czwartek, 29 lutego 2024

Maj Sjöwall, Per Wahlöö - Zamknięty pokój

Miesiąc został pięknie zamknięty w tym pokoju 😁 Znalazłam niedawno ten egzemplarz na półkach do wzięcia w filii bibliotecznej w Borku Fałęckim - tak, pojechałam tam specjalnie w tym celu, z nadzieją na jakiś łup, a nie pożyczyć (widać miałam przeczucie) - i strasznie mnie to uradowało (ja to się cieszę byle czym, byle się pocieszyć). Coś mi ten zamknięty pokój mówił i rzeczywiście, okazało się, że mam też czeską wersję 😊 Zastanawiałam się, od której zacząć; wyszło na to, że najpierw po polsku przeczytam, a za jakiś czas sięgnę po ten drugi egzemplarz.

Zbulwersowałam się na widok pierwszej strony, ale ktoś się tu wyżył tylko na początku - w sumie nie rozumiem, o co mu chodziło w tych skreśleniach.

Kryminał super!  To ósma część cyklu składającego się z dziesięciu powieści. Tytuł pochodzi od jednego ze śledztw prowadzonych przez Martina Becka, który po półtorarocznej przerwie spowodowanej rekonwalescencją (na końcu poprzedniej powieści odniósł poważne rany w starciu z zabójcą policjanta) wraca do pracy i zaczyna zajmować się dziwnym przypadkiem: po długim czasie, gdy mieszkańcy kamienicy nie widzieli jednego z lokatorów, a coś zaczęło podśmierdywać, wezwano policję, ta włamała się do mieszkania i oczywiście znalazła tego starszego człowieka (w towarzystwie licznych białych robaków) na podłodze, z raną od broni palnej. Najchętniej zaklasyfikowano by ten przypadek jako samobójstwo. Szkopuł był w tym, że jego mieszkanie, składające się z pokoju i kuchni, było dosłownie zaryglowane, okno zamknięte, spuszczona roleta - a broni nie było. Tę zagadkę udaje się Beckowi rozwikłać dzięki pewnej młodej kobiecie, z którą hm hm wygląda na to, że będzie romans 😂 Już jestem ciekawa, jak to się potoczy, ale nie mam dziewiątego tomu w żadnym języku... A może jednak mam?*

Jak zwykle szwedzka para poddaje ostrej krytyce państwo dobrobytu, w tym policję będącą na jego usługach. Było też sporo akcentów humorystycznych, a opis ataku policji na mieszkanie, w którym mieli przebywać dwaj gangsterzy, to scena jak z Gangu Olsena albo ... o matko, jak się nazywała ta seria o policjancie-nieudaczniku z francuskim nazwiskiem? 🤣

Koniec:

Wyd. Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1980, 329 stron

Tytuł oryginalny: Det slutna rummet

Przełożyła: Maria Olszańska

Z własnej półki

Przeczytałam 25 lutego 2024 roku

 

Aaa, jeszcze kwestia robaków! Nie tych białych, zjadających zwłoki, ale takich malusich tyciusich... Otóż pewnego dnia zauważyłam na blacie koło umywalki - mrówkę faraona. Jak wynajmowaliśmy mieszkanie w Hucie jakieś 35 lat temu, to zapoznałam się z nimi bliżej. Nie było wtedy internetu, ale wieść gminna niosła rozmaite sposoby walki z nimi (które i tak nie działały).

Ale tutaj? Tutaj nigdy ich nie było!

Następnego dnia już ich ubiłam kilka. 

Potem zauważyłam gnidy jedne w toalecie. A córka twierdzi, że była jedna na blacie w kuchni.

Zarówno internety, jak i kolega z Fabryki każą sypać cynamon, żeby zabrały dupę w troki z powrotem. Przy tym kolega twierdzi, że one przychodzą wentylacją i żeby okleić ją naokoło dwustronną taśmą klejącą...

