wtorek, 28 lutego 2023

Mario Vargas Llosa - Ciotka Julia i skryba

 

Każde z nas miało swojego ulubionego Llosę, w przypadku mojego ślubnego to był Pantaleon i wizytantki (toteż go sobie zabrał), ja natomiast uwielbiałam Ciotkę Julię. Nawet nie wiem, ile razy ją czytałam: w dziejach blogu to drugi raz, ale wcześniej też przecież.  

To historia młodego chłopaka z Limy, który zakochuje się w swojej ciotce. Brzmi to dość strasznie, podczas gdy tak naprawdę ciotka Julia miała zaledwie 32 lata, ale jednak - rozwódka, właśnie przyjechała do swojej siostry odpocząć po przejściach (a przy okazji wyhaczyć kandydata na kolejnego męża - Ameryka Południowa, lata 50-te, co ma robić samotna kobieta i z czego żyć...) i na pewno ostatnia rzecz, o jakiej by pomyślała, to romans z 18-latkiem. Więc historia (autobiograficzna) pierwszej miłości pisarza. Ale też cudownie pokazane tło, środowisko, stosunki rodzinne. A na dodatek - ta druga, jeszcze bardziej niewiarygodna historia: boliwijskiego skryby, autora słuchowisk, radiowych powieści, które gromadziły przy odbiornikach tysiące słuchaczy. Historia jego wzlotu i tym smutniejszego upadku.

Bardzo, bardzo lubię i zachęcam, kto nie zna, do lektury.

Przy czym polecałabym kupić (jeśli już nabywać) jakieś późniejsze wydanie, bo to, niestety, jest odbiciem czasów, w jakich powstało - kompletnie się rozpadło już podczas pierwszego czytania.

Początek:

Koniec:

Półka - och, jak dawno nie było półki! Słynna seria iberoamerykańska, tak bardzo na fali w moich uniwersyteckich czasach. Bardziej posiadana niż czytana 😏 Była taka moda i już. Zresztą w ogóle przecież była moda na książki, tym się miał wyróżniać inteligencki dom.

Wyd. Wydawnictwo Literackie, Kraków - Wrocław 1983, 451 stron

Tytuł oryginalny: La tia Julia y el escribidor

Przełożyła: Danuta Rycerz

Dodam, że mam zastrzeżenia do tłumaczenia. To zdaje się tłumaczka z dorobkiem, ale parokrotnie zastanawiałam się, co było w oryginale i skąd taki dziwoląg.

Z własnej półki

Przeczytałam 26 lutego 2023 roku

 

Wczoraj spotkała mnie taka historia. Może ktoś jest mądrzejszy i mi wyjaśni, bo ja nie kapuję 😁

Zakupy w Lidlu. Sprawdziłam wcześniej w gazetce promocje i wynotowałam sobie, co mam kupić. Między innymi te makarony. Po 2 sztuki, wedle warunków promocji.

Potem w domu sprawdzam paragon, a tam pod świderkami cena normalna, 5,19 za opakowanie - bez rabatu. Spaghetti natomiast ze zniżką i inne rzeczy z promocji też. Co jest, myślę, pewnie ktoś, kto wprowadza do systemu ceny, nie dopatrzył.

Dziś rano wyszłam wcześniej z domu, zdecydowana nie oddać walkowerem tej rozgrywki (chłop żywemu nie przepuści). Czynna jedna kasa (rano przecież), przed mną trzy osoby z pełnymi wózkami, trochę przebieram nogami, no bo nie lubię się spóźniać na Fabrykę. Wreszcie moja kolej. Pani studiuje ten mój paragon, konsultuje się z kimś przez słuchawki i w końcu posyła mnie na makarony, bo tam koleżanka jest. I co słyszę od koleżanki?

- Nie nabiło rabatu, bo to jakby jedna promocja jest, na makarony. Trzeba było skasować spaghetti i resztę zakupów, a potem dokonać drugiego zakupu świderków. Na nowy paragon. Wtedy by nabiło.

I koniec pieśni 😂

Słyszeliście takie głupoty?

