poniedziałek, 29 listopada 2021

Hermína Franková, Miloš Macourek - Dívka na koštěti

Dziewczyna na miotle to był jeden z pierwszych filmów, jakie zapamiętałam z kina. Najpierw ten radziecki z pelikanem, a potem ten. Był super, a najbardziej mi utkwiła w pamięci scena, gdy bohaterka, uczennica szkoły dla czarodziejek, kradnie z katedry dziennik, wysuwając rękę pod ławką i wydłużając ją.

Toteż gdy przy okazji książkowych praskich zakupów w zeszłym roku wypatrzyłam książkę,  wiadoma sprawa, że musiałam ją mieć. No a w sobotę, korzystając z pretekstu, że mnie głowa boli (ale nie tak bardzo), leżałam w łóżku i sobie dzielnie czytałam. Trochę na początku zaglądając do słownika, bo w tej szkole czarodziejskiej różne się działy rzeczy i nie znałam słówek. 

Historia jest taka, że Saxana nie ma zbytnio zapału do nauki zaklęć i czarowania i pewnego dnia za karę zostaje w szkole po lekcjach (na 300 lat). Od woźnego dowiaduje się, jak przenieść się do świata ludzi i natychmiast korzysta z tej sposobności. Tyle że ten pobyt w ludzkim świecie może trwać jedynie 48 godzin. Za to jeśli wypije wywar z babskiego ucha... o, wtedy zostanie na zawsze! Czyli teraz najważniejsza sprawa to zdobyć takie ucho 😏 

Początek:

Koniec:

Okazuje się, że w serii kwadratowych, bogato ilustrowanych książek dla dzieci inspirowanych wcześniejszymi filmami, jest jeszcze sporo takich, o których nie słyszałam.

A na półce obok Saxany są jeszcze dwie z cyklu, które zresztą mam już przeczytane. Coś mi się wydaje, że muszę przy okazji zaopatrzyć się w pozostałe 😁

Wyd. Albatros, Praha 1987, 152 strony

Byłam w sierpniu w dawnej siedzibie wydawnictwa Albatros - podczas Open House Praha - wielce zasłużone wydawnictwo dla dzieci i młodzieży, z 10 tys. tytułów w dorobku. Jeden z niewielu państwowych domów wydawniczych, które przeżyły transformację.

Z własnej półki (kupione 6 sierpnia 2020 roku w Ulubionym Praskim Antykwariacie za 19 koron)

Przeczytałam 27 listopada 2021 roku

 

Natychmiast oczywiście obejrzałam film. Miałam z czasów, gdy jeszcze mi się Praga nie śniła, z angielskimi napisami.

A teraz co się okazuje? Że na YT jest po polsku! Chyba sobie ściągnę ze względów sentymentalnych 😁

  

 

Zapomniałam zapomniałam! Donieść o tym, że odbyłam (kiedy jeszcze liście leżały na ziemi, a nie w workach opartych o drzewa) kontrolny spacer marszowym krokiem WOKÓŁ OSIEDLA. Po obrzeżu. Chciałam mianowicie sprawdzić, ile to czasu zajmie. Zajęło otóż dokładnie 30 minut, ze czego wnioskuję, że tak mniej więcej ma 4 kilometry obwodu. Przy okazji wypatrzyłam takie niebieskie coś (na pewno nie na konie), a także specjalnie dla Was sfociłam postument. A Wy mi teraz powiedzcie, KTO NA NIM STAŁ?


Oraz, jak to zwykle bywa, zrobiłam zdjęcie ZA PÓŹNO. W tym oto domku z boku osiedla mieszkała sobie babcia, chyba ze sto lat miała, ale dzielnie hodowała w ogródku kwiaty i warzywa, a koło furtki wystawiała stoliczek i na nim, co tam miała aktualnie do sprzedania, czasem to różne szpeje z domu były. Moja córka chadzała do niej po astry. I oto przechodzimy któregoś dnia w drodze do Lidla, a tam wygolone wszystkie chabazie. Nigdy tam tak łyso nie było. Babcia umarła 😢😢😢


Takoż wjechałam windą na ostatnie piętro, a potem zeszłam schodami, coby zbadać, ile mieszkań zaopatrzonych jest jeszcze w wizytówki. ŻODYN NIE MIAŁ! A właściwie u jednej sąsiadki na drzwiach (mówimy na nią Świętoszkowa, bo jej mąż nieboszczyk był kimś w rodzaju umyślnego z parafii, zawsze chodził po ludziach zbierać na jakiesiś kościelne cele) ostało się coś takiego dość dziwnego: wokół wizjera mianowicie jest czarne kółko, a na nim białe litery z nazwiskiem.