Jak już zebrałam garść porad - nie pokazały się. Znaczy - wczoraj i przedwczoraj żadnej nie widziałam. Ale wiem dobrze, że tak łatwo mnie nie opuszczą 😰 

 

* Jednak mam - czeskie wydanie dziewiątego i dziesiątego tomu razem 😍

środa, 28 lutego 2024

Bolesław Prus - Dziwna historia

Bazyl czytał niedawno jedną z nowel Prusa, Ze wspomnień cyklisty. Postanowiłam pójść w jego ślady i zaczęłam szukać. Jest w trzecim tomie Wyboru pism. Ale przed nią są inne atrakcyjne tytuły: Dziwna historia, Omyłka, Opowiadanie lekarza. Zaczęłam więc od Dziwnej historii.

Sylwester. W Resursie Obywatelskiej trwa bal. Ostatni dzień roku świętują też - tyle że w pracy - konduktorzy i telegrafista w służbowym przedziale pociągu towarowo-osobowego. Tu co prawda nie strzela korek od szampana, ale krążą kieliszki zwyczajnej wódki i narzeka się na pogodę, zimno, śnieżycę. Noworoczny toast brzmi następująco:

- Było dobrze, jest źle, będzie gorzej. Daj, Panie Boże, wytrzymać na rok przyszły.

Telegrafista oburza się na kolegów, że to bluźnierstwo, bo ten świat, jaki jest, jest najlepszy. A oduczyła go bluźnić historia Gębarzewskiego, co to był w ekspedycji i został oddelegowany w świąteczno-noworocznym okresie do przyjmowania towarów, podczas gdy wolałby w tym czasie chodzić na wizyty i umizgać się do panien. A tu ciężkie paki leżą na ziemi. Po co w ogóle Bóg stworzył siłę tarcia, przecież wszystko byłoby łatwiejsze, tragarze mniej by się męczyli przesuwając paki, a on szybciej zamknął by magazyn i poszedł z wizytą. On by inaczej świat zbudował.

Mówisz i masz. Pojawia się przed nim anioł Gabriel i wymierza mu karę za bluźnienie: przez dwadzieścia cztery godziny ciało Gębarzewskiego będzie pozbawione siły tarcia.

Co się potem działo, przeczytajcie sami 😉


 Zaciekawiło mnie, od kiedy właściwie obchodzi się Sylwestra. Otóż od 999 roku. Proroctwo Sybilli mówiło, że nastąpi koniec świata, a gdy po północy nic się nie stało, ludzie zaczęli radośnie świętować.

Ale już starożytni Babilończycy składali różne obietnice na nowy rok, aby zdobyć przychylność bogów. Na przykład przysięgali spłacić długi.

Mnie żadne noworoczne postanowienia nie wychodzą 🤣 Tegorocznego - że będę co tydzień oglądać czeski film - na razie dotrzymuję, ale to dopiero dwa miesiące. O takim drobiazgu jak projekt schudnięcia już nie marzę, w życiu mi się to nie uda. Postanowienie w tym kierunku podjęłam któregoś roku w Pradze, gdy włócząc się po jakiejś dzielnicy willowej natknęłam się na lasek, więc kucnęłam (w wiadomym celu). Powiem tak - wstać było ciężko, nie mając się czego chwycić 😂😂😂

I co, lata minęły, a ja dalej swoje ważę... Mówiłam niedawno do córki, że mam niecałe trzy miesiące do Pragi i żeby mi ułożyła plan, jak zrzucić tak z dziesięć kilo. Powiedziała, że nie mam szans, bo musiałabym chodzić na siłownię. I nie wędrować w nocy do kuchni w poszukiwaniu czegoś słodkiego.


 Wyd. Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1974, strony 90-100, wydanie V, nakład 100 tys. egz.

