piątek, 12 października 2012

Charles Dickens - Ciężkie czasy (na te czasy)

To jest jedyne wydanie Dickensa akceptowalne przeze mnie :)
Seria z lat 50-tych. Planuję mały rajd po tych wydaniach w najbliższym czasie.
Bo tak naprawdę znam (i uwielbiam, ale to chyba każdy tak ma, co zna) tylko Pickwicka, czas poszerzyć horyzonty :)

Zdjęłam z półki akurat Ciężkie czasy, bo i na mnie takie przyszły - dycham jak stary gruźlik w Davos. Dychają też i padają jak muchy robotnicy w Coketown, paskudnym mieście przemysłowym, gdzie poza wyziewami z licznych kominów niewiele można dostrzec: robotnicy rano snują się liczną gromadą do swoich fabryk, a wieczorem wracają do nędznych domostw, na skromną strawę i kilka godzin upragnionego spoczynku.

Dramatis personae:
- wielmożny pan Tomasz Gradgrind (cóż za potworne nazwisko, nie jestem w stanie go zapamiętać), zwolennik twardego faktu
- jego dzieci: córka Ludwika i syn Tomasz, wychowywane podle faktów, a kompletnie wyjaławiane z uczuć
- pan Bounderby, bankier, kupiec, fabrykant, wielki przyjaciel Gradgrinda, darzący szczególnym sentymentem jego córkę Ludwikę, którą też po pewnym czasie poślubia; chlubi się swoją przeszłością, jako że wyszedł z rynsztoka i doszedł do obecnych godności tylko własną pracą
- jego gospodyni, pani Sparsit - nie tylko widziała lepsze czasy, ale i wysokie miała koligacje
- Stefan Blackpool, robotnik, jedna z "Rąk", człowiek wielkiej uczciwości i poczciwości, toteż nic dziwnego, że padnie ofiarą wyzysku
- zakochana w nim robotnica Rachela
- i na końcu pan James Harthouse, deputowany w Izbie Gmin (kapitalne spostrzeżenia na temat polityków, aktualne do dziś), który przyjechał do Coketown pomóc partii twardego faktu, a któremu Ludwika wpadła w oko
Czyż trzeba więcej, by cała ta mieszanka wybuchła z wielką gwałtownością?
Przeczytałam 10 października 2012.

Tłumaczenie z roku 1866 Apolla Korzeniowskiego (ojca Conrada).
Ilustracje wykonał Fred Walker.
Napaliłam się na te ilustracje jak szczerbaty na suchary, a tymczasem jest ich wszystkich cztery sztuki.




W rozdziale X znalazłam wycinek (wyrywek) z gazety, którym mój Ojczasty zaznaczył sobie lekturę (cały on, abnegat życiowy :) ja zawsze szukam jakiejś ładnej zakładeczki, a nie tak świstkiem z gazety... no dobrze, nie kupuję gazet)
Zygmunt Broniarek zapluwa się na temat legalizacji partii komunistycznej w Hiszpanii :)




Obejrzałam kolejny włoski film Oggi sposi (Dziś ślub) reż. Luca Lucini, 2009
Trailer na YT:


Byłam święcie przekonana, że to jakaś głupiutka komedia i bardzo miło się rozczarowałam. Owszem, komedia, ale dająca znakomity przekrój włoskiego społeczeństwa.

Jest to historia czterech par, które postanawiają się pobrać.
Ta najbardziej widowiskowa to policjant, pracujący w Rzymie, ale pochodzący z południa Włoch i Hinduska, córka ambasadora. Jak można się domyślić, tu właśnie pokażą nam najwięcej uprzedzeń i stereotypów.
Ojciec policjanta to wieśniak z dziada pradziada:
a rodzice dziewczyny na co dzień żyją jak arystokracja:
Szok kulturowy jest wielki dla obu stron.
Zwłaszcza że... ambasador zgadza się na ślub pod warunkiem, że odbędzie się on w ceremoniale hinduskim:

Klasyczna jest scena kolacji u ambasadora, na którą przybywają rodzice pana młodego:


Znane w naszych czasach są młode panienki, podrywające bogatych dziadków, żeby prędko załapać się na spadek.
Kiedyś takie panny wydawano za starszych od nich o 20 czy 30 lat pretendentów do ręki wbrew ich woli, tak kazali rodzice. Dziś rodzice rwą włosy z głowy, a panny mamią 70-latków, by znaleźć się w ich testamencie.
Tutaj przyszły "pan młody" ma 40-letniego syna prokuratora, który postanawia zrobić wszystko, by zdemaskować oszustkę i uchronić ojca (a może jego pieniądze).
Oczywiście rezultat jest łatwy do przewidzenia: młodzi zakochają się w sobie i małżeństwo nie dojdzie do skutku, ale za to panna młoda ucieknie z przytupem, bo już sprzed ołtarza.
Prokurator prowadzi śledztwo w sprawie powiązań mafijnych pewnego potentata finansowego. Ten również, dla podreperowania swego wizerunku, będzie się żenił, z idiotką-ozdobą telewizyjnych show, znaną z tego, że jest znana.
Świetnie pokazane, jak działa ten system paparazzich, pudelków etc.
Na weselu będzie kilkaset osób, toteż sprytna kelnerka z restauracji, która właśnie zaszła w ciążę i planuje wyjść w związku z tym za mąż za wieloletniego partnera, kucharza w tej samej restauracji - oboje biedni jak mysz kościelna, o czym świadczy fakt, że śpią na rozkładanej kanapie :) - więc kelnerka ta, zmuszona wydać skromne przyjęcie dla rodziny męża z Sycylii, która nie wyobraża sobie braku wesela (a rodzina liczy tylko 72 osoby) - dopisuje te 72 osoby do planu wesela magnata. Ot, wesele będzie się odbywać w zamku, tym, co to ślub tam brał Tom Cruise, więc oni przytulą się w bocznym skrzydle. Jednak tylko policja wie, że w czasie wesela ma nastąpić przekazanie mafijnych pieniędzy i planowana jest wielka akcja z udziałem 200 funkcjonariuszy.
I tak mamy już skompletowane cztery pary, o wszelkim przekroju społecznym i statusie majątkowym, a co z tego wyniknie? Polecam film.


