sobota, 30 lipca 2022

Eva Štolbová - Vražda v Národním. Záhada ztraceného Maura

 

Mam jeszcze pięć dni do wyjazdu, a już mnie ogarnia Reisefieber, matko, jak ja tego nie cierpię. I to jeszcze podwójna gorączka podróżna, bo jutro do Dżendżejowa. Niby żadna to podróż, ale zawsze 😐 A tu jeszcze ma być 15 stopni! Zgłupieli czy co?! Kurtkę trzeba zakładać chyba... a w dzień przyjazdu do Pragi mają tam być 33 stopnie, tak źle i tak niedobrze.

Ze względu na tę Pragę przeczytałam jeszcze coś po czesku, ale takie to sobie było.

Kryminał, ale oparty na faktach. Ponoć to była sensacyjna sprawa w Pradze w latach 70-tych - tajemniczo zaginęła śpiewaczka z Teatru Narodowego, nigdy się nie odnalazła ani żywa ani martwa. Oczywiście przypuszczano, że mogła uciec (czyt. wyemigrować), ale żeby nigdy potem nie odezwała się do rodziny czy najbliższej przyjaciółki? Podejrzany był jej partner, ale póki nie znaleziono ciała, nic mu nie można było udowodnić, zresztą sprawie dość szybko ukręcono łeb, co plotki jeszcze wzmogło, bo chodziły słuchy, że gdzieś tam w podziemiach teatru odbywały się balangi z udziałem wysoko postawionych osób i że może Věra Urieová podczas jednej z nich została zamordowana i... otóż to, i zamurowana - bowiem kilka lat później znaleziono w tych właśnie podziemiach zmumifikowane ciało kobiety. W każdym razie sprawa pozostała nie wyjaśniona do dziś.
I to jest oczywiście ciekawe, tyle że powieść osnuta na kanwie tych wydarzeń nie podobała mi się: dziwnie napisana, można się pogubić, o kim czy o czym w danym momencie jest mowa, co dość zniechęca plus nieprzekonujące postacie bohaterów. Czytałam raczej jako ćwiczenie z języka (nie było łatwe). I prawdę powiedziawszy zmusiłam się do skończenia książki czyli do przeczytania jeszcze drugiej powieści w niej zawartej, też kryminalnej historii, związanej tym razem z odnalezieniem relikwiarza św. Maura. Tak że całe szczęście, że nie zapłaciłam dużo w księgarni 😄






Ja tu na nic nie wskazuję paluchem, tylko przytrzymuję otwartą książkę do zdjęcia 😁 

Przeglądam sobie zdjęcie półki i widzę, że mam z niej przeczytanych chyba pięć. A właśnie dziś Psiapsióła z Daleka zadał mi pytanie: czy i ile już zamówiłam książek czeskich do odbioru w Pradze 😁 No żadnej, ale to przecież nic nie znaczy 😜 Na pewno znowu nawiozę, mimo że mam już w domu ogromniasty zapas.


Wyd. Pejdlova Rosička, Praha 2017, 261 stron

Z własnej półki (kupione 24 maja 2018 roku za 59 koron w Taniej Jatce w Pradze w ul. Spálená, już jej tam nie ma)

Przeczytałam 29 lipca 2022 roku

I co za zbieg okoliczności - właśnie podczas lektury wyświetlił mi się na YT ten reportaż, tak sam z siebie, jeszcze nic nie szukałam w internetach o tej zagadkowej sprawie! To też jest zagadkowe, prawda? Autor filmu jest przekonany o winie partnera śpiewaczki, aczkolwiek zdaje sobie sprawę, że gość pozostanie bezkarny, nawet gdyby się odnalazło ciało, z powodu przedawnienia.

 

Oczywiście nie zamierzam wyśledzić mordercy i miejsca ukrycia szczątków, ale może by się przejść przed willą śpiewaczki, gdzie dotąd mieszka jej partner? Jak myślicie?

 

Tymczasem upolowałam na mieście Kasię!


  

Był dziś drugi stolarz, wydał mi się jakoś bardziej sensowny i profesjonalny, zobaczymy, jak zrobi wycenę, za ile będzie ta profeska i czy mnie stać 😂 Termin byłby za dwa miesiące z jego strony, gdyby się to zgrało z ekipą przygotowującą kuchnię pod montaż mebli (skucie fliz, przeróbka instalacji wodnej i elektrycznej, malowanie), to w październiku miałabym to wreszcie z głowy. Mówi, że montaż 2-3 dni, a te wcześniejsze prace też mniej więcej tyle. Hm, tydzień bez kuchni. A raczej tydzień z kuchnią w pokoju, przecież gdzieś to wszystko trzeba przechować, horror. To znaczy - myślę, że horror, ale staram się wzbudzić w sobie Pollyannę, że parę dni przecierpieć, a potem już tylko pozytywy 😍 Moim najważniejszym pytaniem było, co z routerem, który jest w kuchni właśnie 😁, ale to ponoć żaden problem (sądziłam, że nie można takich rzeczy dawać do folii - no bo przecież tam się nakurzy jak licho - ale DA SIĘ). 

Zastanawiam się, czy zdobędę się na pokazanie Wam mojego pokoju, gdy się tam przeniesie pół mieszkania 😂 Na Śmieciarce czasem ktoś oferuje do wzięcia kartony, po co, zastanawiałam się - teraz już wiem i będę polować, bo mi pani Edyta (nazwijmy ją menedżerką moich remontów) powiedziała, żeby wszystkie kuchenne szpeje do nich powsadzać i poopisywać, wtedy można przynajmniej jeden na drugim składować. 

