sobota, 27 kwietnia 2024

Tatiana Țîbuleac - Lato, gdy mama miała zielone oczy

To chyba jasne, że jak sobota, to globus. W takich przypadkach z przyjemnością przekładam kąpiel Ojczastego na niedzielę, ale dziś się tak nie da, bo jutro przyjeżdża brat i trza być zwartym i gotowym na szpaciren. No nic, może po południu będzie lepiej? A może gorzej, oczywiście. Przed nami słynna (czy może osławiona) majówka. Ponieważ chodzę do pracy w poniedziałki, środy i piątki, miałabym przed sobą tylko JEDEN dzień na Fabryce 😂 ale te cholery wszystkie wzięły urlopy i w czwartek nie byłoby nikogo, więc kto odbierze telefony? Święta czyli ja. Zresztą myślę, że nikt o zdrowych zmysłach dzwonić nie będzie, a ja sobie porobię na spokojnie jakieś kserówki na Pragę 🤣

Rumunkę pożyczyłam z biblioteki, bo poleciła Agata. No warto było. Krótka powieść o tym, co  w życiu jest ważne. Intensywna, wypełniona emocjami, poruszająca do bólu. Poetycka, choć tyle w niej nienawiści. Ale i miłości. Hipnotyzująca.

Początek:

Koniec:

Wyd. Książkowe Klimaty, Wrocław 2021, 148 stron

Tytuł oryginalny: Vara în care mama a avut ochii verzi

Przełożył: Dominik Małecki

Z biblioteki

Przeczytałam 23 kwietnia 2024 roku


Dzięki Dariuszowi/Hebiusowi dowiedzałam się wczoraj rano o tym wydarzeniu - możliwości obejrzenia klatki schodowej w pewnym bloku w Podgórzu, wymalowanej przez jednego z mieszkańców, który robił polichromie sakralne. Nawet nie znałam wcześniej jego nazwiska: Stanisław Jakubczyk. W czynie społecznym to zrobił, gdy w latach 60-tych tam zamieszkał. To są abstrakcyjne kompozycje na stropach. 

Jednak klatek jest tam kilka, nie wiedziałam, której to dotyczy, drzwi zresztą zamknięte, ale natknęłam się na jedną z lokatorek w podwórku i ta mnie poprowadziła do właściwej, pokazała domofon, gdzie pod jednym z numerów była pracownia Jakubczyka (zmarł w 2018 roku), a pod innym mieszka synowa - wyobraźcie sobie, że na domofonie są nazwiska! - i trochę poopowiadała, a na końcu rzuciła, że do odważnych świat należy, bo się wahałam, czy dzwonić, żeby mi otwarto drzwi 😂

Klatkę spenetrowałam od góry do dołu, a po wyjściu na ulicę zachęciłam jakąś mamę z synem, którzy przyjechali na rowerach, do tego samego 😁


A niedaleko zobaczyłam, że czas się zatrzymał...



NAJNOWSZE NABYTKI

W sumie to powinnam zmienić tę nazwę na NAJNOWSZE ZNALEZISKA 🤣 

Cztery bajeczki "na Pragę", jakiś Hrabal, jakaś nieznana mi młodzieżówka (córka już ją trzyma przy łóżku) i Münchhausen, którego prawdopodobnie nigdy nie czytałam. Po niderlandzki* pojechałam ze Śmieciarki gdziesik do Podgórza i zadziwiłam się - w bloku z pokręconymi korytarzami nagle ujrzałam szklane drzwi uchylone, a za nimi jakby przedpokój: na ścianach kolorowe tapety w kwiaty, z boku 3-drzwiowa szafa ubraniowa, różne bambetle. Okazało się, że jest to oddzielony fragment klatki schodowej wiodący do 2 czy 3 mieszkań - wyglądało zupełnie jak w mieszkaniu 😁 Oprócz niderlandzkiego wyszłam ze stertą filmów, bo do wzięcia był cały pakiet, ale wszystkie te filmy mam, więc teraz sama będę oddawać 😉

Kupiłam ten zewnętrzny napęd DVD do laptopa, ale coś mnie nie przekonuje. Swoją drogą nie wiem, czy mi wejście USB nie szwankuje... instrukcji do dvd nie ma żadnej i nie wiem, czy zielone światełko powinno cały czas świecić czy też migać, jak to czyni. 

Przypomniałam sobie, że Uczynny Sąsiad wspominał - przy okazji wyrzucania z mojej piwnicy pudełka po uchwycie ściennym do tv - że żałuje, że sobie kupił taki bez możliwości odchylania/przechylania, bo za każdym razem, gdy chce podłączyć pędraka, jest problem. No to mu kupiłam  takiego dzyndzla, którego i my mamy na stałe wpiętego do tv (nasz jest ładniejszy, róziowy 🤣, kiedyś na targach dostany). To tak na doczepkę, bo zasadniczo sprawę rozliczenia załatwiłam już wcześniej przy pomocy dwóch butelek i tarty 😁


* błagam, nie pytajcie, po co mi niderlandzki...

środa, 24 kwietnia 2024

Zdeněk Lukeš - Praha moderní II. Velký průvodce po architektuře 1900-1950 / Levý břeh Vltavy

No proszę, mam już za sobą drugi tom o XX-wiecznej architekturze Pragi 💚 Nie mówię, że pozostałe dwa przeczytam przed majowym wyjazdem, ale przed sierpniowym na pewno, no bo potem będzie znów rok czekania na kolejny wyjazd.

Jak patrzę na spis dzielnic lewobrzeżnych powyżej, to okazuje się, że w pięciu z nich w ogóle nie byłam. Toteż bym sobie je chętnie wrzuciła na listę, ale już wcale nie mam dużo czasu do dyspozycji: dwa dni to Open House, na dwa poprzedzające wykupiłam jakieś oprowadzania, na przedostatni dzień z kolei mam bilet na generalkę do teatru, więc paczcie ludzie, zostają poniedziałek - czwartek. A kto wie, co jeszcze się wydarzy lub co Věra wynajdzie. Bo ona też się przygotowuje do moich przyjazdów i szykuje mi niespodzianki 😁

Książka zaczyna się tym budynkiem - zwrócił moją uwagę zegarem słonecznym na ulicznej fasadzie, a że jest to w pobliżu stacji metra Hradčanská, gdzie bywam na zakupach w pobliskim Tesco 😉 no to dałam na listę. Następnego dnia cóż widzę na fejsbukowym zagadkowym profilu praskim? Właśnie ten dom 😂 Raz przynajmniej wiedziałam coś od razu!

Moje marzenie od dawna - zobaczyć to ⬆ wnętrze. To jest archiwum ubezpieczalni, dostęp do tych kartotek jest za pomocą przesuwnych wind z biurkiem dla pracownika. Gdyby kiedyś zgodzili się na uczestnictwo w Open House i otwarli* tę halę dla zwiedzających, poleciałabym na skrzydłach!

A tu powyżej było tak. Dom ma ciekawą dekorację na fasadzie, płaskorzeźbę przedstawiającą flisaków z pobliskiej Wełtawy, toteż sobie zapisałam w kajeciku, żeby tam iść. No, a wczoraj oglądam kolejny program Z metropole i cóż się dowiaduję? Że otóż właśnie dom zburzono. Kruca. Wszystko mi zwiną sprzed nosa. Dlaczego ta Praga nie jest bliżej, pytam się. Tak na dwie godziny drogi 😂

Wyd. Paseka, Praha 2013, 305 stron

Z własnej półki (kupione online 19 września 2017 roku 359 koron)

Przeczytałam 21 kwietnia 2024 roku

 

* otwarli = otworzyli - obie formy poprawne, choć ta pierwsza już rzadsza 


Derechcja opublikowała wczoraj ogłoszenie o pracy za mnie. Jestem bardzo ciekawa, co z tego wyjdzie, bo okazuje się, że moja płaca (i tak mizerna) była skomponowana pode mnie, a teraz już proponują mniej 🤣 

Tak że istnieje spore ryzyko, że nikogo nie znajdą. A ja w ramach dobrych chęci (co to nimi piekło etc.) zaproponowałam wcześniej, że jeśli nikt się nie zgłosi, to mogę dwa razy w roku porobić zapisy czyli to najgorsze. Z jednej strony dodatkowy zarobek, ale z drugiej - jakoś mi się nie chce, wolałabym mieć głowę wolną od myślenia o robocie. No, ale chciałam wykazać dobrą wolę, że ich tak nie zostawiam z niczym 🤣


piątek, 19 kwietnia 2024

Marek Toman - Straszna nowina o okrutnym mordzie Szymona Abelesa


Istotnie, to było straszne! Ostrzegam, żeby broń Boże po to nie sięgać!

Tak w ogóle to pożyczyłam to w grudniu chyba, przez przypadek - brałam coś z darmówki i zauważyłam w oddanych: czeskie, ba! praskie i w dodatku nie całkiem historyczne, tylko ze współczesnym wątkiem. Leżało od tej pory jako ten wyrzut sumienia i w końcu zabrałam się, no bo już nie da rady dalej prolongować.  

Bodaj by pokręciło (tylko kogo? autora? wydawcę? bibliotekę? mnie samą?)! Jest to taka szmira, że daaaaawno nie czytałam. I bardzo chciałabym nigdy już nie czytać.

Historię żydowskiego chłopca, który zmarł i został uznany za męczennika za wiarę, bo ponoć wcześniej wyraził pragnienie przejścia na katolicyzm - znałam. Z Kischa chociażby, który o tym pisał w Praskim pitavalu. Historia to do dziś niewyjaśniona i tak już pewnie pozostanie, choć wszystko wskazuje oczywiście na jedną wielką jezuicką manipulację.

Ta zbeletryzowana historia to jedno, ale przeplatająca się z nią opowieść o antropologu, który ma odnaleźć grób Szymona Abelesa w Tyńskim kościele, a dziwnym zbiegiem okoliczności ma syna też o imieniu Szymon i ten syn znika - to jest dopiero awantura. Kochający tatuś zaczyna grać w tajemniczą grę, której oddawał się nastolatek, w nadziei, że go tam znajdzie... Poza tym nie robi nic, no bo przecież kopie w podziemiach kościoła i nie ma czasu. Po czym pod koniec książki dowiadujemy się, że syn przysyłał mu esemesy, podczas gdy tak naprawdę pisał do matki (rodzice są w separacji). Czy to błąd autora czy tłumacza (jemu albo jej), diabli wiedzą.

Ale fabuła to jedno, a sposób pisania to drugie: beznadziejny, pełen błędów, niezręczności, wtrętów od czapy. I tu jeszcze dochodzimy do kwestii tłumaczenia. Aż poszukałam, kto zacz, ten tłumacz. Więc uwaga filolog polski, a także slawista. No to ma spory problem z posługiwaniem się ojczystą mową. Plus takie casusy, jak mylenie Letny z Letňanami, gdzie Rzym, a gdzie Krym? To może pomylić jedynie ktoś, kto był w Pradze raz na weekend.

