czwartek, 30 grudnia 2021

Marc Elsberg - Blackout

Prąpaństwa, to jest thriller. Thrillerów nie czytamy. Wolimy kryminały. Wolimy, jak kogoś zabiją, a ktoś inny z kolei prowadzi śledztwo.

Ale było tak.

Na blogu Kaliny przeczytałam niepokojące zdanie. Zdania.

Boje się, że zdążę jeszcze dożyć blackoutu. Nawet jeżeli nie będzie to wyglądać, tak jak opisał to Marc Elsberg, będzie strasznie. Mam gaz, studnię. To czego się najbardziej boję, to brak łączności. Zrobiłam mały research. Nawet, jak ktoś zachował telefon stacjonarny, to działa on przez sieć. Czyli d …

I myślałam, że Elbersg to jakiś naukowiec, że może napisał popularnonaukową książkę czy co. A tu się okazało, że napisał thriller. Ale pożyczyłam, żeby się dowiedzieć, co mi grozi. No i się dowiedziałam. Na przykład nie przyszło mi do pustego łba, że jak nie ma prądu, to nie ma też wody. Że z ubikacji po krótkiej chwili nie da się korzystać. No, ogólnie w przypadku blackoutu my blockersi mamy przechlapane. Wszyscy mają wtedy przechlapane, ale my bardziej. Nasz blackout jest bardziej blackoutowy niż wasz. Co prawda przypomniałam sobie, że przed sąsiednim blokiem jest jakaś pompa - tyle że woda pewnie nie nadaje się do picia, nigdy nie sprawdzałam. No, ale dobre i to, w kolejkę z wiadrem (którego nie posiadam) po wodę do mycia. Trochę dalej jest za to źródełko... ciekawe, na ile może wystarczyć, gdy w okolicy mieszka kilka tysięcy osób...

Tu przyczyną braku prądu było ludzkie celowe działanie czyli terroryzm. Może być i tak. A może być po prostu ludzkie zaniedbanie. Jeśli procedury bezpieczeństwa wyglądają w rzeczywistości choć trochę podobnie, jak w powieści, to miej nas panie Boże w opiece swej...

Patrzcie, jak ludziska czytają. Może nawet niektórzy się przygotowują? Mówię do brata, że powinien był sobie wykopać studnię. A on mi na to, że i tak przecież by nie działała, bo coś tam na prąd. Chyba żeby taka na żuraw 😀 No, ale przecież fotowoltaikę masz...

- Sama w sobie nic mi nie da, bo działa, gdy jest w sieci.

No to do widzenia babciu.

Początek:

Koniec:

Wyd. WAB, Warszawa 2015, 778 stron

Tytuł oryginalny: Blackout

Przełożyła: Elżbieta Ptaszyńska-Sadowska

Z biblioteki

Przeczytałam 28 grudnia 2021 roku


No to sobie na pociechę obejrzałam paradokument Koniec Rosji, 2010 w reż. Michała Marczaka. Młody człowiek przybywa do jednostki, w której stacjonuje pięciu pograniczników - gdzieś na końcu Rosji, na dalekiej północy. Przełożony wprowadza go w tajniki życia i pracy w tym niezwykle surowym miejscu, a widz przygląda się temu wszystkiemu z wytrzeszczonymi oczami - bo jest to tak absurdalne! Takich punktów jest w Rosji ponoć kilkanaście i nikt nigdy - w sensie żaden wróg - się tam nie pokazał, ale oni siedzą, robią codziennie obchód, choć jedyne, co mogą spotkać, to ewentualnie niedźwiedź. Życiowi rozbitkowie bez domów i rodzin...

  

Więc taka pociecha - ci sobie dadzą radę i w czasie blackoutu 😁

A potem jeszcze obejrzałam krótki film czechosłowacki z 1968 roku - Hořké pivo, sladký likér, reż. Miroslav Ondráček. To dwie nowele filmowe, z przeplatającymi się bohaterami. Męski punkt widzenia na żony, które zatruwają życie swoimi pretensjami, że inni mają auta i dacze - oraz kobiece spojrzenie na to, jak zmienia się mężczyzna, gdy już osiągnie swój cel 😂

  

 

W czasie świąt szukałam w książkach informacji o zwyczaju zawieszania choinki u sufitu, opisanym u Estreichera. Skąd i dlaczego tak - nie znalazłam. Trudno, i tak nie zamierzałam swojej choinki nigdzie wieszać 🎄🎄🎄


 

 

Na podłodze w sypialni miałam do niedawna kupę. No dobra, stos. Stos czasopism sprzed paru lat, nieprzeczytanych. To są Tygodniki Powszechne i Newsweeki, kupowane jeszcze przed pandemią i odkładane za każdym razem na potem. Chciałabym to wreszcie wynieść, no ale przecież nie po to kupowałam, żeby nawet nie przeczytać 😕 Nawet wpadłam na pomysł, że będę zabierała jeden numer do torebki jadąc do Dżendżejowa - uwierzycie, że za każdym razem przywiozłam z powrotem? W pociągu albo czytam książkę albo rozwiązuję jolki i tyle. Ostatnio uwolniłam podłogę, układając ten stos na stoliku przy łóżku (miejsce po czasopismach zostało natychmiast zaanektowane przez stos biblioteczny, już mam tego dość!). No i wczoraj wreszcie, wykorzystując migrenowe wylegiwanie się pod kołderką, przerobiłam jedną z gazet.

