sobota, 12 lipca 2014

Natalia Dawydowa - Całe życie i jeszcze dwie godziny

Zdobyłam trzecią powieść tajemniczej autorki, o której życiu i twórczości nic nie udało mi się znaleźć. A tak mnie ciekawi, jaka była jej droga, niewątpliwie pochodziła ze środowisk naukowych, to czuć w jej powieściach.

Powieść Całe życie i jeszcze dwie godziny, zdobyta całkiem niedawno, stanęła na tej półce:
Regał dobrze znacie:

W sumie mam (i przeczytałam) to:
Nikt nigdy znajdziecie tutaj, a Miłość inżyniera Izotowa tu.
Czy coś jeszcze w Polsce tej autorki wydano - nie wiem.

Do czytania zdjęłam obwolutę, bo jest cienka i szybko się niszczyła:
Okazało się, że książka wpasowała mi się w pościel, wiadomo, że czytam w łóżku :)

Informacja na skrzydełku mówi, że to:

Po przeczytaniu trzech powieści Dawydowej mogę się pokusić o uogólnienie. Jej twórczość traktuje zazwyczaj o uczuciach damsko-męskich rzuconych na tło stosunków w instytucie naukowym albo fabryce.
Tak też jest i w tym przypadku. Instytut Naukowo-Badawczy Polimerów, wielka chemia, cicha walka kierownictwa z naukowcami, z których większość wolałaby pracować "dla siebie" czyli naukowo, a nie dla przemysłu - i tu pojawia się Masza, przybyła z Leningradu, gdzie zostawiła samotną po śmierci męża matkę i trudne z nią odniesienia. Ale to nie jedyna rzecz, która została w Leningradzie, bo jest jeszcze praca czysto naukowa, za którą tęsknią chemicy z takich małych ośrodków jak ten opisywany w powieści, jest historia miłości, która jakoś się rozwiała, rozeszła, lata minęły, dziś Masza dobiega trzydziestki i jest ostrożna w uczuciach.
Więc zmagania się z wymogami pracy, z własnymi pryncypiami, ale i z rodzącym się uczuciem do Leonida, czy to przyjaźń czy kochanie? Przyglądanie się pożyciu małżeńskiemu przyjaciół, czy ja tak chcę dla siebie?

- Według mnie, w tej instytucji, w której z tobą siedzimy, też można coś niecoś zrobić. Jeżeli kuć, kuć długo, całe życie, z cichym uporem, całe życie... Jak sądzisz?
- Całe życie i jeszcze dwie godziny - odpowiadam. - I jeżeli ci się w dodatku uda...
- Ja też tak sądzę. Więc uzgodniliśmy to zagadnienie - mówi Leonid poważnie.


Jest w tej powieści klimat codzienności, zwykłego życia, nie ma namiętności Wichrowych wzgórz... a jednak przykuwa uwagę. Cały czas trzymałam kciuki za powodzenie Leonida i tak bardzo się bałam, że Maszy się nie powiedzie.

Teraz, gdy już skończyłam trzydzieści lat, za wszystkie radości swego dzieciństwa i lat młodzieńczych płacę smutkiem. Mamusia - smutek. Stara ciotka Wiera - smutek. Brat cioteczny, chłopak w wieku szkolnym, mam takiego - smutek. Ktoś mi kiedyś podarował duży globus, który mi się podobał, bo był taki duży i niebieski, stał w moim pokoju na podłodze - smutek. Globusa już dawno nie ma, ale prócz globusa były inne rzeczy - bilet do teatru, pierwsza opera, pierwsze pantofle na wysokim obcasie. Za to wszystko - pierwsze - płacę teraz smutkiem. Dawniej sprzeczałam się, gniewałam, obrażałam, teraz nie mogę, teraz dławi mnie smutek. Za wszystko, czego nie rozumiałam w dzieciństwie, a dzisiaj rozumiem, muszę teraz płacić. I trzeba się spieszyć. Bo można nie zdążyć.

Tutaj można przeczytać powieść w oryginale.