Z własnej półki

Przeczytałam 18 lutego 2024 roku


poniedziałek, 26 lutego 2024

Carson McCullers - Zegar bez wskazówek

To, co poniżej, to z wykopalisk czyli stert książek przywiezionych przez Szyszkodara do redystrybucji w biblioteczkach plenerowych. Oczywiście zostałam upoważniona do wzięcia tych, które mi pasują 😁 I właśnie odłożyłam na bok serię Nike, całych osiem sztuk - ale muszę jeszcze skontrolować, czy którejś nie mam, Zwłaszcza Fitzgerald mi chodzi po głowie, że powinien w domu być.


Tymczasem wybrałam do przeczytania Carson McCullers, bo autorkę znam, ale tego tytułu w ogóle nie kojarzę. Od początku się zachwyciłam tą powieścią. A teraz zajrzałam do archiwum bloga i okazało się, że pisałam już o trzech jej dziełach:

- W zwierciadle złotego oka

- Serce to samotny myśliwy

- Ballada o smutnej knajpie

I zawsze bardzo pozytywnie 😍 

Tak było i tym razem. Jako że rzecz dzieje się na południu USA i jednym z głównych wątków jest problem segregacji rasowej, na początku myślałam, że to dawne czasy. A tu okazuje się, że nie, że to już lata powojenne. Powieść ujęta jest w klamrę choroby i śmierci właściciela drugstoru w prowincjonalnym miasteczku, a po drodze poznajemy kolejnych mieszkańców - sędziwego sędziego, który nie dopuszcza do siebie myśli, że czarni mogliby siedzieć w jednej ławce obok delikatnych białych dziewcząt; jego wnuka, młodego chłopca, który jeszcze nie wie, kim chciałby zostać, ale odczuwa nieposkromiony pociąg do - no, właśnie do murzyńskiego chłopca, którego jego dziadek przyjmuje jako sekretarza/asystenta; i wreszcie tego czarnoskórego chłopaka o niebieskich oczach. Powoli przekopujemy się przez pokłady wspomnień sędziego, by na końcu dojść do rozwiązania zagadki tych błękitnych oczu. 

Wszyscy cierpią z powodu samotności, podobnie jak to było w przeczytanych przeze mnie do tej pory innych książkach McCullers. 

Początek:

Koniec:

Wyd. Czytelnik, Warszawa 1966, 338 stron

Tytuł oryginalny: Clock Without Hands

Przełożyła: Jadwiga Olędzka

Z własnej półki

Przeczytałam 23 lutego 2024 roku


sobota, 24 lutego 2024

Michal Viewegh - Báječná léta pod psa

Ponieważ moim głównym (jeśli nie jedynym) postanowieniem noworocznym było oglądać jeden czeski film w tygodniu i nie wymyśliłam lepszej chronologii tego oglądania, jak alfabetyczna 😁 - dotarłam właśnie do litery B i do filmu Báječná léta pod psa. Już go kiedyś oglądałam, ale jak wszystkie po kolei, to wszystkie po kolei - i przypomniałam sobie, że mam też książkę, kupioną online w pandemii, dla wynagrodzenia sobie, że nie pojechałam w 2020 roku do Pragi.

Michal Viewegh to bardzo popularny autor w Czechach, a i w Polsce też wydawany. To historia jednej rodziny, która po radzieckiej okupacji w 1968 roku musi się wyprowadzić z Pragi na prowincję i tam próbuje przeżyć, starając się jak najmniej iść na kompromisy z władzą. Co nie było łatwe, a właściwie niemożliwe. 

Jeśli ktoś z Was ma dostęp do polskiego tłumaczenia (wyszło w 2004 roku) to polecam. U nas jest egzemplarz w jednej jedynej filii, może kiedyś pożyczę? Czytanie po czesku momentami było dość trudne, zdarzały się słowa, których nie rozumiałam, ale jestem zbyt wielki leń, żeby czytać ze słownikiem pod ręką (zresztą w dużym stopniu czytałam w tramwaju). Oczywiście wcale się nie rozwijam językowo w ten sposób. Gdy zrezygnowałam z kolejnego kursu w trakcie pandemii (bo szkoła ogłosiła, że wracamy na zajęcia stacjonarne) to sobie oczywiście obiecywałam, że - a jakże - będę codziennie w zeszycie wypisywać sobie zdania i słówka 😉 Śmiechu warte takie postanowienia, nawet trzech stron nie zapełniłam...