Kto w ogóle powiedział, że stare czasopisma nie nadają się już do czytania? Przecież jest tam mnóstwo rzeczy ciągle aktualnych! Na przykład artykuł o tym, jak w Pradze zaczęła się wojna trzydziestoletnia 😀 Wycinam, schowam. Do książki o historii Pragi.  

Artykuł rozprawiający się z mitami na temat GMO - ciekawy - też wycinam. Tylko nie wiem, do jakiej książki mogłabym go schować?
 
A ten z kolei to recenzja biografii Komedy. Zachęcająca do pożyczenia z biblioteki - więc ku pamięci.

Bardzo chciałam coś wreszcie zrozumieć z sytuacji na Bliskim Wschodzie, konfliktu między Izraelem a Strefą Gazy, ale to mnie najwyraźniej przerasta. Czytam artykuły i dalej głupia jestem. Zresztą - sytuacja opisana w maju 2018 roku dziś i tak przedstawia się chyba inaczej...

Grunt, że jeden numer ze stosu ubył 😁

DOMOFON praski. Zastanawiam się, czy ta Orsagova to Węgierka zapisana na sposób czeski. Zwróćcie uwagę na tytuły (JUDr). One są u Czechów dość ważne i na groby też je dają...


 

To już ostatni post w tym roku, bowiem zabrałam się za czytanie kolejnego grubaśnego dzieła, a to Betonii. Co mi zajmie sporo czasu. Plan miałam całkiem inny - Lalkę - ale przytomnie sobie uświadomiłam, że kiedy Betonię (550 stron), jak nie teraz, gdy nie jeżdżę do pracy? Powoli zbliża się termin ponownego otwarcia po remoncie osiedlowej biblioteki, trzeba będzie to wszystko pooddawać w końcu...

 

Ja to jestem jakiś DEBIL! Trzy razy dziś poszłam na spacer. A teraz czytam tytuł z Wybiórczej:

Kraków dziś z najbardziej zanieczyszczonym powietrzem na świecie. Za nami Chiny, Indie i Bangladesz

A tu kolejny kwiatek:

Jeden z lekarzy opowiedział "Wyborczej", że swojego pacjenta z przychodni, u którego osobiście zdiagnozował koronawirusa, trzy godziny po wizycie spotkał na zakupach w Castoramie. - Ja byłem po żarówki do przychodni, bo mi się spaliły. Ale co on tam robił poza tym, że roznosił wirusa? - pyta.

wtorek, 28 grudnia 2021

Roman Pisarski - O psie, który jeździł koleją

Co prawda po Psa, który jeździł koleją sięgnęłam raptem cztery dni temu, ale już nie pamiętam, dlaczego, jaka plątanina myśli kazała mi poszukać w katalogu, gdzie stoi domowy egzemplarz. Tak z głowy to bym nie odnalazła, zwłaszcza, że miałam przed oczami kompletnie inne wydanie, swoje z dzieciństwa - no ale to się gdzieś straciło i dwadzieścia lat temu kupiłam córce inne, a że było to jeszcze przed erą allegro (przynajmniej w naszym domu - pierwszy komputer pojawił się jakoś niedługo potem, ale internet jeszcze później), no to wzięłam co było. Ale szkoda mi tamtego wydania, pewnie z końcówki lat 60-tych.

I tak mnie naszło przy czytaniu - że dziwnie się życie plecie. Była to jedna z tych ulubionych książek dzieciństwa, ale na pewno nie najulubieńsza. Jednak musiała zasiać jakieś ziarno włoszczyzny 😁 Bo czyż wtedy, w podstawówce jeszcze, mogłam przypuszczać, że kilka lat później zacznę się uczyć włoskiego (nie powiem, z jakiego powodu! NIE POWIEM! wstydzę się!)? I że w rezultacie moje życie zawodowe będzie z Włochami związane? 

Chciałam przy tej okazji dowiedzieć się czegoś o autorze, ale Wikipedia jest w tym wypadku dość oszczędna w słowach. Nauczycielem był, absolwentem polonistyki na UJ, żył krótko, bo tylko 57 lat. Za to artykuł o samej książce mówi, że pies Lampo istniał naprawdę. Oczywiście Pisarski taką informację w tekście podaje, ale zawsze to jednak traktowałam jako rodzaj licentia poetica. A jednak! Poszukałam i faktycznie! Tylko okoliczności jego śmierci nie były tak romantyczno-bohaterskie - po prostu potrącił go manewrujący pociąg towarowy... Ma jednak swój pomnik na stacyjce, którą rozsławił.

Ponieważ ten zastępca zawiadowcy, który się psem zaopiekował, wydał książkę z jego historią, przetłumaczoną na kilka języków, być może Pisarski się z nią zetknął i postanowił napisać swoją wersję?
 

Początek:

Koniec:

To jest półka z dziecięcymi książkami nad moją głową (tak, miewam przed zaśnięciem myśli a co by było, gdyby się urwała)

Wyd. SARA, Warszawa 2001, 63 strony

Z własnej półki

Przeczytałam 24 grudnia 2021 roku

Książki można posłuchać, ale ja bym przy tym głosie usnęła...



Wstaję ci ja wczoraj do roboty, a tu takie cóś nagle mnie atakuje z laptopa. Że ke??? Że ile???