Sumując: książka jest napisana źle i przetłumaczona źle i niech ją piekło pochłonie, dziś po fajrancie lecę ją oddać.  

A tak z ciekawości: w stopce są trzy osoby podpisane pod opieką redakcyjna, redakcją i korektą. Więc jeżeli na przykład w druku zostaje także zamiast tak że, to komu to przypisać? No bo odkąd zecer nie składa pracowicie literek w wierszowniku popełniając tego rodzaju pomyłki, tylko tłumacz przysyła plik w wordzie, to w gruncie rzeczy błąd na samym początku popełnił on. Tłumacz. Filolog polski.

Początek:

Koniec:

Wyd. WAM, 2016, 454 strony

Tytuł oryginalny: Veliká novina o hrozném mordu Šimona Abelese

Przełożył: Andrzej Babuchowski

Z biblioteki

Przeczytałam 18 kwietnia 2024 roku


NAJNOWSZE NABYTKI

W ubiegłą niedzielę wyszykowałam się na tyle wcześnie, że już o 10.00 ruszyłam w drogę. Czekały na mnie mianowicie dwie książki ze Śmieciarki, których odbiór przekładałam od tygodnia. Na szczęście w sobotę wieczór przypomniałam sobie, że mam kartę MPK dopiero od poniedziałku, bobym pięknie zabuliła karę, gdybym wsiadła do autobusu! Ale uznałam, że nie jest to tak daleko, żebym nie mogła udać się per pedes.

Oj! Nie przypuszczałam jednak, że słońce tak mocno operuje, jak mawiała moja mama. Oczywiście przypłaciłam wycieczkę globusem.

Wracając nadłożylam jeszcze troszkę drogi, żeby zdokumentować jedno z ostatnich szaleństw krakowskich. Otóż jakiś czas temu zrobiono alejkę skracającą drogę do mojego osiedla i wysadzono ją wiśniami. Jak tylko zaczyna się kwitnienie, zjeżdża tu cały Kraków na sesje. Gdy jadę do pracy widzę kilkanaście osób, gdy wracam, można je liczyć w setki 😂 Oczywiście gdyby to było w Pradze sama bym tam leciała 🤣 Albo w Korei, co zwykle pokazuje Wiola. A' propos, Pierogi z kimchi to właściwie jedyny profil na YT, który jeszcze oglądam - ale to się zmieni, niech już skończę z tą pracą, to wrócę do moich 500 kanałów 🤣🤣🤣

A koło domu zobaczyłam dzięcioła, obcyndalał się w robocie i głównie obskakiwał drzewo dookoła - i całe szczęście, bo mi tylko głośnego stukania brakowało do bolącego łba.


sobota, 13 kwietnia 2024

Helena Sekuła - Orchidee z ulicy Szkarłatnej

Tak się napaliłam na tę znalezioną Sekułę, a w sumie średnio mi się podobała. Jest to taki kryminał milicyjny i pewnie, że autorka się na milicyjnej pracy znała, skoro przepracowała wiele lat jako ichnia referentka prasowa - ale nie chce mi się wierzyć w prawdopodobieństwo sytuacji, że dla wyjaśnienia jednego banalnego morderstwa angażuje się setki milicjantów w całym kraju. 

Historia jest taka, że najpierw nieznani sprawcy dokonują napadu rabunkowego na Holendra, hodowcy orchidei, kradnąc z jego wozu cenne cebulki oraz przy okazji 80 pudełek z kakao. Holender jechał do zaprzyjaźnionego ogrodnika w Warszawie, też pasjonata tych kwiatów. Kakao miało służyć jako pożywka, mieszana z ziemią, taki eksperyment ogrodniczy 😁 

Potem następuje zatrucie pokarmowe, gdy pewna gospodyni domowa upiekła murzynka z dużą ilością tego kakao (kupionego na straganie) i zeżarła całe ciasto na jedno posiedzenie. No jak tak można, dobrze jej tak!

A potem jeszcze żona warszawskiego ogrodnika zostaje zamordowana, ponoć w celach rabunkowych. 

W tle dziewczyna ze złego domu, ale ze złotym sercem, amory porucznika, oczywiście przemyt, nielegalne transakcje walutowe i takie tam peerelowskie mecyje. 

Zabawne było zdanie, że ktoś tam miał wrócić skądś tam trzeciego dnia świąt oraz na przykład taki passus:

- Była pani u niej w Wigilię?

- Nie. Miała być u mnie na kolacji córka z zięciem i nie mogłam odwołać już ich wizyty. 

[...]

- Kiedy więc pani się z nią widziała?
- Umówiłam się na dwudziestego czwartego na trzecią po południu.

To ja już jestem głupia 😂

Sekuła słynęła z zauroczenia warszawskim półświatkiem. W tej powieści występuje postać Magdy (tej ze złego domu), wychowanej praktycznie na ulicy.

- Mówię bez gipsu. Niech mnie wesz rozszarpie, jeżeli wstawiam farmazony.

Może faktycznie tak mówili 😂 

A gdy milicja wykrywa międzynarodowe przestępstwo - znowu Interpol na nas skorzysta 😁

Gdy milicja wreszcie decyduje się zatrzymać pewnego waluciarza, dowiadujemy się, że w tym momencie podeszło do niego dwóch panów i stanowczo zaprosiło go do wnętrza parkującej w bocznej uliczce czarnej Wołgi. No no, czarna Wołga.   

A dlaczego mnie Orchidee... nie porwały? Nudnawe trochę były i w rezultacie przez kilka wieczorów planowałam skończyć czytać, ale zasypiałam wcześniej.


Koniec:

Wyd. Czytelnik, Warszawa 1971, 279 stron

Seria z jamnikiem

Z własnej półki

Przeczytałam 12 kwietnia 2024 roku


Tydzień był świetny (do piątku):

- poniedziałek: zrobiona spora część piwnicy

- wtorek: złożony PIT

- środa: ogłoszono program Open House na maj, wreszcie można planować (115 miejsc, pewnie, że część już widziałam, ale jak tu wybrać z reszty? tym razem założyłam, że plan obejmie 12 budynków, po 6 na dzień, ale potem jeszcze o innych doczytałam i teraz będzie bitka - z myślami - nigdy nie wiadomo, co można zostawić na następny rok, a co zniknie z programu)

- czwartek: skończona piwnica 😍 luzy w domu!

- piątek... aaa co za dużo to niezdrowo tych emocji, więc globus od rana; w dodatku córka przyprowadziła ten nowy rower z serwisu (wjechała na szkło, twierdzi, że specjalnie chyba serwisy rozsypują, bo jest wszędzie) i co? i postawiła w domu, na miejscu wózka inwalidzkiego! nie tak się umawiałyśmy! Ale wieczorem zajrzałam do banku i okazało się, że przyszła emerytura z trzynastką i wychodzi na to, że ta trzynastka powinna wystarczyć na hotel w maju, więc zawsze jakaś uciecha była 😂

- sobota czyli dziś: łeb nie boli, więc już dobrze, takie się ma radości 😉 Oprócz tego planuję rozmowę z dziewczyną, która może by po mnie przewzięła robotę, nasza księgowa wpadła na ten pomysł, bo aktualnie ta dziewczyna jest bez stałej pracy. A nuż się uda? Odchodziłabym bez wyrzutów sumienia.

Ale problem czyli ta łyżka dziegciu w piwnicznej beczce miodu jest. Pan Sąsiad absolutnie odmówił wynagrodzenia! Wziął tylko zwrot kosztów. Normalnie słabo mi. No bo z jakiej paki??? Chłop się namordował, jeździł po Castoramach, kupował, przywoził, w piwnicy siedział godzinami - i teraz co?

- Jak już tak pani chce, to może wino kupić. Lubimy sobie czasem z żoną do obiadu czy kolacji wypić.

No tak, wino za tyle roboty i czasu poświęconego!

No i teraz jestem w kropce.


wtorek, 9 kwietnia 2024

Zdeněk Lukeš - Praha moderní. Velký průvodce po architektuře 1900-1950 : historické centrum

Zdeněk Lukeš - moja miłość. Chyba go znałam z czeskiej telewizji, pewnie z programu Z metropole, gdzie często się na temat współczesnej architektury wypowiada. A tu raz przyjeżdżam w maju do Pragi, on ma oprowadzać po pewnym obiekcie bodaj o 10.00 rano (Invalidovna), a ja rano budzę się z koszmarnym globusem, oczywiście biorę Magiczną Tabletkę, ale niewiele to daje, jednak postanawiam jechać. I dojeżdżam, gdy lista chętnych jest już zamknięta. Chyba ten globus spowodował, że się zaczęłam domagać dopisania (normalnie to bym podwinęła ogon i cichutko wróciła do domu):

- Ja specjalnie z Polski przyjechałam na to oprowadzanie przez pana Lukeša i jak to teraz?

Dopisali mnie, skoro specjalnie z Polski 🤣 Mogłabym tutaj dać zdjęcie, ale weź i znajdź, jak za chwilę trzeba kolację Ojczastemu robić...

Wyjazd majowy zbliża się wielkimi krokami, jeszcze 36 dni! Zaczęłam się więc rozglądać za książkami o Pradze, żeby coś jeszcze przeczytać przed podróżą, no i padło na tę 4-tomową serię. To znaczy nie wiem, czy wszystkie cztery tomy opędzę teraz, ale zacząć trzeba było.

Rzecz jest o współczesnej architekturze Pragi. Pierwsze trzy tomy traktują o okresie 1900-1950, a ostatni to druga połowa XX wieku. Praga jest niesamowicie bogatym miastem, a gdy czytam te krótkie notki - bo to jest zazwyczaj jedno zdjęcie plus nazwa budynku, nazwiska architektów, adres, data powstania i parę linijek o obiekcie - to oczywiście już bym wstawała i leciała oblukiwać. Wiadomo, że znaczną część znam, ale najczęściej jedynie z fasady.

Tymczasem dowiaduję się, że w wielu z nich są (lub były) pasaże - wiecie, że Praga to miasto pasaży? jest ich wielkie mnóstwo - i już sobie coś tam wynotowuję, bo nie o wszystkich wiedziałam. 

A niżej jest zdjęcie najwęższego współczesnego budynku w Pradze,  420 cm szerokości, koniecznie się tam wybiorę. Istnieje dość znany budynek (służył jako dom publiczny) na Starym Mieście, który ma zaledwie 2,5 metra szerokości, ale on powstał wcześniej, w XIX wieku. Dzisiaj pozostała z niego jedynie fasada.

Autor przy każdej dzielnicy w historycznym centrum podał liczbę aktualnych mieszkańców. No, wiadomo - centra się wyludniają, wszystko przejmują hotele, hostele, B&B. 

Stare Miasto ma 10 tys. Nowe Miasto niecałe 30 tys. Mała Strana 7 tys. Hradczany 2 tys. Josefov 2 tys. Wyszehrad też 2 tys. W sumie 53 tysiące mieszkańców historycznego centrum na 1.300 tys. ogółem. Powierzchnia Pragi to 496 km2 (Kraków 327, Warszawa 517).

Jedna z moich praskich półek. Zobaczymy, czy uda mi się do 16 maja przeczytać pozostałe trzy tomy, jak nie, to też się nic nie stanie, będzie na sierpień.


Wyd. Paseka, Praha 2012, 236 stron

Z własnej półki (kupione 19 września 2017 roku - a więc po pierwszych trzech pobytach w Pradze - za 359 koron, to był duży zakup online z jednej z praskich księgarń; tęsknię trochę do tych czasów, gdy takowe czyniłam, teraz już koszty przesyłki są zbyt masakryczne)

Przeczytałam 8 kwietnia 2024 roku


NAJNOWSZE NABYTKI

W niedzielę pod wieczór córka zaproponowała, żebym ja jechała z paroma książkami tramwajem do jednej budki, ona rowerem do drugiej i tam się spotkamy. I bardzo dobrze zaproponowała, bo oto dołożyłyśmy książek, ale i znalazłyśmy (no, ja znalazłam, bo ona kryminałów nie czyta) te dwie pozycje 😍

Bardzo się ucieszyłam z Sekuły i już ją międlę.

A dziś - wolny dzień - jestem w euforii! Udało mi się mianowicie złożyć PIT-a za zeszły rok. Miałam skomplikowaną sytuację i nie wiedziałam, jak to ugryźć: emerytura i dwa różne rodzaje działalności, każdy inaczej opodatkowany. Wizyta w skarbówce w zeszłym tygodniu dała mi tylko numer telefonu, na który dzwonić po informacje. Wyszło, że mam złożyć PIT-36 i PIT-28, więc jeszcze raz do skarbówki po formularz, bo ten PIT-28 pierwszy raz na oczy widziałam (to za ryczałt). I dziś rano siadłam to wypełniać i zgłupiałam. O co im chodzi w tym milionie rubryk? A jeszcze dodam, że nie było do niego instrukcji. Z tej rozpaczy pomyślałam sobie - a gdyby tak spróbować, jak zawsze do tej pory, wypełnić online? 

I poszło gładko. Ach, te internety jednak 😁 Od razu dopłaciłam, ale tym razem tylko 73 zł, więc bez rozdzierania szat. 

W dodatku wczoraj Pan Sąsiad już wykonał większość prac w piwnicy: zmontował i ustawił regał (a nawet poukładał na nim bambetle), zrobił podłogę i przymocował taką cienką płytę do  wewnętrznej strony drzwi, bo one są ażurowe, z listew. Pozostaje kwestia haków na rowery, jeszcze nie wybrane, tu nie wiem, bo on mówił o wieszaniu rowerów za koło (że przymocuje te haki do sufitu) - czy ciężar roweru nie spowoduje zwichrowania? 

No, jeszcze tylko haki, jeszcze ma kupić jakąś ledową lampkę - i hulaj dusza, wózek inwalidzki i stołek pod prysznic wyjeżdżają z domu, jaki się zrobi luz 🤣 Nie mogę się doczekać!


niedziela, 7 kwietnia 2024

Eugeniusz Kabatc - Przygoda z Agnieszką

Takie se. 

Młody człowiek o imieniu Paweł, mimo że ma już swoje 26 lat, ciągle nie wie, co by chciał w życiu robić, więc przyjmuje propozycję na przezimowanie od Nikodema, starszego od siebie mężczyzny, którego poznał podczas jednej ze swoich dorywczych prac, budowaniu drogi. Nikodem z 16-letnim synem Tomaszem właśnie udaje się do schroniska górskiego, gdzie został mianowany kierownikiem. Paweł przyda się przy codziennych pracach i prowiantowaniu. Kuszą jednak łatwe pieniądze, więc wdaje się w konszachty z Grubym Jojo, który go wysyła z przemytem na słowacką stronę. Któregoś dnia mało nie wyzionie ducha z zimna, ukrywając się w śniegu przed wopistami. Nikodem pielęgnuje go w chorobie jak matka, choć ta kryminalna sytuacja zagraża jego pracy w schronisku. A gdy minie kryzys i Paweł wreszcie ocknie się przytomny, odkrywa, że w pokoju jest jakaś obca dziewczyna. Grupa studentów wybrała się w góry na święta i Nowy Rok, ale wycieńczeni ledwo dotarli do schroniska, porzucając Agnieszkę gdzieś poniżej. Nikodem przyniósł ją na własnych plecach - i zdaje się, że dziewczyna, ta studentka z Krakowa przyzwyczajona do miejskich kawiarń i atrakcji, będzie chciała zostać. Między nią a Nikodemem rodzi się uczucie. Ale jest jeszcze ten syn Tomasz, który "był za" Agnieszką, niewiele starszą od niego, gdy myślał o niej w kompletnie innych kategoriach niż przyszłej macochy...

Historia stara jak świat, rywalizacja o kobietę między ojcem a synem. Tu w warunkach kompletnej izolacji od świata, więc antyczna tragedia rozgrywająca się na scenie.

Początek:

Koniec:

Wyd. Iskry, Warszawa 1962, 177 stron

Z własnej półki

Przeczytałam 4 kwietnia 2024 roku

 

We wtorek zaraz po świętach kupiłam w Lidlu jakąsiś frytkownicę beztłuszczową. Że wezmę, a potem się będę orientować, do czego mi to (mam miesiąc na oddanie). I do tej pory się nie miałam czasu lub nastroju zorientować 😂 Stoi w przedpokoju w ogóle nie rozpakowana. Tak że jeśli ktoś ma, to proszę o łaskawe uwagi. Bo jednak przydałoby się często używać, skoro zajmie sporo miejsca.