Początek:

Koniec:


Mam jeszcze jedną książkę tego autora w oryginale, ale na innej półce.


 

Wyd. Český spisovatel, Praha 1995, 217 stron

Z własnej półki (kupiona 10 grudnia 2020 roku za 44 korony w Ulubionym Antykwariacie 11)

Przeczytałam 18 lutego 2024 roku

 

Najgorsze dni na Fabryce za mną, teraz już tylko tak kapie, ale ciągle jeszcze muszę tam chodzić codziennie i wysiadywać do 17.30. Po powrocie do  domu sklep, potem kolacja dla Ojczastego i co. I już wieczór, tak akurat na jeden odcinek serialu.

Skończyłam oglądać czwarty sezon Chirurgów i okazało się, że ta 5, co ją widziałam na grzbiecie pudełka z dvd, nie oznaczała piątego sezonu, tylko 5 płyt w tym boxie z sezonem czwartym 😂

Wobec tego zwróciłam się do córki z uprzejmą prośbą wyszukania mi gdzieś tego piątego sezonu i teraz oglądam go w takiej formie: napisy są czeskie oraz nałożony lektor rosyjski, który zagłusza angielskie audio 🤣 Stanowczo jednak wolałam polskie napisy i nawet zaczęłam szukać dvd do kupna, ale cena 140 zł mnie skutecznie odstraszyła.

Dziś natomiast Ojczasty przyszurał do mnie, gdy oglądałam te Cudowne lata pod psem i rzucił mi gazety.

- Nie mogę już czytać drobnego druku. Ślepawy jestem.

Spełnia się to, czego się najbardziej obawiałam.


środa, 21 lutego 2024

Juha Kurvinen - Urodziny dyktatora. W cyrku Korei Północnej

 Jeśli ktoś chce sobie poszerzyć horyzonty to raczej nie z panem Juhą, żonglerem pił mechanicznych. To są takie klimaty w rodzaju jedziemy pociągiem do Moskwy, więc wyciągamy z bagażu parę butelek wódki. Tak mnie jakoś zniechęcają opowieści o piciu, że od razu jestem źle nastawiona. Na skrzydełku jest reklamowana seria Z różą wiatrów, ale teraz sobie myślę, że może wszystkie wymienione tam reportaże są podobnego kalibru. Zresztą nawet tytuły są takie klikbajtowe, na przykład Na haju do raju. Tak że tego - nie polecam Urodzin dyktatora, również dlatego, że wiele się o samej Korei Północnej nie dowiecie, no  bo w końcu Juha i jego zespół widzieli to, co im chciano pokazać, tego się nie przeskoczy. Choć przypuszczam, że istnieją reportaże stamtąd bardziej satysfakcjonujące czytelnia. Ja chyba nic nie czytałam innego?


 Początek:

Wyd. Wydawnictwo Dolnośląskie, Poznań 2016, 181 stron 

Seria z różą wiatrów 

Tytuł oryginalny: Sirkus Pjongjang – Keikka Pohjois-Koreaan

Przełożyła z fińskiego: Iwona Kiuru 

Z własnej półki 

Przeczytałam 12 lutego 2024 roku


I znów, jak co pół roku, nastały dla mnie ciężkie czasy na Fabryce. Coś mi się wydaje, że te problemy dermatologiczne, z którymi się borykam na gębie, mają takie właśnie podłoże: stres w robocie, stres w domu (Ojczasty). Niech się to wszystko już skończy! 

Przy takich okazjach jak ta pracowa zawsze się przekonuję, że ludzie w 99,9% nie czytają tego, co podpisują. I nie że jakoś im to zaszkodzi w tym moim przypadku, tylko bezustannie muszę odpowiadać na pytania - a odpowiedzi są WSZYSTKIE właśnie w podpisanej bumadze. Jaka to nuuuuuda... 