No, ale przecież kiedy, jak nie w grudniu? Tak się nakręciłam tą zimą (której, bądźmy szczerzy, nie cierpię), a zwłaszcza faktem, że Derechcja nas powiadomiła telefonicznie, iż możemy sobie wychodzić z Fabryki o 13.00 - co oznacza, że nagle mam wolne w biały dzień, W BIAŁY DZIEŃ, rozumiecie? Widzę świat boży!!! Więc tak się nakręciłam, że po obiedzie poszłam na spacer. Co prawda po pół godzinie z podkulonym ogonem i śpikiem u nosa wróciłam do domu, ale i tak się cieszyłam strasznie. Człowiekowi niewiele do szczęścia potrzeba 💚💚💚

Za to dziś o poranku SRAM NA INNYCH, jakżeby inaczej. Ledwo widoczny na zdjęciu gość siedział z tyłu, więc udawałam, że robię sobie selfie - ale widzicie to jego oko na Maroko, chyba coś zauważył 😅 Takie akcje mogą być niebezpieczne, jak już doniosły media po wielekroć, więc ucieszyłam się, że za mną nie wysiadł 😂

 

Cóż z tego, skoro już po chwili zobaczyłam na rynnie ostrzeżenie!

 

Toteż cieszę się niezmiernie, że w najbliższym czasie nie będę miała okazji widzieć żadnych srających na innych. Otóż Derechcja już w połowie grudnia zarządziła, że mogę nie przychodzić jutro, pojutrze, popojutrze... a potem sobota i niedziela... ludzie - sama nie wiem, co z tym całym wolnym zrobię 😎 A w przyszłym tygodniu w czwartek znowu święto, a w piątek będziemy zamknięci... ajajaj! Jak cudownie!

Moje plany na najbliższe pięć dni to:

🎦🎧🌈🚶⏰💰📫📻👗💻🍳🍷💪

No, budzik powinien być przekreślony, udaje się na zasłużony urlop. Sukienka zaś ma oznaczać, że jeszcze coś z szafy wyrzucę, a skrzynka na listy - że MOŻE napiszę zaległy list. Co oznacza worek z dolarami? Domyślcie się! Howgh!

Czy tu czegoś nie brakuje? Owszem... książek tak jakby 😁 Kurde, nie znalazłam.


Dobrze, a teraz trochę o czeskim filmie. Obejrzałam tę najnowszą bajkę Jak si nevzít princeznu i wrażenia hm, takie sobie - ale ani nie usnęłam, ani nie wyłączyłam w trakcie, więc niechta. Aczkolwiek się na następne na razie nie szykuję.

  

Skończyłam też (wreszcie! zajęło mi to miesiąc i dwa dni) serial kryminalny Zločiny Velké Prahy, niestety nic, do czego by się chciało kiedyś wrócić... Pomysł polegał na tym, że główny bohater, policyjny inspektor, dostaje awans, który raczej jawi mu się jako degradacja, bowiem w związku z przyłączeniem do Pragi wielu sąsiednich gmin, będzie teraz prowadził śledztwa w sprawie morderstw popełnianych gdzieś na peryferiach (czyt. na wsi). Toteż jego głównym zajęciem staje się czyszczenie z błota bucików 😂


  

Za to dość interesujący był dokument Zákon Helena (2016). Rzecz dotyczy słynnej w latach 90-tych sprawy tzw. gangu Berdycha. Tytułowej policjantce udało się posłać do więzienia kilkudziesięciu przestępców (ale oczywiście nie tych z samej góry, którzy ich osłaniali, a nawet inspirowali - mowa tu o hierarchii policyjnej, niestety), ona sama dostała parę tysięcy koron nagrody i awans na bodajże majora, który zresztą potem został jej cofnięty.

  

 

A dziś na You Tube wyświetlił mi się taki filmik. Profil nazywa się Piotr Horzela opowiada, zaraz go oczywiście zasubskrybowałam 😜

Kawki, wrony, gawrony i sroki - rozróżnianie i ciekawostki - o Lesie #38  

Wreszcie ktoś mówi jasno i wyraźnie, co i jak z wronami i gawronami i jak je odróżnić 😍 Jutro za dnia będę się im przyglądać, tym ptaszyskom za oknem.

DOMOFON praski - wyżej o srokach, więc tu Srokowa.


 

niedziela, 26 grudnia 2021

Ivan Klíma - Má veselá jitra

Otóż.

Już tę książkę czytałam.  

I to - w dodatku - można uznać, że jako pierwszą po czesku (poza pojedynczymi drobnymi opowiadaniami). 

Nie dość, że jest dla mnie szczególna z tego właśnie względu, to jeszcze z powodu okoliczności zakupu (który zakupem nie był). Pisałam o tym poprzednim razem, tylko wówczas - w odległym 2017 roku - jeszcze nie wiedziałam, że z antykwariatem pana Cortesa nawiążę dłuższą i bardzo owocną współpracę 😁

A postanowiłam teraz do Ivana Klímy wrócić (choć mam nowsze, nie czytane jeszcze) trochę z tych sentymentalnych względów, ale bardziej dlatego, że chciałam zobaczyć różnicę w swoim czeskim czytaniu - wtedy a dziś. Tak naprawdę w ogóle nie pojmuję, jakim sposobem w sierpniu 2017 roku - kiedy jeszcze nawet nie chodziłam na kurs, tak tylko sobie fiszki przed snem przeglądałam - byłam w stanie te opowiadania przeczytać. Takie to bardziej niepojęte, ale przecież nie oszukiwałam 😎

Najwyraźniej taka zdolna jestem 😁

A opowiadania - dalej smutne. Tym razem szczególnie pesymistyczną wymowę miały dla mnie dwa: o sprzedawaniu karpi i o pracy jako sanitariusz w szpitalu. Po ich przeczytaniu zrozumiałam na 200 procent siłę tego powiedzenia (zasady?), jakie obowiązywało w Czechosłowacji - kto nie okrada państwa, okrada swoją rodzinę. Gdy czytałam  Má veselá jitra pierwszy raz, jeszcze tego nie znałam. 

