Tak wyglądają książki sprzed kilkudziesięciu lat z domowej biblioteki. To jak mają wyglądać te, które figurują gdzieś w osiedlowych filiach i krążą od czytelnika do czytelnika? A przecież ten tom Lema czytał do tej pory tylko Ojczasty, powiedzmy nawet, że dwa razy - i jaki obszarpany! Szukałam go, będąc przed dwoma tygodniami w Dżendżejowie, i zdziwiłam się wyciągnąwszy z półki, że taki różowiutki - bo grzbiet dawno wyblakł do niewiadomego koloru...
A przecież jedyne, co mogło zagrażać naszym domowym książkom, to... no jak myślicie, co?
Malowanie 😁 Mama tego zawsze pilnowała, żeby co 4, maksymalnie 5 lat było w domu malowanie. I wtedy moim zadaniem, gdy już sobie poszedł malarz, było ponowne ułożenie książek na półkach. Wtedy mogło się zdarzyć, że jakaś sterta na podłodze osunęła się, uszkadzając któryś egzemplarz. O tym, że układanie mogło się wlec w nieskończoność, bo zaczynałam czytać to, co brałam do ręki - już chyba kiedyś wspominałam? A mama coraz bardziej traciła cierpliwość 😂
Malarza mieliśmy w dalszej rodzinie. Jak tylko zaczynało się znowu mówić o malowaniu, wzywany był wujek Bożęcki. Stary przedwojenny fachura, wystarczyły mu dwa słowa. Gdy byłam całkiem mała, malował jeszcze specjalnym wałkiem we wzorki. Potem dopiero weszły w modę gładkie ściany.
A gdy przyjechałam do Krakowa, okazało się, że tutaj się nie maluje. W Krakowie otóż się remontuje. Mamy remont. Będziemy robili remont. Naiwnie myślałam na początku, że faktycznie jakieś wielkie prace planują i uskuteczniają, tymczasem to było właśnie - zwykłe malowanie. O ile w ogóle, bo również krakowską tradycją jest niemalowanie przez dziesiątki lat 😅
Ale w Pamiętniku znalezionym w wannie nie ma nic o malowaniu. Ach, co to za szyderca, ten Lem. Wypuszcza się niby w odległą przyszłość, ale tylko po to, żeby zaraz wrócić do naszych czasów i obnażyć tę naszą biurokrację - niby że amerykańską, dla niepoznaki - tę naszą paranoję, ten nasz świat, który nie ma sensu ani celu.
A co za mistrz słowa!
A' propos księgozbiorów, przypomniało mi się: ogniskami epidemii były wielkie zbiornice wiedzonośnych papyrów, taz zwane bao-blyo-theki.
Albo kult bóstwa Kap-Eh-Thaalu.
Albo bieżącym wartościowaniem zajmowały się specjalne zakony (np. Makk-Lerów).
Swoją drogą, planuję wrócić do Kafki.
Wyd. Wydawnictwo Literackie, Kraków 1971, 199 stron
Przeczytałam 25 lipca 2021 roku
Ponieważ nie mam miejsca, książkę odwożę do Ojczastego. No i już. Nie ma lekko. Tym bardziej, że...
Zaglądam ci ja wczoraj do poczty, a tam mail z Flixbusa. Że mi skasowali powrót z Pragi 😂😂😂
Moja córka cały czas powtarza to znak, to kolejny znak. Żeby nie jechać niby. Oj tam, znak. Na szczęście okazało się, że jest pociąg tego dnia, choć w całkiem nieodpowiedniej godzinie. No i dwa razy drożej.
Ale teraz mam tydzień nerwowego zaglądania do mail - czy nie skasują autobusu TAM. A pociągu TAM nie ma...
Coraz bardziej mi się ten Flixbus podoba 😜 Pierwszy raz i od razu takie hece. Stażyści mówią, że oni to tak ciągle.