Ja tymczasem przeżywam mocno dwie sprawy. Jedna jest taka, że te koła widoczne w tle mają wkrótce zniknąć mi z oczu. Czyli że piwnica będzie oporządzona. Pan Sąsiad kupił gotowy regał w Castoramie za marny piniondz oraz płytę, którą zawiesi na drzwiach, bo od czasu, gdyśmy się tu sprowadzili, ciągle wisi na nich szmata poprzednich lokatorów. Znaczy pewnie od początku istnienia bloku, chyba od lat 70-tych 🤣 W poniedziałek będzie dumał nad podłogą (czytaj: rozglądał się u siebie w garażu, co ma do dyspozycji z materiałów). Ach, jakże marzę o tej chwili, gdy i rower nowy i wózek inwalidzki Ojczastego i jego taboret pod prysznic znajdą się o kondygnację niżej, a na ich miejsce będę układać książki od Szyszkodara do wywożenia. Córka powiedziała, że tu, gdzie teraz są (w kuchni), przeszkadzają jej i zabrała się za ich intensywne dowożenie do jednej z budek. W tym tempie to mi się za szybko skończą 🤣 Zostały już tylko trzy stosy.

Druga sprawa to oczywiście kwestia rezygnacji z pracy. Zawiadomiłam Derechcję, żeby miała czas spokojnie się za kimś rozglądać (kogo i tak nie znajdzie, nie żebym była niezastąpiona, tylko że marna kasa). Skoro powiedziałam STOP, to prawie zaczęłam się czuć, jakby się to już stało i muszę od czasu do czasu klepnąć się w ciemię halo, jeszcze przez trzy miesiące pracujesz, babo, nie rozpędzaj się 😁 

Ale nie byłabym sobą, gdybym już nie robiła planów. Powiesiłam na tablicy korkowej listę 2024, na razie krótką, 7 punktów, ale niewątpliwie będzie ich przybywać. Oprócz tego będzie osobna lista EMERYTURA, taka bardziej dalekosiężna albo generalna, tu już mam wymyślone, że raz w tygodniu wyszukam jakiś nowy przepis i zrealizuję (taaa, już kiedyś tak miałaś robić, mówi córka; no miałam, miałam, ale czasu nie znajdowałam).

Koleżanka z sekretariatu usiłowała mnie zniechęcić do porzucenia roboty, mówiąc, że zgnuśnieję, ona to widziała na przykładzie swej mamy. No i dobrze, kto bogatemu zabroni! Na pewno w zimie będę raczej leżeć pod kołdrą niż łazić po mieście, normalka, jestem sakramencki zmarzluch. Do sklepu i do domu 😂 

 

NAJNOWSZE NABYTKI

Tymczasem byłam na wycieczce na Kliny Borkowskie, skąd przywiozłam te dwie knigi, ale nie nadają się dla mnie: kuchnia polska nie zauważyłam, że miała na dole dopisek słodka, generalnie te lidlowe książki kucharskie są moim zdaniem (i na moje potrzeby) do kitu, więc do wydania jednak. Natomiast Kliny do powrócenia, muszę tam sobie pospacerować przy ładnej pogodzie. 



środa, 3 kwietnia 2024

Wiech - Helena w stroju niedbałem czyli królewskie opowieści pana Piecyka

Słowo się rzekło, kobyłka u płota - przeczytałam w pierwszym rzucie. I słusznie założyłam, że to wydam, bo nie ubogaciło mnie.

Mam w domu Wiecha Śmiech śmiechem, czytałam dziesięć lat temu i była to zabawna lektura. Pewnie dlatego, że to humorystyczne spojrzenie na powojennych warszawiaków. Tutaj tymczasem jest to historia Polski, jak ją rozumie pan Teofil Piecyk, oczywiście warszawianin z dziada pradziada i bardziej mnie to nudziło niż bawiło. Dziś przed pracą zawiozę z paroma innymi książkami do budki. 

Są tam ilustracje Uniechowskiego, ale z tego powodu nie będę jednak zajmować całego centymetra na półce 😁 

Zwróćcie uwagę na numer zapisany na okładce - poprzedni właściciel też miał piękną biblioteczkę. Wiadomo, że nie może się ze mną równać 🤣🤣🤣 ale ponad 500 tomów w domu to już się tak często nie spotyka. Gdzie te czasy, gdy ludzie gromadzili książki! Choć na fejsbukowym profilu The Librarianologist pojawia się sporo postów z Polski...

Początek:

Koniec:

Wyd. Czytelnik, Warszawa 1956, 132 strony

Ilustrował: Antoni Uniechowski

Seria: Biblioteka satyry

Ze Śmieciarki

Przeczytałam 1 kwietnia 2024 roku


No a teraz do dzieła!

Brat powożąc wózkiem inwalidzkim Ojczastego rozwinął temat. Nie chce mu się już pracować (komu to mówi!) i myśli, żeby może dociągnąć do czerwca, a potem już poświęcić się swojemu hobby (podróżowanie kamperem). Ma co prawda jeszcze pięć lat do emerytury, ale na ZUS w tym zakresie nie liczy (pewnie będzie miał tyle co ja, po działalności) i ma to wele. Już sobie zaplanował pierwsze dwa lata na obie Ameryki, jedyne, co go na razie wstrzymuje, to że nie chce jechać sam, a dziewczyna, z którą był na ostatnim wyjeździe co prawda ogarnia, ale go strasznie wkurza (tu padło nawet gorsze słowo). No i dobrze, bo widzę, że chce mnie tu zostawić z Ojczastym samą... a pomijając inne kwestie przecież też mam dwa razy do roku moją Pragę.