No, u mnie też nie ma. Była wizytówka, ale że na niej wypisane było moje nazwisko i mojego byłego męża, kolejny mój amant odkręcił ją, bo go drażniła 😅 Nie wiem, co się z nią stało. Chętnie bym zamówiła nową, tym razem dodając nazwisko córki, ale kto mi ją teraz przykręci?

Domofony. Lalak to ładne nazwisko 😀 A już taki Hrabinec to w ogóle brzmi - jak schronisko dla hrabiów. Goldovi - no na bogato!

 

sobota, 27 listopada 2021

Fajny kraj do życia. Rozmowy Michała Sutowskiego

 

Z powodu, o którym poniżej (głupi łeb), nie mam głowy, żeby napisać coś mądrego... czyli jak zwykle właściwie... ale post musi być, bo się mogę nie wyrobić do końca miesiąca - rany rany, jak to się stało, że już jest 27-my?

Ale chciałam zaznaczyć, że te rozmowy są całkiem interesujące. Choć niektóre trudno zrozumiałe - no ale to są rozmowy z fachowcami czy ekspertami, oni wiedzą, o czym mówią, ja może mniej. 

Właściwie z wywiadów wypływa wniosek, że prawie wszystko by się dało w Polsce naprawić, gdyby była taka (polityczna) wola. Jeśli tak jest naprawdę, to... no to słów brak, prawda? Przynajmniej tych nie uważanych za obelżywe... A może to takie łatwe jedynie na papierze? Jednak prezentowane przykłady z innych krajów zdają się temu przeczyć.








Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2020, 313 stron

Z biblioteki

Przeczytałam 26 listopada 2021 roku


A co to, a co to?

Otóż w Dżendżejowie będąc tradycyjnie oblukałam nowe Centrum Komunikacyjne: toaleta dalej zamknięta (zaczynam podejrzewać, że wybudowali, bo taki wymóg, ale ktoś przecież musiałby tam zaglądać codziennie, żeby posprzątać, więc rozwiązali problem za pomocą kłódki), takoż poczekalnia (czyściutko w środku, a jakże). Obeszłam z drugiej strony sprawdzić drzwi - a tam na ławce piniondz! Przyglądałam się z pewnym takim niedowierzaniem, czy to aby nie jakieś skserowane, ale nie, dobre. Więc wzinam 😎 Doszłam do wniosku, że chciano mnie w ten sprytny sposób przekupić, żebym nie pisała, jak to Centrum (nie) działa - ale ja się przekupić nie dam, piniondz wezmę, a swoje napiszę! Owszem, gdyby mi położyli na stół 50 tysi na nową kuchnię, byłaby inna rozmowa 😁😁😁

Jest sobota, więc boli mnie głowa. Zrezygnowałam z planu upieczenia ponownie duńskiej tarty cytrynowej, ale na obiad było zaplanowane Gamja Jorim, które skomplikowane nie jest, no to...

Bowiem gdy niedawno zobaczyłam ten filmik, wiedziałam, że muszę. No bo w końcu "szanujmy się, Polska ziemniakiem stoi" 😁

 

Toteż nawet wyszukałam wcześniej w Lidlu sezam (właściwie córka znalazła, bo po tej modernizacji w ogóle nie mogę się tam odnaleźć; za to nauczyłam się kroić chleb w maszynie - sukces - aczkolwiek ZAWSZE się boję, że coś się stanie i pociacha mi rękę, którą wyjmuję pokrojone już pieczywo; dodatkowo praktycznie CO DRUGI RAZ, gdy kasuję w samoobsługowej kasie, coś idzie nie tak i muszę czekać na obsługę; life is brutal, doprawdy). 

No, ale u mnie NIGDY nie wyjdzie tak, jak w przepisie 😂 Czyli wyszły mi ciemne, a nie jasne. Ale to nie znaczy, że gorsze, bardzo smaczne (jak wszystko, co smażone), polecam. To jest niby przystawka, ale my żadnych przystawek nie stosujemy 😂 normalnie było, do drugiego dania. A oni, ci Koreańczycy, jedzą te ziemniaki do ryżu, co moja córka skwitowała (...) (lepiej nie mówić jak), bo ona nie daje się przekonać do pewnych rzeczy. Na przykład umiera ze śmiechu, gdy robię makaron z ziemniakami - no bo nie dopuszcza do siebie myśli, że ziemniaki to takie samo warzywo, jak każde inne.