Początek:
i koniec:

Wyd. CZYTELNIK Warszawa 1968, wyd.I, 236 stron
Tytuł oryginalny: Wsia żyzń plus jeszczo dwa czasa/ Вся жизнь плюс еще два часа
Przełożyła: Janina Dziarnowska
Z własnej półki (kupione na allegro 8 maja 2014 roku za 5 zł)
Przeczytałam 9 lipca 2014 roku


NAJNOWSZE NABYTKI
Więc było tak. Po opublikowaniu notki o wspomnieniach profesora Grodziskiego zajrzałam do internetów zobaczyć, co tam o tym piszą. No niewiele, ja piszę na razie :) ale na drugim miejscu była Księgarnia Akademicka i tak jakoś weszłam, a tam nagle... widzę, że pojawiła się pozycja, o której czytałam w miesięczniku KRAKÓW i o którą się w Księgarni dopytywałam, ale nic o niej nie słyszeli. I teraz mają. Znów prof. Grodziski. A właściwie jego ojciec, adwokat i pisany przez niego dziennik. No, to już wiem, co robię po pracy, pomyślałam. Ale jeszcze zaczęłam - kontrolnie - przeglądać dział cracoviana. I wsiąkłam. Wynotowałam sobie pięć publikacji i poleciałam na Św. Anny. Z jednej na miejscu zrezygnowałam - była to książka o Tadeuszu Since, ale omawiająca głównie jego dorobek naukowy, a mnie by bardziej interesowała biografia. Resztę wzięłam. I tak pękło 93 zł...


Pieniądze, wiadomo, rzecz nabyta, bardziej mnie przy zakupach książkowych wstrzymuje brak miejsca w domu, no ale na cracoviana nie pożałuję przecież :)
Swoją drogą rozmawiałam kiedyś z koleżanką po linii zawodowej - z tych linii, co to wiecznie trzeba się dokształcać - i powiedziała ona, że nie kupuje książek, bo nie ma ich komu zostawić. Taki argument jakoś nie przyszedł mi do głowy. Przecież książki kupuję dla SIEBIE! Miałabym się pozbawić tej przyjemności wizją jakichś tam spadkobierców, którzy nie wiedzą co ze spuścizną zrobić? Never!
Ale wracając do ostatnich nabytków. Widzicie tam pozycję zatytułowaną Trzydziestolecie (mniej więcej) klubu "Kopciuszek" (o niej następnym razem). No jaki ten świat mały! Tam właśnie znalazłam czarno-białe zdjęcie dodane do poprzedniej notki, a udowadniające, że wspomniany klub istotnie mieścił się pod numerem 13 przy ul. Karmelickiej.

A co do nowych nabytków - od kilkunastu dni biję się z myślami. Pojawiła się na allegro pozycja, której poszukuję, ale kosztuje 120 zł. No i brać czy nie brać. Liczyć na to, że jeszcze się kiedyś pojawi i to taniej? Czy carpe diem i nie czekać na nic? Ot, zagwozdka.

35 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Przekazałam półeczce wyrazy uznania i w jej imieniu dziękuję :)

      Usuń
  2. Odpowiedz sobie przede wszystkim na pytanie, jak długo trzeba było czekać na pojawienie się tej pozycji na Allegro, tzn, jak długo Ty jej wypatrywałaś, to będziesz mniej więcej wiedziała, jaka jest szansa na ponowne spotkanie. Jeśli długo czekałaś, to ja bym wzięła za te 120 zł teraz, bo można się później nie doczekać w ogóle latami za jakiekolwiek pieniądze, ale jeżeli pojawia się od czasu do czasu (tylko cena ciągle odstrasza), to poczekałabym. Sama kiedyś w taki sposób doczekałam się w końcu odpowiedniego wydania pewnego tytułu za odpowiednią już cenę, ale co mnie to cierpliwości i nerwów kosztowało - cała historia!

    P.S. Uwielbiam Twoje wpisy!!! Proszę nie myśleć nawet o zaprzestaniu blogowania! :))) Jesteś nieocenionym źródłem inspiracji czytelniczych!!!
    Za wykrzykniki nie przepraszam, bo są w tym przypadku warte mszy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jabłuszko, przekonałaś mnie. Idem i bierem. Dość leciutkiego ściskania węża w kieszeni. Czas na ostateczny zacisk - aż do położenia wężowemu życiu kresu! Niech moc będzie ze mną!

      Usuń
    2. W ostatniej chwili przyszło mi do głowy, że ktoś pewnie kupił już, skoro się wreszcie zdecydowałam... ale nie, czekało. Przeglądam teraz inne aukcje tego sprzedawcy i cóż widzę ze zgrozą? Że Nowa Encyklopedia Powszechna PWN w 6 tomach, ozdoba mych zbiorów, warta jest w sumie... 80 zł. No wiecie co! Kupiłam ją w ciężkich czasach NA RATY!!! A teraz sprzedają ją za grosze.