A pan stolarz mówił, że najlepiej wyjechać sobie wtedy na urlop i zostawić mieszkanie fachowcom. Się uśmiałam, a potem - a gdyby tak na parę dni do Pragi jeszcze? Tyle że trzecia Praga w tym roku absolutnie nie jest przewidziana w budżecie... 

Gdy nam robili łazienkę i WC faktycznie wyniosłyśmy się na miesiąc, koleżanka z pracy odstąpiła mi mieszkanie, gdy jak zwykle wyjeżdżała na letnisko. No, ale taki fart się zdarza raz, tylko raz i więcej nie 🎵🎶 Zresztą bez łazienki trudniej, niż bez kuchni, prawda? Muszę zaraz obadać, czy da się nalać wodę do czajnika z kranu nad umywalką 😜

środa, 27 lipca 2022

Raymond Chandler - Wysokie okno

 

Szukałam sobie kryminału jakiegoś i wyszło na to, że Chandlera nie czytałam od lat, więc dawaj! I słuchajcie, to jest hit, jest lepszy od Macdonalda, bierę się za niego! Detektyw Marlowe moim idolem! Cudowny romantyk, choć wie doskonale, jak ten świat jest skonstruowany.

Mam niestety tylko sześć Chandlerów, ale dobre i to. Reszty poszukam w bibliotece. Jego powieści mają klimat, który mi się od zawsze kojarzy właśnie z kryminałem amerykańskim czy z film noir. Swoją drogą, jednym z planów na emeryturę jest wrócić po niespełna 40 latach 😎 do tych filmów, kiedyś oglądanych w kinie Młoda Gwardia koło dworca...

Plany na emeryturę... Spotkałam wczoraj panią, z którą kiedyś pracowałyśmy razem, i w pełni popiera mój plan nieangażowania się już w żadną stałą pracę, tylko dorywcze robótki (ona sama na emeryturze już od dawna). Jak to miło trafić na inteligentnego człowieka 😀

A, właśnie - bo wiecie co? Zlikwidowałam działalność. Żeby postawić kropkę nad i. I przestać myśleć, co by było, gdyby. 

/oczywiście zawsze można otworzyć na nowo 😅/

Początek:

Koniec:

Półka

Wyd. Czytelnik, Warszawa 1986, 239 stron (II wydanie, dziadowskie takie)

Tytuł oryginalny: The High Window

Przełożył: Wacław Niepokólczycki

Z własnej półki (kupione 19 grudnia 1986 roku za 220 zł, w księgarni)

Przeczytałam 24 lipca 2022 roku


Moje życie na emeryturze chwilowo obraca się wokół smarowania skóry twarzy 😂 Ale słuchajcie - skończył się zalecony przed dermatolożkę tydzień robionej maści, przeszłam do tych gotowych. I jak było już całkiem w porzo, tak natychmiast stan skóry się pogorszył! Zadzwoniłam na rejestrację, że chciałabym na wizytę kontrolną, no bo nie mam pojęcia, co robić. Mało tego, w ulotce kremu na dzień doczytałam się, że czas leczenia wynosi od 3 do 4 miesięcy (a w działaniach niepożądanych stoi jak byk, że możliwe pogorszenie, nawiasem mówiąc) oraz żeby unikać ekspozycji na światło słoneczne. Jezus Maria, a co z Pragą??? Dzwonię więc, a tam mi mówią, że w październiku. No way wcześniej, nie ma wolnych terminów. 

Cóż było robić, porzuciłam dwa kremy (a to te za 160 zł, które spowodowały moją katastrofę finansową w tym miesiącu) i wróciłam na własną rękę do maści robionej. Znów poprawa. I co teraz? Chyba zabiorę jej trochę ze sobą w pudełeczku i tyle. 

Co do stanu finansów natomiast, radzę sobie świetnie. Mam jeszcze 10 zł do wydania, wyobraźcie sobie! Ale faktem jest, że ojciec mojej córki przyniósł a to arbuza a to jakiesiś mięso z nogi kurczaka a to wczoraj dwa kotlety mielone (dziś obiad mam z głowy), tak że ten, nie musiałam aż tak bardzo kombinować 😂 Pojechałam nawet wczoraj "do miasta" kupić sobie torebkę, bo była w planie przed wyjazdem do Pragi, a nie chciałam zostawiać na ostatnią chwilę. No ale to już z sierpniowych piniendzy się liczy, kreatywna księgowość 😁 Właśnie, przy okazji zobaczyłam śliczną letnią sukienkę, prościutką, bez wzorów - i do tej nowej torebki by mi pasowała - kręciłam się chwilę koło niej, ale pani sobie gdzieś poszła, było puste stoisko - i to mnie uratowało. Chociaż córka mówi, żeby jechać jeszcze raz i kupić. Może ma rację? 

A właśnie się wybieram niedaleko po głośniki, to...?