 

Głowa mnie boli może i dlatego (chociaż ona nie potrzebuje specjalnych powodów), że wczoraj dostaliśmy fakturę z hotelu za pobyt dwóch naszych gości, gdzie okazało się, że panowie sobie podjedli w tamtejszej restauracji za 6 stówek. A ja na to ha ha, bo przecież w rezerwacji piszemy zawsze, że płacimy za nocleg ze śniadaniem, a wszelkie inne należności reguluje gość. I co się okazuje? Hotel na to też ha ha, ponieważ w tym akurat piśmie stało jak byk: nocleg i wyżywienie! Kompletnie nie wiadomo, jakim cudem. Pismo się robi na jakimś poprzednim, tylko zmienia nazwiska i daty - ale nigdy nie płacimy za wyżywienie, więc skąd się wzięło to poprzednie? Nie chodziło by nawet o te pieniądze, trudno, stało się (inna sprawa, skąd goście wiedzieli o tej zmyłce...), ale problem w tym, że założony w systemie (durackim) budżet imprezy został przekroczony. I teraz nasza nowa księgowa będzie się z tym okropnie mozolić - przeze mnie (bo to ja obczajałam rezerwacje do zeszłego tygodnia) 😣 A i bez tego żyje w okropnym stresie...


Domofon. Cacimari - macie jakąś koncepcję, z jakiego to kraju ludzie?


 

wtorek, 23 listopada 2021

Karel Krejčí - Praga. Legenda i rzeczywistość

 

O rany rany, ciężki tydzień za mną. Ostatnie dni w sekretariacie - w czwartek przyszła wiadomość z ministerstwa, że nowa sekretarka, wybrana w konkursie (w czerwcu!!!) może wreszcie przystąpić do pracy - więc ja wracam na stare śmieci. I wcale nie wiem, czy mi się to podoba. Ponad rok spędzony w samym sercu instytucji, w ciągłym zamęcie i milionie spraw - i nagle teraz znów gdzieś na peryferiach? Wiedziałam o wszystkim, co się działo, a od tej pory będą do mnie dochodzić jedynie jakieś odpryski informacji? Powrót nie będzie łatwy. Za to znów będę miała więcej czasu na prywatę 😁

A że jeszcze na to przekazywanie spraw nałożył się festiwal Etiuda & Anima, zakończony w niedzielę, na czytanie nie było czasu. Ale musiałam, bo trzeba oddać książkę do biblioteki. Wyobraźcie sobie, że zabrałam ją pod pachę i udałam się do przybytku, żeby - oddać i znów pożyczyć (bo już wykorzystałam limit przedłużeń). A tu pan mówi, że jak oddam, to dopiero następnego dnia będę mogła pożyczyć! Co za zwyczaje dzikie! Nie chciało mi się znowu jeździć, więc przyjęłam propozycję, że on mi jeszcze o dwa tygodnie prolonguje, no i zabrałam się za robotę. Skończyłam dopiero w Dżendżejowie - tam zawsze jest czas na czytanie 😍 A gdybym jeszcze nie musiała sprzątać... 😉 Przyznam się, że nieraz sobie pomyślę o starych dobrych czasach za życia mamy, gdy przyjeżdżałam na gotowe, mama od razu hyc hyc do kuchni, herbatkę robić, obiadek podawać... no, to se nevrátí, a teraz trzeba odpokutować za te wszystkie lata obsługi...

Słuchajcie, dosyć tych narzekań, wracajmy do książki. Jak widać na zdjęciu powyżej, mam ją w oryginale, kupiłam kiedyś online tak z tytułu, myśląc, że znajdę w środku legendy, a to tymczasem nie do końca tak i dobrze, że przeczytałam po polsku najpierw, bo bym się mogła zniechęcić, rzuciwszy się na czeszczyznę - pozycja dość trudna (a nawet momentami zdała mi się nudna, ale tylko momentami).