Dla rozrywki umówiłam się z dziewczyną ze Śmieciarki, że odbiorę u niej po pracy taką podstawkę bambusową na telefon, co to w IKEA są po pińć złotych. No żeby się nie zmarnowała 😂 I jak to człowiek nieraz zakoduje coś błędnie: umyśliłam sobie, że to jest 29/3. Zajechałam, dzwonię domofonem do mieszkania 3, nikt nie otwiera. Dzwonię do mieszkania 1, coby mnie wpuścili na klatkę, pan mnie obsobacza, że nie jest odźwiernym, ale wpuszcza, pukam do 3, odzywa się jedynie pies i to dość gromko.

Wróciłam do domu zła - a tu córka patrzy na moim fejsbuku: jak byk 29/13!

🤣🤣🤣

Na Fabryce z kolei dostaję maila, że dziewczyna zapłaciła 850 zł, a w potwierdzeniu z banku jest jak drugi byk 85 zł 😂 Tak że nie tylko ja takie byki sadzę!


 

środa, 14 lutego 2024

Hanna Krall - Katar sienny

To zdobycz z Klubu Książki. Czułam, że mnie nie zawiedzie i spełniło się. Naprawdę uwielbiam reportaże Hanny Krall, wcześniej czytałam Na wschód od Arbatu i też byłam zachwycona.

Krall wie, jak trafić do czytelnika tak, żeby od początku czuł się w samym środku opowieści. Czasem pisze z pozycji obserwatora, czasem w pierwszej osobie, taki monolog, gdzie zapominamy, że w ogóle istnieje reporter. Umie zadawać pytania tak, żeby wyciągnąć maksimum z bohatera. Nie ocenia, obojętne, czy pisze o byłym kryminaliście czy o nauczycielce dorabiającej sobie pisaniem prac magisterskich na zamówienie, czy o młodej kobiecie, która żyje z pożyczania, za to pisze piękne wiersze (a na koniec dowiadujemy się, że ściągnęła je z Ewy Lipskiej).

Gdybym miała wybrać jeden, to chyba byłby to Portret rodziny Z. we wnętrzu. Ale tak na siłę, bo wszystkie są genialne.

Tak że jeśli gdzieś jeszcze trafię na Hannę Krall, to obowiązkowo wezmę.

 

Początek:

Koniec:


Wyd. Wydawnictwo Literackie, Kraków 1981, 152 strony

Seria: Reportaż - Publicystyka

Z własnej półki

Przeczytałam 10 lutego 2024 roku


Niepokoję się. Najpierw Ojczasty szukał drugich okularów, że niby te, których na co dzień używa, są za słabe. Oczywiście te drugie nie są mocniejsze, po prostu coraz mnie widzi. Zlewa mu się.

To jest ta rzecz, której się obawiam najbardziej, moja zmora nocna. Bo co, gdy będzie nie tylko głuchy, ale i ślepy? Jak się porozumiewać z taką osobą??? 

A wczoraj po 17.00 powędrował do kuchni, zapalił światło i usiadł przy stole. Oderwałam się od filmu i poszłam zapytać, o co kaman.

- Daj mi obiad.

No, to było trzy godziny po obiedzie... napisałam na kartce wielkimi literami, że jadł przecież.

- Czyżbym już zapominał o jedzeniu?

Dziś powtórka z rozrywki. Śniadanie jadł o 9.20, a o 11.20 tak samo - przyszedł do stołu zapaliwszy światło. Siedzi. Ja odwalam robotę fabryczną na laptopie przy tym samym stole. Pytam gestem, co chciał.

- Śniadanie!

Niedobrze, niedobrze, niedobrze. 

 

Niedobrze jest też z naszym narodem, jeśli chodzi o ortografię (ale to mnie mniej przejmuje). Z jednego dnia ogłoszenia na osiedlu.

1/ Kartka na drzwiach cukierni - Przyjmę ekspediętkę.