      Oczywiście termin "ozdoba zbiorów" należy traktować jako licentia poetica. Niemniej kiedyś encyklopedia była podstawą w bibliotece. Ech, te czasy. Dziś podstawą jest Wikipedia :)

      Usuń
    3. No to się właśnie od Ciebie dowiedziałam, na ile mogłabym liczyć, gdybym chciała swoją Nową Encyklopedię Powszechną PWN sprzedawać (chociaż nie chcę)... Na raty wprawdzie nie kupowałam, bo się ukazywała sukcesywnie po jednym tomie, więc wydatek "na raz" nie był porażający, ale na pewno każdy tom kosztował więcej niż 80 zł. Ręce opadają.
      Mam ją ustawioną w drugim rzędzie, więc nawet funkcji ozdobnej u mnie nie spełnia , ale zawsze mogę się pochwalić, jaki to kulturalny jest mój dom, bo Encyklopedia stoi jak byk ;) Zdarzyło mi się już dwa razy uczestniczyć w podobnej prezentacji, kiedy to jedyną książką obecną w mieszkaniu gospodarzy była właśnie encyklopedia lub zestaw słowników, z dumą wskazywane w odpowiedzi na moje biblioteczne dociekania. A, nie, raz też gospodyni pokazała mi pokaźny zbiór książek kucharskich na kuchennym parapecie.

      A Wikipedii to ja nie bardzo ufam, bo zdarzyło mi się już kilkakrotnie przeczytać tam takie rzeczy, które niewiele z prawdą miały wspólnego. W ogóle do wiadomości z internetów jakoś tak nieufnie z reguły podchodzę :)

      Co to za pozycja, ta z Allegro? Możesz już powiedzieć, skoro się zdecydowałaś :)

      Usuń
    4. Nie mogę powiedzieć, bo się będziecie śmiali... To już pokażę, jak przyjdzie, żeby te śmichy-chichy na raz załatwić :) oc.zywiście to cracovianum

      Ja mam wyniesiony z domu nabożny szacunek do encyklopedii. Co to za dom bez! Więc jak córcia się pojawiła na świecie, skorzystałam z okazji - że niby będzie jej potrzebna ta encyklopedia - i kupiłam. Sprzedawali w jakimś supermarkecie w całości :) Ileż to książek się kupuję pod pretekstem, że dla dziecka się przyda :) A dziecko chyba nigdy nie zajrzało. Jak poszło do szkoły, to już był komputer i te sprawy. Ja natomiast pamiętam ze swojego dzieciństwa, że uwielbiałam studiować kolorowe tablice... te czarno-białe też zresztą, z alfabetem Morse'a albo marynarskim kodem chorągiewkowym... Nawiasem mówiąc, tamta domowa encyklopedia była tylko 4-tomowa, ale zawierała na pewno więcej informacji niż ta nowa. Teraz poszli w porządniejszy papier, mnóstwo kolorowych ilustracji, większą czcionkę. Ot, dziadostwo.

      Ale ale - w drugim rzędzie? Encyklopedia? To jakiej Ty masz grubości półki???

      Usuń
    5. Aha, przypomniało mi się, że tamta encyklopedia - z lat siedemdziesiątych - też nie wyszła na raz, tylko sukcesywnie kolejne tomy, na talony - pamiętam oczekiwanie :)

      Usuń
    6. Ha! też uwielbiałam wertowanie encyklopedii i też namiętnie studiowałam wszelakie tablice :-)
      Drugą moją miłością był Poradnik zdrowotny i opisy chorób wszelakich ;-)

      Ja zaś bywam w domach, gdzie jedynymi książkami są podręczniki szkolne dziatwy... Ba, nawet książki kucharskiej nie uświadczy się!

      'Miłość inżyniera Izotowa' mnie zaciekawiła. Swego czasu zaczytywałam się w 'Lesiu' Chmielewskiej, tak pięknie sportretowane było tam biuro projektowe :-)))

      saxony3

      p.s. zrobiłam tartę z botwinką, pyszna i ekspresowa! tylko muszę następnym razem podpiec samo ciasto i dopiero wyłożyć farsz, bo ciasto się po prostu rozpłynęło ;-)
      A, no i nie solić botwiny, jeśli jest feta :-) no nie pomyślałam....

