Książkę zareklamowała Alicja2010 na Klasyce literatury popularnej. Dawno ją miałam, nawet zanotowałam ołówkiem datę nabycia - 21 sierpnia 1984 - czekała więc tylko 28 lat :) Pewnie by jeszcze trochę poczekała, gdyby Alicja jej nie przypomniała.
Najpierw trochę się jej naszukałam. Zerknęłam na półkę z Kolibrami, a tam jej nie było:
Przypomniałam sobie o takich półkach ukrytych za żaluzją, gdzie stoi trochę książek małogabarytowych. Musiałam poprosić o pomoc córkę, żeby trzymała tę żaluzję uniesioną do góry, gdy ja szperałam (podnoszenie żaluzji dawno się zepsuło). I nic, nie ma. Za to odkryłam Dar rzeki Fly :)
W końcu zrezygnowałam. Coś mi się widać przywidziało, że ją miałam, albo pozbyłam się jej w ciężkich czasach - były takie, trochę książek poszło do antykwariatów, chlip chlip... No nic, trzeba będzie iść do biblioteki.
Na drugi dzień budzę się, słoneczko świeci i tadam - patrzę, a tu stoi sobie kochana Effi dwie półki niżej:
Co za cudna powieść! Zwłaszcza po tym Aragonie :) Tak, jak napisałam wcześniej - haust świeżego powietrza. Właściwie haust to takie brzydkie słowo, brzmi z niemiecka, może lepiej łyk :)
To historia dziewczyny ze szlacheckiej rodziny, zaledwie 17-letniej Effi, wydanej za mąż za ex-amanta matki, starszego o ponad 20 lat. Effi nie jest nieszczęśliwa, jak moglibyśmy przypuszczać, cieszy się z szykowanej wyprawy, z domu, którego będzie panią... tyle że naturalnie zainteresowania małżonków nie pokrywają się, co ujawnia się już w czasie podróży poślubnej do Włoch, gdy Geert z pasją zwiedza muzea i oczywiście przeciąga żonę przed kolejnymi obrazami w pinakotekach, co ją nudzi śmiertelnie.
Najgorsze jednak przychodzi potem, gdy zamieszkują już razem w siedzibie Geerta, będącego starostą w nadmorskim Kessinie. Dom wydaje się być zamieszkały przez duchy, Effi cierpi męki, zwłaszcza gdy mąż wyjeżdża w interesach. Geert jednak nie chce zrobić porządku z niezamieszkanym piętrem domu i oto Effi po jakimś czasie dowiaduje się z ust jego przyjaciela, że Geert robi to specjalnie, chcąc ją jakby trzymać w szachu i "wychowywać".
Jednakże życie rodzinne jakoś się toczy, pojawia się na świecie córeczka... pojawia się też wspomniany już przyjaciel męża Crampas, który rozwiewa nudę małomiasteczkowego życia... tak zaczyna się romans.
Effi zdaje sobie sprawę z niemoralności tego, co robi i marzy o ucieczce, o wyjeździe z Kessinu. Mąż jej zostaje awansowany do ministerstwa i przeprowadzają się do Berlina. Mija osiem lat, Effi - ustatkowana - wychowuje córkę, a gdy któregoś lata wyjeżdża na kurację, w stoliku z robótkami mąż odkrywa jej dawną korespondencję z Crampasem. Następuje katastrofa. No dobrze, tu się zatrzymam, żeby nie zdradzać wszystkiego :)
Przy czytaniu ciągle przypominał mi się Mann i jego Buddenbrookowie, i otóż pojawia się tam to nazwisko... a na okładce książki jest wspomniane, że Mann był gorącym wielbicielem Theodora Fontane. Ja go kojarzę z jeszcze jedną książką - Shach z Wuthenow - ale ona została wydana w serii, za która nie przepadam i nigdy jej nawet nie przejrzałam. Teraz nabrałam ochoty, tym bardziej, że okazuje się - nie traktuje ona o żadnym szachu, jak myślałam naiwnie :)
Kocham jednak XIX-wieczną powieść, mówcie co chcecie!
Przeczytałam 22 września 2012.
Obejrzałam kolejny cudny radziecki film dziecięcy - Zwoniat, otkrojtie dwier (Ktoś dzwoni, otwórzcie drzwi).
Звонят, откройте дверь
Niestety, tu tylko fragment.
