niedziela, 14 kwietnia 2013

Michał Bałucki - Karykatury. Pan burmistrz z Pipidówki


Serce rośnie, gdy się czyta takie powieści i powiastki - a jest się z Krakowa! I nie dlatego - bynajmniej - że Kraków tam się chwali a chwali, o nie! Wręcz przeciwnie! Ale nie ważne co mówią, byle o nas mówili, nieprawdaż :)
Galicja w całej krasie. Najpierw Bałucki opublikował w 1868 roku na łamach czasopisma "Kalina" Karykatury czyli wyjątek z teki podróżnej. Jest to humoreska, gdzie po raz pierwszy pojawia się galicyjskie miasteczko Pipidówka. Zawitał do niego literat, w którym domyślamy się samego Bałuckiego i zaraz został wprzęgnięty w prace nad teatrem amatorskim, który ma swym przedstawieniem zdobyć fundusze na pomnik św. Cecylii. Komiczne postaci już to Atanazego Wszędobylskiego, miejscowego złotego młodziana, służącego swym ramieniem w każdej sytuacji, już to burmistrza, z którego mocno zaokrąglonego brzucha niegdyś zażartował jakiś przejezdny, oznajmiając, że buurmistrz przypomina wielkiego Getego, co ten wziął sobie mocno do serca, powiesiwszy nawet sztych z Getem nad swoim łóżkiem... ba, miał nawet zamiar kupienia dzieł Getego dla dowiedzenia się, przez co ten człowiek stał się tak wielkim i tyle zdołał sobie porobić znajomości, że wszędzie jest znanym, ale jakoś do tego nie przyszło; już to panien miejscowych i ich matek, aptekarzowych i konsyliarzowych, które przy pomocy teatru pragną wydać córki za mąż - z wszystkich tych figur można by się pokładać ze śmiechu, gdyby... gdyby nie ich w dużej mierze aktualność... bo też prowincjonalne wady, wyśmiewane przez Bałuckiego, żywe są do dziś i to niekoniecznie tylko na prowincji.

To samo dotyczy drugiej nowelki składającej się na "Karykatury" czyli Gościa niespodziewanego. Ktoś, mając w tym swoje cele, puszcza plotkę, że do Pipidówki zawita sam książę, ongiś dziedzic miasteczka i cała ta dziura zakasuje rękawy, by... zakasować inne miejscowości w godnym przyjęciu arystokraty. W sposób doskonale nam znany od wielu lat, a praktykowany do dziś: zastaw się, a postaw się, wioski potiomkinowskie, gdy przyjechał Sas na Rynku wyrósł las itd. Co prawda jednemu pachołkowi miejskiemu aresztant uciekając ukradł mundur, a drugi ma go w strzępach, ale nic to, przyodzieje się ich dla większego splendoru w te blachy, co się w nie stroją na Wielki Piątek do grobu. Od sąsiedniego dziedzica zakupi się 20 fur choiny do przybrania bram i łuków triumfalnych. Nakaże się gościom na bal przybyć w staropolskim stroju, w kontuszu i przy karabeli, to przy okazji zamknie drzwi Żydom i pomniejszej hołocie. Blacharz zrobi herb miasta - a że jakoś nikt nie pamięta, jak ten herb miałby wyglądać, wymyśli się rogi z uszami, to przy okazji poprosi się księcia pana o przywilej na jarmarki na bydło. Przyjezdny literat napisze stosowną odę. Aptekarz uczy się zawiązywać pas kontuszowy, co powoduje jego bolesny upadek, zwłaszcza że kontusz po przodku jest stanowczo za dlugi i pęta mu nogi. Na propozycję skrócenia go, odmawia stanowczo:
- Nigdy w świecie, za nic w świecie. To spuścizna po dziadku; jak ją wziąłem, tak ją przekażę mo... - tu się zaciął - mojej córce.
Najpiękniejszy jednak jest pomysł witania księcia kawalkadą:
- Panie Spies, panie Igel, panie Krumstein, panie Braun, wy potomkowie Sarmatów, wstąpcie w ślady ojców waszych i na koń mospanie!
Taaaak, to wszystko dałoby piękny rezultat, gdyby... książę pan przyjechał, ale jak się okazało, jedynie jego stary powóz przybył z Wiednia, skąd sam książę nie rusza się już od pół roku :)



/skan zdjęcia z ksiażki/


Do Pipidówki wrócił Bałucki po prawie 20 latach, publikując Pana burmistrza z Pipidówki w 1886-87 roku w "Przeglądzie Literackim". W powieści tej obnażył mechanizmy działania autonomii galicyjskiej, a przede wszystkim nieumiejętność korzystania z wywalczonych praw. Co ciekawe, właściwie postać Mikołaja Pocięgiela-Pocięglewicza jest na początku przedstawiona dosyć pozytywnie, jawi on się jako przedsiębiorczo człowiek z dużą dozą rozsądku i wieloma konkretnymi pomysłami na korzystanie z samorządowej władzy. Dopiero wyjazd do Krakowa na jubileusz Kraszewskiego połączony z otwarciem odremontowanych Sukiennic przewraca nieszczęsnemu burmistrzowi w głowie. Jest tam świadkiem licznych zaszczytów, świadczonych prezydentowi Krakowa, a przede wszystkim widzi umieszczoną w Sukiennicach tablicę, gdzie złotymi zgłoskami wyryto nazwisko prezydenta. Pocięglewicz zapragnął takich samych zaszczytów, upamiętnienia swego nazwiska, zwłaszcza, że nie doczekał się potomstwa i wpadł na pomysł odbudowy pipidówczanych Płóciennic, choć ani potrzeby ani funduszy na to nie było. Potrafił jednak wizją marmurowej tablicy z nazwiskami radnych przeforsować zaciągnięcie olbrzymiej pożyczki, rujnującej miasteczko i wpychającej je do kieszeni Żydów.
W ten sposób Bałucki opowiedział się po stronie tych, którzy stali w opozycji do "marnotrawstwa społecznych pieniędzy", jak określano przebudowę Sukiennic. Skrytykował stan krakowskiej gospodarki komunalnej, wydatki na parady i przyjęcia rozmaitych gości. Odsłaniał przyczyny zacofania w Galicji, argumentował, że korzyść z autonomii odnosi tylko arystokracja i ziemiaństwo.



A teraz żegnam Was uprzejmie, muszę wracać do kolejnej lektury - ja i Jules chcemy rozwikłać zagadkę trupa bez głowy, wyłowionego z kanału.

Wyd. Wydawnictwo Literackie Kraków 1956, 218 stron
Tom VI Pism wybranych Michała Bałuckiego
Z własnej półki (kupione na allegro 31 sierpnia 2012 - 9 tomów za 24,90 zł)
Przeczytałam 13 kwietnia 2013

4 komentarze:

  1. Marnotrawstwo społecznych pieniędzy, wydatki na parady i przyjęcia... - aktualne wówczas, aktualne i teraz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie. Najbardziej znany przykład: stadiony...

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń