To jest jedyne wydanie Dickensa akceptowalne przeze mnie :)
Seria z lat 50-tych. Planuję mały rajd po tych wydaniach w najbliższym czasie.
Bo tak naprawdę znam (i uwielbiam, ale to chyba każdy tak ma, co zna) tylko Pickwicka, czas poszerzyć horyzonty :)
Zdjęłam z półki akurat Ciężkie czasy, bo i na mnie takie przyszły - dycham jak stary gruźlik w Davos. Dychają też i padają jak muchy robotnicy w Coketown, paskudnym mieście przemysłowym, gdzie poza wyziewami z licznych kominów niewiele można dostrzec: robotnicy rano snują się liczną gromadą do swoich fabryk, a wieczorem wracają do nędznych domostw, na skromną strawę i kilka godzin upragnionego spoczynku.
Dramatis personae:
- wielmożny pan Tomasz Gradgrind (cóż za potworne nazwisko, nie jestem w stanie go zapamiętać), zwolennik twardego faktu
- jego dzieci: córka Ludwika i syn Tomasz, wychowywane podle faktów, a kompletnie wyjaławiane z uczuć
- pan Bounderby, bankier, kupiec, fabrykant, wielki przyjaciel Gradgrinda, darzący szczególnym sentymentem jego córkę Ludwikę, którą też po pewnym czasie poślubia; chlubi się swoją przeszłością, jako że wyszedł z rynsztoka i doszedł do obecnych godności tylko własną pracą
- jego gospodyni, pani Sparsit - nie tylko widziała lepsze czasy, ale i wysokie miała koligacje
- Stefan Blackpool, robotnik, jedna z "Rąk", człowiek wielkiej uczciwości i poczciwości, toteż nic dziwnego, że padnie ofiarą wyzysku
- zakochana w nim robotnica Rachela
- i na końcu pan James Harthouse, deputowany w Izbie Gmin (kapitalne spostrzeżenia na temat polityków, aktualne do dziś), który przyjechał do Coketown pomóc partii twardego faktu, a któremu Ludwika wpadła w oko
Czyż trzeba więcej, by cała ta mieszanka wybuchła z wielką gwałtownością?
Przeczytałam 10 października 2012.
Tłumaczenie z roku 1866 Apolla Korzeniowskiego (ojca Conrada).
Ilustracje wykonał Fred Walker.
Napaliłam się na te ilustracje jak szczerbaty na suchary, a tymczasem jest ich wszystkich cztery sztuki.
W rozdziale X znalazłam wycinek (wyrywek) z gazety, którym mój Ojczasty zaznaczył sobie lekturę (cały on, abnegat życiowy :) ja zawsze szukam jakiejś ładnej zakładeczki, a nie tak świstkiem z gazety... no dobrze, nie kupuję gazet)
Zygmunt Broniarek zapluwa się na temat legalizacji partii komunistycznej w Hiszpanii :)
Obejrzałam kolejny włoski film Oggi sposi (Dziś ślub) reż. Luca Lucini, 2009
Trailer na YT:
Byłam święcie przekonana, że to jakaś głupiutka komedia i bardzo miło się rozczarowałam. Owszem, komedia, ale dająca znakomity przekrój włoskiego społeczeństwa.
Jest to historia czterech par, które postanawiają się pobrać.
Ta najbardziej widowiskowa to policjant, pracujący w Rzymie, ale pochodzący z południa Włoch i Hinduska, córka ambasadora. Jak można się domyślić, tu właśnie pokażą nam najwięcej uprzedzeń i stereotypów.
Ojciec policjanta to wieśniak z dziada pradziada:
a rodzice dziewczyny na co dzień żyją jak arystokracja:
Szok kulturowy jest wielki dla obu stron.
Zwłaszcza że... ambasador zgadza się na ślub pod warunkiem, że odbędzie się on w ceremoniale hinduskim:
Klasyczna jest scena kolacji u ambasadora, na którą przybywają rodzice pana młodego:
Znane w naszych czasach są młode panienki, podrywające bogatych dziadków, żeby prędko załapać się na spadek.
Kiedyś takie panny wydawano za starszych od nich o 20 czy 30 lat pretendentów do ręki wbrew ich woli, tak kazali rodzice. Dziś rodzice rwą włosy z głowy, a panny mamią 70-latków, by znaleźć się w ich testamencie.
Tutaj przyszły "pan młody" ma 40-letniego syna prokuratora, który postanawia zrobić wszystko, by zdemaskować oszustkę i uchronić ojca (a może jego pieniądze).
Oczywiście rezultat jest łatwy do przewidzenia: młodzi zakochają się w sobie i małżeństwo nie dojdzie do skutku, ale za to panna młoda ucieknie z przytupem, bo już sprzed ołtarza.
Prokurator prowadzi śledztwo w sprawie powiązań mafijnych pewnego potentata finansowego. Ten również, dla podreperowania swego wizerunku, będzie się żenił, z idiotką-ozdobą telewizyjnych show, znaną z tego, że jest znana.
Świetnie pokazane, jak działa ten system paparazzich, pudelków etc.
Na weselu będzie kilkaset osób, toteż sprytna kelnerka z restauracji, która właśnie zaszła w ciążę i planuje wyjść w związku z tym za mąż za wieloletniego partnera, kucharza w tej samej restauracji - oboje biedni jak mysz kościelna, o czym świadczy fakt, że śpią na rozkładanej kanapie :) - więc kelnerka ta, zmuszona wydać skromne przyjęcie dla rodziny męża z Sycylii, która nie wyobraża sobie braku wesela (a rodzina liczy tylko 72 osoby) - dopisuje te 72 osoby do planu wesela magnata. Ot, wesele będzie się odbywać w zamku, tym, co to ślub tam brał Tom Cruise, więc oni przytulą się w bocznym skrzydle. Jednak tylko policja wie, że w czasie wesela ma nastąpić przekazanie mafijnych pieniędzy i planowana jest wielka akcja z udziałem 200 funkcjonariuszy.
I tak mamy już skompletowane cztery pary, o wszelkim przekroju społecznym i statusie majątkowym, a co z tego wyniknie? Polecam film.
To wydanie Dickensa fakt - nie do pobicia, chociaż moją ulubioną książką są "Wielkie nadzieje". "Ciężkie czasy" w pierwszej chwili kojarzą mi się zawsze z ... "Witajcie w Ciężkich Czasach" E.L. Doctorowa :-) i prawdę mówiąc Dickens w tym qui pro quo przegrywa :-)
OdpowiedzUsuńWielkie nadzieje wiążę z "Wielkimi nadziejami" :)
UsuńA Doctorova czytałam ze 20 lat temu i nic już nie pamiętam... natomiast niewątpliwie sobie przypomnę w najbliższych latach, bo planuję przelecieć cała czarną serię PIW. Dek.
Ja też miałem kiedyś taki zamiar ale okazało się, że czarna seria wcale nie była czarna, tylko biała (jeśli chodzi o tło) i przestałem ją ogarniać :-). Ale fakt, seria zasłużona chociaż chyba miała i gorsze chwile (jak każdy).
UsuńJa na razie koncentruję się na NIKE, ale za tamtą zabiorę się w swoim czasie. Nadrobię zaległości z lat 80-tych jeszcze :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńWybieram się do domu w ten weekend, więc przy okazji chcę się rozejrzeć w tym, co jeszcze tam zostało z Dickensa. Właśnie "Samotni" nie kojarzę"...
UsuńA żebym ja tak jeszcze filmy po angielsku oglądała. To by było żyć nie umierać. Jestem z pokolenia frankofilów, angielskiego u nas w liceum w ogóle nie było (że w podstawówce nie, to wiadomo, był tylko rosyjski przecież) i całe takie miasteczko niekumatych w angielskich wyrosło :)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńBoże, a gdzie Ty królowej angielskiej słuchałaś :)
UsuńNo ale poszukałam po tej aktorce (dziecko mię natychmiast uświadomiło, bo to fanka Z ARCHIWUM X) i znalazłam w rosyjskiej wersji do wzięcia, a nie tam że w kompie do oglądania :)
i to z adnotacją, że:
Этот фильм выше всяких похвал
tyle że może być ciężko, bo tłumaczenie na rosyjski czyli pieriewod: многоголосый, закадровый
no nie cierpię takiego właśnie "dubbingu", człowiek nie wie, czego w końcu ma słuchać :)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTakich cymesów jak płyty do angielskiego to ja nie miałam :)
UsuńW "Samotnię" w wersji książkowej już zaopatrzonam, teraz tylko brać się za lekturę. A nie jest to takie hop siup, bo grubaśne strasznie.
Mam identyczne wydanie Dickensa u siebie:) "Samotni" nie mam niestety, na allegro "chodzi" po krwiożerczych cenach.
OdpowiedzUsuńBardzo Ci dziękuję za pozostawienie wpisu u mnie na blogu, dzięki temu mogłam tu trafić - po raz pierwszy!
serdeczności
Dickens z lat pięćdziesiątych rządzi!
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńMnie się wydaje (podkreślam: WYDAJE), że też takie podejście mam - ale nie do książek, co to to nie!
UsuńPrzy czym "Samotni" nie zawdzięczam swojej przedsiębiorczości, jeno przodkowi, więc wiesz :)
Natomiast przeprowadzki to Ci nie zazdroszczę, oj nie. Choć pewnie ona do większego lokum (ja bym sobie powierzchnię chętnie zwiększyła), więc plus jest :)
Jak się ostatni raz przeprowadzałam - a było to jakieś 25 lat temu - wiedząc, że chwilę pomieszkamy w kartonach, bo potrzebny był remont - założyłam zeszyt, w którym dokładnie opisałam paczki. Przy czym "dokładnie" wyglądało tak: paczka nr 17 - rupiecie kuchenne, paczka nr 28 - po kolei spisane wszystkie zawarte w niej ksiażki. No bo co? Przecież może mi przyjść nagle chęć (czt. potrzeba=konieczność) sięgnięcia po którąś.
A ja Dickensa czytałam tylko "Opowieść wigilijną" i to sto lat temu... ^^; Aż wstyd się przyznawać.
OdpowiedzUsuńHa ha ha. A ja "Ulissesa" do tej pory nie przeczytałam. I co, wstyd?
Usuń:)
Co tam, póki żyjemy, mamy nadzieję (na przeczytanie), nie?