Muszę jednak przyznać, że sporo mi rozjaśniła w głowie, jeśli chodzi o kulturowe sprawy czy historyczne. Jednocześnie cieszyłam się, że o niektórych już wiedziałam, sama nie wiem, skąd 😂 Jak się zaczyna siedzieć w jakimś języku, to te horyzonty się cały czas poszerzają jednak.

Trochę mnie dziwiło, że autor tak często odwołuje się do historii czy literatury polskiej. Zajrzałam teraz na Wiki i dowiedziałam się, że był nie tylko bohemistą, ale i polonistą (nawet przed wojną studiował na UJ i w Warszawie), autorem wielu prac na polskie tematy. Z Uniwersytetu Karola został wyrzucony po tym, gdy jako prorektor wstawił się za studentami domagającymi się swobód akademickich... Niemniej jednak, gdy dziesięć lat później pisał tę książkę, złożył stosowną daninę czasom, w których żył - co widać poniżej w zakończeniu, tak ewidentnie sztucznym i nieprzystającym do całej treści...

Tu niżej mowa o Kartezjuszu. No tak po prostu: wracał z imprezy, zatrzymała go na kwaterze zima i siedział za piecem dumając, aż mu się znudziło i po kilku miesiącach ruszył znów w drogę i tak sobie podróżował przez 9 lat.

Why not, kurczę 😎
 

Tak się zaczęłam zastanawiać nad sobą i swoją sytuacją w społeczeństwie i wychodzi mi, że należę do drobnomieszczaństwa, takiego, jak to opisane tutaj. Brak inicjatywy i chęć utrzymania stabilności to chyba jest to, co rządzi moim życiem.


Zajrzałam do encyklopedii w sprawie tego proletariatu.

Proletariat (z łac. proletarius „należący do najuboższej klasy, niepłacący podatków, dający państwu tylko potomstwo” od proles „latorośl, potomstwo”) – jedna z wyróżnianych w socjologii klas społecznych.

W starożytnym Rzymie proletariat oznaczał najuboższą warstwę ludności, upośledzoną również prawnie.

W epoce rewolucji przemysłowej w XIX wieku zatrudnieni w fabrykach określani byli mianem proletariatu fabrycznego. Robotnicy rekrutowali się spośród zubożałych rolników bądź też z pracowników upadających warsztatów rzemieślniczych i manufaktur.  

W społeczeństwie informacyjnym proletariat, w odróżnieniu od digitariatu, pojmuje się jako klasę społeczną niemającą dostępu do technologii informacyjnych, w szczególności do globalnej sieci Internetu. Ze względu na zmianę charakteru pracy z fizycznej na pracę umysłową niektórzy autorzy wskazują na przekształcanie się proletariatu w intelektuariat.

No to chyba jednak nie drobnomieszczaństwo, tylko proletariat przechodzący w intelektuariat, w dzisiejszym rozumieniu? Taki polegający na siedzeniu za biurkiem, a nie staniu przy taśmie fabrycznej?

Początek:

Koniec:

Wyd. PIW Warszawa 1974, 264 strony

Tytuł oryginalny: Praha legend a skutečnosti

Przełożyła: Cecylia Dmochowska

Z biblioteki

Przeczytałam 21 listopada 2021 roku


Seria ceramowska to była właśnie taka dla intelektualistów bardziej, snobistyczna 😀 Ona tak naprawdę się nazywała Rodowody cywilizacji, ale ponieważ jako pierwsza wyszła praca Cerama Bogowie, groby i uczeni, tak już zostało. Osobiście z domu nie zabrałam nic. Chyba. Tak patrzę po półkach i nie widzę (chyba, że gdzieś w drugim rzędzie stoi). Dziesiąt lat temu myślałam, że jak będę starsza i mądrzejsza, to przeczytam chociażby Zmierzch Cesarstwa Rzymskiego, ale jak widać nigdy do tego nie doszło. I nie dojdzie już raczej 😁 Ojczasty owszem, czytał takie rzeczy. Tak wygląda degeneracja pokoleniowa. I co zrobisz?

NAJNOWSZE NABYTKI

No, ale ponieważ tutaj chodzi o Pragę, skusiłam się i złamałam i nabyłam na allegro za całe 7,99 zł własny egzemplarz. Z taką kartką w środku.


Tak sobie myślę, że pan doktor Filipek nie był chyba zachwycony prezentem - no chyba że też był miłośnikiem Pragi? Ale zważywszy na idealny stan tomu (poza naturalnymi oznakami niesionych lat, typu pożółkły grzbiet) - chyba po ciężkim dniu w szpitalu pan doktor nie delektował się historią praskiej literatury 😁 Ech, te durne pomysły Rady Zakładowej!

 

SRAM NA INNYCH tradycyjnie z pociungu. Równie tradycyjnie zwróciłam się do konduktora z pytaniem, czy już nie obowiązują maseczki i ten zareagował zwróceniem uwagi obecnym. Pan z pierwszego zdjęcia (pracownik Intercity, nawiasem mówiąc) grzecznie założył i już miał do końca, ale ten drugi młody człowiek oczywiście natychmiast zsunął maskę z brody, jak tylko za konduktorem zamknęły się drzwi.


 

W sobotni poranek ujrzałam przed oknem TO. Dwóch panów załadowało do środka szafę i odjechali. Ale co to za pojazd, nie wiem do tej pory.

Natomiast w poranek niedzielny w Dżendżejowie ujrzałam przez okno TO. I uznałam, że na dachu samochodu leży jakowaś konstrukcja i całkiem serio zastanawiałam się, czy kierowca naprawdę wsiądzie i z tym czymś pojedzie.

W tym kontekście fakt, że kilka dni wcześniej założyłam grube rajtki, bluzę nie do końca zasłaniającą tyłek oraz takąż kurtkę, po czym poszłam na zakupy, chyba nie dziwi.  Po drodze jednakże mnie zaskoczyło, że tak jakoś podwiewa. Dopiero wracając ze sklepu zajarzyłam - zapomniałam spódniczki 😂😂😂😂😂 Zdaje się przy tym, że rajtki były z tych, co to mają taki szew widoczny pośrodku siedzenia, ale wolałam się nad tym już nie zastanawiać...

A teraz jeszcze szybciutko Etiuda & Anima. Joł, co się naoglądałam! 

DAU: NATASZA, rosyjski, osadzony w latach 50-tych, najpierw powalający obrazem beznadziei i szarego życia w zamkniętym ośrodku naukowym, bezlitosną wiwisekcją psychiki głównej bohaterki - a potem drugą częścią, która z kolei obezwładnia obrazem opresyjności systemu.


Animowana historia młodej Czeszki, która wychodzi za mąż za kolegę ze studiów - Afgańczyka: MOJE SLUNCE MAAD 

 

Zestaw przezabawnych filmów animowanych estońskiej twórczyni Chintis Lundgren, na YT jeden z filmów w całości.

 

Dokument o odtwórcy roli Tadzia w Śmierci w Wenecji - NAJPIĘKNIEJSZY CHŁOPIEC NA ŚWIECIE. Destrukcyjny wpływ wielkiej sławy i celebryctwa na 15-letnie dziecko w sumie. Ale w jego życiu był jeszcze większy cień.

 

I jeszcze jedna czeska animacja (ale lalkowa) Barevný sen, krótko mówiąc o totalitaryźmie. 

  

Bardzo interesujący był też dokument o Jiří Menzlu Komedie není legrace - ale na YT nie ma nawet trailera. Oprócz tego obejrzałam też sporo prac konkursowych. Chyba powinnam teraz zrobić sobie detoks od kina 😀

DOMOFONY

W Dżendżejowie pod nami mieszkał swego czasu doktor Hajek. Mama po niego biegła, gdy zemdlałam po bolesnym zastrzyku. Zdaje się, że pewną rolę odegrała w tym wydarzeniu podsłuchana wcześniej fraza gdyby coś się działo, to zastrzyków nie dawać 😁 Istotnie, więcej już ich nie dostałam. Zastrzyki przychodziła podawać pani Jadzia, pielęgniarka mieszkająca niedaleko. Zadzwoniłam właśnie do brata spytać, czy nie pamięta jej nazwiska - niestety też nie. Kruca. Wszyscy odchodzą, a w pamięci zostają jedynie strzępki zdarzeń. Ale jeszcze dodam, że to od Agnieszki, córki doktora Hajka, pożyczyłam i pierwszy raz czytałam Kubusia Puchatka (nie miałam własnego aż do dorosłości).

niedziela, 14 listopada 2021

Małgorzata Czyńska - Dom polski

Książka do błyskawicznego przeczytania, bo raz, że mała objętościowo, dwa, że na tyle ciekawa, że się nie chce od niej odrywać. Wywiady interesujące, pokazujące, jak różnie ludzie żyją, mieszkają, nawet uprawiając podobne zawody.