Zauważcie, że nie ma żadnej informacji o tym, że na przykład na raz można skorzystać tylko z jednej promocji czy coś w tym guście. 

Zatkało mnie.

Idąc do tramwaju co prawda odgrażałam się, że wrócę tam po południu i oddam te świdry, bo mi się kolor nie podoba, a potem kupię na nowo 😅 Ale trzeci raz po to samo chodzić nie będę.

Natomiast ewidentnie jest tu jakiś przekręt, no zmyśla dziewczyna. 

No nic, mam spory zapas świdrów, zazwyczaj jemy je z twarogiem 😛


poniedziałek, 27 lutego 2023

Jan Suzin - Nieźle się zapowiadało

 

To chyba będzie ostatnia książka z biblioteki. Na pewno w tym miesiącu 😏 Znaczy jeszcze mam w domu cały stos, ale coś czuję, że oddam w pierony i przestanę się bawić w notatki, którą gdzie i kiedy oddać lub prolongować. Czas powrotu do własnych.

Czyli wspomnienia Jana Suzina jako pożegnanie (na jak długo?) z cudzesami. Następna już była własna, jutro o niej, bo miesiąc się kończy, a porządek na blogu musi być.

Same wspomnienia tak jak z opisu na okładce: lekkie i pełne humoru (choć nie takiego do rozpuku). Do książki wprowadza Olga Lipińska fragmentem z przygotowywanej (jak pisze wydawnictwo) publikacji o Telewizji Polskiej. To właśnie Lipińska namówiła Suzina, młodego architekta nudzącego się śmiertelnie w biurze projektowym, do wystartowania w konkursie na spikera. Co mnie wzrusza, to entuzjazm tych pionierów, ja to rozumiem... I trochę szkoda mi, że sama już nigdy takiego entuzjazmu nie przeżyję, ech młodość 🤔

Początek:

Koniec:


Wyd. Arkady, Warszawa 2021, 183 strony

Z biblioteki

Przeczytałam 18 lutego 2023 roku


Dawno już nic po czesku nie czytałam i bardzo to sobie wyrzucam, sama nie wiem, kiedy ta zima minęła, czas pędzi jak szalony, niedługo znów maj i Praga, a wszystko leży odłogiem. W czeskiej tv puścili nowy serial Docent (kryminalny), więc się zmobilizowałam i obejrzałam w trzy weekendowe wieczory - a to dlatego, że miał zaledwie trzy odcinki. Zgłupiałam, gdy doszłam do końca trzeciego, bo jakby wątki pozamykane i pytam się, jak to, co dalej, w końcu poszukałam w internecie i dowiedziałam się, że to miniserial. Niech ich! Po co to takie coś robić!?

Ale nie w tym rzecz, tylko w tym, że zaniedbana czeszczyzna mści się, sporo z dialogów nie rozumiałam (tak żeby co do słowa) i nie wiem w sumie, czy dlatego że szybko lub niewyraźnie mówili czy też z braku dostatecznej uwagi, bo trochę miałam głowę zajętą problemami. Czy też - najzwyczajniej w świecie - poziom mi się obniżył, skoro nic nie robię... 

Sięgnęłam więc po jeden z przywiezionych z Pragi kryminałów łącząc przyjemne z pożytecznym, dwa w jednym. Ale to pewnie trochę potrwa, zanim przeczytam, więc jutro jeszcze Ciotka Julia, a potem chwila milczenia. 

 

PS. Mało co nie kupiłam biletu do teatru - w Pradze naturalnie - w ostatniej chwili sobie przypomniałam, że nie nie nie, że zbyt się emocjonuję (w efekcie globus murowany) i że teatr nie dla mnie. A tak by się chciało jeszcze zobaczyć na żywo niektórych aktorów...

niedziela, 26 lutego 2023

Alena Munková, Jiří Munk - Psi żywot. Szczudlik i Bagietka


Kurczę, tak mi jakoś znajome były te postacie z okładki, więc sobie zamówiłam w bibliotece szukając czegoś cienkiego, ale z hasztagiem literatura czeska. Na trudne dni 😁

Czytając doszłam do wniosku, że znajome, bo pewnie oglądaliśmy na lekcjach czeskiego. Ale gdy zerknęłam na You Tube (=>film na dole notki), zaczęłam w to wątpić, bo tam nie ma dialogów, więc po co byśmy tracili na to czas? Na pewno oglądaliśmy inny animowany, o jednym, za to dużym psie i jego ludzkiej rodzince (za cholerę nie mogę sobie przypomnieć jego tytułu, matko, co za skleroza). 