Ech, znaczy - rozwijam się.

A potem jeszcze kupiłam przecież dwa tomy Klímy, które wyszły po polsku. Ciekawe, kiedy się wreszcie za nie zabiorę. Jak zwykle rządzi reguła co w domu, własne, może czekać. Oraz druga: takie odwlekanie w czasie przeczytania innych książek autora, który nam się spodobał. No bo co, jeśli one z kolei nie przypadną do gustu?

Początek:

Koniec:

Z tej czeskiej półki mam na razie przeczytanych pięć. No i dobrze, do czego się mam spieszyć 😏


Wyd. Rozmluvy, Praha 1990, 166 stron

Z własnej półki (przywiezione z Pragi w maju 2017 roku)

Przeczytane 23 grudnia 2021 roku


NAJNOWSZE NABYTKI czyli prosto spod choinki (u nas w domu funkcjonowało powiedzenie od kozy spod pycinki 😂)

Teraz tylko wpisać do katalogu, znaleźć miejsce i szlus.

Zauważcie, że nie mówię - przeczytać. To kiedyś, z czasem 😁

Ojczasty robił za starego hipisa 😄

Ale słuchajcie, słuchajcie! W związku z obecnością gości ugotowałam wczoraj zupę! Ogórkową! I taka zupa ogórkowa to jest super sprawa, bo przyrządza się bardzo łatwo, a przy tym wiadomo, że jak coś jest kwaskowe, to smaczne, nie? Włączam do repertuaru!

Zgodnie z porą roku i założeniem kontynuuję przegląd noworocznych rosyjskich komedii/melodramatów. Mam za sobą kolejne trzy.

КУШАТЬ ПОДАНО или ОСТОРОЖНО, ЛЮБОВЬ! (Podano do stołu czyli ostrożnie, miłość!) to była sfilmowana sztuka teatralna i choć nie przepadam za teatrem w filmie, to stwierdzam, że ujdzie. Żona ma pojechać do matki, a mąż w tym czasie już planuje Sylwestra w towarzystwie młodej bliskiej znajomej, a gdy niespodziewany telefon alarmuje małżonkę, dla ratowania sytuacji oznajmia, że przyjedzie spędzić z nim ten wieczór ich wspólny znajomy. Jednak nie wie, że jest on kochankiem żony, która wobec tego szybciutko rezygnuje z wyjazdu... Klasyczna komedia sytuacyjna, po francusku lekka, bo też to właśnie francuskiego autora.

Następna była НОВОГОДНЯЯ МОСКВА В ЛИРИЧНОЙ КОМЕДИИ До Нового года осталось... czyli Do Nowego Roku zostało...  Niestety, zajawka to wielkie oszustwo, bo Moskwy jako takiej tam wcale nie było i ogólnie było to byle co, łączące kilka smętnych historii, oczywiście z happy endem.

  

Trzeci z kolei to ПРОДАЁТСЯ ДАЧА (Do sprzedaży dacza), gdzie pewna wychowanka domu dziecka za oszczędności całego życia kupuje daczę od podejrzanej parki, a za chwilę okazuje się, że to samo zrobił weterynarz na emeryturze. Wygląda na to, że będą musieli się domem podzielić - gdy... gdy pojawia się trzeci właściciel, ormiański poeta. Słuchajcie, jak to właściwie jest, ormiański to to samo co armeński? Ja już w końcu nie wiem, kim on był...

  

Mam oczywiście na podorędziu jeszcze cały zestaw, ale na dziś inny plan. W Wigilię nie było w czeskiej tv wieczornych wiadomości, bo wyświetlali nową pohádkę. Czesi mają hopla na punkcie filmowych bajek. Przyznam się, że mnie to w ogóle nie kręci i chyba żadnej do tej pory nie widziałam, łącznie z tą najbardziej znaną Trzy orzeszki dla Kopciuszka. Trzeba się jednak kiedyś przemóc, skoro się tak chce wejść w duszę Czecha😁

Ta najnowsza tegoroczna pohádka nosiła tytuł Jak si nevzít princeznu? (Jak się nie ożenić z księżniczką), a obejrzało ją 2,5 miliona widzów. No to ja dzisiaj też obejrzę. Z nadzieją, że nie usnę w trakcie.

Czeska tv ma zwyczaj od 1993 roku wyświetlać w Wigilię te filmowe baśnie. A na Wiki jest lista wszystkich od 1955 roku. Mein Gott!