Większość z wywiadowanych swój zawód wyniosła jakby z domu, czy to odziedziczywszy go po rodzicach, czy po prostu wyrastając w pewnym kodzie kulturowym - choć trafiają się też przypadki, gdy ktoś nie miał do czynienia czy to z rzemiosłem czy sztuką wcale. Wtedy ważny jest na przykład nauczyciel lub inna, spotkana po drodze osoba, która nakieruje czy pokaże nowy świat. Jedni potem, już jako dorośli, stwarzają dom pełen pamiątek z przeszłości, inni próbują się od tego odciąć i idą w kierunku minimalizmu. Ale właściwie wszyscy twierdzą, że dom tworzą ludzie i ich wzajemne relacje, a nie przedmioty.

W jednej z rozmów wspomina się, że Wajda uznał dom bohaterów za symbol życia bohemy artystycznej i w filmie Wszystko na sprzedaż scenę przyjęcia umieścił w dekoracjach, które odtwarzały ten dom (bo w nim samym było za ciasno na oświetlenie i ekipę). No, chciałabym to sobie zobaczyć...

Początek:
Koniec:
Na końcu polecają taką książkę:

 Wyd. Czarne, Wołowiec 2017, 202 strony

Z biblioteki

Przeczytałam 12 listopada 2021 roku


Słuchajcie, tak chodzę i chodzę, niby krokiem marszowym, zgodnie zaleceniem pani doktor, ale ciągle się zastanawiam, jaki to właściwie jest, ten krok marszowy. Zawsze jednak mi się to przypomina podczas chodzenia - że mam sprawdzić w internecie. Dziś rano wreszcie sprawdziłam...

 

No jeżeli ktoś myśli, że ja tak będę wywijać nogami, to nie, nie i nie. Niech nikt na to nie liczy! Mam robić za wariatkę na osiedlu???

Wczoraj po raz drugi zamierzyłam się na OMURICE. I słowo daję, że no nie idzie zawinąć ryż w tego omleta, jak to pokazuje autorka video Gotujemy łatwy koreański obiad. Znaczy mnie nie idzie, bo chyba mam za małą patelnię i nie robi mi się taki tobołek, tylko wszystko rozchrzania się na talerzu. Porównajcie tylko te dwa talerze 😅

   


 Ale znalazłam na YT inne sposoby zawijania i na przyszłość wypróbuję. Na przykład tej pani Kimono Mom:

  

Albo pani Maanghi:

 

Skoro już jesteśmy przy YT, to przyznaję bez bicia, że mogłabym tam spędzać nie tylko godziny, ale dni całe. Jedno z moich odkryć to cudowna Japonka Nami, jak się sama przedstawia samotny pracownik biurowy z Tokio. Jej wielką pasją jest gotowanie i tym głównie dzieli się w swoich filmikach. Są one tak pełne spokoju i harmonii, że ogląda się je cały czas z uśmiechem. Przy tym wszystko, co nam chce bohaterka powiedzieć, jest w napisach (w 31 językach, do wyboru, do koloru - ja oglądam po czesku) - ona sama nie zabiera głosu, przyrządzaniu posiłków czy choćby sprzątaniu mikroskopijnego mieszkanka towarzyszy jedynie bardzo stonowana muzyka.

  

Drugi profil, który zaczęłam obserwować, to z kolei Koreanka Honeyjubu. Ten azjatycki świat, pełen uwagi dla szczegółu, dla pięknych przedmiotów codziennego użytku , fascynuje mnie.

  

I jeszcze ta Kimi, której się muszę dokładnie przyjrzeć.

 

A Wy macie jakieś ulubione profile? Coś polecicie?

Przypadkiem wpadłam na YT na rosyjski serial Szwabra. Postanowiwszy go oglądać, o dziwo nawet zajrzałam do słownika, co oznacza to słowo.

No tom się dowiedziała. Przejrzałam wszystkie słowniki w domu: języka polskiego, wyrazów obcojęzycznych, no co tylko. Nic, nie ma.

Mówię na drugi dzień o tych nieudanych poszukiwaniach panu z ochrony przy porannym powitaniu. Za chwilę pan dzwoni do mnie na górę i oznajmia:

- Szwabra  to miotła z lin do zbierania wody z dna łodzi. 

