsuńCzyżby kolekcjonowanie samolotowych torebek na wymioty?
Usuń:)
Idę sprawdzić.
Packi na muchy??? To jest dopiero zakręcone, że mucha nie siada :)
UsuńTwoje myszki zresztą też niczego sobie.
Packi, torebki, wieczka od jogurtów, porcelanowe naparstki, flakoniki po perfumach. Jak widać, zbierać można absolutnie wszystko.
Usuń