2/ Ogłoszenie na słupie - Znaleziono klucze z brylokiem. Śmieję się do tej pory, jak sobie przypomnę ten brylok.

3/ Też ogłoszenie -  Sprzedam nowy segmęt.

Tak w ogóle to myślałam, że segmĘty to relikt komuny, a tu piszą, że nowy?


niedziela, 11 lutego 2024

Fannie Flagg - Boże Narodzenie w Lost River

Zmordowałam tę Fannie Flagg. Serio mordęga to była. Nie nadaję się do skróconych książek 😂 Cały czas się zastanawiałam, kto pisze te streszczenia i dlaczego autorzy się na to zgadzają. Jack mówi, że z powodu pecunia non olet oraz że mają nadzieję, że kiedyś czytelnik sięgnie po pełne ich książki. No może... choć mnie by akurat zniechęciła ta forma bardziej niż zachęciła 😁

Historyjka banalna - facet słyszy od lekarza, że zostało mu parę miesięcy życia i ze powinien spędzić je w miejscu z lepszym klimatem niż jest w Chicago. Pakuje lary i penaty i wyjeżdża do jakiejś dziury w Alabamie, gdzie wynajmuje pokój z utrzymaniem, zaprzyjaźnia się z miejscowym sklepikarzem, odkrywa pasję malowania, a wreszcie wspólnie z innymi mieszkańcami opiekuje się osieroconą dziewczynką. Aha, i oczywiście choroba płuc mija, a sam Oswald dostaje propozycję małżeństwa, którą przyjmuje z radością. I wszyscy żyli długo i szczęśliwie.  Taka to opowieść bożonarodzeniowa.

Znam Fannie Flagg jako autorkę Smażonych zielonych pomidorów, ale oglądałam jedynie film. 

Wiem jedno - w dupie mam skróty książek 😂 W czasach studenckich znalazłam raz w antykwariacie takie wydanie po włosku i kupiłam, nawet chyba nie wiedząc, o co chodzi - ot, coś do czytania w obcym języku. A grubo potem znalazłam na allegro za taniochę dziesięć takich sztuk po niemiecku (ech, ta moja wieczna nadzieja, że kiedyś się nauczę niemiaszka). Ale żeby po polsku czytać skróty książek, to nie nie nie. Wzięłam ze stolika w bibliotece na Królewskiej i zaniosę... gdzie indziej 😁

Początek:

Koniec:

Wyd. Reader's Digest 2006, strony od 282 do 382

Tytuł oryginalny: A Redbird Christmas

Przełożył: nie wiadomo kto, bo podają cztery nazwiska, ale nie przyporządkowane do konkretnych tytułów

Przeczytałam  8 lutego 2024 roku


NAJNOWSZE NABYTKI

Trzymając się chronologii - w poniedziałek byłam w Klubie Książki i po pierwsze zabrałam trzy sztuki (z czego jedną już przeczytałam), a po drugie zapomniałam wrzucić 5 złotych do skarbonki i czuję się z tego powodu niewyraźnie. Ta kwota to symboliczna odpłatność za udział w spotkaniu i symboliczna nie symboliczna, ale nieładnie. Pani prowadząca przyniosła świnkę dopiero w trakcie spotkania i nie chciałam wstawać z fotela, żeby nie przeszkadzać, a po spotkaniu łaziłam oglądając regały no i wyleciało mi z głowy.


 

A we wtorek pojechałam znów do Mistrzejowic, ze Śmieciarki. Byłam u pani Justyny czwarty raz, zawsze po książki. Więc we wtorek, powtarzam. Po pięć sztuk poniżej. A w środę pani Justyna wystawia węgierski dla początkujących! Ło rany Julek, piąty raz jechać! Ale zlitowała się nade mną, mówi, że niedługo coś znowu będzie wystawiać, a ten węgierski mi przetrzyma 😍 Tak że - zobaczymy.

