środa, 28 maja 2014

Åke Holmberg - Detektyw na pustyni

Wiecie co, obejrzałam dziś rano film szwedzki według pierwszej z serii powieści o detektywie Ture Sventonie i gorąco zapragnęłam... uczyć się tego języka. To już drugi raz (jak pragnę). Może sobie kupić podręcznik, żeby się zorientować, czy mam szanse? Po drodze z pracy do domu mijam szkołę języków skandynawskich, teoretycznie mogłabym tam wysiadać i udawać się na zajęcia... gdyby nie wstręt przed terminami i cyklicznie zajętymi popołudniami. No nie wiem, nie wiem, waham się.
Detektyw na pustyni to druga część serii:

Całość stoi na tej półce:
A półka na tym małym, podokiennym regaliku:


Po pomyślnie rozwiązanej zagadce z tomu Latający detektyw i schwytaniu Wilusia Łasicy nasz dzielny prywatny detektyw Ture Sventon ma mnóstwo pracy. Zamówienia na przeprowadzenie śledztwa, czy to w sprawie zaginionego kanarka, czy kradzieży sztucznych zębów, sypią się jak z rękawa.Tymczasem przychodzi kuszące zaproszenie od pana Omara, który niegdyś sprzedał Sventonowi latający dywan, by odwiedzić go w oazie Kaf, gdzie spędza urlop. Sventon zaczyna przygotowywać się do wyjazdu i przede wszystkim stwierdza, że jedynym, czego mu będzie brakować na pustyni, są jego ukochane ptysie. Trzeba zabrać odpowiedni zapas ulubionych ciastek - potrzebna więc będzie lodówka o odpowiednich rozmiarach. Detektyw udaje się do znajomego konstruktora lodówek, Hjalmara Hjortrona. Ten wtajemnicza go w swój nowy wynalazek o nazwie ARKTYKA, podręczną, bardzo praktyczną lodówkę.
Wynalazek ów pan Hjortron przechowuje w sejfie, bowiem nie został on jeszcze opatentowany, a wynalazca boi się złodziei. Wszak ARKTYKA to najnowocześniejsza lodówka na świecie, prawdziwy przyjaciel pani domu - wystarczy włożyć do niej świeże jedzenie, a ono zamienia się w malutkie wyschnięte kawałeczki i tak może leżeć dowolnie długo, a po ponownym wyjęciu zamienia się znów w pełnowartościowe świeżutkie jedzenie. Sventon początkowo był sceptycznie nastawiony do rzekomych klopsików z borówkami, wyjętych z ARKTYKI przez konstruktora, ale już po chwili wcinał je ze smakiem.
Pan Hjortron powierza ARKTYKĘ detektywowi (będzie w najlepszych rękach), a on postanawia ją wykorzystać w swej podróży na pustynię. Wszak w lodówce po skurczeniu zmieści się tysiąc dwieście ptysiów! Sventon jednak aż tyle nie potrzebuje, zamawia w ciastkarni Rozalii trzysta sztuk, chowa je do ARKTYKI w swoim gabinecie i udaje się po resztę zakupów, między innymi nabywa kask korkowy i zestaw płyt do nauki języka arabskiego.
W czasie jego nieobecności w biurze pojawia się pewien mały i chudy człowiek, którego panna Jansson, sekretarka detektywa, zostawia samego w pokoju z lodówką. Nieznajomy opuszcza biuro - niestety wraz z lodówką, grożąc pannie Jansson rewolwerem.
To był oczywiście Wiluś Łasica! Sventonowi udało się dowiedzieć, że sławetny zbrodniarz udał się prosto na lotnisko, skąd odleciał... na pustynię! Detektywowi nie pozostało nic innego, jak pójść w jego ślady - oczywiście posłużywszy się latającym dywanem.
Pożegnał się z rodziną wynalazcy i wyruszył w daleką podróż.
Dopiero przelatując nad środkową Szwecją zorientował się, że nie jest na dywanie sam - za bagażami schowało się dwoje dzieci pana Hjortrona: Lars i Liza, którzy bardzo odbyć taką przejażdżkę,a nie spodziewali się, że wyruszą aż na pustynię. Sventon wylądował więc we Flen na tyłach stacji kolejowej i poszedł zadzwonić do rodziców niesfornych dzieciaków, by zawiadomić ich, że ma je pod swoją opieką. Ruszyli dalej, przelecieli nad Alpami, potem zobaczyli z wysoka Morze Śródziemne (było znacznie cieplej, więc Sventon założył lżejszą, jaśniejszą brodę), aż wreszcie pojawiło się morze piasku. Wylądowali w oazie Kaf, gdzie czekał na nich pan Omar.
No a jakie ich tam czekały przygody i czy udało się odzyskać cenną ARKTYKĘ - to już musicie sami doczytać :)



