piątek, 21 grudnia 2012

Michał Bałucki - Błyszczące nędze

Drugi tom Pism wybranych Michała Bałuckiego i jego druga, w kolejności chronologicznej, powieść, z podtytułem Powieść współczesna. Jednocześnie Błyszczące nędze stanowią część epopei galicyjskiego drobnomieszczaństwa, na którą składają się, oprócz wymienionej, jeszcze Byle wyżej i Pańskie dziady (będę je czytać kolejno w lutym i marcu).
Mamy tu do czynienia z powieścią obyczajową. Pamiętamy, że najpierw Bałucki zajął się tematyką publicystyczno-polityczną? O tym traktowała jego pierwsza powieść Przebudzeni. Zapowiadał w niej nawet następną część, ale nigdy jej nie napisał. Bardziej leżał mu na sercu portret drobnomieszczaństwa, jego moralności i obyczajów. Błyszczące nędze były drukowane w 1870 roku w odcinkach w dzienniku "Kraj", założonym w 1869 roku jako alternatywa dla konserwatywnego "Czasu".

Przedstawił Bałucki w powieści te cnoty, które decydowały o być albo nie być drobnomieszczaństwa: umiarkowanie, zapobiegliwość, skrupulatność i zrównoważenie. Mamy tu losy trzech przyjaciół.
Głównym bohaterem jest Józef, syn zamożnego chłopa, początkujący adwokat. Jest to wzór cnót, kierujący się w życiu jedynie zdrowym rozsądkiem, a nie odruchami serca. Owszem, zakochuje się w Leonii, pochodzącej z lekkomyślnej rodziny utracjuszy, cierpliwie znosi jej nieeleganckie (wobec niego) zachowanie na balu - tańczy sobie Leonia bezczelnie z innym - ale postanawia to przeczekać, po to, by wychować sobie - pełną urojonej winy - potulną owieczkę, wzór cnót domowych. Razem tworzą IDEALNĄ RODZINĘ: ostoję mieszczańskiego dobrobytu, gdzie pani domu zajmuje się wychowaniem kolejnych dzieci i czuwa nad ogniskiem domowym, a także trudni się miłosierdziem, a Józef pracowicie buduje swoją karierę zawodową, by rodzinie niczego nie brakło.
Nawiasem mówiąc, od czego zaczął Józef przyuczanie małżonki do prowadzenia gospodarstwa? Od nauki szycia! Okazuje się, że bez szycia ani rusz. Pracowita pani domu, nawet przyjmując gości (oczywiście przyjaciół męża) siedzi sobie skromnie z boku i ściuboli cosik na tamborku czy tam obrębia niewymowne. Najważniejsze nie marnować czasu: zbytek wolnego czasu skutkuje zejściem kobiety na zła drogę!

Przyjacielem Józefa jest Kamil, malarz mieszkający z ukochaną matką. Kamil zakochał się w aktorce, helas. Dzięki temu poznajemy ten półświatek. Ludwika nie jest jeszcze zepsuta, wychowała się w tym środowisku, ale napawa ją ono obrzydzeniem i strachem, toteż korzysta z oferty Kamila i przeprowadza się do niego, zamieszkując w pokoiku matki. Jednak okazuje się, że nie potrafi przywyknąć do szarego codziennego życia: zły przykład wydał zepsuty owoc i Ludwika ulega namowom hrabiego Maurycego i ucieka razem z nim. Och, surowo ją los ukarze za brak kręgosłupa moralnego!
Kolejny nawias: Ludwika, cud dziewczę, nie ma ust - ma ustka. Żeby to chociaż usteczka, ale ustka???

Trzeci z przyjaciół to Ludwik, zdolny student, dzielnie zarabiający korepetycjami na swoje utrzymanie. Na swoje nieszczęście wpadła mu w oko piękna hrabianka Irena (siostra Maurycego). Hrabiostwo są oczywiście spłukani, Maurycy żyje pożyczkami z dnia na dzień, nie troszcząc się naturalnie o ich zwrot, ot, typowy przedstawiciel klasy próżniaczej w dekadencji. Maurycy właściwie wyjścia ze swej sytuacji nie ma: nie może wszak jako arystokrata pieprzu ważyć albo sądowych biur wycierać rękawem! Również Irena podlega wszelkim przesądom właściwym swej klasie: Ludwik jej się podoba, ale nie bierze pod uwagę możliwości poślubienia go, hołysza jakiegoś. Woli iść do klasztoru. Zrozpaczony Ludwik - żeby było śmieszniej - też obiera tę drogę - zostaje księdzem, robi nawet pewną karierę w tej profesji i w końcu zostaje kapelanem w klasztorze żeńskim (domyślamy się tu trochę zwierzynieckich norbertanek z opisu), gdzie... spotyka dawną hrabiankę Irenę, obecnie zakonnicę. I co? I miłość wybucha ponownie, Ludwik planuje nawet wspólną ucieczkę z klasztoru... no ale Irena wie, co to znaczy herb i obowiązki z niego wynikające, nie może wszak splamić nazwiska rodowego. W tej sytuacji Ludwik, za namową Józefa, postanawia zrezygnować z prywatnego szczęścia, ale podjąć walkę o reformy w kościele: chodzi o zniesienie celibatu. Czysta komedia :) chyba też reminiscencje słynnej w owych latach nie tylko w Krakowie sprawy zakonnicy Barbary Ubryk.