Zaczęłam Urodziny dyktatora na razie.


wtorek, 6 lutego 2024

Rex Stout - U dveří zazněl zvonek

Nic nie poradzę, lubię te opowieści o śledztwach prowadzonych przez Nero Wolfe'a, a snute przez jego sekretarza Archie Goodmana. Są dowcipne, a przy tym wciągające. Ta powieść nie była przetłumaczona na polski, a powinna, bo Wolfe cudownym fortelem pokonuje FBI. 

Tak w ogóle to nie zdawałam sobie sprawy, że FBI do tego stopnia jest w Stanach świętą krową - a przynajmniej było w latach 60-tych, kiedy powstała książka. Jest tam wyraźnie powiedziane, że ani Biały Dom im nie podskoczy. 

Do Wolfe'a zgłasza się pewna bogata kobieta, za którą FBI chodzi od czasu, gdy wykupiła 10 tys. egzemplarzy książki FBI, jakiego nie znacie i rozesłała do rozmaitych ludzi. Chce, żeby Wolfe wymógł na tej wszechmocnej instytucji, by się od niej odczepiła. Ten ani myśli brać się z FBI za bary... do momentu, gdy kobitka wypisuje czek na sto tysięcy. Jest początek roku, wygląda na to, że co najmniej do jesieni nie musiałby pracować, więc jednak zlecenie przyjmuje. Pecunia omnia vincit, można by powiedzieć 😂

Tylko nie wiem, dlaczego agenci FBI byli tu nazywani G-man.

Początek:


Koniec:

Wyd. Československý spisovatel, edice Spirála, Praha 1969, 170 stron

Tytuł oryginału: The Doorbell Rang

Przełożył z angielskiego na czeski: František Jungwirth

Z własnej półki (kupione z pudełka po 10 koron w Pradze)

Przeczytałam 3 lutego 2024 roku 

 

Osobisty kucharz  Wolfe'a, niejaki Fritz, ma w swoim pokoju 289 książek kucharskich. Ja mam 203, z tą dodatkową różnicą, że Fritz przynajmniej umie gotować 🤣

A skoro już o moich książkach mowa, to byłam wczoraj na spotkaniu w Klubie Książki i wyniosłam z niego trzy nowe 🤣. Znaczy one nie są nowe, no ale wiecie, o co chodzi. Jedna to reportaże Hanny Krall i ta w domu zostanie, druga coś o prowincji, nawet dokładnie nie przewertowałam, a trzecia to scenariusz Volver Almodovara, z czego płynie wniosek, że wkrótce znów obejrzę film. Poza tym - boli mnie głowa, a właściwie tak mędzi, ale umówiłam się znów na odbiór książek ze Śmieciarki w Mistrzejowicach, no to trzeba jechać. Czwarty raz, trasa obcykana. Po drodze zaniosę parę książek od Szyszkodara do jednej z biblioteczek w mojej pieczy.

Myślał by kto, nic, tylko książki. A tymczasem w niedzielę upiekłam muffinki. I jutro rano będę piec znowu.


sobota, 3 lutego 2024

Mariusz Kędziora - Rodzynki studenckie czyli co się wykłada na wykładach

Rodzynki wzięły się stąd, że pojechałam odebrać parę książek ze Śmieciarki (o czym poniżej) i po namyśle dorzuciłam do listy tę publikację, a nawet zaczęłam ją czytać w tramwaju w drodze powrotnej do domu. No i skończyłam, odkładając na chwilę na bok rozpoczęty kryminał po czesku.

Jest to wybór ze strony Joe Monster - prehistoria internetu 😁 Okazuje się, że ciągle istnieje (sprawdziłam).

Niemniej jednak zapowiadane na okładce wybuchy śmiechu jakoś mi się nie przydarzyły - jeden jedyny raz się zaśmiałam w tym tramwaju. A musicie wiedzieć, że jechałam od pętli do pętli (z przesiadką), więc sporo przeczytałam. Chyba mi się już z niczego nie chce śmiać albo co. Tak, obserwuję u siebie lekkie oznaki depresji, jednak mam nadzieję, że z wiosną to minie. Aby tylko.