Gdyby zaś przypuścić, że znam z tiwisza, to też nie wiem: serial był emitowany w połowie lat 70-tych - nie byłabym już na to za stara w drugiej połowie podstawówki? Hm. Niewyjaśniona zagadka.


No nic, jak było, tak było, teraz przeczytałam książeczkę, doczytałam też, że autorka w nastoletnim wieku była więźniarką getta w Terezinie i przeżyła holokaust.

Państwo Munkowie mieszkali z córeczką w małym mieszkanku w bloku, gdzie nie było miejsca dla psa, o którym dziecko marzyło, więc niejako w zastępstwie napisali pierwsze przygody dwóch piesków, Szczudlika i Bagietki*. Pierwotny tytuł to był właśnie Psi żywot, ale w ówczesnej atmosferze społeczno-politycznej (rok 1968!) przyniósł autorom sporo kłopotów, więc w końcu musieli go zmienić.

Niemniej skłaniam się ku zdaniu, że dziecięce książki należy czytać raczej wtedy, gdy są to powroty do dawnych lektur, a nie po raz pierwszy jako stara baba 😂 A Wy jak myślicie?



Początek:


Koniec:


Wyd. GRAFAG, Warszawa 2001, 61 stron

Tytuł oryginalny: Štaflík a Špagetka

Przełożyła: Hanna Kostyrko

Z biblioteki

Przeczytałam 16 lutego 2023 roku



 

Odnalazłam ten drugi serial, nazywał się Maxipes Fík

Przy okazji zostawiam sobie tu linka do rozmowy z jego autorem Jiřím Šalamounem

 

* link do nekrologu 

środa, 22 lutego 2023

Jakub Sieczko - Pogo

Zdaje się, że pierwszy raz wpadła mi w ręce książka Dowodów na Istnienie i muszę powiedzieć, że zachęciła do kolejnych tomów.

Zaraz sobie posprawdzam, co mają w bibliotece z tej serii reporterskiej, no bo wiadomo, to mnie najbardziej interesuje.

A tu jeszcze dodatkowo tematyka, która mnie zawsze wciągnie - medycyna. Lekarze. Pacjenci. Pogotowie. I to napisane LITERACKO. Nawet na początku wydało mi się, że zbyt literacko, ale to wrażenie szybko minęło, a została przyjemność lektury - o ile można mówić o przyjemności, gdy rzecz o flakach, krwi i łzach.

Jeśli pan Sieczko zechce jeszcze coś kiedyś napisać, będzie miał we mnie czytelniczkę. Polecam.


 Początek:

Koniec:

Wyd. Dowody na Istnienie, Warszawa 2022, 118 stron

Z biblioteki

Przeczytałam 15 lutego 2023



Dziś w wyniku szczęśliwego splotu okoliczności wyszłam z Fabryki już po 16-tej i pędem pognałam do słynnego sklepu z częściami zamiennymi do AGD w Alejach. On ci to czynny jedynie do 17.00, a miałam nadzieję (a nawet byłam przekonana), że znajdę tam taką gumkę czy uszczelkę do słoika od spaghetti. Stara sparciała, nawet go nie mogłam otworzyć od dawna, w końcu zabrałam słój do pracy, gdzie został komisyjnie otwarty przy pomocy pary, a gumka wydłubana (spaghetti w środku okazało się mieć ważną jeszcze datę przydatności) i od tej pory czekał sobie (pani sprzątająca bawiła się ze mną w ciuciubabkę, ja go stawiałam na podłodze koło biurka, ona przestawiała na parapet, ja na drugi dzień na szafkę kuchenną, ona z kolei na parapet kuchenny - a ja za każdym razem rany boskie, ktoś mi zaiwanił, gdy go nie widziałam na swoim miejscu) - no bo chciałam iść do tego sklepu z nim pod pachą, żeby przymierzyć.