Dzwonię do Věry w Wigilię dowiedzieć się, co słychać, mówi, że bramborový salát ma już gotowy, a zaraz będzie smažit řízky czyli kotlety, co kraj to obyczaj 😁 Myśmy zresztą miały boczniaki panierowane, ale moja córka została też zaproszona na Wigilię do ojca i babki. Odsztafirowała się, a tu jej ojciec otwiera w piżamie (choć w sumie usprawiedliwiony: szedł na noc do pracy, więc pewnie wcześniej chciał się wyspać), a babka w dresie (ale umalowana) 😅 Tak że tego... Nie wszyscy muszą obchodzić 😎 Ja w sumie próbuję zrozumieć, że ktoś tak chce - tradycja, pierogi, karp, ale trochę mi trudno. Żeby tak robić dokładnie to samo, co sąsiad na górze, na dole i za ścianą? 

/hm... chyba ten gen sprzeciwu się we mnie odzywa/

 

Dobrze, to jeszcze tylko doniosę, że wysłuchałam bez znudzenia makabreski Gość wigilijny z 1968 roku, jacy aktorzy! Czechowicz, Mrożewski, Jędrusik, Ludwiżanka, Michnikowski...

   


DOMOFON praski podejrzany...


 Ten Instytut ma wedle rejestru firm siedzibę w Horoměřicach, a tam nigdy nie byłam, nie przypominam sobie, ale nie będę wnikać, o co tu chodzi 😂

czwartek, 23 grudnia 2021

Václav Erben - Tajemnica Złotego Księcia

O tym, że w Polsce niegdyś wyszło kilka kryminałów czeskiego autora Václava Erbena, dowiedziałam się z bloga Zuzanki. I zaraz, jak się już chwaliłam/żaliłam, nabyłam dwie sztuki.Trzeciej nie mam, bo była droższa.
Tajemnica Złotego Księcia jest kolejna z serii o śledztwach prowadzonych przez kapitana Michała Exnera. Kupiłam to sobie nawet kiedyś w oryginale, ale dobrze zrobiłam, że najpierw przeczytałam po polsku, bo nie jest bardzo łatwe językowo - głównie ze względu na środowisko, w którym wydarzyła się kryminalna intryga: środowisko archeologów i dużo opowiadań o wykopaliskach. Często gęsto się tam wspomina o wcześniejszym śledztwie, podczas którego Exner poznał tych ludzi - ten tom (Skarb bizantyjskiego kupca) na polski nie został przetłumaczony, po czesku też tego nie mam, ale sobie myślę, że jeśli trafię na inne antykwaryczne Exnery w czasie kolejnego pobytu w Pradze, to kupię. Bo spodobał mi się bohater cyklu 😁 Elegancki, chadzający własnymi drogami, całkiem nie schematyczny (ach, i podobający się kobietom).

Początek:

Koniec:

Półka - drugi rząd z trzech, a co, kto bogatemu zabroni!

Wyd. Iskry, Warszawa 1972, 272 strony

Seria: Klub Srebrnego Klucza

Tytuł oryginalny: Vražda pro zlatého muže 

Przełożył: Paweł Lejman

Z własnej półki (kupione 4 listopada 2021 roku za 5 zł na allegro)

Przeczytałam 19 grudnia 2021 roku

 

W weekend byłam w Dżendżejowie, wszystko po staremu: poczekalnia w Centrum Komunikacyjnym zamknięta, toaleta również, z nowości wypada dodać, że wyświetlacze z odjazdami autobusów już nie działają 😂 

Wzruszyłam się na cmentarzu. Zobaczyłam przy grobie moich profesorów z liceum dziewczynę z kapturem na głowie, pochyloną nas zapalaniem lampki. Myślałam, że to może jest ich starsza córka, z którą bym chętnie porozmawiała, więc stanęłam w głównej alejce i czekałam. Ona podniosła głowę i zdziwiona na mnie spojrzała.

- Przepraszam, myślałam, że to Joasia. A może pani jest młodszą siostrą?

A ona na to:

- Nie, uczennicą.

Pamiętają...

Też tam chodziłam zapalić znicz, po śmierci mamy przejęłam jej tradycję obchodzenia znajomych grobów z siatką wkładów do zniczy. Potem powoli zaczęłam się ograniczać, a na Wszystkich Świętych bardzo pozytywnie zaskoczył mnie mój brat, nie kupił żadnej sztucznej wiązanki, tylko drewnianą skrzyneczkę z kilkoma wrzosami w środku i jedne duży znicz. Idealnie to trafiło w moje proekologiczne myślenie - żadnych szeregów zniczy naustawianych na grobie, po co to? No oczywiście następnym razem (myśmy tam byli w przeddzień WŚ) zastałam ich sporo, to pewnie rodzina i mamy koleżanki ją odwiedziły - ale od tej pory w ogóle przestałam kupować. Przychodzę odwiedzić, chwilę poopowiadać, co słychać, czy do tego potrzebna lampka? Choć zdaję sobie sprawę, że pewnie ci, co nasz grób odwiedzili we WŚ, skomentowali ten jeden znicz odpowiednio... dzieci skąpe albo nie pamiętają... No cóż, ważne jest być w zgodzie z własnym sumieniem, nie cudzym, prawda?

 

SRAM NA INNYCH

W tramwaju w drodze na stację - wiadomo, telefon ważniejszy niż maseczka.

W pociągu to samo. Zdjęcie zrobiłam tylko w drodze powrotnej, dla udokumentowania sytuacji. Bowiem tradycyjnie się awanturuję. Wsiadam w Dżendżejowie, siedzi młoda para, każdy z innej strony, pyski odsłonięte. 