      Usuń
    7. "Poradnik zdrowotny"??? Też miałaś emeryckie zainteresowania :) U nas była jedynie Encyklopedia zdrowia bardzo starożytna, ale nie miałam zakusów w jej kierunku. Za to do dziś pamiętam Ptaki ziem polskich czy coś w tym stylu, bardzo ciężkie knigi, używało się ich do suszenia roślinek do zielnika :)

      Takie domy bez książek to normalny widok w wielu mieszkaniach, bardzo wypasionych, prezentowanych w czasopismach wnętrzarskich... aż żal ściska, ludzie mają środki, a nie mają potrzeb kulturalnych... wydadzą 20 tysiaków na designerską lampę nad stół, a przy łóżku lampeczka "nastrojowa", od razu widać, że nikt tam przed snem nie czyta nawet gazety :(

      Usuń
    8. To ja już nie powiem, jakie działy mię nader interesowały, jak do domu zjechała dwutomowa "Encyklopedia zdrowia"... W każdym bądź razie policja miałaby ze mnie pociechę, gdybym poszła na stosowne studia ;-)

      Ach zielniki... moja Mama przez wiele lat suszyła roślinki, a zaczęło się sentymentalnie od róży, którą dostała od swojej mamy na maturę :-) Suszenie się zaś odbywało w "Kolchidzie" dociążanej rozmaitymi knigami :-)

      Usuń
    9. Do suszenia nadawała się u nas jeszcze Historia literatury greckiej czy jakieś takie podobne tomidło. Czasem się zastanawiam nad doborem lektur mojego Ojczastego, samouka, jak by nie było (nie miał matury, co mu całe życie moja Mum wyrzucała - bo ona miała). No żeby za coś takiego się brać!

      Usuń
    10. oj podziwiam :-)))

      Usuń
    11. E, normalne mam półki, grubość chyba standardowa, tylko te z pierwszego rzędu to mi wystają poza półkę prawie połowę, przytrzymywane od góry przez inne, na tych położone. No, ale muszą tak być, bo na razie nijak inaczej porozkładać nie mogę ze względu na brak miejsca na książki. Jak mi zrobią dodatkowy regał, na który właśnie czekam, to jakoś się to rozmieści lepiej, chociaż jeden dodatkowy regał to dla mnie tyle co nic. Ale miejsca na jeszcze jeden też już w mieszkaniu brak i tak oto trzeba sobie jakoś radzić :)

      Widzę, że nie tylko ja z wielką ciekawością studiowałam tablice w różnych encyklopediach :) Do dziś zresztą lubię to robić. W ogóle, jako dziecko, uwielbiałam otwierać encyklopedię na chybił-trafił i czytać sobie różne hasła. Mogłam to robić godzinami . Słowniki zresztą też czytałam taką metodą, chociaż połowy z tego, co przeczytałam, nie rozumiałam. Ale bardzo mi się podobało brzmienie niektórych słów i z lubością wtrącałam je potem do rozmów, rzadko kiedy trafiając we właściwy dla nich kontekst :)

      Usuń
    12. Ech, pamiętam, jak odkryłam słowo EWIDENTNIE. W domu go nikt nie używał, była to dla mnie nowość wielka i z lubością sobie powtarzałam :) INEKSPRYMABLE też były hitem. Jak już zaczęłam się uczyć francuskiego (i łaciny) to wiele słów zrobiło się przystępniejszych :)

      Mam nadzieję, że nie śpisz pod tymi półkami z wystającym rzędem!!! Bo tego... niby je tam położone w poprzek przytrzymują, ale wiesz...

      Usuń
    13. Nie, nie spie - regal ten stoi jako samodzielny mebel. Spie natomiast pod jedna polka z poezja, ale to solidna polka, to mnie nie utlucze :) Chociaz wiersze tez maja swoja wage ;)

      Moim ulubionym slowkiem byl w dziecinstwie "pryncypialny", mialam tez etap frazy biblijnej (Biblie tez sobie podczytywalam wyrywkowo) i dlugotrwala fascynacje "Slownikiem mitow i tradycji kultury" Kopalinskiego, regularnie czytanym niczym najlepsza powiesc :)

      Usuń
    14. Piękna śmierć - od poezji :)

      A Kopalińskiego to ja do tej pory lubię sobie wziąć i poczytać :)

      Usuń
  3. Tez po Twoim ostatnim poście zajrzałam na stronę Akademickiej i musiałam robić szybki wypad, bo zbyt wiele pokus znalazłam. A wymówka koleżanki od czapy, zawsze można książkową spuściznę zostawić jakiejś ubożuchnej bibliotece przecież. Ewentualnie sama mogłaś się zaoferować na spadkobierczynie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mogłam. Jest między nami różnica wieku około 10 lat, nie wypada jej przecież w ten sposób podkreślać :)