Dobra, jego peregrynacje to jedno, ale padło przy tym takie zdanie:

- Wszystkiego, co mam, nie przejem.

I to zdanie od niedzieli chodzi mi cały czas po głowie. Bo z jednej strony wiem, że kiedyś tam mogę na niego liczyć, jak mi się już skończą oszczędności do dokładania do emerytury, ale z drugiej Gosia-Samosia wolałam liczyć tylko na siebie i dlatego chodzę jeszcze do tej roboty i odkładam, odkładam, odkładam.

A teraz zaczęłam rozumować inaczej. Po cholerę? Jestem coraz starsza i z wiekiem będzie mi coraz trudniej jeździć do Pragi, prawda? Nikt z nas nie wie, co go czeka. Może poprzestać na tym, co odłożyłam do tej pory i wreszcie poświęcać swój czas temu, co mnie interesuje? Czytać te książki, oglądać te filmy (widzieliście moją szufladę pod łóżkiem...), chodzić na spacery, czytać posty praskie na FB, uczyć się może jeszcze jakiegoś języka, korzystać z książek kulinarnych, pisać bloga o Pradze, który leży kompletnie odłogiem, bo już na to czasu nie wystarcza?

A gdy się pieniądze skończą, zwrócić się po zapomogę do brata?

😂

Zresztą przecież mogę wcześniej wykitować, więc może jednak po prostu carpe diem?

Umowa kończy mi się w czerwcu, jeszcze zgodnie z ustaleniami w lipcu trochę bym miała popracować grzecznościowo - i szlus!

Oczywiście myślę o tym, że zostawię za sobą spalone miasto: nikt nie przyjdzie na moje miejsce za te pieniądze (chyba że znalazłaby się też jakaś emerytka, na dorobienie sobie; ale nic o takowej nie słyszeliśmy z odpowiednimi kwalifikacjami), istnieje duże prawdopodobieństwo, że trzeba by było po prostu zlikwidować ten dział, który jest istotny (a resztę dyrektor musiałby rozdzielić między pracowników etatowych; wiem, że będą na mnie wściekli) - i tu mi przykro, bo w tym dziale dajemy pracę w mniejszym lub większym zakresie 13 osobom. Ale czy ja mam myśleć o tych 13 osobach (które coś tam sobie gdzie indziej może znajdą) czy o sobie jednak? Co powiecie?

Patrzę na przykład Jotki, która tak pięknie korzysta z emerytalnego czasu... Pewnie, że jej sytuacja jest inna, bo ze swojej emerytury wyżyje, i jeszcze ma pracującego męża. Ale cholera jasna nie wdajmy się w szczegóły 🤣🤣🤣


poniedziałek, 1 kwietnia 2024

Jerry Hopkins - Elvis. Król rock'n'rolla

Na Dzień Kobiet nasz pan z ochrony podarował mi biografię Presleya. Bo pan Daniel działa w fanklubie, to już wiedziałam od koleżanki z sekretariatu, która była nawet przez niego zaproszona na bal i bardzo sobie chwaliła, że dawno się tak świetnie nie bawiła.

No, umówmy się - ja się Elvisem nigdy nie interesowałam 😁 Ale zostałam zapewniona, że to jego najlepsza biografia, więc przeczytać można.

I rzeczywiście nie była to żadna mordęga, jak to czasami bywa z podarowanymi książkami. Czytało się lekko, momentami z dużym zainteresowaniem, choć przyznam się, że jednak te fragmenty, gdzie były opisy sesji nagraniowych albo koncertów, z wyliczaniem kolejnych utworów etc. - jednak w dużej mierze pomijałam, no bo powtarzam, fanką nie jestem.

Ale ciekawe jest tło całej historii, ta prowincjonalna (choć nie tylko) Ameryka lat 50-tych i 60-tych, ciekawe są opisy funkcjonowania showbiznesu, a już kompletnie abstrakcyjne życie Króla, otoczonego dworem i bez kontaktu z rzeczywistością. Biedny chłopak z nizin, który trafił na sam szczyt, ale nie umiał sobie z tym poradzić. Wydawał często więcej niż zarabiał, potrafił być niezwykle hojny (rozdał na przykład ponad sto samochodów, czasem zupełnie obcym ludziom, na przykład kobiecie spotkanej w salonie samochodowym), zatrudniał dziesiątki osób, zadaniem części z nich było jedynie dotrzymywanie mu towarzystwa. Nigdy nie dorósł, nigdy nie miał normalnego życia (zresztą nie mógł nawet wyjść "na miasto", bo by go fanki rozszarpały), a w wyniku faszerowania się gigantycznymi ilościami leków zmarł w wieku zaledwie 42 lat, biedny sukinsyn.

Początek:

Koniec:

Wyd. Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2013, 464 strony

Tytuł oryginalny: Elvis. The Biography

Przełożył: Tomasz Szlagor

Z własnej półki

Przeczytałam 1 kwietnia 2024 roku

 

NAJNOWSZE NABYTKI

Wczorajszy wypad do Szyszkodara zaowocował czterema torbami z IKEI. Szybciutko je wypakowałyśmy i ustawiły w stosy w kuchni.

 

Od razu odłożyłam na bok te, które zaplanowałam przeczytać i potem też wynieść:

oraz te, które może sobie zostawię:

Z Komediantką to komiczna sprawa. Kilka miesięcy temu wyciągnęłam na wierzch domowy egzemplarz, że niby zaraz przeczytam - naszło mnie na przypominki, czytałam w liceum będąc. Tyle że ten egzemplarz w niewiadomych okolicznościach stracił okładkę. No a tu okładka jak najbardziej występuje, więc chyba je podmienię 🤣

Proces poszlakowy to jakiś PRL-owski kryminał, bierę. 

Tak się nakręciłam, że spakowałam do siatki 10 lepszych sztuk z tych stosów i zawiozłam wieczorem do jednej z moich budek, a co, niech się ktoś ucieszy na święta 😁 

A potem z tego wszystkiego (i jeszcze z tego, co brat naopowiadał*) rozbolała mnie głowa podczas oglądania Chirurgów, choć było z polskimi napisami, a nie tak hardcorowo, jak przy jednym odcinku niedawno, gdy były wklejone napisy greckie, a na to nakładały się znalezione napisy polskie i już człowiek nie wiedział, po jakiemu czyta😂 W każdym razie łeb mnie bolał przez całą noc, zwykła tabletka nic nie pomogła, a teraz o 11.00 wzięłam jeszcze Pyralginę i dalej nic, czyli dzień ewidentnie na straty. Dobrze, że zostało z wczoraj zupy dla Ojczastego, więc mu córka odgrzeje, gdy wróci z roweru, a ja tradycyjnie LEŻĘ. Skończyłam czytać Elvisa, zaczęłam Wiecha, brak mi planu na resztę dnia.

 

* o tym następnym razem, bo muszę to trochę przemyśleć


sobota, 30 marca 2024

Zdenka Hadrbolcová - Parasol pani Czernej

To jeden z tych czterech kryminałów, które przywiozłam niedawno ze Śmieciarki, wszystkie z jamnikiem albo z kluczykiem, te najfajniejsze. One były tak skromnie w PRL-u wydawane pewnie dlatego, że to pośledniej jakości literatura 😁 W nowszych czasach kryminały najwyraźniej awansowały, więc wychodzą w większym formacie i są o wiele obszerniejsze, bo przecież trzeba dokładnie opisać problemy alkoholowe i rodzinne policjanta prowadzące śledztwo. Poza tym trochę mnie zniechęcają szczegółowe opisy różnych makabrycznych zbrodni, jakoś dawniej było lepiej 🤣 No, ale ponieważ jedna sprawa to narzekać, a druga przynosić do domu kolejne, to właśnie zgarnęłam przedwczoraj trzy sztuki z nowszych czasów (ale ogarnęło mnie takie lenistwo, że nie chce mi się ich nawet sfotografować; po wykąpaniu Ojczastego leżę i leniwie kartkuję przepisy na Wielkanoc - z których oczywiście ani myślę skorzystać, ot tak sobie, sztuka dla sztuki; gdyby nie to, że jutro przyjedzie brat, to w ogóle bym sobie głowy jedzeniem nie zaprzątała 😉)

Z książką pani Zdenki miałam ten problemik, że nie umiałam wykoncypować, kiedy akcja się toczy. Niby mi się wydawało, że po II wojnie, ale momentami, że dziwna jakaś ta socjalistyczna Czechosłowacja... Trzeba też pamiętać, że wiele miejsc/ulic nie zmieniało nazw od Austro-Węgier, więc to nie ułatwiało. Na przykład siedziba policji jest w tym samym miejscu od niepamiętnych czasów (jako że mieszkam w Pradze o rzut beretem, chodziłam oglądać - no ale do środka to się nie dostałam - chyba dobrze). W pewnym momencie jest mowa o jakiejś arystokratce z Austrii, która urodziła się w 1848 roku, więc jeśli jeszcze żyje, to jest już bardzo leciwa. Że ke? Chyba dopiero w połowie dotarło do mnie, że to jednak jest po I wojnie 😂

A gdy wrzuciłam do wyszukiwarki nazwisko autorki, to nie wychodziła Zdenka, tylko Zdena - aktorka, więc w ogóle nie brałam jej pod uwagę. A jednak! Z tym, że ona tylko dała nazwisko, prawdziwym autorem był Josef Kostohryz, który w 1952 roku został skazany na dożywocie za zdradę stanu w sfabrykowanym procesie intelektualistów katolickich, którzy rzekomo zawiązali spisek w celu dokonania przewrotu. Co prawda wypuszczono go w 1963, ale rehabilitacji doczekał się dopiero w 1990, więc pewnie wcześniej nie mógł być publikowany.

Sam kryminał ciekawy, dlatego rzuciłam się do poszukiwań innych tej autorki, no i oczywiście nie znalazłam. 

Początek:

Koniec:

No właśnie, o Wajnerach była mowa w poprzednim poście, a tu ich Beczka śmierci. Może kiedyś znajdę. Tymczasem tę Sekułę muszę kiedy przeczytać.

Wyd. Czytelnik, Warszawa 1982, 269 stron

Seria z jamnikiem

Tytuł oryginalny: Paraple paní Černé

Przełożyła: Agnieszka Dębska

Z własnej półki

Przeczytałam 23 marca 2024 roku 

 

Ten mebelek był zamówiony, gdy przyjeżdżał Ojczasty - żeby w nim trzymać telewizor. Z czasem okazało się, że mi się nie chce go wyjmować, a potem wkładać z powrotem. Za to upchało się tam książki i filmy ze Śmieciarki 😂

Ciekawe, jak to będzie wyglądać jutro, bo jest gryplan, że po obiedzie pojedziemy do Szyszkodara po kolejne trzy torby książek, już się skończyły te, co kiedyś przywiózł i moje knihobudky stoją puste. Więc diabli wiedzą, czy i dla siebie czegoś nie wybiorę 🤣