I słuchajcie. Pan ekspedient wyciągał po kolei różne opakowania - z uszczelkami do ekspresów, jak powiedział. Wszystkie były za małe i CAŁE SZCZĘŚCIE, bo po fakcie zobaczyłam ich ceny. Od 15 do 32 zł! Dopiero by mi było głupio, gdyby się znalazł odpowiedni rozmiar i wtedy poznawszy cenę byłabym zmuszona powiedzieć nie, dziękuję

Przypomniała mi się anegdota z podręcznika francuskiego (bez związku), jak w sklepie z materiałami kobieta przebiera i przebiera, szukając wełny w pewnym odcieniu czerwieni, sklepikarz zdejmuje z półek pod sufitem kolejne bele, a gdy w sklepie jest już kompletny armaggedon, pani zauważa materiał dokładnie w tym kolorze, którego szuka. Ekspedient rozwija belę i pyta, ile metrów.

- Ach, to tylko na języczek dla wypchanej papugi, 5 cm.

No, ja nie wiem, ile kosztuje aktualnie taki słoik, bo widzę na stronie Ikea deczko inne (ten mój jest niewątpliwie z Ikea, ale tak sprzed 30 lat), może 20, może 30 zł. A tu za kawałek gumy chcą tyle! Przecież mam całkiem dobry szklany słój, nie będę kupować następnego tylko dlatego, że guma sparciała!

Pomyślałam, że może taka najzwyklejsza gumka od weków będzie dobra i obadałam osiedlowy Lewiatan pod tym kątem, spociłam się jak mysz, bo nie wiem, z jakiej okazji założyłam dziś szal ciepły,  kupiłam tarkę do sera z pojemniczkiem pod spodem zastanawiając się, czy to zda egzamin (zdało, od razu została wypróbowana, bo na obiad był makaron), ale dziady nie mają gumek do weków, a w domu nie posiadam takiego ustrojstwa, więc dalej nie wiem. 

Wychodzi na to, że trzeba czekać na sezon przetwórstwa domowego?


 

poniedziałek, 20 lutego 2023

Martin Widmark, Pelle Forshed - Zwyczajna wieś z rodziną Janssonów

To jedna z tych cienkich książeczek, które wyfasowałam z odległej filii bibliotecznej, coby sobie nimi umilić ciężki czas harówy po 10 godzin dziennie. Ale czy ja wiem, czy umiliłam? Było to bardzo dziwne.

Nie do końca rozumiem, czy autor puszcza tu oko do dorosłych, czy raczej to nowy trend pisania dla dzieci. W ogóle teraz zaglądam do internetu (szukałam szwedzkiego tytułu do skopiowania - Szwedzi mają nieuaktualnioną Wikipedię i tego tytułu jeszcze tam nie ma, a idźta) i dowiaduję się, że ten Widmark to gość dobrze notowany na rynku literatury dla dzieci. Na polskiej Wiki piszą wręcz, że cieszy się niesłabnącą popularnością i nie schodzi z list bestsellerów w wielu krajach - ale ma hasła wikipediowskie tylko w sześciu językach, więc nie wiem, czy to nie ściema. U nas w każdym razie wyszło tych jego książek multum, w różnych seriach. 

Jeśli chodzi o rodzinę Janssonów (i ich sąsiadów imigrantów) to generalna zasada jest taka, że dorośli są jak dzieci (i to we mgle), a dzieci jak starzy dorośli. Tata Jansson doi krowę ciągnąc ją za ogon, za to jego pociechy wiedzą nawet, jak zrobić masło.

Nie wiem, mnie to jakoś nie ubawiło. Nie żebym była taka sztywniaczka, która się obraża na przedstawianie dorosłych jako kompletnych idiotów, ale nie zrozumiałam chyba idei. Raczej się zatrzymam przy Dzieciach z Bullerbyn i Pippi.