16 komentarzy:

  1. To wydanie Dickensa fakt - nie do pobicia, chociaż moją ulubioną książką są "Wielkie nadzieje". "Ciężkie czasy" w pierwszej chwili kojarzą mi się zawsze z ... "Witajcie w Ciężkich Czasach" E.L. Doctorowa :-) i prawdę mówiąc Dickens w tym qui pro quo przegrywa :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wielkie nadzieje wiążę z "Wielkimi nadziejami" :)
      A Doctorova czytałam ze 20 lat temu i nic już nie pamiętam... natomiast niewątpliwie sobie przypomnę w najbliższych latach, bo planuję przelecieć cała czarną serię PIW. Dek.

      Usuń
    2. Ja też miałem kiedyś taki zamiar ale okazało się, że czarna seria wcale nie była czarna, tylko biała (jeśli chodzi o tło) i przestałem ją ogarniać :-). Ale fakt, seria zasłużona chociaż chyba miała i gorsze chwile (jak każdy).

      Usuń
    3. Ja na razie koncentruję się na NIKE, ale za tamtą zabiorę się w swoim czasie. Nadrobię zaległości z lat 80-tych jeszcze :)

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybieram się do domu w ten weekend, więc przy okazji chcę się rozejrzeć w tym, co jeszcze tam zostało z Dickensa. Właśnie "Samotni" nie kojarzę"...

      A żebym ja tak jeszcze filmy po angielsku oglądała. To by było żyć nie umierać. Jestem z pokolenia frankofilów, angielskiego u nas w liceum w ogóle nie było (że w podstawówce nie, to wiadomo, był tylko rosyjski przecież) i całe takie miasteczko niekumatych w angielskich wyrosło :)

      Usuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Boże, a gdzie Ty królowej angielskiej słuchałaś :)

      No ale poszukałam po tej aktorce (dziecko mię natychmiast uświadomiło, bo to fanka Z ARCHIWUM X) i znalazłam w rosyjskiej wersji do wzięcia, a nie tam że w kompie do oglądania :)

      i to z adnotacją, że:
      Этот фильм выше всяких похвал

      tyle że może być ciężko, bo tłumaczenie na rosyjski czyli pieriewod: многоголосый, закадровый
      no nie cierpię takiego właśnie "dubbingu", człowiek nie wie, czego w końcu ma słuchać :)

      Usuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takich cymesów jak płyty do angielskiego to ja nie miałam :)

      W "Samotnię" w wersji książkowej już zaopatrzonam, teraz tylko brać się za lekturę. A nie jest to takie hop siup, bo grubaśne strasznie.

      Usuń
  5. Mam identyczne wydanie Dickensa u siebie:) "Samotni" nie mam niestety, na allegro "chodzi" po krwiożerczych cenach.
    Bardzo Ci dziękuję za pozostawienie wpisu u mnie na blogu, dzięki temu mogłam tu trafić - po raz pierwszy!
    serdeczności

    OdpowiedzUsuń
  6. Dickens z lat pięćdziesiątych rządzi!

    OdpowiedzUsuń
  7. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie się wydaje (podkreślam: WYDAJE), że też takie podejście mam - ale nie do książek, co to to nie!
      Przy czym "Samotni" nie zawdzięczam swojej przedsiębiorczości, jeno przodkowi, więc wiesz :)

      Natomiast przeprowadzki to Ci nie zazdroszczę, oj nie. Choć pewnie ona do większego lokum (ja bym sobie powierzchnię chętnie zwiększyła), więc plus jest :)
      Jak się ostatni raz przeprowadzałam - a było to jakieś 25 lat temu - wiedząc, że chwilę pomieszkamy w kartonach, bo potrzebny był remont - założyłam zeszyt, w którym dokładnie opisałam paczki. Przy czym "dokładnie" wyglądało tak: paczka nr 17 - rupiecie kuchenne, paczka nr 28 - po kolei spisane wszystkie zawarte w niej ksiażki. No bo co? Przecież może mi przyjść nagle chęć (czt. potrzeba=konieczność) sięgnięcia po którąś.

      Usuń
  8. A ja Dickensa czytałam tylko "Opowieść wigilijną" i to sto lat temu... ^^; Aż wstyd się przyznawać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha ha ha. A ja "Ulissesa" do tej pory nie przeczytałam. I co, wstyd?
      :)
      Co tam, póki żyjemy, mamy nadzieję (na przeczytanie), nie?

      Usuń