Bardzo mi przykro, że internet pokonał książki analogowe 😕 

No nic, serial obejrzałam i nawet mi się podobał. Czy miał coś wspólnego ze zbieraniem wody z dna łodzi, nie wiem, bo - niestety - miałam spore kłopoty ze zrozumieniem wielu dialogów, zwłaszcza, gdy mówił główny bohater policjant. Bo to kryminał był, ale i melodramat. Mianowicie w pewne morderstwo zostaje wplątana nauczycielka matematyki ze szkoły syna tego policjanta. Nazywa się Szwabrina, więc mówią na nią Szwabra. Może to cały związek... No więc ta Szwabra pomaga matematycznie rozwiązywać różne kryminalne zagadki, a jednocześnie rozwija się romans między nimi dwojgiem. Jasna sprawa, że gdy mówiła o matematyce, nie rozumiałam już NIC 😂

Po czym  oglądam ostatni, ósmy odcinek - a tu zonk: Szwabra już już ma się dowiedzieć, o co chodzi w skomplikowanej intrydze, gdy tymczasem ktoś wchodzi do pokoju i... i koniec! Jasny gwint, klnę, musiał być jeszcze jeden odcinek. Szukam i dowiaduję się, że nie, że osiem i OTWARTE ZAKOŃCZENIE! A idźta, dziady! Mało tego, że serial nakręcono w 2019 i drugiej części do tej pory nie ma. Mało tego, że on wcale nie rosyjski, tylko ukraiński. Ha ha, a ja myślałam, że to w Moskwie akcja 😅




 

Z rozpędu zaczęłam oglądać Mistrza i Małgorzatę. Ciekawe, który raz 😁   Na YT niestety tylko 8. odcinek z 10.

  

Wracając do kuchni. W zeszycie mam wklejony od pewnie dwudziestu lat przepis na tartę cytrynową, więc chciałam wreszcie zrobić (jak cudownie jest mieć cztery wolne dni!).

Proste, jak konstrukcja cepa, prawda?

Hm. Już na etapie zagniatania ciasta okazało się, że jak nie dodam jajka, to za Chiny się nie zlepi. Naprawdę nie wiem, czy w przepisie jest błąd czy ja taka (nie)zdolna, ale dopiero z jajkiem poszło.

Z kolei tego kremu jak kot napłakał. No cóż, zrobiłam jak napisali. Ale potem szukałam hasła tarta cytrynowa duńska i w polskim internecie nie znalazłam, a wszelkie inne, francuskie czy jakie, miały ten krem mocno wypasiony, z 6 jajek, śmietany kremówki i w ogóle. No nic, my mamy z dwóch i pies trącał. Płaskie takie 😁Może Duńczycy nie przepadają za słodkim? Bo w kremie zero cukru? Za to w cieście zrobiły mi się góry i doliny, no już jak ja coś upiekę, to klękajcie narody 😂😂😂 Ale w sumie jestem zadowolona, jest tak bardziej... dietetycznie 😁
 


A' propos dietetycznie. Na obiad był cycek gotowany na parze, wiadomo, jakie to świństwo, więc przyrządziłam sos musztardowy. Od razu inaczej 😍 W sensie - już nie dietetycznie hi hi. Ale oj tam oj tam.

I to już koniec szaleństw kulinarnych. A nie, przepraszam, zapomniałam, że po raz pierwszy w życiu zapodałam rzodkiewki gotowane, bo by inaczej całkiem zmarniały na dnie lodówki. Zjadliwe, z bułką tartą 😎


Sąsiad przyszedł po klucz francuski i doniósł, że pani w kiosku chętnie bierze drobniaki, tylko trzeba policzyć. Siadłam i policzyłam (6,20 zł). Zsypałam do miseczki i już zakładałam buty, kiedy córka wyjrzała przez kuchenne okno i zobaczyła, że kiosk już zamknięty. Jutro, jutro pójdę.


W sumie - fajnie było mieć cztery wolne dni 😍 I kurtkę na zimę kupiłam i rękawiczki nowe. I trochę odkamieniłam WC (matko, jaką tu mamy twardą wodę... właśnie, dla wykończenia dzieła potrzebuję taką szpatułkę drewnianą, co to nią lekarz zagląda do gardła - skąd wziąć?).

Domofon bardzo zapładniający 😀 Bo na przykład słowo šváb oznacza nie to, co myślicie, tylko karaczana. A tu obok i pani Rakowa i pan Baranek i pani Sarenkowa 😂