Po tych pierwszych stronach myślałam, że to będzie jakaś satyra na modę na powroty do korzeni, rzucanie miasta i osiedlanie się na wsi, ale zaraz się okazało, że nie w tym rzecz, tylko w chwilowym zaopiekowaniu się gospodarstwem rolnym wujka.

Początek:

Koniec:

Wyd. Mamania, Warszawa 2022, 126 stron

Tytuł oryginalny: På en helt vanlig bondgard med familjen Jansson

Przełożyła: Marta Dybula

Z biblioteki

Przeczytałam 13 lutego 2023 roku


A teraz, co się wydarzyło w niedzielę wieczorem.

Ha ha. Wydarzyło.

/Ostrzegam - wraca temat Nowej Kuchni/

Nic się nie wydarzyło, ale skończyłam czytać te stareńkie numery Czterech Kątów, co to je wyrzucam i otóż odkryłam coś dla siebie. Antyk. Tylko skąd go wziąć? Ale po kolei.

Mianowicie jestem na kupnie nowego czajnika. Aaa, bo Wam nie powiedziałam, że zostało mi 500 zł z lutowych pieniędzy! Całe 500 zł! To pewnie dlatego, że nie mam czasu ich wydać przez tę głupią robotę... A plany wydatkowe na ten rok przecież mam! Czajnik, szlafrok... yyy zapomniałam co jeszcze 🤣 (Dywan, ale to oczywiście nie z budżetu, tylko ze skarpety) W każdym razie poświęciłam ponad godzinę na szukanie w internecie czajnika na gaz - białego z drewnianymi elementami. No nie ma. To znaczy są, gdzieś tak trzy rodzaje, wszędzie te same, ale poczytałam trochę komentarzy i gdy się dowiedziałam, że "po 3 miesiącach biała emalia zżółkła" albo "się pomarszczyła", to mi się odechciało. A chciałam na gaz, żeby oszczędzać na prundzie, prawda. W międzyczasie Inżynier napisał w komentarzu pod starszą notką takie oto słowa:

Polecam kupno nowego czajnika, elektrycznego ale małego (o małej mocy - 850W zamiast 2500W). Dlaczego? Dawno temu, kiedy liczniki prądu miały wirującą tarczę płaciło się za rzeczywiste zużycie prądu. Niestety teraz wprowadzono takie elektroniczne a te najzwyczajniej w świecie oszukują na korzyść elektrowni. Otóż, jak każde urządzenie cyfrowe, całkują one zużycie czyli dzielą czas na przedziały (odcinki) i liczą za najwyższe zużycie z każdym z nich. Zatem jeśli czajnik ma 2500W i zagotuje wodę w 3 minuty to i tak zapłacimy za 15minut zużycia 2500W czyli za 0,62kWh. Jeśli będziemy mieć pecha i wstrzelimy się w granicę pomiędzy przedziałami to zapłacimy za 30minut - 1,25kWh ! Gotując w małym czajniku tę samą ilość wody (cudów nie ma - potrwa to 3x dłużej - zatem ok. 9 minut) Zużyjemy tyle samo prądu ale zapłacimy za mniej bo za 15minut licznik "nabije" tylko 0,21kWh chyba ze będziemy mieć pecha (3x większe prawdopodobieństwo) i zapłacimy za 30minut - 0,42kWh - to i tak wyjdzie taniej...
Ot takie uroki cyfrowego świata...

Zgłupiałam normalnie. To dopiero chamstwo i drobnomieszczaństwo! No. A tymczasem w gazecie z 1995 roku widzę takie zdjęcie:

I teraz chcę oddać życie za ten czajnik! IKEA! Tyle że sprzed prawie 30 lat...

A jeszcze sobie wyobraźcie, że ten obok, mniejszy, do zaparzania herbaty - akurat mam, nawet z podgrzewaczem. Kiedyś używałam. A teraz po remoncie wyszorowałam go i znów planuję używać, ale kurka wodna - najpierw trzeba zagotować wodę, a tu nie ma w czym 🤔

A drugie niedzielne "wydarzenie" było takie, że oglądałam jakiś japoński vlog z You Tube, a tam co? A tam moja lampka z biurka nowa, ta ze sznurem od żelazka 😁 Taka tam globalizacja...


sobota, 18 lutego 2023

Márta Mészáros - Ja, Marta...