Ale wiecie co? Ponieważ tam są anegdoty z różnistych uczelni, tom się dowiedziała o istnieniu różnych takich. Na przykład uczelni kształcącej strażaków. I w ogóle jakie dziwne przedmioty bywają na studiach 😂

Ale zacytuję tylko jedną historyjkę, jak rozmawiało dwóch wykładowców na politechnice. Jeden opowiada, jak to na jego wykładzie studenci zajmują się swoimi sprawami, ale przynajmniej udają, że słuchają.

- W pewnym momencie zauważam studenta, który czyta książkę. Myślę sobie, no dobrze, siedzi cicho, nie przeszkadza, pewnie uczy się matmy albo mechaniki płynów, niech się uczy, nie będę robić problemów.

Ale z ciekawości podszedł i zerknął, czego się uczy.

- Tak się wkurzyłem, jak zobaczyłem, co czyta, że wywaliłem go za drzwi.

- A co takiego czytał?

- Mity greckie!

Słuszne oburzenie 🤣

Wyd. Helion, Gliwice 2008, 176 stron

Przeczytałam 1 lutego 2024 roku


NAJNOWSZE NABYTKI

Więc pojechałam znowu do Mistrzejowic czyli ode mnie licząc na drugim końcu świata, już po raz trzeci zresztą do tej samej dziewczyny, po tego Kosińskiego głównie, ale przy okazji Bułhakow (miałam, ale nie mam, nie wiem, co się stało) i te trzy inne rosyjskie. Po czym się okazało, że niejaki Wazow to wcale nie Rosjanin, tylko Bułgar. To chyba pierwsza książka bułgarskiego pisarza, jaką posiadam. A Zbójecką wyprawę Hodży Nasreddina chyba wyniosę do którejś z moich knihobudek - razem z tymi Rodzynkami - bo jak tak zajrzałam do środka to mnie coś nie kusi.

Ale właśnie - a' propos knihobudek. Zaopatrując te trzy, które są pod moją opieką, przywlokłam do domu kolejne... Jedne zawożę, drugie przywożę 😂

I otóż idąc od dołu:

- Reader's Digest wzięłam, żeby przeczytać Boże Narodzenie w Lost River Fannie Flagg i potem oddać

- Akunin zostaje

- Diabelski owoc to kryminał kulinarny, bardzo możliwe, że nic nie wart, ale zobaczymy

- Zamknięty pokój, ale mi się lapsło, że to znalazłam! 

- Miłoszewskiego wzięłam na spróbowanie (degustację)

- a ten Kustosz Karpinowa to drugi kryminał MON-u w serii Labirynt, który mam, no i pytanie, czy to w ogóle jest czytable, ale zobaczymy. Jakość wydania tygrysowa, no i 120 tys. nakładu...

 

Dawno nie byłam w Pepco i wczoraj zajrzałyśmy z córką, a tam pełne półki na Wielkanoc już. Nie oparłam się tej owieczce. Skrzaty już czas powoli chować. Ale ten czas leci, toż to niedługo Praga będzie 😉

Niby choinkę wypadałoby rozebrać, uświadomiłam sobie widząc sąsiadkę wracającą z kościoła z zapaloną gromnicą - ale nie chce mi się na razie. 

W czwartek była pani doktor u Ojczastego, obsłuchała go i stwierdziła, że jest zdrowy, więc wypadałoby urządzić mu kąpanie, bo w poprzednie dwie soboty bałam się. Ale jak wspomniałam, nic mi się nie chce. A już zwłaszcza zmienić mu pościel, to okropnie męcząca robota.

No dobrze, to już powiem, głowa mi szwankuje, jak zwykle. Chyba to odłożę do jutra. A dziś będę robić NIC.

 

PS. Przypomniał mi się jeszcze jeden rodzynek. 

Wykładowca:

- Przed uczelnią widziałem, jak jacyś świadkowie Nivei rozdają gadżety za darmo.