Ogólnie średnich to lotów literatura. Nabiera rumieńców jedynie tam, gdzie wkrada się jakiś akcent satyryczny. Typy są zbyt schematyczne i przewidywalne, jak żałosny koniec hrabiego Maurycego. Za dużo patosu i ubierania bohaterów w szaty antycznych bohaterów. Oczywiście, podczas lektury tropiłam ślady krakowskie - i ze zdziwieniem stwierdziłam, że jest ich bardzo mało. Można było choć ten wątek bardziej wykorzystać.

A tu zeskanowałam zdjęcie z wyklejki, przedstawiające Bałuckiego z przyjaciółmi:
Czy natchnienie do swej powieści czerpał również z ich losów? Mamy tu między innymi Matejkę.

Przeczytałam 20 grudnia 2012, w przeddzień końca świata :)


Obejrzałam wczoraj taki film radziecki... nazywał się Siemia Ulianowych/Семья Ульяновых (Rodzina Ulianowów) z 1957 roku, w reż. Walentina Niewzorowa.
Nie ma go na YT, mało tego, nie znalazłam ani słowa na jego temat w Małej Encyklopedii Kina Radzieckiego, a to już ewenement.
Film opowiada o młodych latach Lenina, spędzanych wraz z rodziną w Symbirsku. Tak naprawdę to tylko jeden rok - 1887 - ale bardzo znaczący w życiorysie przyszłego "wodza proletariatu".
Ostoją rodziny jest matka, prawdziwa opoka. Ojciec nie żyje już, ale cała rodzina cieszy się wielkim szacunkiem wśród miejscowej inteligencji.
Członkowie rodziny bardzo się kochają i są sobie bez reszty oddani. Najstarszy syn Aleksander studiuje w Petersburgu.
Wołodia podejmuje się - wbrew zdaniu dyrektora gimnazjum, do którego uczęszcza - przygotowania do egzaminów uniwersyteckich młodego nauczyciela pochodzącego z ludu.
W ten sposób poznaje tych ludzi i przejmuje się ich losem.
Tymczasem Sasza bierze udział w demonstracjach antycarskich.
Nie kończy się na tym - zostaje aresztowany pod zarzutem przygotowywania spisku na życie cara Aleksandra III. Matka udaje się z próbą interwencji do jakiegoś czynownika - nie poniała ja, kto to dokładnie był - ale spójrzcie tylko na te wąsy i bokobrody! no genialne :)
Mówią jej, że jeśli syn wyda współautorów spisku, zostanie uwolniony, ale dzielna matka odrzuca z oburzeniem pomysł zdrady!
Sasza zostaje stracony, a matka ma jeszcze na tyle siły, by pójść odwiedzić w więzieniu córkę, też konspiratorkę. Chciałoby się wręcz powiedzieć: matka-Polka! I nie byłoby to od rzeczy, bo jej ojciec był co prawda Żydem, ale pochodził z Żytomierza :)
Wołodia ciężko przeżył śmierć brata, ale zrozumiał przy tym, że należy iść inną drogą. Wyjeżdża na studia do Kazania.

Nota bene, zdaje się, że tak naprawdę matka Lenina była postacią cokolwiek dwuznaczną moralnie, jeśli nie wręcz jednoznaczną... no ale film - wyłączając jego wiarygodność historyczną - zrobiony bardzo porządnie, a postaci zagrane dość przekonywująco. Wyobrażam sobie zresztą, jak bardzo ryzykowna była praca przy tego rodzaju filmie, na ileż absurdalnych zarzutów można się było narazić... a odmówić się nie dało!

10 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, też to czytałam. Że została wydana za mąż, gdy urodziła po Saszy jeszcze córkę, a to już się nie godziło, trzymać frejlinę z dwojgiem dzieci przy dworze. Ożenek był "reparacyjny". Podobno z mężem nie żyła, a tych następnych czworo dzieci miała nie wiadomo z kim. Tak mówią :)

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    3. Na to wygląda. Ponoć w domu mieszkał na stałe z nimi jakiś nauczyciel, którego dzieci traktowały jak ojca...

      Usuń
  2. Bardzo ciekawy blog, będę zaglądać. Na razie przejrzałam, czas przedświąteczny, wiadomo, nieco mniej czasu...
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa :)
      Życzę jak najszybszego zakończenia przygotowań do Świąt :)

      Usuń
  3. Muszę tego Bałuckiego koniecznie dopaść! Umiarkowanie, zapobiegliwość, skrupulatność i zrównoważenie...Ojejciu, toż to wszystko czego mi brakowało w kluczowych momentach mego życia:) Pewnie dlatego jestem zagorzałą obrończynią Anielci Dulskiej. Może oprócz sceny kiedy zaleca Juliasiewiczowej - "nie galopuj się!". To na razie, bo śledzie wzywają, ale lojalnie uprzedzam,że tu dziś jeszcze zajrzę. Magda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :)
      No to rób te śledzie i wracaj, bo ja tu jeszcze będę i dziś i jutro (jak dożyję - jak mawia moja Mum przez całe swoje życie).

      Usuń
  4. Właśnie obecnie dość szczegółowo zajmuję się Bałuckim. Miło poczytać refleksje po lekturze kogoś, kto także zapoznał się z twórczością tego autora, bo raczej nie jest on we współczesnych czasach popularny wśród czytelników.
    Bardzo porządnie prowadzony blog :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i znów ktoś mi przypomina, że nie skończyłam czytać tych "Dzieł" :) ale ja tu jeszcze wrócę!

      Pozdrawiam i dziękuję za miłe słowa.

      Czy Twoje zainteresowanie Bałuckim wynika ze względów zawodowych czy czysto czytelniczych?

      Usuń