Bowiem z racji mnóstwa czasu (powiedzmy) poświęcam się ostatnio polowaniom na Śmieciarce 😂 Zero waste, wicie rozumicie, dajemy drugie życie etc. Zazwyczaj umawiam się na wieczory, coby nie eksponować się słonecznie, ale nie zawsze się da, więc chodzę z parasolką, jak ta głupia 😀

Więc tak: czajnik dla Ojczastego (jego waży chyba 2 kilo, tyle ma w środku kamienia), herbatki dla mnie, stos gazet też wzięłam dla Ojczastego (ale nie wiem, czy będzie czytał Wysokie Obcasy 😁), a słoiki znowu dla mnie do przesypywania, jeszcze nie wiem czego, ale w kuchni zawsze się przydadzą, one są takie fajne pękate, nieduże, 10 cm wysokości.




W jednej z gazet znalazłam bardzo na czasie przepis 😍

Fantastyczną stroną tego jeżdżenia po mieście (jak to dobrze, że jednak wykupiłam kartę na lipiec!) jest zwiedzanie nowych okolic. A wczoraj wieczorem po te gazety byłam w okolicy Nowego Kleparza i słuchajcie, była tam w kamienicy cudna drewniana winda z 1937 roku, z podwójnymi drzwiami, zdobieniami i w ogóle - a ja, dupa jedna, nie zabrałam aparatu. Tak samo pożałowałam, gdy byłam po tę torebkę, bo jechało akurat sobie ścieżką rowerową to ustrojstwo - samobieżny robot dostawca jedzenia - sympat'ak, jak by powiedzieli Czesi 😀 Kasia się nazywa!

Tak że ten, pakuję aparat do nowej torby i jadę, bo obiecałam być między 11:00 a 12:00. Z parasolką, bo słońce wróciło, tyle że upału nie ma.

 

ACHTUNG, ACHTUNG

Nie chciałabym, żeby mi się w sierpniu w Pradze przydarzyło to samo, co w maju. Mianowicie zabrałam ten nieszczęsny telefon na przejażdżkę i tyle, za to ani razu nie udało mi się z niego skorzystać. Chciałam wysłać dwa esemesy już w drodze do, bo się pociąg spóźniał - i w ogóle nie wyszły.

Co ja mam włączyć? Te dwa pierwsze zaznaczyć? Czy tylko ten roaming?


 

piątek, 22 lipca 2022

Maria Kuncewiczowa - Dwa księżyce

A było tak. Spacerowałyśmy z córką całkiem niedaleko domu, ale były tam kury. I przypomniało mi się, że w jakiejś książce autorka pisała o odkręcaniu kur. Gdzie to mogło być? A potem Jotka popełniła post o Kazimierzu, znów zaczęłam myśleć, cóż to za książka była i wymyśliłam, że może Dwa księżyce. I pognałam do biblioteki. Już w tramwaju, w drodze do domu, zorientowałam się, że to na pewno nie to i że nigdy Dwóch księżyców nie czytałam. No to się nastręczyła okazja.

I w sumie dobrze się stało, bo ciekawa to bardzo lektura, trochę fascynująca, trochę straszna. Bo są tu letnicy, w dużej części bohema artystyczna przybyła z miasta, ale z drugiej strony stali mieszkańcy, o których czasem powiedzieć biedota to powiedzieć o wiele za mało. Gdy przychodzi lato, obie te sfery muszą w jakiś sposób ze sobą współżyć (w końcu miejscowi zarabiają nie tylko na wynajmie izb), choć ciężko znaleźć wspólny język między ludźmi tak różnymi.

Język. Język Kuncewiczowej jest tu genialny. Mówię tu, bo nie wiem, jak gdzie indziej - przyglądam się tej liście utworów i wychodzi mi na to, że nic innego nie znam. Czy Cudzoziemka była lekturą szkolną? Tytuł oczywiście znam, ale nie wydaje mi się, żebym kiedyś czytała.

A odkręcanie kur prawdopodobnie było w Domu nad łąkami Nałkowskiej. Ale też nie mam i nie mogę sprawdzić.


Początek:


Koniec:

Wyd. Instytut Wydawniczy Pax, Warszawa 1986, 123 strony (książka w tym wydaniu ma w sumie 164 strony, ale ta reszta to różne kawałki o Kazimierzu, które Kuncewiczowa napisała do przedwojennych gazet, to mnie nie interesowało)

Z biblioteki

Przeczytałam 22 lipca 2022 roku

 

Jako kobieta pracująca (fizycznie) chyba nie zarobię zbyt dużo (pomijając konkurencję ukraińską). U Ojczastego będąc i wpadłszy na pomysł, że umyję mu okna (jak by to było komukolwiek do szczęścia potrzebne), robotę zakończyłam w połowie kuchennego. Ach, no bo nie chciałam się zbytnio zmęczyć 😂 Różnica widoczna gołym okiem. Nic to, skończę następnym razem! Grunt, że balkonowe umyłam w całości.


 


Wspominałam chyba, że w związku z niewyjściową twarzą wysłałam wniosek do Archiwum Szpitala Uniwersyteckiego, coby mi ksero zrobili z historii leczenia przed laty. Że prędzej lekarz w przychodni mi przepisze lek na podstawie tej historii, niż dostanę się do specjalisty. Wniosek złożyłam 20 czerwca, dostałam maila, że sprawa zostanie załatwiona bez zbędnej zwłoki, a 8 lipca byłam już u dermatologa, więc napisałam do nich, żeby się w tym momencie pocałowali w dupę, już nie potrzebuję ich łaski (po tylu dniach czekania!). A tu w tym tygodniu dostaję toto.

Ja już pomijam, że wobec tego gdzie jest moja dokumentacja, skoro na klinice mi powiedzieli, że właśnie w Archiwum... ale kuźwa poleconym wysyłać??? Za potwierdzeniem odbioru??? Sprawdziłam cenę - 9,20 zł. Przecież mają mój adres mailowy, z którego wysłałam wniosek. No jak ma być dobrze w tym kraju i w tej służbie zdrowia, gdy tak się marnuje publiczne pieniądze???

 

Tymczasem nie zmarnuję swoich prywatnych pieniędzy na szaliki i kominy na nadchodzącą ciężką zimę, bowiem patrzcie tylko, co wyczaiłam na Śmieciarce! Moje ulubione kolory i takie milusie i cieplusie 😍


Miałam się pozbyć grubych gaci z szafy, ale to straszenie mrozami w domu zrobiło swoje i nic nie wyrzucam. Najwyraźniej przyda się. 

A' propos straszenia. Byłam przedwczoraj wieczorem w Lidlu, chciałam kupić kilo cukru na bieżączkę, nad pustą półką wisiała cena 3,80. Poprzednim razem kupowałam po 3,22 (na początku lipca), no ale cóż. Słyszałam o tym, że wykupują, więc poszłam dziś rano o siódmej po to swoje kilo, z nadzieją, że jeszcze będzie. Było. Po 4,99 zł. Chciałabym, żeby mi to ktoś wytłumaczył. Skąd mianowicie bierze się ta nowa cena, jak to działa. 

A że wykupują, to fakt - widziałam dziewczynę z wózkiem, w którym było 10 kilo (pewnie tylko dlatego 10, że wprowadzili limit). 

W ten to oto sposób moje zasoby finansowe na lipiec - po dokupieniu cukinii, cebuli, chleba, twarogu i wody - zmniejszyły się do kwoty 21 zł. Nie jest źle, ale dobrze też nie jest.  

Zwłaszcza, gdy się ogląda koreański serial. Ci ludzie zajmują się głównie jedzeniem! Z drugiej strony, jak się pomyśli, CO jedzą, to w sumie... w sensie głównie zupy z wodorostów, ryb i owoców morza. Ja tam dziękuję, postoję. I jeszcze taka ciekawostka - kiedy Koreańczykowi ktoś zada pytanie, na które nie wie od razu, co odpowiedzieć, czy też krępujące jakieś, klasyczna reakcja to:

- Co?

Interlokutor wie, że on słyszał i że nie ma potrzeby powtarzać zdania. Daje jakby czas do namysłu nad odpowiedzią. Strasznie się to CO wieśniackie wydaje, no ale tak mają. 

Poza tym serial bardzo sympatyczny, komedia romantyczna o dentystce, która trafia z Seulu do małego nadmorskiego miasteczka i w wyniku splotu okoliczności otwiera tam klinikę. Znaczy gabinet dentystyczny, ale nazywają to kliniką 😉  Panna z miasta, przyzwyczajona do luksusowych ubrań, a zwłaszcza butów, nagle próbuje się odnaleźć w kompletnie innej społeczności, nie nastawionej na materialną stronę życia, ale na wzajemne wspieranie się w każdych okolicznościach.

 

Ale tak czy siak, motto życiowe jest następujące (zapisałam sobie): 

Nieważne, jak ciężkie jest życie, trzeba coś jeść.

Zapisałam, ale tylko i wyłącznie jako ciekawostkę. Przecież władza zachęca, żeby mniej jeść, mam dysonans poznawczy.

[krem - nie na słońce - co z Pragą + pociąg i 150 zł - to notatki do następnej notki, bo zapomnę 😁]

wtorek, 19 lipca 2022

Witold Rybczyński - Dom. Krótka historia idei


Zgarnęłam to z półki w bibliotece - nie z nowościami, tylko z ostatnio oddanymi. To jest w ogóle dobry pomysł z taką półką, bo można trafić na książki, których własnym sumptem, że tak powiem, by się nie odkryło.
 
Nie wiem, co się tu odjaniepawla z formatowaniem, więc schodzę poniżej, może będzie normalnie 😁

Chyba jednak czytałam nieuważnie, bo autor skupiał się na różnicy między pojęciami komfortu i wygody, a ja na końcu ciągle jej dobrze nie pojmuję 😏 Nie o to jednak chodzi, tylko bardziej o zaskoczenie, gdy w pierwszym rozdziale Rybczyński opowiada o jakimsiś dyktatorze mody i nagle zaczynam się zastanawiać, kiedy ta książka została napisana. Halo, w 1986 roku! A wydana u nas w 2015. Dziwne, bo jest jakby nieaktualna - no po 30 latach? To znaczy oczywiście rozważania na temat historii prywatności i domowości na przestrzeni wieków - OK, ale jednak brak mi tu refleksji nad ostatnim przełomem wieków, w momencie, gdy tyle miejsca poświęca się modom w wyposażeniu domów w latach 70-tych czy 80-tych.

No nic, książka jest w każdym razie czytable, najbardziej interesujące były rozdziały o XVII-wiecznej Holandii, a wcześniej o średniowieczu,  gdzie mówi się o tym na przykład, że tak naprawdę dzieci w ubogich rodzinach (a takich było 99%) nie znały właściwie pojęcia domu czy rodziny, szły szybko na służbę albo do terminu i bardzo wcześnie rozstawały się z rodzicami (zresztą potomkowie klas wyższych też w wieku 7 lat byli wysyłani na dwory, gdzie służyli jako paziowie - to załatwiało sprawę edukacji). Czy o tym, że człowiek średniowieczny nie wiedział, co to intymność. Na przykład jakiś rzemieślnik, posiadający własny warsztat, a więc i pracowników, terminatorów, służbę domową - a dom i warsztat stanowiły jedność - plus żonę i dzieci, co w sumie czasem dawało ponad dwadzieścia osób, więc: oni wszyscy żyli (i spali) w jednej izbie. Najwyżej dwóch.



Ludność uboga żyła w okropnych warunkach. Brakowało jej wody i urządzeń sanitarnych; prawie nie posiadała mebli i bardzo mało osobistych rzeczy. I teraz clou:

Ta sytuacja, w każdym razie w Europie, trwała aż do początków XX wieku

Przypadkiem tak się złożyło, że jednocześnie pożyczyłam Życie w średniowiecznym mieście, więc pewnie dowiem się wielu ciekawostek.


 


Wyd. Karakter, Kraków 2015, 347 stron

Tytuł oryginalny: Home. A Short History of an Idea

Przełożyła: Krystyna Husarska

Z biblioteki

Przeczytałam 15 lipca 2022 roku

 

W skrzynce na listy znalazłam niespodziankę od Moniki 😍 Dziękuję Ci bardzo, kochana!!!

Cóż, na razie rozkoszuję się bardziej widokiem za oknem niż jakimkolwiek innym, bo przez tę maść na pysku nie mogę wychodzić na słońce - ale dziś już ostatni dzień!

Cieszenie się życiem nie jest takie łatwe, jak by się wydawało, powiem Wam. To znaczy najtrudniejsze jest to zawieszenie teraz, że do końca nie wiem, czy faktycznie jestem już wolna od wszystkiego czy jednak nie. Jest teraz trzeci tydzień, odkąd nie pracuję i jeszcze do mnie nie dociera powaga sytuacji 😂 Czy rzeczywiście niczego już nie muszę? Czy można tak żyć? Że niby z dnia na dzień? Bez planu? Czy też raczej zrobić PLAN? 

Na przykład widzę, że odkąd przestałam chodzić na kurs czeskiego - a obiecywałam sobie, że codziennie coś nowego zrobię, choćby jedno słówko czy wyrażenie - postępów nie widać. No owszem, oglądam codziennie rano wiadomości, jakieś tam filmiki na YT czy prawdziwe filmy od czasu do czasu, czytam książki, ale systematyczności w tym żadnej. A czy jej potrzebuję? Czy spocząć na laurach czy jednak ambicjonalnie piąć się do przodu? Nie żeby Uniwersytet Trzeciego Wieku, o Boże, co to to nie 😄 ale coś tam dłubać jednak?

Myślę, że gdybym zamknęła w pierony działalność, to mogłabym zacząć inaczej myśleć o przyszłości, a na razie to takie ni to ni sio ni owo.


Tymczasem.

Sięgnęłam do samej głębi szafki kuchennej - i obym tego nie robiła była! Znów znalazłam przeterminowane puszki! A wydawało mi się, że całkiem niedawno tam porządki robiłam... Cztery zupy, kupione zapewne na jakimś azjatyckim tygodniu w Lidlu, z ciekawości i dla spróbowania. No to spróbowałam 😒 Do 2019 roku były, a ta z łosia nawet do 2018... Niby jest tam napisane najlepiej spożyć przed, a nie spożyć do, ale chyba już nie za bardzo jednak?

A tak by się akuratnie przydały dla uzupełnienia diety... Na razie kupiłam jedynie mleko, więc zostało mi 40, 87 zł, prąpaństwa. Kibicujecie?

Dalej. Przypomniało mi się dziś  rano, że może trzeba by na nowo odkurzyć książki. Więc jedną półkę wysztrychowałam. Pajączek przemknął z tyłu do sąsiedniej półki... A potem sobie uświadomiłam, że przecież kuchnię mam robić i nakurzy się przy tym cholernie, więc bez sensu pomysł, trzeba go zostawić na potem.

Na kiedy? No, jeszcze nie wiadomo. Odezwał się gość, który był kiedyś wymierzać wszystko i przedstawił kosztorys - 15,5 tys. Moim zdaniem dość akceptowalny. Ale co z tego, skoro on tylko zrobi meble i je zamontuje - a kto mi wszystko wcześniej przygotuje? I to tak, żeby zgrać w czasie? 

Skontaktowałam się więc z panią, która mi ogarniała remont łazienek przed laty. Z pytaniem, czy nie ma czasem ekipy do kuchni. Takiej, która zrobi wszystko od a do zet, jak wtedy.

I MA 😍

Tyle, że na razie ma u siebie remont. Obiecała, że jeszcze w lipcu podskoczy, żeby wszystko obejrzeć, a potem wyjeżdża na urlop (no, ja też), więc w sierpniu będziemy dogrywać sprawy. Znaczy ustalać, co, kiedy i za ile. Ha ha, wcale mi się nie spieszy, jak pomyślę o tym bajzlu, no ale łazienki też mi się nie chciało robić, a jak potem byłam zadowolona!


sobota, 16 lipca 2022

Vratislav Blažek - Dáma na kolejích

 

To jest scenariusz filmu pod tym samym tytułem. Film wszedł na ekrany rok wcześniej (w 1966), a z kolei rok później czyli po inwazji sowieckiej 1968 roku scenarzysta emigrował do Niemiec, w związku z czym - jak to było w zwyczaju - był w kraju zakazany. Na czeskiej Wiki przeczytałam, że był pierwowzorem jednego z bohaterów Przypadków inżyniera ludzkich dusz Škvoreckiego (obaj pochodzili z tej samej miejscowości).  

Ten film kupiłam wracając z pierwszego pobytu w Pradze, z przesiadką w Brnie, tam w przejściu podziemnym ze stacji do miasta sprzedawano takie tanie gazetowe wydania. I bardzo możliwe, że był jednym z pierwszych filmów, które obejrzałam po czesku - 5 czerwca 2016 roku - pewnie niewiele jeszcze rozumiejąc. W każdym razie gdzieś w głowie pozostał sentyment i gdy w marcu tego roku zobaczyłam książkę na stronie Ulubionego Antykwariatu, zaraz ją kupiłam i poprosiłam praską psiapsiółę, żeby pojechała ją odebrać. Do domu przywiozłam dopiero w maju. 

Marie pracuje jako motornicza, zajmując się oczywiście również domem i dwójką dzieci, mąż jest stale w służbowej podróży, ale jej to nie przeszkadza, no bo po prostu go kocha, więc zaharowuje się z miłości. Toteż świat jej się zawali, gdy pewnego dnia zatrzymawszy tramwaj na przystanku zobaczy męża całującego szykowną blondynkę. No cóż, Marie się zaniedbała po tych kilku latach małżeństwa... Zostawia więc tramwaj, zabiera z domu trzy książeczki oszczędnościowe i opróżnia je, przeistaczając się w damę. Domy mody, salony piękności, nocne lokale. Mąż oczywiście błaga o przebaczenie, ale trudno jest zapomnieć...





Półka


Wyd. Nakladatelství Svoboda, Praha 1967, 105 stron

Z własnej półki (kupione 21 marca 2022 roku za 90 koron w Ulubionym Antykwariacie)

Przeczytałam 11 lipca 2022 roku

 

Obejrzałam ponownie film. On ma polski tytuł Dama z tramwaju, ale przypuszczam, że jest niedostępny po naszemu 😒


   

 W 50-lecie filmu narodowy skarb Czechów czyli naše Bohdalka znów założyła tramwajarski mundur.

  

 

Na YT wyświetlił mi się taki vlog. Obejrzałam, bo raz, że po czesku, dwa, że praska tramwajarka, ta Jarka Broki. Ale tak sobie myślę - wygląda jak facet, głos ma jak facet i - co tu dużo gadać - żre jak facet. Pokazuję córce, a ona od razu przecież to trans. Ja to jednak jestem mało kumata w tych nowoczesnych sprawach 😂 Poszukałam i faktycznie znalazłam całą historię: urodziła się jako facet, ożeniła się i ma dwójkę dzieci i dopiero potem zdecydowała się na operacyjną zmianę płci. Stała się celebrytką w momencie, gdy chciała zaciągnąć się do wojska (już jako kobieta) i odmówiono jej.

 

 

Słuchajcie, słuchajcie!

Po przeliczeniu wszystkich PEWNYCH dochodów do maja przyszłego roku wyszło mi, że właśnie do tego miesiąca (włącznie) nie musiałabym dorabiać - mogłabym leżeć do góry brzuchem NIE SIĘGAJĄC DO SKARPETY, co jest oczywiście bardzo miłą perspektywą. Oczywiście przy zachowaniu dużej ostrożności w wydatkach. Ale.

Ale teraz w lipcu musiałam jeszcze zapłacić ZUS za czerwiec, co spowodowało zachwianie kruchej równowagi. Mimo to dalej bym obleciała cały miesiąc, gdyby nie dermatolog. Kazała mi mianowicie smarować pysk przez tydzień robioną maścią - i to byłby pryszcz, bo 15 zeta, ale potem przepisała dwa drogie kremy (że jeden na rano, drugi na noc). I te kremy spowodowały, że do końca lipca zostało mi z wyznaczonej miesięcznej sumy 43,66 zł. 

Myślicie, że wystarczy? Cholera, to są dwa tygodnie! Mam makarony, kasze, ryż, jakiś drób na powiedzmy 4 obiady, ale ciągle nie wiem, jak to opędzić. A kwestia jest ambicjonalna - nie będę przecież na samym początku gospodarowania sięgać do pieniędzy z następnego miesiąca (zaciągać kredytu u samej siebie 😁). Nie znacie przypadkiem jakiegoś bloga albo profilu na FB, gdzie udzielają rad, jak się tanio wyżywić? Albo może macie własne pomysły?

A' propos maści robionej. Zachodzę w głowę, po co pudełeczko ma tę niebieską kopułkę. Ona jest odkręcana, a w środku dziurka, ale przecież maść nie jest lejąca i trzeba odkręcić w celu użycia całe wieczko, żeby nabrać na palec.


 

Maść genialna - już po pierwszym użyciu była niesamowita poprawa - mogę już się pokazywać ludziom na oczy, tyle że z kolei na słońce tej skóry nie wolno wystawiać, więc wybieram się dziś do Dżendżejowa z parasolką. 

Moja córka miała trochę racji - otóż od dawna mi mówiła idź na Galla (czyli do zwykłego dermatologa), a ja nic, tylko na klinikę, na klinikę. No, doczekałabym się...

Przysłała mi nawet taki obrazek, z napisem TO TY:

 

Przeglądam zapasy: 3 słoiki ciecierzycy (kopytka plus nie wiem, co jeszcze), 2 puszki groszku, chyba 8 puszek pomidorów (te będą do makaronu, ale przecież nie co drugi dzień makaron!), 4 słoiki dżemu (dobra nasza, jak się dokupi twaróg to bardzo zdrowe kanapeczki), 3 puszki białej fasolki - nie wiem, co można z tego wymodzić jako danie obiadowe? 8 pudełek herbat, tego mi na szczęście nie zabraknie 😁 a nawet mam kawę, bo na emeryturze będąc zaczęłam codziennie pić kawę (coś takiego). Półtora kilo cukru i kilo mąki. Duuużo żółtego sera. Osiem jajek. Soczewicę czerwoną i zieloną, groch łuskany. Dwie puszki sardynek i jedna szprota w oleju. Olej też jest, na szczęście. Dalej mam opakowanie kiełbasek, chciałam zrobić parzybrodę na dwa dni - patrzyłam już w sklepie, ile kosztuje kapusta - 5,50 zł za główkę, no co za zdzierstwo! Może będzie taniej w warzywniaku? Coś tam jeszcze chyba jest w puszce z tyłu - jak będę miała w nowej kuchni cargo albo szuflady, to od razu zobaczę, a tak trzeba wyciągać z półki.

E no, przeżyję, tylko pomyśleć trzeba 😂 Tymczasem jutro obiadek zjem u Ojczastego, a córce zostanie trochę risotta, co to je na dzisiejszy obiad będę robić. To do dzieła!

niedziela, 10 lipca 2022

Daria Doncowa - Metro do Afriki

 

Jak wspominałam ostatnio, moje czytanie po czesku i po rosyjsku osiągnęło remis. W przewidywaniu większej ilości czeszczyzny postanowiłam więc nadrobić trochę Doncowej. Stałam przed półką (jedną z półek) i co którą książkę wyciągnęłam to się okazywało, że czytałam. Oczywiście nie żebym pamiętała, tylko miałam z tyłu wpisaną datę ołóweczkiem. Z tym że do końca temu ufać nie można, bo nie zawsze wpisywałam. Teraz już się staram, ale wiecie - brak systematyczności zawsze mi doskwierał.

Nawiasem mówiąc, to też jeden z moich planów na emeryturę - niby żeby zrobić z tym porządek. Brać po kolei stare kalendarze, wyszukiwać książki na półkach i dopisywać. Po co? O rany, bez głupich pytań proszę! Bo tak!

Osobny plan to ten związany właśnie z Doncową, bo jej mam koszmarne ilości i kompletnie nie panuję nad tym, co ostatniego czytałam w danej serii. Cztery ich mam, Metro do Afriki to nr 31 cyklu o Daszy Wasiliewej. Blog mi pokazuje, że niby 4 do tej pory przeczytałam, ale to niemożliwe przecież, musiało ich być więcej. Bałagan również na blogu!

Okazuje się, że na emeryturze nie mam za bardzo czasu na czytanie. Albo może mi się nie chce. Tak że tydzień mi zszedł na tej Doncowej, a byłoby jeszcze dłużej, ale dziś spojrzałam przypadkiem na kilka haseł wiszących na kartce przy biurku, a tam: Zakończ to, co zacząłeś, by nie karmić się niepotrzebnym niepokojem. No to zakończyłam i teraz mogę się karmić innymi niepokojami.

Kto panuje nad rosyjskim, przeczyta powyżej, o czym ten tom. Kto nie panuje, temu i tak cała informacja na nic. Doncowej wyszło po polsku zaledwie kilka książek, a teraz to już chyba nic nie wyjdzie 😁

Dodam jednak wytłumaczenie tytułu, bo one są zawsze u Doncowej od czapy. Otóż: w tle powieści przewija się remont, jaki pułkownik Diegtiarew postanowił zrobić u syna pod jego nieobecność (😂😂😂). Dasza słyszy od pracownika Castoramy, że remont to prawdziwe święto, ale sama stwierdza, że ona remontów nienawidzi i wolałaby przekopać metro do Afryki. I ja się z nią w sumie zgadzam 😁 

Początek:

Koniec:

Półka, którą należy uporządkować.

Wyd. EKSMO Moskwa 2007, 347 stron 

(Tytuł rosyjski: Метро до Африки)

Z własnej półki (kupione 1 lutego 2010 roku za 12 zł)

Przeczytałam 10 lipca 2022 roku


Jak przystało emerytce, zaczyna się wysiadywanie w poczekalniach przybytków służby zdrowia. Od paru miesięcy borykam się z czymś, co miałam już ponad 10 lat temu i z czego wyleczyli mnie na klinice dermatologii. Można to krótko, acz dobitnie określić jako syf na mordzie. Najprawdopodobniej aktualnie wzmocniony stresem ostatnich miesięcy. Jeszcze w czerwcu wyskoczyłam raz z pracy dopytać tam, czy mogę się zarejestrować. A tu - ha ha - kliniki na Skawińskiej niet. Okazało się, że jakieś dwa lata temu przenieśli się na Botaniczną. Zadzwoniłam. Muszę donieść skierowanie, no bo tamto sprzed lat już nieważne. Przytomnie zapytałam o terminy - na sierpień. Tyle że przyszłego roku 😂 Ale to zależy od sytuacji. Czyli dobra nasza, bo wtedy też jak mnie lekarz zobaczył w drzwiach, to kazał przyjść za dwa dni, a nie za dwa lata. Karty mojej nie mają, jest w archiwum (w Prokocimiu). Złożyłam drogą elektroniczną wniosek o wydanie kopii historii choroby, bo nigdy nic nie wiadomo. Dostałam odpowiedź, że sprawa zostanie załatwiona BEZ ZBĘDNEJ ZWŁOKI. I od tej pory codziennie sprawdzam i dowiaduję się, że jest w trakcie realizacji. Od 20 czerwca. Czyli już 20 dni bez zbędnej zwłoki kserują dwie kartki.

No, ale skoro już jestem panią swego czasu odbyłam wizytę w przychodni i dostałam skierowanie z adnotacją PILNE. Na drugi dzień udałam się na klinikę. Tam zostałam poinformowana, że skoro to pilne, to mogą mnie zapisać na... luty 2023. I że nie ma aktualnie zwyczaju pukania do gabinetu lekarza i pokazywania mu pyska, żeby ewentualnie podjął decyzję o szybkim przyjęciu.

No cóż, nie uśmiałam się, bo mi nie do śmiechu, jedynie uprzejmie odrzuciłam ofertę. Wróciłam do domu z podkulonym ogonem. Ale kolejnego dnia stwierdziłam, że nie mogę się poddawać i pojechałam do "zwykłej" przychodni dermatologicznej niedaleko. Pani z okienka dopytała o jakieś szczegóły, po czym wręczyła mi karteczkę z terminem wizyty.

Następnego dnia o 12.30.

Jaciekręcę!

No, a następnego dnia o 12.30 zdiagnozowano mi atopowe zapalenie skóry i wydano receptę na maść robioną. Niestety w osiedlowej aptece są obłożeni robotą i dostanę ją dopiero we wtorek po południu, ale lepiej późno niż wcale, jak mówi pewien amerykański film geriatryczny.

Więc tak. Czekam na cudowne wyzdrowienie, no bo jak tu zostać kobietą pracującą, gdy się ma pysk niewyjściowy? Ba, ostatnio chodzę na spacery po zapadnięciu zmroku (i klnę, na co tyle tych latarń na osiedlu). Bo lekarz w przychodni mi "na razie" zapisał żel dla zmniejszenia świądu (bo najgorsze jest to, że się cały czas drapię), ale promienie słoneczne i ten żel ponoć się nie lubią.

Tenże lekarz, poproszony przy okazji o receptę na Sumigrę (chciałam zrobić zapasik przeciwmigrenowy na sierpniową Pragę), bąknął, że mu się wyświetlają jakieś braki w dostawach i zaproponował coś innego. Nie lubię takich eksperymentów na mojej biednej głowie, ale przekonał mnie niższą ceną (sztuka Sumigry ostatnio około 19 zł, a ta nowa 9,50 - no, to jest różnica dla biednej emerytki, tak?).

Niestety miałam już okazję wypróbować i stwierdzam, że wymyślił to jakiś idiota, który w życiu nie miał do czynienia z atakiem migreny na własnej skórze! Widzicie tę instrukcję?

Wstaję o 4.30 i na oczy dosłownie nie widzę, a oni mi każą wykonywać te wszystkie czynności, w tym odkleić folię pokrywającą czyli wymacać, z którego rogu da się chwycić i pociągnąć, nosz ludzie! W dodatku w czasie, gdy tabletka się rozpuszcza na języku, czuć jakiś tam jej smak - a dlaczego niby gdy ktoś ma atak migreny to nie je i nie pije? Jakiś powód chyba jest, prawda?

Lekarz twierdził, że ten sposób (na język, a nie połknięcie i fru do przewodu pokarmowego, wątroby i stamtąd dopiero z krwią do łba) powoduje, że jest szybszy efekt. Coś nie bardzo w to wierzę. Choć nitroglicerynę się daje właśnie pod język, żeby szybciej zadziałała, nie?

Czas wolny od klinik i przychodni chciałam wykorzystać na porządki w laptopie i zdecydowałam się jednak na kupno dysku zewnętrznego. Wyczekiwałam przesyłki z wielką niecierpliwością, jak tylko nadeszła, podłączam i... laptop jej nie widzi. Co za zawód. Internety powiedziały, żeby spróbować podłączyć oba wtyki USB (a zastanawiałam się, po co są dwa), jednak to też nic nie dało, podobnie jak podłączenie do laptopa córki czy do telewizora. Ja to mam pecha. Ale na drugi dzień pan sprzedawca powiedział, że będzie w pobliżu i przywiezie mi inny na wymianę, więc problem został rozwiązany i obecnie zabawiam się w przenoszenie tego i owego nie tylko z laptopa, ale i z rozlicznych pendrajwów, no taka rozrywka, jak się tu nudzić na emeryturze, gdy tyle do zrobienia 😂

Ale ale, na zdjęciu jest karta pamięci - robiłam porządki w szufladach na Fabryce i wygrzebałam mnóstwo ciekawych rzeczy, a to jest jedna z nich. Prawdopodobnie karta pamięci do pierwszego aparatu cyfrowego. No patrzcie tylko - 256 MB 😅 Ile tam się zdjęć mieściło??? 

I to by było na tyle z wieści na froncie emerytalnym (umyłam wszystkie okna; schudłam 1 kg; oglądam serial koreański; byłam w trzech sklepach obczajać kuchnie - nienawidzę takich wycieczek; zalali mi z góry łazienkę i WC - kwiat lotosu normalnie).

Do następnego!