Reżyseria: Aleksandr Mitta, 1965
Bohaterką jest 12-letnia Tania-pionierka. Tata pracuje daleko od domu, a mama wyjechała do niego, Tania została praktycznie pod opieką sąsiadów (no, w komunałce o to nie trudno).
Pionierzy dostali zadanie odnalezienie pierwszych pionierów, z lat 20-tych. Tania z koleżanką chodzą więc po mieszkaniach i wypytują.
Różnie trafiają. Czasem do sympatycznych ludzi, którzy żałują, że nie mogą im pomóc. Czasem do pijaka :)
Tani bardzo zależy na odnalezieniu jakiegoś pierwszego pioniera, bo zakochana jest w swoim zastępowym i to dla niego chce zabłysnąć. Gdy pokłóci się z koleżanką, będzie wędrować po blokach i kamienicach sama.
W ten sposób Tania poznaje kolegę, którego ojczym gra na trąbce w orkiestrze. Gra go Rołan Bykow.
Właśnie ojczym kolegi pięknie opowie i zagra na spotkaniu z pierwszymi pionierami.
W międzyczasie wróci matka Tani, przywożąc jej od ojca znaczki.
- Ja już nie zbieram znaczków.
- A co teraz zbierasz?
- Pierwszych pionierów.
:)
Poznałam dwa nowe słówka: wożatyj (zastępowy) i sbor (zbiórka).
:)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńKusisz...
Usuń:)
Ale mnie jakoś "Anna Karenina" nie zapadła w serce i w najbliższym czasie nie spotka się ona ze mną (w łóżku)!
Natomiast "Pani Bovary"... kto wie, kto wie... W ogóle mnie nęci, żeby sobie przypomnieć to i owo z klasycznej literatury francuskiej, choćby "Czerwone i czarne".
Nikt lepiej nie pisze o ksiąźkach niż ty. I czytasz inne rzeczy niż większość , mamy podobne miłości. Teraz nie mam za wiele czasu, by napisać więcej - powiem tylko, że czytanie twego bloga to jeden z najmilszych momentów dnia. Dzięki i pozdrawiam,odezwę się jeszcze.Magda.
OdpowiedzUsuńStrasznie miłe, co napisałaś, Magda.
UsuńJa na początku tylko tutaj "notowałam" swoje lektury, a teraz, gdy widzę po statystykach, że trochę osób wchodzi, piszę nieco więcej :)
Poza tym często sama szukam w internecie informacji o jakiejś książce (kupić, nie kupić na allegro) i NIE MA. Same aukcje i tyle. Więc staram się dorzucić jakąś cegiełkę do tego internetu :)
I ja się podpisuję pod wypowiedzią Magdy. Zresztą już kiedyś chwaliłam:) ale uważam, że chwalenia nigdy dość, zwłaszcza gdy ktoś na to zasługuje! I ja też zaglądam tu codziennie:)
UsuńNo już przestańcie, bom pokraśniała z zawstydzenia, a muszę wyjść na dwór (zwany u nas polem) i jakże to tak?
Usuń:)
I ja ją mam między Kolibrami, które z namiętnością gromadziłam dopóki nie zmieniły zupełnie swej szaty i stały się broszurami byle jak wydawanymi.Dzisiaj uzupełniam braki.
OdpowiedzUsuńMuszę im zrobić zdjęcie pokazać. Zaczynam je po troszku czytać więc może Effi wezmę na tapetę,skoro uważasz, że warto.
Widzę, że jesteś wielką miłośniczką filmu radzieckiego. W swoim czasie sporo ich oglądałam i bardzo nam wszystkim w domu się podobały , stąd aktorzy grający w filmach przypominanych przez Ciebie są mi znajomi.
To mówisz chyba o tych malutkich takich koliberkach. Trochę ich też mam, ukrytych pod parapetem, bo tam już najniższe półki są :) Często jednak okazuje się, że to opowiadanka, które mam w innych, większych i porządniejszych wydaniach.
OdpowiedzUsuń"Effi" polecam na sto procent! Czyta się szybko, ja jej dałam radę w jedną sobotę.
A co do filmu radzieckiego to ja jestem neofitka :) Jakoś nie przepadałam za nim w czasach, gdy był obowiązkowy, a teraz u-wiel-biam! Zawsze na przekór :)