Znowu się odezwała moja miłość do Węgier, Węgrów i madziarszczyzny 😀 Wiecie, do tych Węgier, na których nigdy nie byłam 😂

Interesujące to było, najbardziej gdy autorka opowiadała o swoim dzieciństwie i młodości, o czasach w ZSRR - urodziła się co prawda w Budapeszcie, ale rodzice zaraz wyjechali do Kirgizji, gdzie ojciec, rzeźbiarz, organizował Akademię Sztuk Pięknych, a że było to w tych okrutnych latach 30-tych, został oczywiście aresztowany i zniknął jak sen złoty, a matka wkrótce zmarła na tyfus - mała Marta została z młodszymi siostrami. Zaopiekowała się nią przybrana matka, zaprzysięgła komunistka, z którą zawsze miała bardzo trudną relację (o czym opowiadają filmy Mészáros). 

Oczywiście natychmiast zabrałam się za poszukiwanie tychże, co miałam w planie od lat. Nawet coś tam już w domu miałam, ale w wersji z rosyjskim lektorem, a nie mam aktualnie siły na takie wygibasy 😏 Na szczęście córka znalazła mi pierwszą część trylogii - Dziennik dla moich dzieci - po polsku, potem trafiłam na drugą część - Dziennik dla moich ukochanych - z napisami bodajże angielskimi (i nawet podołałam), ale już trzeciej części czyli Dziennika dla mojego ojca i matki - nie znalazłam w żadnym narzeczu, które mogłabym pojąć. Obejrzałam jeszcze z rozpędu wcześniejszą Adopcję i mam w zapasie Małą Vilmę (po włosku tym razem), więc nie jest źle, ale chciałabym jednak sobie tę trylogię domknąć. To chyba się muszę nauczyć węgierskiego!

Książkę otwiera wstęp napisany przez jej współpracowniczkę, Evę Pataki, z którą piszą razem scenariusze - a to po to, by pokazać, jak wygląda ta współpraca i zwykły dzień Márty Mészáros.


 

Początek:

Koniec:

Wyd. Twój Styl, Warszawa 1998, 170 stron

Przełożyła: Krystyna Pap (miałam dużo zastrzeżeń do tego tłumaczenia)

Z biblioteki

Przeczytałam 9 lutego 2023 roku


Oczywiście nie obyło się bez wyciągnięcia Rozmówek węgierskich (co, myśleliście, że nie mam? ha ha ha! ja bym nie miała!). Do tej pory znałam jedynie szeretlek (kocham cię) i nem tudom (nie wiem), a z tych obejrzanych filmów poznałam jeszcze igem (tak) 😉

Rozmówki są fajne, takie wiecie - prawilne (z 1967 roku), pełne słówek w rodzaju towarzyszu albo jestem aktywistą partyjnym. Czyli w sumie wpisują się w czasy omawiane w książce i filmach 😂

Ale zerknęłam na koniec, gdzie jest krótki zarys gramatyki, i ze zdumieniem odkryłam, że liczbę mnogą rzeczowników tworzy się dodając na końcu literę k. No coś podobnego! 

Ogólnie wiadomo, że węgierski jest do niczego niepodobny i myślę, że już bym się nie nauczyła za Chiny Ludowe... Zapamiętać coś, co z niczym się nie kojarzy, to już nie na moją łepetynę...

Pierwszy ciężki tydzień za mną, przeżyłam, a dziś mi się poszczęściło, bo nie musiałam na Fabrykę, wystarczyło zdalnie. Z tej okazji coś za mną chodziło po obiedzie i wymodziłam coś błyskawicznego czyli paluchy serowo-ziołowe. Po fakcie sobie przypomniałam, że przecież mam słoik sezamu, mogłam posypać, no ale cóż. Skleroza.

 

A potem skończyłam oglądać Stawiam na Tolka Banana. Na płycie był też wspomnieniowy reportaż po latach (z 1995 roku), o tym jak potoczyły się losy młodych aktorów: Łobodziński i Gołębiewski to wiadomo, ale już na przykład Filipek -wybrał swego czasu wolność i osiadł w Szwecji, gdzie prowadzi firmę fotograficzną; Karioka - jest malarką w Paryżu; Cygan - był tajemniczy i nie zdradził, co w życiu robi, za to opowiedział, że z racji grania w filmie miał zgodę na długie włosy, podczas gdy do kolegów w szkole sprowadzono jakichś wojskowych fryzjerów (a koleżankom zabroniono nosić spodnie) 😂 Pomyślcie, to przecież już były lata 70-te... A Tolek Banan? Ten został aktorem, ale zginął tragicznie w wieku 25 lat, w tajemniczych okolicznościach. Reportaż kończy się sceną, gdy reżyser i koledzy stoją nad jego grobem.


czwartek, 16 lutego 2023

Rex Stout - Po moim trupie

 

W celu wypożyczenia czwartego Rexa Stouta znów musiałam się udać do odległej filii. Znaczy - od Fabryki to nawet w pół godziny się tam człowiek dostanie, ale potem powrót do domu to już godzinka zleci. Skoro już jechałam, to zamówiłam jeszcze cztery inne książki - i wiecie, jaki skandal? Jedną z nich ktoś sobie właśnie zamówił! Co oznacza, że będę musiała znów odbyć tę wycieczkę w bliskim czasie, a miałam chytry plan, że będę wszystkie prolongować i pojadę oddać hurtem na wiosnę 😂 Nie wyszło, no cóż. Sprytnym też trzeba umieć być (wybierać książki, których na pewno nikt nie chce?).

Całe szczęście, że sam kryminał fajny, nie zawiódł. Archie Goodwin nieodmiennie dowcipny, a Nero Wolfe jak zawsze monstrualnie gruby i zainteresowany głównie swoimi orchideami. Wiem, że każdy ma swój gust i lubimy różne rzeczy, ale mimo to polecam.

Początek:


Koniec:

Wyd. Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2012, 215 stron

Tytuł oryginalny: Over my dead body

Przełożyła: Anna Dwilewicz

Z biblioteki

Przeczytałam 12 lutego 2023 roku

I teraz właśnie, szukając w kalendarzu tej daty, zorientowałam się, że przecież wcześniej przeczytałam Mészáros i to o niej miałam dziś pisać 😧 Matko i córko, ale jestem zmęczona, coś takiego mi się jeszcze nigdy nie przytrafiło...



Podczas tradycyjnej niedzielnej pogawędki z Psiapsiółą z Daleka, kiedy to zdajemy sobie relację z minionego tygodnia, spytałam, czy zna Rexa Stouta. Z nazwiska tak, ale nie czytała. Za to oglądała seriale telewizyjne. Albowiem Włosi sobie kręcili w studiu adaptacje tych kryminałów, w latach 60-tych, i one miały olbrzymie powodzenie wśród telewidzów, do 20 milionów na odcinek. Napaliłam się, bo lubię czarno-białe filmy - i z radością odkryłam, że niektóre są na You Tube. Ale wiecie co - usnęłam w trakcie oglądania pierwszego. No co poradzę, chyba zmęczona jestem 😕

 

Za to przeczytałam, że ponoć sam pisarz był bardzo zadowolony z tych ekranizacji, zwłaszcza w porównaniu z filmami amerykańskimi. I jeszcze taką ciekawostkę, że Stout negocjował kwestię praw autorskich z reżyserką serialu... po łacinie.

niedziela, 12 lutego 2023

Adam Bahdaj - Stawiam na Tolka Banana

 

To musiałam z biblioteki wziąć, żeby przeczytać, bo w domu niet. Właściwie to szukałam w katalogu kryminałów Bahdaja, które pisał pod pseudonimem Dominik Damian - ale oczywiście nie znalazłam 😒 jak się można było spodziewać... Więc niejako przy okazji pożyczyłam sobie dwie jego powieści dla młodzieży.

Stawiam na Tolka Banana umiliło mi pobyt w Dżendżejowie. Chętnie bym teraz obejrzała po latach serial, ale to zbyt angażujące czasowo przedsięwzięcie. Na okładce pudełka z DVD podają, że odcinków jest 7, a łączny czas 238 minut. Czekajcie, czekajcie, otworzę sobie kalkulator... Eee, nawet nie jest tak źle, po 34 minuty przeciętnie... to może dziś sobie zapodam choć jeden?

Zastanawia mnie, że tak często w ówczesnej literaturze / filmach pojawiała się postać służącej. Nie, przepraszam, pomocy domowej. Gosposi. Tu już w pierwszym zdaniu mamy panią Tecię. Jak to się właściwie miało do powszechnej równości etc.? A książka pochodzi z lat 60-tych. Myślę teraz, czy w dżendżejowskich czasach znałam dom, gdzie by zatrudniali taką panią. Chyba nie. Ale ze wspomnień mamy wiem, że na przykład był okres, gdy braliśmy obiady od kogoś - w sensie prywatnie. Albo (to już sama pamiętam) mieliśmy nianię, starszą panią, która mieszkała w pobliżu. Tyle, że nie wiem, czy ta niania tylko zajmowała się mną (albo może nami czyli i bratem), gdy rodzice byli w pracy czy też gotowała? Ojczastego nie ma co pytać, bo on takimi pierdołami nie zaprząta sobie głowy 😏

Kurczę, dlaczego te wszystkie pytania stawiamy sobie, gdy już jest za późno na znalezienie odpowiedzi?

A poniżej klasyka czyli jak w bibliotece przyklejamy kartkę na daty zwrotu...

Początek:

Koniec:

Wyd. Literatura, Łódź 2018, 227 stron

Seria: Klub Łowców Przygód

Z biblioteki

Przeczytałam 5 lutego 2023 roku


Ale skoro już przy bibliotece jesteśmy... Na półce do wzięcia objawiło się sporo książek, najpierw była tam moja córka i coś dla siebie wzięła, a potem i ja się zaopatrzyłam.

Te trzy po prawej to najwyraźniej ktoś opróżniający mieszkanie po przodku przyniósł, ja je wzięłam, bo są CIENKIE, a właśnie robiłam sobie zapas na resztę miesiąca (kiedy będę w robocie prawie okrągłą dobę, więc...). Nieważne, że Żukrowski. Ale te dwie z lewej plus wszystkie, które przyniosła córka - cośmy odkryły?

To były egzemplarze biblioteczne i zacne panie bibliotekarki wyrwały kartki tytułowe oraz powycinały fragmenty strony 17-tej i ostatniej, gdzie, jak wiadomo, przybija się pieczątkę! Nie mieści mi się to po prostu w głowie!

 

Poza tym spędzam miło ostatni spokojny weekend przed Katastrofą Fabryczną (czyli czasem, nadchodzącym dwa razy w roku ze straszną regularnością, gdy pracuję od rana do wieczora, a gdy wracam do domu, znów siadam przed kompem). Wczoraj poświęciłyśmy godzinkę na przypomnienie sobie paru gier planszowych 😁


Ugotowałam też - PIERWSZY RAZ W ŻYCIU - pomidorową. Wyszła prawie taka sama jak u mamy, tylko może za mało śmietany miałam, powinna być jaśniejsza, nie? Inna sprawa, że to akurat jedna z najprostszych zup 😁 ale jakoś się do tej pory bałam...

Natomiast moja córka nabyła w tym tygodniu pudełeczko pałeczek, co wynika z tego, że ogląda jakiś stary koreański serial 😂 Nie wiem, dlaczego nie chciała jeść pałeczkami tej pomidorowej 😂 ona twierdzi, że szyny były złe  czyli gdyby zupa była w misce, a nie w talerzu, to owszem, pokusiłaby się. Ja osobiście spróbowałam tylko z leniwymi, jako solidnymi kawałkami do chwycenia.