Początek:
i koniec:


Wyd. Nasza Księgarnia Warszawa 1975, wyd.I, 176 stron
Tytuł oryginalny: Ture Sventon i öknen
Przełożyła: Teresa Chłapowska
Ilustrowała: Anna Kołakowska
Z własnej półki (kupione w antykwariacie 19 czerwca 1989 roku za 250 zł)
Przeczytałam 24 maja 2014 roku



NAJNOWSZE NABYTKI
Tak sobie leżałam wieczorem w łóżku, patrzyłam na moje "nowe" regały (znaczy te ostatnie zrobione) i myślałam, że basta, nic nie kupuję, bo zostało mi tylko cztery i pół bladego Józka... znaczy półki. A przecież musi mi to wystarczyć do końca życia.
Następnego dnia rano wyskoczyłam na chwilę do Taniej Jatki, tak tylko kontrolnie, sprawdzić, czy czegoś z cracovianów nie rzucili. No rzucili:
To wzięłam. Rzucili też tę plotkarską serię o Drugiej Rzeczypospolitej, wzięłam jedną:
A potem to już poooooszło!
Zaś po południu przyjaciółka, co mnie zaopatruje w wydawnictwa uniwersyteckie, przyniosła mi kolejne:
I tak to moje postanowienia spełzły na niczym.
W dodatku w sobotni poranek weszłam na allegro w ruskich celach i w drodze pięć kolejnych nabytków...

11 komentarzy:

  1. He, he, he... Obawiam się, że te wolne półki długo takimi nie pozostaną ;)
    A może coś takiego do kolekcji, bo ja ostatnio sobie nabyłam i mi się spodobało: Ewa Miodońska-Brookes "Tutaj, czyli w Krakowie"? Ale to już prawdopodobnie polecanka post factum ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mam takie obawy... no, zawsze wtedy można ustawić dwa rzędy, ale to ostateczność.

      Dzięki za cynk. Widziałam ten tytuł wspomniany w miesięczniku KRAKÓW bodajże, ale myślałam, że to coś ściśle związanego z polonistyką czy coś w tym guście. Skoro masz i Ci się podoba, to trzeba będzie poszukać :)

      Usuń
  2. My teraz na zmianę: Nosek, Latający, Nosek, Latający...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojojoj. Muszę koniecznie coś nowego wynaleźć :)
      Nawet miałam pewien pomysł (Babcię na jabłoni mianowicie), ale okazało się, że nie posiadam. Buu.

      Usuń
    2. A jeśli można wiedzieć: gdzie masz tą Tanią Jatkę? Ja preferuję Dedalusa, no i jeszcze Bonito - odbiór tego samego dnia za friko to duże plusy. Ale oczywiście nie pogardzę dobrymi adresami w Krk.

      Usuń
    3. Tania Jatka jest na Grodzkiej nie wiem dokładnie ile, chyba 50. Ale to jest właśnie DEDALUS :)
      A o BONITO nic nie wiedziałam, a tymczasem ma punkt odbioru na mojej trasie z pracy do domu.

      Usuń
    4. O widzisz, ja Dedalusa odkryłam przypadkowo we Wrocławiu, a potem okazało się że w Krakowie te jest i od tej pory to moje kultowe miejsce. Jeśli chodzi o Bonito - cud, miód, orzeszki - bardzo szybka dostawa, zamawiam przez neta, za chwilkę właściwie mam sms, że książki do odbioru.

      Usuń
    5. Dla mnie lepszy Dedalus, bo raz, że sobie pomacam, a dwa, że pojawiają się tam i dosyć dawno temu wydane książki, a w BONITO, jak rozumiem, same nowości.

      Usuń
    6. A ja wiem czy nowości... znalazłam tam kilka książek, których nie było w tym pie...nym monopoliście empiku. Ale dla mnie oczywiście też wygrywa opcja z buszowaniem w Dedalusie, no i te absurdalnie niskie ceny:)))) Traktuję te księgarnie uzupełniająco: w Dedalusie trafia się co się trafia, w Bonito można szukać konkretnego tytułu.

      Usuń
  3. Bo książki kochają książki i się przyciągają. I rozmnażają przez pączkowanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś w tym jest.
      Po ostatnich zakupach mam już tylko cztery wolne półki...

      Usuń