      Usuń
  4. Ach te Twoje zbiory.
    Gdzie Ty to wszystko mieścisz w swym mieszkaniu.
    Przydałoby Ci się mieszkanie dwupoziomowe.
    Ja się nie pokusiłam na kupowanie encyklopedii wielotomowych, mam tylko jedną ogólną i podejrzewam, że mało aktualną. Natomiast słowników mam więcej.
    Ciekawa jestem czym się zakończy sprawa ewentualnego nabytku tej drogawej pozycji.
    P.S.
    Proponuje rozszerzenie bloga, a szczególnie części centralnej lub dawanie mniejszych zdjęć, by blog był bardziej czytelny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech Natanno... dwupoziomowe to nie, bo trzeba by było schody myć :) za to gdyby tak można było przejąć mieszkanie sąsiadki obok, oooooo, to by było coś. Szkoda, że nie mam kasy, by ich wykupić :) już nieraz sobie rozrysowywałam plan :) Na stu metrach jakoś by człowiek sobie żył wygodniej :)

      Z tymi zdjęciami włażącymi na prawe rubryczki diabli mnie biorą. Nie chcę dawać mniejszych, bo chodzi o to, by coś jednak było na nich widać. A rozszerzyć? Da się? Nie potrafię... myślę, żeby ewentualnie te szersze zdjęcia, które zazwyczaj dotyczą półki i regału, umieszczać może na końcu notki, wtedy nie będą przeszkadzać. Muszę to wypróbować.

      Usuń
    2. Mieszkanie sąsiadki. Może się nią zaopiekuj.

      Wejdź na szablon - kliknij dostosuj.
      Pokaże ci sie projektant szablonów. A tam masz dostosuj ustawienia szerokości, którym poruszaj w te i we w tę i będzie po bólu.
      To całkiem łatwo.

      Usuń
    3. Jesteś pewna, że nie zrobię sobie ziazi? No to spróbuję :)

      Sąsiadka mieszka z wnuczką - kwestia opieki odpada :)

      Usuń
    4. Coś tam faktycznie rozszerzyło... boję się więcej, bo najgorzej, to jak się blog nie mieści na ekranie monitora i trzeba przesuwać :)

      Usuń
    5. Zwęź boczny pasek jeszcze trochę.
      Juz niewiele brakuje.
      Ja tam wciąż majstruje.

      Usuń
    6. Link do przepisu na ciasto w moim ostatnim poście. Ciasto proste i fajne i niezbyt obciążające wnętrza.

      Usuń
    7. Wiem, widziałam, kto wie, może skorzystam :) Przymierzam się do zakupu nowej blachy, bo stara - ostatni raz używana chyba z 15 lat temu - jest dosyć "zachodzowana".

      Usuń
    8. Ja też bym nie piekła, gdyby nie moja kochana rodzina, która uwielbia jeść ciasta, gdy ja nie powinnam a jak piekę, to niestety......

      Usuń
  5. A propos Natalii Dawydowej znalazłem na ruskich serwerach taką oto informację: Давыдова Наталья (наст. имя Майя Максимовна; р. 1925) – рус. писательница. В 1948 окончила филологич. ф-т ЛГУ. Первое произв. – пов. «Будни и праздники» (1953) посвящена жизни сел. врачей. Автор ром. «Любовь инженера Изотова» (1960) и сб. рассказов «Только одна удача» (1958). В произв. Д. преобладает тема любви, дружбы, семейных отношений.

    OdpowiedzUsuń
  6. I jeszcze to:
    Наталья Давыдова (р. 1925) - русская советская писательница, член Союза Писателей СССР, член Союза писателей Москвы.
    Настоящее имя - Майя Максимовна Давыдова.

    В 1948 окончила филологич. ф-т ЛГУ. Жила в Ленинграде, Москве, публиковалась в журнале "Звезда". В 1967 г. выступила в защиту письма А.И.Солженицына об отмене цензуры.
    Первое произведение – повесть «Будни и праздники» (1953) посвящена жизни сельских врачей. Автор романа «Любовь инженера Изотова» (1960) и сб. рассказов «Только одна удача» (1958), "Вся жизнь плюс еще два часа". В ее произведениях преобладает тема любви, дружбы, семейных отношений.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za info!!! Ja szukałam co prawda po rosyjsku, ale wychodziła mi tylko jakaś sportsmenka o tym nazwisku :(
      A więc filolożka. Może ta znajomość środowisk naukowych - technicznych - wyniesiona z domu... albo po mężu :)

      Usuń
  7. http://www.echo.msk.ru/programs/time/993438-echo/
    Wywiad z synem Dawydowej. Natalia Dawydowa była żoną Anatolija Rybakowa (Dzieci Arbatu)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No coś podobnego! Jaki ten świat mały! Pomyśleć, że czytałam ich prawie jedno po drugim!
      Straszne dzięki za link. Wydrukowałam sobie, żeby spokojnie w domu poczytać. A w necie może kiedyś poprzeglądam inne artykuły pod tym adresem NIEPROSZEDSZEJE WRIEMIA, wygląda na interesujące.

      Usuń