czwartek, 27 września 2012

Arnaldur Indriðason - W bagnie

Aaa, pomyślałam, czas by na jakiś kryminał, dawno nie było. Zobaczmy to W bagnie, które od lutego zeszłego roku czeka. Ani tytuł ani nazwisko autora mnie do tej pory nie kusiło, też coś, islandzki pisarz, pewnie jakieś straszne ponuractwo i kto wie, jakie dewiacje :)
I rzeczywiście, chodzi o gwałt... ale napisane to jest świetnie. Wciągnęło mnie do tego stopnia, że mało nie zarwałam nocy, a to znaczy bardzo wiele, wszak rano trza wstać, a ja już nie w tym wieku, żeby sobie pozwalać na zarwane nocki, helas. Autentycznie jednak nie mogłam się oderwać.
W suterenie pewnej kamienicy zostaje znaleziony siedemdziesięciolatek, zamordowany uderzeniem w głowę ciężką szklaną popielniczką o ostrych kantach. Śledztwem zajmuje się inspektor Erlendur. Od razy wyjaśniam, że Erlendur to imię, nie nazwisko, najwidoczniej jednak w Islandii jest zwyczaj posługiwania się tylko imieniem, bo nawet o ofiarach czy świadkach policjanci w rozmowach między sobą używają właśnie imion. Dla nas to trochę śmieszne, bo wyobraźmy sobie taki dialog między naszymi przedstawicielami prawa:
- Pojadę teraz przesłuchać Zenona.
- Ja muszę odnaleźć Krystynę i dowiedzieć się od niej, czy zmarła Jadwiga miała jakąś rodzinę.
:)
Wracając do naszych baranów: początkowo wydaje się, że zabójstwo mogło być dziełem jakiegoś narkomana, który włóczył się w okolicy, jednak Erlendur odnajduje zdjęcie dziecięcego grobu i dowiaduje się, że zamordowany Holberg przed 40 laty zgwałcił dziewczynę, która potem urodziła córeczkę. Gwałt nigdy nie został udowodniony, a zgwałcona nie ubiegała się o uznanie ojcostwa. Dziecko zmarło na rzadką genetyczną chorobę. Być może Holberg dokonał innych gwałtów i miał inne dzieci? Inspektor postanawia pójść tym tropem.
Przeczytałam 24 września 2012.

Tak mi się spodobał inspektor Erlendur, że natychmiast poleciałam do Taniej Jatki po następnego:

Tymczasem półka z tą serią już dokładnie zapakowana, więc nie wiem, gdzie to upchnę.

O, a tutaj znalazłam dyskusję na temat tych imion w Islandii :)



15 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic nowego u mnie. Stieg Larsson czeka już ładnych parę lat. Dla mnie widać kryminały jak wino :)

      Usuń
  2. Po pierwsze myślałam, że się pomyliłam, że to nie Twój blog. Ale wcale się nie dziwię, że Ci się spodobało, ja wprawdzie jeszcze nie czytałam, ale córka i jeszcze-nie-zięć oszaleli na jego punkcie, a oni byle g... nie czytają. Kolej na mnie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No coś Ty. Ja przecież czytam kryminały. Mało tego, z wyliczeń po prawej stronie wynika, że najwięcej właśnie ich czytam :)

      Usuń
    2. Tylko, że mnie ciągle rosyjskie w pamięci, Doncowa, Marynina, a nie Islandia, stąd zdziwienie. Ja też lubię czytać krmyniły, oczywiście dobre

      Usuń
    3. No tak, ciągle te ruskie :) ale i one czekają... albowiem mam cztery jakieś inne (po polsku wydane) - Daszkowa i druga, nie pamiętam nazwiska - i co? i nic, dojrzewają sobie, nabierają mocy :D

      Usuń
  3. Też mnie zachwycił Indriðason (może powinnam powiedzieć Arnaldur :) ). Też zaraz po przeczytaniu zgromadziłam pozostałe. Też dojrzewają :D
    Teraz za to ruszyłam z Mankellem, miałam trzy tomy, które sobie z rok odczekały na półce - przy czym czytałam już inne tomy o Wallanderze, wiem, że go uwielbiam, i nie mam pojęcia, czemu te książki musiały czekać :) Czasem te powieści, które bardzo chcę przeczytać, czekają najdłużej na swoją kolej. Oczekiwanie na przyjemność przedłuża przyjemność ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wtrącę się, ja też czekałam z Makellem długo, a teraz kocham miłością prawidziwą i się dziwę, że tak długo czekałam na tę przyjemność

      Usuń
    2. Lilybeth, a ja też tak mam :) zostawiam sobie przyjemności na później.
      Gorzej, że w ogóle mam w życiu taką tendencję hi hi. Ileż to już nawyrzucałam przeterminowanego jedzenia, bo zostawiałam na chwilę, gdy nic w domu nie będzie :)

      Usuń
    3. Kasia - nie ma to jak dozowanie sobie przyjemności. Faktycznie bardziej potem smakują.
      Raz przeczytałam na jakimś blogu komentarz, że ktoś pluje sobie w brodę, że wcześniej nie przeczytał czegoś. He he, i co z tego. Za to miał tę rozkosz teraz :)

      Usuń
    4. Z tym odmawianiem, aż się popsuje, to ja mam też rozwinięte do absurdu. Najlepsze książki, takie co ja myślę, że mi najwięcej radochy sprawią, czekają, a ja zaliczam coś, co chcę jak najszybciej wypchnąć z kolejki. Ale to jeszcze nic - z jedzeniem mam to samo, ostatnio wyrzuciłam ser francuski, który był na 'specjalną okazję z winem'. Wino stoi, ser 'wyszedł'
      niedawno znalazłam gumkę chińską, którą wożę jak talizman, kupiłam w podstawówce, taka była piękna zieloniutka, tak pachniała, szkoda mi jej było zużyć. I dlugopisy chińskie też mam, wkłady kupione chyba jeszcze w latach osiemdziesiątych. No, kto mnie przebije???

      Usuń
    5. No, chyba nikt.
      Lata osiemdziesiąte???
      Brawo ta pani :)

      Mamy wyniesiony z komuny strach przed natychmiastową konsumpcją - bo zjemy, bo zużyjemy, a drugiego nie będzie...

      Usuń
    6. Jakbyś przy tym była :-)

      Usuń
  4. Gdy wyszło na jaw, kim był Holberg zaczęła mi się kołatać po głowie myśl. Skoro był takim paskudnym człowiekiem, widocznie przeszłość się na nim zemściła i świat stał się lżejszy o jednego łajdaka. Po co więc szukać jego zabójcy? Skazać go? Podczas gdy dwie dekady temu wymiar sprawiedliwości okazał się zbyt naiwny i uwierzył w kłamstwa naszego denata. Holber nigdy nie trafił do więzienia, choć powinien. I tam myśl nie dała mi spokoju do końca książki. zapraszam: http://tu-sie-czyta.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń