sobota, 30 sierpnia 2014

Agata Christie - Morderstwo na plebanii

Letnia lektura z ulubionej niegdyś serii z jamnikiem. W domu nie występowała, bowiem mój Ojczasty nie uznaje kryminałów, mogłam więc liczyć tylko na biblioteki i dobre koleżanki. Jedna z cioć miała imponujące zbiory na kilku półkach nad łóżkiem w sypialni, ale nie pożyczała - wiedziała, co robi, nic nie znika tak bez śladu, jak dobry kryminał :) W olbrzymiej bibliotece wujka to były jej własne rodzynki. Księgozbiór wujka był chyba nawet większy od naszego, a o to w małym miasteczku było trudno :) Moja kuzynka-rówieśniczka spała dosłownie między książkami, bowiem mały pokój był dodatkowy przedzielony wzdłuż regałem jak w bibliotece. No ale wujek pracował w Domu Kultury i zaliczał się do tzw. ówcześnie inteligencji pracującej. Moi rodzice, urzędując w biurach, też zresztą. Dzięki czemu obie przy zdawaniu na studia miałyśmy bardziej pod górkę. Kuzynka została nauczycielką, a ja... cóż, też siedzę przy biurku, kontynuując w pewien sposób rodzinną tradycję :)

Kolejna z piętnastu sztuk znalezionych pod Jordanówką:
Ciągle nie zdecydowałam, czy je zatrzymam na dłużej, więc sterczy stosik na podłodze, zamiast gdzieś na półkach. Ostatnie dni lata, udało się nic nie kupić :) ale tak nie do końca - owszem, załapałam na allegro jedną cenną pozycję, ale umówiłam się ze sprzedawcą, że odbiorę ją we wrześniu, żeby wrzucić w koszty. Więc czeka mnie wycieczka do internetowego antykwariatu w poniedziałek. No i mam już upatrzone kolejne pozycje (same cracoviana) do nabycia...

Morderstwo na plebanii pozbawiona jest tylnej okładki i trochę się martwiłam, czy aby obecne jest zakończenie - ostatnia kartka fruwająca luzem niewiele mi mówiła przed przeczytaniem całości. Na szczęście okazało się, że niczego nie brakuje i pułkownika zabił... no dobra, żartowałam. Przeczytajcie sami, bo to całkiem sympatyczna, choć tak już dziś staroświecka lektura. Narratorem jest sympatyczny wielebny, którego młodsza o 20 lat i dość frywolna żona Gryzelda może przysporzyć podejrzeń czytelnikowi :) Wielebny toczy boje ze służącą Mary, najgorszą służącą świata, podającą wiecznie niedogotowane lub przypalone dania... ale także z pułkownikiem Protheroe, który zarzuca pastorowi brak należytego starania o finanse parafii. Toteż gdy już na pierwszej stronie proboszcz rzuca uwagę, że kto zamorduje pułkownika, odda światu wielką przysługę - wiemy, że Protheroe niechybnie padnie pastwą mordercy. No ale żeby było pikantniej, zostanie on zastrzelony właśnie na plebanii, w gabinecie pastora. Śledztwo podejmie nie tylko antypatyczny inspektor Slack, ale również całe sąsiedztwo, z nieocenioną panną Marple na czele. Doskonała zabawa gwarantowana!


Początek:
i koniec:

Wyd. Czytelnik Warszawa 1960, 309 stron
Seria z jamnikiem
Tytuł oryginalny: The Murder at the Vicarage
Przełożyła: Wacława Komarnicka
Z własnej półki (znalezione pod Jordanówką 1 sierpnia 2014 roku)
Przeczytałam 27 sierpnia 2014 roku

czwartek, 28 sierpnia 2014

Jacek Hugo-Bader - Dzienniki kołymskie

Miałam przerwę w czytaniu. Caluśkie dwa dni bez ani jednej linijki, to niewiarygodne, ale można tak żyć, nawet kiedy się nie chodzi do pracy :) w ogóle to skandal jakiś, że już się lato skończyło, bo właśnie kupiłam sobie dwie sukienki i moja córka prognozuje, że w tym roku to już nie będę miała okazji ich założyć. I dlaczego nigdy nie jojczymy, że zima się kończy, że jesień się kończy, a nawet, że wiosna się kończy... a niech no tylko skończy się lato, to lament powszechny. Więc od poniedziałku do roboty i tak już przez następne 11 miesięcy. Ale że zasadniczo pracę swą lubię, to dodam OBY! No bo nigdy nie wiadomo, co się może zdarzyć :) bywało już, że siedziałam w domu przez cały styczeń albo luty, brrrrrr. Depresyjka murowana. Więc z zapasem nowych sił (ha ha ha) wracamy za biurko, może się przy okazji zechce więcej pisać o przeczytanych książkach, bo na razie tylko odnotowuję, że lektura była.
Mimo że to przecież ukochana tematyka, bo Rosja.

Półka z Hugo-Baderem:
Mam jeszcze W rajskiej dolinie wśród zielska, ale stoi gdzie indziej, zresztą nie przeczytane jeszcze. Właściwie Hugo-Badera znam tylko Białą gorączkę, z biblioteki.
Dzienniki kołymskie stanęły na "ostatnim" regale:

Z przodu już książkę obejrzeliśmy, teraz kolej na tył:

Otwieramy...
no tak, to przecież nagroda w konkursie Radia Kraków :)

Potem mapa:

I introdukcja, jakże wprowadzająca w klimat :)

Autor postanowił przebyć - autostopem właściwie - Trakt Kołymski, drogę z Magadanu do Jakucka, liczącą 2025 km, a wybrukowaną ciałami milionów zeków czyli więźniów sowieckich łagrów. Pokonał ją w 36 dni, korzystając z uprzejmości wielu paputczików czyli towarzyszy podróży, zazwyczaj tzw. dalnobojszczyków czyli po naszemu tirowców. Wysnuł z tej podróży opowieść gęsto przetykaną historiami z Gułagu, bo większość mieszkańców tego nieludzkiego terytorium to potomkowie więźniów, tych, którzy przeżyli, doczekali uwolnienia, ale nie wracali do domu, bo już nikt tam na nich nie czekał. Zostawali na Kołymie, zakładając rodziny. Ci obecni kołymiacy to często typowi sowieccy ludzie, homo sovieticus, człowiek bez odrobiny skłonności do buntu, ale z ogromnym talentem do złodziejstwa. Wszak do dziś mówi się tam, że złodziej nie kradnie, tylko bierze, co źle leży. Homo sovieticus jest bezwolny, strachliwy, leniwy i milczący. No i oczywiście ból duszy znieczula piciem. Pije, co się da, co się znajdzie pod ręką, choćby likier Szosse (płyn do chłodnic) czy likier Błękitna Noc (denaturat). Zapija się na śmierć. Poszukiwacze złota w trzy dni po zakończeniu sezonu potrafią przepić 6-miesięczny zarobek z katorżniczej pracy.

Tak, Rosja to dziwny kraj, fascynujący mnie, ale z daleka. To kraj, w którym funkcjonuje LEGALNIE 800 tysięcy rozmaitych magów, uzdrowicieli i wróżek, a tylko 640 tysięcy lekarzy. To kraj, gdzie zarejestrowano 5 tysięcy rozmaitych wódek, a dziennikarz spędzający w podróży 36 dni - 19 razy uczestniczy w wielkim balangowaniu, od którego nie sposób się wykręcić, bo tylko wtedy otwierają się ludzkie dusze.

Człowiek radziecki fascynuje też Hugo-Badera. Wielokrotnie zachwyca się nim, podziwia jego możliwość przetrwania i dla rozmów z nim właściwie odbywa tę podróż. Podróż przez tereny, gdzie jest temperatura -58 stopni, gdzie grasują niedźwiedzie pożerające kucharki (nie daj Boże, żeby zepsuł się samochód w drodze), gdzie część trasy można przebyć jedynie po lodzie zamarzniętej rzeki, gdzie brak owoców i warzyw, a wszystko jest o wiele droższe niż "na kontynencie", za to jest to kraj niezmierzonych bogactw naturalnych, o które walka toczy się nieustannie. Ale największym bogactwem dla autora są jednak ludzie, ci właśnie ludzie, osiadli tutaj od pokoleń albo przybyli w ucieczce od osobistych problemów na ten kraj świata. Dziwacy-samotnicy z tajgi, byłe bibliotekarki partyjne, szoferaki, akordeonistka Natasza - córka Jeżowa, ojciec Igor opiekujący się miejscową cerkwią, oligarcha wciskający dziennikarzowi sto tysięcy rubli, żeby dobrze o nim napisał, a wszyscy spotkani w podróży śladami Warłama Szałamowa i jego Opowiadań kołymskich.


Początek:

i koniec:



Wyd. wydawnictwo czarne, Wołowiec 2011, wyd.I, 317 stron
Z własnej półki (zdobycz z 22 sierpnia 2014 roku)
Przeczytałam 27 sierpnia 2014 roku


W TYM TYGODNIU OGLĄDAM
Wracam na stare tory. Czyli:
1/ jeden film radziecki, z dorobku Stanisława Lubszina
Tym razem to MNIE DWADCAT LIET (Мне два́дцать лет), reż. Marlen Chucyjew, 1965
Na YT w całości (długiej, bo film 2-częściowy):

Siergiej ma dwadzieścia lat. Właśnie wrócił z wojska i szuka sensu życia, kryteriów, które pomogą mu w dokonaniu trafnych wyborów. Spotyka się z przyjaciółmi, zakochuje się, przypatruje zapracowanej matce i ojcu narzeczonej. Zastanawia się, co jest naprawdę ważne. W końcu przywołuje postać poległego podczas wojny ojca i prosi go o pomoc.

2/ film polski MAŁE DRAMATY, reż. Janusz Nasfeter, 1958
Na YT w całości:


Dwie nowele, w których poruszone zostają kwestie dziecięcych marzeń skonfrontowane ze złą sytuacją finansową rodzin oraz pragnienie uzyskania akceptacji wśród rówieśników.
Film przeciwstawia się poglądowi, że dzieciństwo jest najszczęśliwszym okresem w życiu człowieka. Dziecięce dramaty głęboko zapadają w pamięć i na stałe odciskają się w świadomości.
Część I "Karuzela" - Mali chłopcy z niewielkiego miasteczka bardzo chcą przejechać się na karuzeli. Nie mają jednak pieniędzy. Przez wiele godzin obracają karuzelę. Liczą na to, że właściciel zafunduje im w końcu darmową jazdę.
Część II ""Upadek milionera"" - Dziesięcioletni chłopiec chce zaimponować kolegom. Jest słaby i nieśmiały, ale ma świnkę - skarbonkę, która staje się obiektem pożądań rówieśników. Bohater opowiada chłopakom z podwórka, że już wkrótce kupi rower za zgromadzone w skarbonce oszczędności.

3/ film czeski TRZY ORZESZKI DLA KOPCIUSZKA (Tři oříšky pro Popelku), reż. Václav Vorlíček, 1973
Na YT w całości w oryginale:


Na Filmwebie treść wyłożona od A do Z, no ale kto nie zna bajki o Kopciuszku :)
Film na podstawie jednej z najpopularniejszych baśni - opowieści o Kopciuszku. Pani wielkiego dworu wraz ze swoją córką Dorą oczekują wizyty króla i jego syna. Tylko pasierbica Kopciuszek, skazana przez macochę na wybieranie grochu z popiołu, nie szykuje się na przyjęcie. Gdy jednak niespodziewanie szybko, dzięki pomocy gołębi, wykona pracę, dosiada wiernego konia Juraska i jedzie do lasu, gdzie spotyka księcia, polującego z towarzyszami. Młodzieńcowi imponuje zręczność nieznanej dziewczyny, a zwłaszcza umiejętność ujeżdżania koni. Tymczasem macocha i Dora szykują się na bal w królewskim zamku, na którym książę ma sobie wybrać żonę. Wysyłają więc czeladnika Vincka po stroje dla Dory, lekceważąc całkowicie Kopciuszka. W drodze Vincek spotyka księcia, który celnym strzałem zrzuca mu na głowę wiewiórcze gniazdo z trzema orzeszkami, które czeladnik ofiarowuje Kopciuszkowi. Okazuje się, że w pierwszym orzeszku znajduje się piękny kostium łowiecki. Kopciuszek, nie rozpoznany przez księcia, bierze udział w łowach, zdobywa pierścień dla najlepszego strzelca i znika. Gdy macocha z córką opuszczają dom udając się na zamek, przebrana w strój balowy, znaleziony w drugim orzeszku, podąża za nimi. Tańczy z oczarowanym nią księciem, każe mu rozwiązać zagadkę i znika. Na schodach zostaje tylko jej maleńki pantofelek. Książę szukając właścicielki pantofelka trafia także na dwór, ale na żadną z jego bogatych mieszkanek bucik nie pasuje. Tymczasem Kopciuszek, zamknięty przez macochę w komórce, uwalnia się i wkłada ślubne szaty wyjęte z trzeciego orzeszka. Pojawia się przed księciem, wyjawia mu rozwiązanie zagadki i wkrótce zostaje jego żoną.

4/ film japoński TAKESHIS', reż. Takeshi Kitano, 2005
Na YT trailer:


Beat Takeshi prowadzi intensywne, niekiedy surrealistyczne, życie gwiazdy show-biznesu. Jest już jednak znudzony pławieniem się w luksusach, nic go nie bawi, nic nie podnieca. Szuka coraz mocniejszych wrażeń, ale wciąż go one rozczarowują. Pewnego razu spotyka swojego sobowtóra. Mimo zewnętrznego podobieństwa sobowtór jest jednak całkowitym przeciwieństwem Beata: to nieśmiały kasjer w sklepie, safanduła i aktorski nieudacznik odrzucany podczas castingów. Czeka na swoje pięć minut, by odegrać się na wrednym świecie. Tylko jedna z tych postaci jest prawdziwa. Druga to raczej projekcja lęków i obsesji głównego bohatera. Blondyn jest odwróconym odbiciem aktorskiej sławy i fenomenu gwiazdy. Niespełniona, zdesperowana senna mara, która stopniowo stapia się z rzeczywistością zamieniając ją w ciąg surrealistycznych zdarzeń. Chaotyczna mieszanka prawdy i zmyślenia, naiwnych marzeń i goryczy przegranych kończy sie długą i krwawą strzelaniną, która może przynieść odpowiedź na pytanie "kto się komu śnił?".

Z okazji ostatniego tygodnia urlopu dokładam jeszcze jeden film, polski, ale współczesny:
5/ IDA, reż. Paweł Pawlikowski, 2013
Trailer:


Lata 60. w Polsce. Anna jest nowicjuszką, sierotą wychowywaną w zakonie. Przed złożeniem ślubów matka przełożona stawia warunek: Anna musi odwiedzić swoją ciotkę Wandę, jedyną żyjącą krewną. Obie wyruszają w podróż, która ma im pomóc nie tylko w poznaniu tragicznej historii ich rodziny, ale i prawdy o tym, kim są. Poruszający, kameralny, wybitny w obrazie dramat, którym reżyser wraca do rodzinnego kraju. Z wielkim wyczuciem łączy intymną historię młodej kobiety z historycznym i społecznym tłem.

sobota, 23 sierpnia 2014

Jerzy Armata - Opowiadania poczciwe

Uff. Fajnie, jak Psiapsióła przyjedzie, ale jednak zawsze to ktoś obcy w domu, człowiek sobie nawet bąka nie może puścić w razie nagłej potrzeby. Więc gdy już gość wyjedzie, to ma się uczucie, jak by się pozbyło kozy. Co za ulga. Nareszcie robimy co chcemy. Posiedzimy sobie w internetach i w ogóle. No ale żeby nie było za dobrze, poszłam odebrać wyniki badań krwi i takich tam. A tu mówią mi w okienku, że konieczna jest wizyta u pani doktor z tymi wynikami. Faktycznie różne tam parametry są nie żeby PODWYŻSZONE, ale BARDZO WYSOKIE. Jakiś cholesterol, jakaś tarczyca. Ja. Przecież byłam taka zdrowa (chora jedynie na głowę). Zarejestrowałam się na poniedziałek rano, a w oczekiwaniu na wizytę snuję wizje. Zakładam, że mimo wszystko nie umrę tak od razu, za to czeka mnie zmiana trybu życia. Z siedzącego na aktywny. Ludzie, jak ja tego nie lubię: przecież najprzyjemniej po przyjściu z pracy uwalić się na kanapę z książką lub filmem. Tymczasem wygląda na to, że trzeba będzie spacerować, jeździć na rowerze, dbać o dietę (czytaj: przestać SMAŻYĆ, za to nauczyć się GOTOWAĆ) i ha ha pozbyć się stresów. Muszę się nauczyć tak jak koleżanka z pracy olewać wszystko :) z drugiej strony muszę się przecież starać, bo planuję przejąć jej stanowisko za dwa lata, kiedy odejdzie na emeryturę. Takie dylematy.
No to - śmiała się Psiapsióła z Daleka - aktualna lektura świetnie mi się wstrzeliła w ten klimat. Bo to przecież wspomnienia lekarza. Co prawda pediatry, ale zawsze. I jeszcze to Stulecie chirurgów niedawno znalezione i czekające na swoją kolejkę.

O Opowiadaniach poczciwych kiedyś przeczytałam w którymś cracovianum, gdzie były cytowane, i wstawiłam je na listę życzeń na allegro, gdzie po jakimś czasie się pojawiły, więc łyknęłam szybciutko.
Stoją sobie od tej pory tutaj:
Na regale koło łóżka:

Autor związany był z Kliniką Hematologii Dziecięcej szpitala w Prokocimiu. Ja też jestem związana z prokocimskim Instytutem Pediatrii, bowiem gdy miałam kilka lat, moja Mum wymyśliła sobie (do tej pory jest specjalistką od wynajdowania problemów), że mam szmery w sercu czy tam koło serca i że muszę zostać zbadana w Prokocimiu. Uzyskała (pewnie dla świętego spokoju) skierowanie od lekarza i udałyśmy się w podróż. Niestety z wizyty w Prokocimiu nic nie pamiętam, za to wielkie wrażenie zrobiła na mnie winda w bloku mamy przyjaciółki, u której zatrzymałyśmy się na noc, bo w szpitalu wiadomo, trzeba było stawić się rano. Windą jechałam po raz pierwszy w życiu, więc było to przeżycie. Szmerów w każdym razie nie stwierdzono.
Drugi raz zetknęłam się z Prokocimiem, gdy moje własne dziecko zjeżdżając z górki na rowerze natknęło się na wystający korzeń i fiknęło koziołka. Ja byłam w tym czasie w mieście (raz na trzy tygodnie dostawałam wychodne i jechałam wymienić książki w Instytucie Francuskim, obejrzeć jakieś wystawy etc.), wracam do domu, a tam w łazience zamoczona w misce bluzka dziecka - pływająca w zakrwawionej wodzie! A dziecka niet! Okazało się, że po wizycie w osiedlowej przychodni pojechali do Prokocimia właśnie i tam na wszelki wypadek zatrzymali ją na obserwacji, czy nie ma wstrząsu mózgu. Podobno dziecko przejęło się jedynie tym, co mama powie, że nowa koszulka zniszczona. Na tej podstawie do dziś twierdzą, że byłam surową matką, co oczywiście jest kompletną bzdurą, było wręcz odwrotnie :)
Na tym jakby kończą się moje związki z Prokocimiem

O prof. Jerzym Armacie znalazłam notkę na Wikipedii:
Jerzy Armata – polski hematolog pediatra, profesor nauk medycznych (tytuł otrzymany w roku 1982).
Uczęszczał do Miejskiego Gimnazjum Koedukacyjnego im. Króla Władysława Jagiełły w Przeworsku, które ukończył w 1946. W 1952 ukończył studia na Akademii Medycznej im. Mikołaja Kopernika w Krakowie.
Wieloletni kierownik Klinki Onkologii i Hematologii Dziecięcej Polsko-Amerykańskiego Instytutu Pediatrii Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego. W roku 1974 z jego inicjatywy powołana została Polska Pediatryczna Grupa ds. Leczenia Białaczek i Chłoniaków. W latach 1974–1999 był pierwszym przewodniczącym tej grupy.
Członek honorowy Polskiego Towarzystwa Hematologii i Onkologii Dziecięcej. W 1999 otrzymał Nagrodę Ministra Zdrowia za koordynację badań naukowych oraz leczenie białaczek i chłoniaków u dzieci.


A więc wspomnienia starego lekarza.

Trochę się bałam, że będą to wspomnienia tragiczne, ale - tak jak to wyżej napisano - jest tu wielkie materii pomieszanie, a w nim melanż wspomnień rodzinnych, zasłyszanych, artykułów o dawnych profesorach medycyny, mistrzach autora (Maciej Leon Jakubowski, kolonia lecznicza w Rabce, pielęgniarka siostra Teresa czy prof. Włodzimierz Mikułowski). Jest rozdział MOJE MAŁE OJCZYZNY, są OPOWIADANIA MOJEGO OJCA, wspomnienie młodzieńczej miłości, jest rozdział najsmutniejszy DZIECI W SZPITALU, ale na zakończenie ANEGDOTY I HISTORYJKI. Urocza lektura, choć momentami nieporadna i widać brak korekty. Cieszę się jednak, że autorowi udało się znaleźć czas na jej napisanie, na utrwalenie w pamięci potomnych, że tak się górnolotnie wyrażę, drobiazgów z dawnych lat.

Początek:
i koniec:


Wyd. Kraków 1994 (najwyraźniej nakładem autora, brak jakichkolwiek danych), 142 strony
Z własnej półki (kupione na allegro 7 kwietnia 2014 roku za 6 zł)
Przeczytałam 21 sierpnia 2014 roku


NAJNOWSZE NABYTKI
Radio było włączone i nagle słyszę, że do wygrania będzie książka Jacka Hugo-Badera Dzienniki kołymskie, trzeba tylko odpowiedzieć na pytanie, co to jest gorbusza. Rzuciłam się do internetów i szybko napisałam maila, po czym zaczęłam ściskać kciuki i tak przez godzinę, kiedy wreszcie ogłoszono wyniki i YES YES YES, książka przypadła mnie!

A dziś rano udałam się z córką na tzw. giełdę. Otóż Pan Malarz poinformował mnie, że nieaktualne czasopisma sprzedają również na giełdzie obok mojego osiedla. Zamiast więc jechać na Grzegórzki w niedzielę, można podejść blisko per pedes - ale, jak się okazało, za biletem wstępu w cenie 2 zł. Ponieważ jednak Pan Wpuszczający potraktował moją córkę jako niepełnoletnią i za nią nie musiałam płacić, odżałowałam te dwa złocisze :) W dodatku PW dokładnie mnie poinformował, gdzie znajdę stoiska z prasą, tak że nie musiałyśmy krążyć między wszystkimi sprzedawcami filmów i akcesoriów komputerowych. Oto moje łupy:
Obejrzałyśmy przy okazji stoiska w hali z antykami/starzyzną, córcia znalazła fotel swoich marzeń za jedyne 600 zet, na szczęście nie mamy go gdzie postawić :)

środa, 20 sierpnia 2014

Wasyl Bykow - Ballada alpejska

Drodzy moi, książka dotarła na czas i nawet zdążyłam ją przeczytać, ale już nie napisać na jej temat...

Od razu zaznaczam, że (znów) przeczytałam tylko jedną z trzech opowieści zawartych w tomie. No bo chodziło mi o tę zekranizowaną.

Zjechała Psiapsióła z Daleka i nie dość, że podaję do stołu, to jeszcze, oczywiście, wymyślam atrakcje i wlokę za sobą tu i tam, więc czasu nie staje. Nie chcę jednak zostawić tej Ballady alpejskiej odłogiem, więc teraz korzystam z chwili, gdy Psiapsióła pojechała oglądać Wisłę, a ja zostałam, by przygotować obiad - i szybciutko notuję moje wrażenia. Jednocześnie czatuję na ogłoszenie wyniku konkursu w Radio Kraków, gdzie do wygrania są Dzienniki kołymskie Hugo Badera, trzymajcie kciuki!

Więc Ballada i Bykow. Historia dwojga uciekinierów z obozu jenieckiego położonego gdzieś w austriackich Alpach. To prosty radziecki żołnierz Iwan i włoska antyfaszystka Giulia. Chcą się przedostać na drugą stronę, do Triestu, gdzie czekają partyzanci. Tymczasem zmagają się z pogonią hitlerowców z psami, zimnem i brakiem ciepłych ubrań, głodem i... szaleńcem, który tak jak oni zbiegł z obozu, ale staje się dla nich śmiertelnym zagrożeniem. W tym wszystkim nie zabraknie jednak miejsca na zwykłą dla dwudziestolatków miłość.
Obejrzałam od razu film...

ale rozczarował mnie. Zabrakło w nim wątków związanych z wyjaśnianiem Giulii ciemnych stron życia w Sojuzie, a także kwestii dostania się do niewoli przez Iwana - wszak radziecki jeniec wojenny stawał się dla swoich zdrajcą. Kto wie, jaka przyszłość czekała Iwana po powrocie na Białoruś?
Przypuszczam, że takie trudne tematy (mówienie o głodzie w sowieckiej Rosji) były niemożliwe do poruszenia w filmie, który wchodził na ekrany w całym kraju, łatwiej było o tym może napisać w książce, która w końcu nie trafiała do tak szerokiej publiczności.

W 1970 roku w serii Współczesna Proza Światowa ukazały się:

A to moje zasoby tej serii, w jej pierwszej wersji, zanim stała się Czarną Serią:


Początek:
i koniec:

Wyd. PIW Warszawa 1970, wyd.I, 140 stron
Seria: Współczesna Proza Światowa
Tytuł oryginalny: Alpijskaja bałłada /Альпійская балада
Przełożył: Wiktor Woroszylski
Z własnej półki (kupione na allegro 13 sierpnia 2014 roku za 3 zł)
Przeczytałam 16 sierpnia 2014 roku


W TYM TYGODNIU OGLĄDAM
Same włoskie kumedyje w związku z przyjazdem Psiapsióły z Daleka:
1/ UN BOSS IN SALOTTO


2/ ZORAN IL MIO NIPOTE SCEMO


3/ UNA PICCOLA IMPRESA MERIDIONALE


4/ SOLE A CATINELLE


5/ LA MAFIA UCCIDE SOLO D'ESTATE


6/ IL CAPITALE UMANO

piątek, 15 sierpnia 2014

John Mole - Byłem ziemniaczanym oligarchą

Coś kiepski czas na lektury. Zasuwam w domu jak mały samochodzik, staram się jeszcze codziennie obejrzeć jakiś film i gdy przychodzi wieczór - zasypiam nad książką. Toteż lektura reportażu z Rosji - przecież lekka i łatwostrawna - zajęła mi ładnych kilka dni.
Książkę zdjęłam z półki z innymi reportażami:
Na znanym Wam już chyba jak własna kieszeń regale:
Nawet okazuje się, że lepiej Wam znanym niż mnie... bo Koczowniczka zapewniła mnie, że posiadam Pożegnanie z Matiorą, a ja nie byłam pewna :) Jak to dobrze mieć uważnych czytelników, którzy dokładnie oglądają zdjęcia :)

Książkę Byłem ziemniaczanym oligarchą musiałam nabyć, skoro pojawiła się w Taniej Jatce. Czytałam już spojrzenie na Rosję okiem Polaka, Niemca, teraz przyszła kolej na Anglika.
Powyższa notka z tylnej okładki mówi właściwie wszystko. Cóż tu dodać. Czyta się lekko, opowieści Mole'a śmieszą, ale i straszą, zwłaszcza ta o tym, jak w parku Gorkiego został okradziony przez wampiry energetyczne czy jak na zakończenie rozmowy biznesowej z pewnym Rosjaninem autor był świadkiem jego zastrzelenia... Nie zabrakło śladów epoki New Age w postaci współpracownicy Nataszy, zwolenniczki kultu astralnego. Stajemy się świadkami przystosowywania się "drętwego" Anglika do mentalności i sposobu zachowania się Rosjan - na początek oducza się głupiego uśmiechania się do ludzi - wyraźnej oznaki kretynizmu w postsowieckiej rzeczywistości :) Udziela wyczerpujących odpowiedzi na wszelkie pytania Rosjan ciekawych Zachodu, nie chcąc ich rozczarować naturalnie zmyśla wszystko, ale też zdaje sobie sprawę z tego, że w zamian dostaje równie wymyślone odpowiedzi na swoje pytania. Uczy się cierpliwie rosyjskiego, ale nie do końca z sukcesem - długo jeszcze opowiada, że był w Muchosrańsku, jak to określił jego przypadkowy rozmówca, nie rozumiejąc, że to tylko określenia zadupia.

Po raz kolejny przekonuję się podczas lektury, że Rosjan nic nie zmoże i są w stanie funkcjonować w każdych warunkach (ach, te opisy wsi tonącej w błocie; te pensje będące równowartością pięciu dolarów). Po raz kolejny widzę, że mężczyźni w Rosji MUSZĄ umierać koło pięćdziesiątki, a kobiety w tym wieku wyglądają na lat osiemdziesiąt. I po raz kolejny tęsknię do Rosji. Nigdy tam nie byłam i prawdopodobnie nie będę - normalnie bałabym się - a jednak tęsknię za rosyjską duszą...

Początek:
i koniec:

Wyd. carta blanca Warszawa 2012, 280 stron
Tytuł oryginalny: I Was a Potato Oligarch. Travels and Travails in the New Russia
Przełożyła: Ewa Kleszcz
Z własnej półki (kupione w Taniej Jatce 4 czerwca 2014 roku za 12 zł)
Przeczytałam 15 sierpnia 2014 roku


NAJNOWSZE NABYTKI
Przyszły kniżki z allegro, jedna w drugą radzieckie :)
Ceny allegrowe: od 3 zł za większość po 15 zł za Trifonowa, ale skoro sprzedająca miała to w ofercie, nie odpuściłam. Bardzo się cieszę z Ilfa i Pietrowa. Otóż z tego co zrozumiałam jest to polskie tłumaczenie Złotego cielęcia, tylko pod innym tytułem. Ja to Złote cielę mam... po włosku i powoli zbierałam się do jego czytania, choć mi się to wydawało śmieszne. Byłam bowiem przekonana, że polskiego tłumaczenia niet. Zapuściłam Wielkiego kombinatora w google i wyszedł mi blog Charlie The Librariana z notką na jego temat, więc już wzięłam z pocałowaniem rączki (za te 3 zł). Podwójny sukces :)
No a teraz spróbuję jeszcze zdążyć przeczytać Balladę alpejską i obejrzeć film - przed niedzielnym przyjazdem Psiapsióły z Daleka.



środa, 13 sierpnia 2014

Jerzy Edigey - Najgorszy jest poniedziałek

Znów pobrałam coś z najnowszej kupki, tej znalezionej pod biblioteką osiedlową.
Kolejny kryminał milicyjny.

Autor - pochodzący z rodziny o tatarskich korzeniach (stąd zangielszczony nieco pseudonim Edigey)- miał ciekawy życiorys, bo zaczął od pobytu w Berezie Kartuskiej, potem pracował jako aplikant adwokacki, w wieku 41 lat zadebiutował jako pisarz i stał się głównym dostawcą kryminałów milicyjnych. Napisał ich kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt:
I napisałby pewnie jeszcze kilka, gdyby nie zginął wraz z bratem w wypadku samochodowym.
Ja sama pamiętam dwa tytuły: Pensjonat na Stradvagen i Człowiek z blizną.
Ponoć Barańczak miał się wyrazić, że jego proza "jak zwykle przypomina konsystencją mamałygę z dodatkiem kleju stolarskiego". Biedny Edigey! Ja tam po lekturze powieści Najgorszy jest poniedziałek jestem nieco lepszego zdania. Akcja trzyma w napięciu, bohater jest sympatyczny, rozwiązanie zagadki niezbyt tragiczne - słowem odpowiednia lektura na lato.
Wspomnę tylko, że prowadzący na zlecenie matki śledztwo w sprawie zaginięcia czterolatka mecenas Mieczysław Ruszyński ma co prawda już sześćdziesiątkę na karku, już szron na głowie, już nie to zdrowie... o przepraszam, zdrowie dopisuje, kondycja takoż - soboty i niedziele nasz mecenas poświęca rozrywkom kulturalnym z gatunku "kobieta, wino i śpiew", najmniejszą jednak wagę przykładając do śpiewu. W tym trochę przypomina bohatera serialu 07 zgłoś się... nawiasem mówiąc na kanwie powieści Edigeya powstały trzy odcinki tego serialu.

Początek:
i koniec:

Wyd. Iskry Warszawa 1975, wyd.I, 198 stron
Seria Klub Srebrnego Klucza
Z własnej półki (przyniesione spod osiedlowej biblioteki 1 sierpnia 2014 roku)
Przeczytałam 9 sierpnia 2014 roku


Donoszę, że posprzątałam po malowaniu kuchni, przede wszystkim na biurku. Jest teraz wręcz sterylnie (jak w tych artykułach z czasopism wnętrzarskich, co to wydaje się, że nikt tam nie mieszka, bo żadnych porozkładanych papierów): komputer, modem, kwiatek, lampa. Ciekawam, jak długo to się utrzyma. W przewidywaniu, że gdzieś trzeba będzie upchnąć te bambetle, które niewątpliwie zaraz się namnożą, postanowiłam zrobić porządek w szafce pod biurkiem. Nie zagląda się do niej od bardzo dawna, bowiem otwarcie drzwiczek skutkuje erupcją tego, co w środku - na zewnątrz. No a teraz tak: skoro się od dawna nie zagląda - to znaczy przecież, że to, co w środku - jest niepotrzebne. Prawda?


W TYM TYGODNIU OGLĄDAM
1/ film radziecki ALPIJSKAJA BALLADA (Альпийская баллада), reż. Boris Stiepanow, 1965
Siódmy film z udziałem Stanisława Lubszina.
Jest na YT w całości:


Przypadkiem odkryłam, że to ekranizacja powieści Wasilija Bykowa, tłumaczonej na język polski, więc MUSIAŁAM szybciutko się postarać o książkę - teraz czekam na przesyłkę, żeby najpierw przeczytać, ale wiem, że w piątek została wysłana, więc może zdążę w tym tygodniu całość obrobić :)
Akcja dzieje się w czasie II wojny światowej. Z obozu położonego w Alpach ucieka radziecki żołnierz Iwan i włoska dziewczyna Giulia. Spędzą razem trzy dni, podczas których odkryją i piękno gór i odwieczne prawdy o mężczyźnie i kobiecie.

2/ czas na film polski, planuję mianowicie obejrzeć parę filmów Janusza Nasfetera, na początek MOTYLE, reż. Janusz Nasfeter, 1972
Film zrobił na mnie wielkie wrażenie w czasach szkolnych, zobaczymy, jak teraz :)
Na YT w całości:


Dwunastoletni Edek (Roman Mosior) przyjeżdża na wakacje do mieszkającej nad jeziorem ciotki Heli. Poznaje tam grupę rówieśników, a wśród nich wyróżniającą się urodą i inteligencją Monikę (Bożena Fedorczyk). Wkrótce całkowicie ulega urokowi dziewczyny. W pobliżu domu ciotki zatrzymują się zmotoryzowani turyści. Monika zawiera znajomość z Alkiem, synem przybyszów, który drażni Edka i jego kolegów. Wkrótce dochodzi do awantury... Opowieść o pierwszych miłościach i zazdrościach, zrealizowana z dbałością o oddanie psychologicznie pogłębionych portretów nastoletnich bohaterów, którzy pomimo swego wieku są już osobami ukształtowanymi.

3/ film czeski IKARIA XB-1(Ikarie XB-1), reż. Jindřich Polák, 1963
Na YT fragment z angielskimi napisami:


Statek kosmiczny przewożący kolonistów na nową planetę, napotyka na swej drodze liczne problemy: najpierw spotkanie z opuszczonym obcym statkiem kosmicznym, później awaria komputerów na pokładzie i konflikt załogi z pasażerami statku...
Inspirowany Obłokiem Magellana Lema.

4/ film japoński BROTHER, reż. Takeshi Kitano, 2000
Na YT fragment z angielskimi napisami:


Yamamoto, członek japońskiej mafii, po tym jak jego rodzina zostaje zabita podczas strzelaniny w Tokio przenosi się do Los Angeles, gdzie zamierza odnaleźć swojego brata. Na miejscu poznaje Denny'ego, drobnego rzezimieszka, z którym się zaprzyjaźnia. Wspólnie bohaterowie postanawiają przejąć handel narkotykami w Los Angeles i wypowiadają krwawą wojnę pozostałym przestępcom.

No i sierpniowe dwie włoskie komedie:
LA GENTE CHE STA BENE, reż. Francesco Patierno, 2014


MI RIFACCIO VIVO, reż. Sergio Rubini, 2013






Ciężkie czasy nadchodzą dla fanów rosyjskiej literatury czy filmu... Na mieście pojawiły się takie plakaty:
Niedługo strach będzie się przyznać, że coś się lubi z tamtego kręgu kulturowego...


Zapomniałabym o smutnej wiadomości: w wieku 97 lat odeszła Kika Szaszkiewiczowa, o której pisałam tutaj. Śmieje się teraz gdzieś z góry...
Pogrzeb w poniedziałek 18 sierpnia o 12.20 na Rakowicach.

niedziela, 10 sierpnia 2014

Wasilij Bykow - Trzecia rakieta

Więc było tak. Oglądałam zgodnie z planem film Trietia rakieta z moim ostatnim ulubieńcem Lubszinem, a zaraz potem odkryłam, że mam na półce książkę o tym tytule. No już się gubię trochę w tych moich ruskich nabytkach! I przez to postąpiłam dokładnie na odwrót - najpierw obejrzałam film, a potem przeczytałam książkę. Ale przecież lepiej na odwrót niż wcale, prawda?

Książka stoi tutaj:
A półka na tym regale:

Powieść Bykowa została u nas wydana w serii Kolekcja Literatura Radzieckiej, która bardzo mi się podoba, choć literki ma drobnawe:
Być może mój sentyment do tej serii bierze się z ukochanego Szukszyna... w każdym razie szkoda, że nie wiedziałam, iż wydano w niej również Cichy Don, bo bym wówczas nie kupowała tego szmatławego wydania, które posiadam, tylko poczekała na właściwe. No ale stało się.

Na skrzydełku napisano o autorze:
I stąd właśnie dowiedziałam się, że film Alpijskaja ballada, który mam - wedle planu Lubszinowego chronologicznego - oglądać w przyszłym tygodniu, to również ekranizacja. Natychmiast rzuciłam się na allegro i dzięki Bogu znalazłam od razu (co tam, że przy okazji cztery inne), a sprzedająca była tak uprzejma, że szybciutko mi je wysłała, dzięki czemu tuszę, że zdążę najpierw przeczytać opowiadanie, a potem obejrzeć film, po Bożemu.

O powieści - a właściwie dwóch powieściach, które ten tom zawiera - napisano na drugim skrzydełku:
Ja jednakże przeczytałam tylko pierwszą. Coś mi szepcze głos wewnętrzny, że druga też została sfilmowana, muszę za tym pogrzebać i jeśli znajdę, to wówczas przeczytam to Doczekać do świtu. Tytuł jakby mi znajomy w każdym razie.

Trzecia rakieta to oczywiście powieść z czasu II wojny światowej. Narrator Łoźniak, młodziutki żołnierz jeszcze przed dwudziestymi urodzinami, stanowi część 6-osobowego oddziału artyleryjskiego, który od kilku dni okopał się gdzieś na rumuńskiej wsi i wymienia ogień z Niemcami okopanymi naprzeciwko. Członkowie oddziału, świetnie zarysowani, to przekrój radzieckiego wojska w tym czasie. Jest dowódca, prosty, ale dobry człowiek, często opowiadający o tym, jak to będzie, gdy już po wojnie się spotkają i posiedzą u niego w sadzie przy zastawionym gościnnie stole; jest Jakut, kiepsko mówiący po rosyjsku, ale za to świetny celowniczy i zastępca dowódcy; jest młody i pewny siebie przystojniak Loszka, opowiadający o swych sukcesach u dziewcząt; jest Krywionok, który po paskudnej ranie w twarz wstydzi się kobiet; i jest wreszcie Łukianow - zdrajca, czytaj: dostał się do niewoli, tacy zazwyczaj w sowieckim wojsku dostawali czapę, ale Łukianow jakoś się uchował i teraz próbuje się zrehabilitować odważną walką. No i sam bohater, zadurzony pierwszą miłością w sanitariuszce Lusi, na którą niejeden spogląda ukradkiem.
I jest sytuacja. Wskutek błędnych decyzji ze sztabu oddział znalazł się w krytycznej sytuacji, praktycznie okrążony przez wroga, unieruchomiony przez brak amunicji. Łoźniakowi zostały tylko trzy rakiety... Loszka rwie się do pójścia z meldunkiem, bo wie, że to dla niego jedyna droga ratunku. W istocie poniesie drobną kontuzję, prawie zadrapanie, ale dzięki temu nie będzie musiał wracać na pozycję... a że towarzysze broni czekają na rozkaz, który Loszka miał przynieść - cóż, to go zbytnio nie martwi. Byle uratować własną skórę.
I o tym jest ta krótka powieść. O wyborach moralnych. O odpowiedzialności za innych. O pierwszej delikatnej miłości, która nie ma szans się spełnić. O zachowaniu w obliczu sytuacji ostatecznych. O zaskakujących decyzjach. O tym, że "zdrajca" będzie umiał pokazać charakter, a samochwała zademonstruje swą moralną nicość. O winie i karze.

Nie dziwię się, że powieść została sfilmowana, bo była idealnym scenariuszem. Trzyma w napięciu do ostatka. Oto dowiaduję się, że Bykow był swego czasu kandydatem do nagrody Nobla. I praktycznie rówieśnikiem swojego bohatera w Trzeciej rakiecie, gdy walczył podczas wojny. Świetnie oddał realia bitew i przerw między nimi.

Początek:
i koniec:

Wyd. PIW 1979 Warszawa 1979, wyd.II, 125 stron
Seria: Kolekcja Literatury Radzieckiej
Tytuł oryginalny: Trecjaja rakieta
Przełożyli: Eugeniusz Kabatc i Jerzy Litwiniuk
Z własnej półki (kupione na allegro 30 maja 2014 roku za 4,80 zł)
Przeczytałam 8 sierpnia 2014 roku


Film można znaleźć tutaj:


A ja dziś przystępuję do wynoszenia bambetli z kuchni, pan Artysta Malarz zapowiedział się na poniedziałek ósmą rano i pewnie się nie spóźni, bo jak się okazało, mieszka w bloku obok. Wyniesienie pinkli z kuchni skutkuje brakiem dostępu do internetu przez dwa dni - internet mam ci ja stacjonarny, że tak się wyrażę, i w kuchni właśnie. Dziecko mi już spazmuje z tego powodu, a i ja czuję się dość niepewnie... jak że to tak, odciąć się od kontaktu ze światem...