- Dzień dobry, ooo, to już maseczki nie obowiązują?

Cisza, nawet dzień dobry nie odpowiedzieli. Ponawiam więc pytanie, ciągle stojąc przed nimi, i słyszę od chłopaka (dziewczyna nie odezwała się ani słowem do końca, była zbyt zajęta całowaniem pieska):

- Przecież nikogo nie ma.

- O, to widzę, że w ogóle nie rozumiemy, o co w tym wszystkim chodzi.

- Niech się pani tak nie emocjonuje - usłyszałam dobrą radę.

Akurat wsiadł konduktor, więc zapytałam, co z maseczkami.

- Tak, oczywiście, obowiązują...

I tu pan w mundurze puszcza ewidentne oczko do nich:

- Chyba że na czas konsumpcji, to można zdjąć.

Bowiem, jak to już jest pandemicznym zwyczajem, wsiada się do wagonu z kubkiem kawy i ta kawa na stoliku stoi przez cały czas podróży jako alibi. Być może nawet jest to kubek wielorazowego użytku, w ogóle bez kawy 😂😂😂


Ale co tam, że wczoraj umarło 775 osób, nie? Grunt, że nie ja! I ja nie umrę!

Wiecie, co dzisiaj czytałam? Tak a' propos. Z wrocławskiego szpitala to bodaj było. Lekarz opowiada, że nawet leczyć ich nie mogą: kobieta nie pozwoliła sobie zmierzyć temperatury elektronicznym termometrem, bo on naświetla szyszynkę. Zdychają pod respiratorami, ale nie wierzą w covida i szczepionki. Przez takich durni, dla których trzeba zamykać kolejne szpitalne oddziały i przekształcać je w covidowe, umarł mój sąsiad, zbyt późno zdiagnozowany... Nawet emerytury nie doczekał.

Cholerni wolnościowcy, mający o wolności takie samo mniej więcej pojęcie, jak Putin! Kurna, nerwy mi puszczają, muszę chyba iść znów obejrzeć jakąś noworoczną komedię 😜
No właśnie, nie zniechęcam się i oglądam te ruskie produkcje, ale tak trochę trafiam z deszczu pod rynnę. We Włoszech istnieje wręcz gatunek filmowy cinepanettone (panettone to takie ciasto drożdżowe bożonarodzeniowe, jak by ktoś nie wiedział przypadkiem), czyli komedyjki świąteczne. Mnie się tego absolutnie nie chce oglądać - ale patrzcie, na ruskie patrzę 😅

 Obejrzałam na przykład Мамы 3 - przecież wiadomo już z tytułu, że szajs. Ale przeczytałam w opisie, że samolot lecący w Sylwestra do Pragi z powodu złych warunków ląduje gdzieś w Polsce i tam kobitki postanawiają urządzić Sylwestra jak się patrzy. No to byłam ciekawa, jak tam ta Polska wypadnie.

  

Oznajmiam więc: ciekawość pierwszy stopień do piekła!

Na You Tube jest wysyp tych filmów, obejrzałam więc następny: В ДВУХ КИЛОМЕТРАХ ОТ НОВОГО ГОДА, 2004  

Dobrze, litościwie nic nie powiem (tylko że nie lubię tej aktorki) 😁

Córka mnie namówiła, żebym przerwała tę rosyjską (złą) passę i coś polskiego zobaczyła. MNIE - CÓRKA - POLSKIEGO! No to jest wydarzenie!

Obejrzałam więc Teściów. Na początku zachwycona, potem to jakoś poszło nie w tę stronę, wydaje mi się (zwłaszcza końcówka) - ale ciągle warte zobaczenia. 

 

Co do dzisiejszego wieczoru, to waham się między kolejnym noworocznym melodramatem (mam ich w zanadrzu jeszcze całkiem sporo) a czymś czeskim dla podtrzymania kontaktu z językiem.

Derechcja przed wyjazdem na święta podpisała umowę na cztery miesiące, więc do maja mam krytą zadnicę, z czego się oczywiście cieszę. Wczoraj się zaszczepiłam zaległą trzecią dawką, nic mi nie dolega, no same sukcesy. Bo jeszcze dziś rano ujrzałam w wystawionym przed przyjazdem szambelanów pojemniku na papier obok sąsiedniej klatki - siatkę z łańcuchami choinkowymi i wiklinowy kosz. Akurat od kilku dni poszukiwałam naszych łańcuchów - miałyśmy przybraną tylko górę choinki - no kamień w wodę, nigdzie nie ma! A tu właśnie ktoś wyrzucił! Zabrałam tylko te srebrne i już choinka w całości przyozdobiona 😀 A w koszu dwie roślinki (teraz tylko znaleźć dla niego odpowiednie miejsce). Oczywiście jakiś idiota chyba to wszystko wyniósł do papieru, ale dzięki temu mogłam wziąć, bo czysto 😁



Ha ha, to też praski domofon 😂





 

sobota, 18 grudnia 2021

Krzysztof Petek - Zaklęcie dla Golema: Praga

 

Jotka wspomniała o tej książce, że ktoś u nich podarował do biblioteki. Poszukałam więc w naszym katalogu, oczywiście była gdzie? Gdzieś tam w Nowej Hucie. To tak w większości bywa, gdy czegoś szukam 😁 No, a tak sprawa utrudniona.

Otóż gdy po zeszłorocznym pierwszym lockdownie wróciłam do pracy - bałam się tramwaju i jeździłam na rowerze. Wówczas to dokonałam wyczynu na miarę stulecia, bowiem pojechałam oddać zaległe książki właśnie do Huty i właśnie rowerem, co prawdopodobnie będę wspominać do końca życia (niezależnie od tego, ile mi go zostało). Jesienna aura przekonała mnie do powrotu na tory, od tej pory kupuję jednak tylko kartę na jedną linię, ot, żeby do Fabryki dojechać i tyle. W ramach oszczędności oczywiście, zwłaszcza, że przecież tylko praca-dom. Dodatkowo miasto skasowało karty na dwie linie (a to by było idealne - wzięłabym na czwórkę i byłoby git, a tak w weekendy, gdy jadę do Dżendżejowa, wysiadam na Bagateli i walę zu Fuss do dworca, ale to przecież tylko dwa przystanki; dziady skasowały też bilety 10-minutowe, zapłacić 4 zł za te dwa przystanki? no bez jaj). 

Więc gdy trafię na nowohucką książkę, jest problem. Czekam z niecierpliwością na lipiec i emeryturę, będzie mi przysługiwał ulgowy i wtedy wrócę do karty na całą sieć. Tymczasem korzystam z uprzejmości Naszej Nowej Sekretarki, która się oferuje, że może mi pożyczyć to i owo i tak właśnie woziła mi Leviego wcześniej, a teraz tę praską dla dzieci. 

Koniec bibliotecznej epopei. 

A nie, jeszcze dla potomnych muszę wynotować, z których filii aktualnie korzystam. Otóż: biblioteka osiedlowa, na Królewskiej, na Sienkiewicza i na Krakowskiej (te są po trasie ósemki), a piechotką sobie dochodzę jeszcze do filii na Dietla.  W przypadkach beznadziejnych jestem nawet w stanie dojść na Daszyńskiego, a w czasach pedałowania nawet się kiernęłam parę razy na Królowej Jadwigi, również na pogaduszki, bo tam obecnie kierownikuje pani Grażyna, która wiele lat spędziła na naszym osiedlu. Filii jest 56, więc jeszcze sporo przede mną 😁 Na przykład mogłabym któregoś roku uruchomić taki projekcik, że 56 filii na 52 tygodnie i z każdej coś pożyczyć 😂 Dobry pomysł, co nie? Pamiętam z czasów bytności na fejsie, że jeden chłopak realizował sobie projekt odwiedzenia wszystkich kin w Polsce! No, to dopiero jest wyczyn!

 

A teraz do książki. Przywiozła mi ją z nowohuckiego osiedla Nasza Nowa Sekretarka (niniejszym ustalam, że nazwy dla naszego obecnego pracowniczego zespołu będą: Nasza Nowa Sekretarka, Nowa Księgowa, Artystyczny i Derechcja) i rzuciłam się na nią (znaczy na książkę) jak szczerbaty na suchary, no bo Praga w końcu.

Oj, co za zawód.

Wiadomo, że ktoś taki jak ja tylko czyha na zmyłki w nazewnictwie czy topografii, skoro już jesteśmy w Pradze, ale przecież to nie jest mój jedyny cel. Wolałabym, gdyby powieść okazała się czytable. No niespecjalnie. To znaczy nie wiem, co na to target czyli dzieciaki, ale dla mnie duży knot.

Autor to jakiś harcerz, który postanowił iść w ślady Pana Samochodzika, sam się z tego podśmiewując zresztą. Naprodukował całą masę książek, a ta praska jest z serii Tajemnice i zagadki, gdzie każdy kolejny tom rozgrywa się w... no jasne, w innym europejskim mieście. Oczywiście nie mam pojęcia, czy pan Petek te wszystkie miasta odwiedził czy też posiłkuje się mapą i przewodnikiem, nieważne. Ważne że lubię, jak w powieści wszystko trzyma się kupy. A czy trzyma się kupy zdanie cała piątka starała się zerkać tacie przez rękę i przez ramię - gdy w aucie siedzą mama, dwie córki bliźniaczki i synek? Aż wróciłam do początku, przekonana, że przeoczyłam jakieś dodatkowe dziecko. Najwyraźniej w zerkaniu tacie przez ramię tata też bierze udział. Rodzinka wyrusza starym fordem do Pragi z okazji takiej, że tata dostał wynagrodzenie za publikację w amerykańskiej książce historycznej. Fajnie, że tak płacą - 5-osobowa rodzinka udaje się mianowicie prosto do Grand Hotelu Europa przy placu Wacława. Dobrze. Mama, choć naukowiec, za zabytkami nie przepada (za to jak każda mama ma zawsze przy sobie zestaw jedzenia i picia dla swojej trójki i podręczną apteczkę, nie wspominając o swetrach, gdyby się ochłodziło - trzech swetrach), 8-letnie bliźniaczki też do tej pory nie przejawiały takich zainteresowań, ale ze starszym o 2 lata bratem będą poszukiwać Golema, bo taką zagadkę zostawił im zwariowany dziadek, pracownik Ministerstwa Kultury i Sztuki (coś nam to przypomina, nie?). 

Przyznam się, że takich mądrych dzieci to ja nie znam. Trzeba przeczytać teksty, które wygłaszają - przypominam: 8 i 10 lat. Tatuś też nie jest lepszy, bo ledwo się zatrzymają koło jakiegoś zabytku, ten recytuje zdania żywcem z przewodnika (nudnego przewodnika), typu, że dany budynek powstał w 1386 roku albo tu stał pomnik, który w 1879 roku przeniesiono na Wyszehrad. Albo że w Muzeum Narodowym schody są oświetlone kulistymi lampami (no, informacja niezwykle istotna, to w ogóle chyba jakiś fenomen - kuliste lampy, no coś takiego). Mama też jest wiarygodna: nikt z nich nie zna czeskiego, ale ona widząc szyld hotelu U Zlatých nůžek od razu wie, ze chodzi o Złote NOŻYCZKI. Akurat!

Bardzo mnie też zaciekawił następujący poranek rodziny. Uwaga, liczymy. O wpół do dziewiątej schodzą na śniadanie. W godzinę później wyruszają - samochodem - na drugą stronę Wełtawy. Samochód zostawiają na parkingu i jadą kolejką na Petřín. Tam wchodzą sobie na praską wieżę Eiffla, potem idą do labiryntu luster, następnie posilają się ciastkami i colą z mamy torby, dokładnie oglądają i opukują Mur Głodowy (długości kilometra), idą na piechotę Kampą i przez most Karola na Stare Miasto, spędzają chwilkę na placu Mariańskim, wreszcie dochodzą na Rynek Staromiejski i teraz słuchajcie: pora na obiad, mają 40 minut, jedzą ten obiad, jeszcze sobie fundują trdelniki na placu i oto... pięć minut brakowało do dwunastej, kiedy to będą mogli obejrzeć Orloja w całej krasie. Czyli dokonali tego wszystkiego do 9:30 do 11:55, w dwie i pół godziny!

Rany rany, jak ja bym chciała, żeby mi w Pradze czas też się tak rozszerzał i rozstępował! 

W obliczu różnych nieprawdopodobieństw nie warto już chyba wspominać, że kościół Cyryla i Metodego, w którym zginęli spadochroniarze, znajduje się według autora na palcu Karola. To już nie wiem, w jakim przewodniku wyczytał. 

Cytując pierwszą stronę: moje usta rozszerzyły się w uśmiechu niedowierzania 😂

Reasumując - to nie jest pragensie, które chciałabym w domu mieć.
 

Początek:

A' propos - Weronika, która rozparła się w samochodowym fotelu, siedzi z tyłu, razem z resztą rodzeństwa. Fordy mondeo mają z tyłu fotele? Tak pytam, z ciekawości...

Na kolejnej stronie mama otwiera usta, które przypominają teraz tunel pośpiesznego pociągu. Rozumiem, że tunel pociągu osobowego wygląda inaczej?

Słuchajcie, tam takie głupoty są co krok. Nie notowałam, bo szkoda czasu.

Koniec:

Wyd. Dookoła Świata, Kutno 2013, 182 strony

Z biblioteki

Przeczytałam 15 grudnia 2021 roku

 

Dziś kolejna porcyjka (další várka) z krakowskich ulic. Poszukałam w internecie - geil znaczy zajebisty 😁 Nawiasem mówiąc, nie cierpię tego słowa.



Wiggle to poruszać, kołysać, huśtać (się). Dalej nie rozumiem.

 

Miałam dziś mówić o czeskich filmach, ale przypadkiem (jasne...) trafiłam na YT na dokument Michałkowa o Michałkowie - czyli syna Nikity, reżysera, o ojcu Siergieju, poecie - i obejrzałam na jednym tchu. Ta rodzina mnie fascynuje, nieraz sobie myślałam o tym, jakie to ważne przyjść na świat w takim, a nie innym środowisku, właśnie zainspirowana rodziną Michałkowów-Konczałowskich. A film OJCIEC (2003) to hołd oddany twórcy radzieckiego i rosyjskiego hymnu przez krąg rodziny właśnie, w 90-lecie urodzin. Siergiej Michałkow zmarł sześć lat później, ciągle w znakomitej kondycji intelektualnej. W filmie na pytanie, co jest najważniejsze w życiu, odpowiedział, że twórczość. Jest jeszcze drugi dokument, o mamie, obejrzę jak najszybciej.

Co do Nikity Michałkowa oczywiście trzeba jednak rozróżnić twórcę od człowieka, komu się może podobać jego poparcie dla Putina... ale Spaleni słońcem zawsze będą arcydziełem. Odkąd mam projektor i duży ekran obiecuję sobie do nich wrócić, ale z drugiej strony boję się, boję się okropnej migreny nazajutrz, bo zawsze się na tym filmie okropnie spłakałam 😥

 

I to by było na tyle, idę się myć i na nowo pakować, oczywiście mając nadzieję, że tym razem żadna błyskawiczna migrena hybrydowa mi nie przeszkodzi w wyjeździe do Dżendżejowa 😀 Pociung wedle nowego rozkładu jazdy jest nieco wcześniej. Do czytania zabieram czeski kryminał stary, niedawno kupiony (jestem w połowie), oraz coś po czesku, co już kiedyś czytałam i chcę sprawdzić, na ile się posunęłam językowo. Czyli same czeszczyzny aktualnie. Proč ne?


DOMOFON praski, ale międzynarodowy. A przy tym krzywy. Za to Tesla. Wulffa to bym się bała!