czwartek, 28 stycznia 2016

Michał Rożek - Wit Stwosz

A tak jakoś, zachciało mi się dowiedzieć czegoś więcej o Wicie Stwoszu - o którym wiem już niemało. No ale prof. Rożek to firma, więc pewnie pogłębię znajomość. No i... tu przerywnik.

Ja to chyba jakaś nienormalna jestem. Taka zadowolona z życia :) Tak mi dobrze, takie mam luksusowe życie! Mam taką cudowną pracę, poza tym robię sobie co chcę, od kilku lat nie muszę się już martwić, czy córka była w szkole, nie pada deszcz, a nawet jak pada, to też piknie, I'm singing in the rain :) Jadę sobie tramwajem i uśmiecham się... do życia właśnie. Jest tak pięknie! Ociepliło się i nawet ja, zmarzluch, mogłam wczoraj wystąpić w nowym płaszczyku, co to nie wiadomo czy jest jeszcze na zimę czy już na wiosnę, ale mi się spodobał :) Wracałam do domu około 22.00 - na piechotę, bo fajnie było się przejść bez pośpiechu, pomyśleć. Zwłaszcza że pod wrażeniem fajnych, dopiero co spotkanych ludzi, małżeństwa muzyków jazzowych, on Włoch, ona z Tajwanu. Pytam, jak się poznali - na fejsbuku :)
Z imprezy w pracy zostały pokrojone wędliny i kolega wcisnął mi siatkę z tacką, choć ich nie jem. To córka zje - akurat :) Szczęśliwym trafem na przystanku tramwajowym zobaczyłam brodatego gościa, grzebiącego za puszkami w koszu na śmieci. Trochę z obawą, że może go urażę, ale zaproponowałam tę siatkę z intensywnie pachnącą zawartością - przyjął z uśmiechem :) A ja zadowolona, że pozbyłam się strupa :)
A teraz rosół sobie cichutko pyrka - podejście nr 4, oprócz kurczaka kacza noga, skoro je rzucili w Lidlu. Opaliłam też cebulę nad gazem i dodałam, choć ze strachem, że rosół w rezultacie będzie gorzki... no, zobaczymy :)
Córeńka śpi po ciężkiej nocy :) w domku spokój, dziś mam wolny dzień (znaczy się Dzień Brudasa), no - po prostu - życie jest piękne!
(hm... co się rypnie?)

Tak sobie tu gadu-gadu, bo normalnie aż mi się pisać o tym Rożku nie chce.
W ŻYCIU NIE WIDZIAŁAM TAK FATALNEJ KSIĄŻKI! ZERO KOREKTY!

A z tej serii zakupiłam kilka:


Teraz się obawiam, że w każdej będę miała do czynienia z podobnymi kwiatkami.
Na okładce tak:

Ale okładka nie miała znaczenia, bo po prostu chciałam WIEDZIEĆ WIĘCEJ, więc wzięłam z Taniej Jatki bez namyślania się.
Ja pierdykam! Serio, nie przesadzając - co drugie zdanie byk, a nieraz i dwa byki.
Wygląda na to, że nie przeczytał maszynopisu (Rożek nie używał komputera) przed posłaniem go do druku ani autor ani NIKT z wydawnictwa. Gdyby nie data wydania 2014, myślałabym, że wyciągnięto notatki do planowanej książki z jakiejś szafy już po śmierci autora i dawaj, drukujemy. Ale Rożek zmarł przecież w 2015 roku, a przedtem chyba nie chorował jakoś specjalnie, w sensie, że jego śmierć była (przykrą) niespodzianką. Więc oddawał Wita Stwosza do wydawnictwa świadom tego, co robi. Może Mu obiecano porządną korektę?
Niestety wydawnictwo PETRUS korekty nie stosuje. Zajrzałam, nie ma takiej rubryki. Jest redakcja i skład - Wydawnictwo PETRUS. Wszyscy czyli nikt. Honni soit ten zakichany PETRUS! Ludzie, to wprost niewiarygodne. Na początku pomyślałam, żeby podkreślać błędy, ale szybko okazało się, że musiałabym cały tom pokreślić. Poza zwykłymi literówkami (których zresztą nie widzę powodu lekceważyć) liczne powtórzenia, źle skonstruowane zdania, niezgrabne akapity... koszmar.

Jest to tym dziwniejsze, że w nowym numerze ALMA MATER czytam właśnie wspomnienie o prof. Rożku i oto - w środkowej kolumnie:
Hm.

Odradzam!
A merytorycznie - rzecz okazała się głównie cytowaniem i wyjaśnianiem Pisma Świętego i rozmaitych apokryfów, związanych ze scenami ukazanymi w dziełach Stwosza. Ja jestem cierpliwa przy krakowskich lekturach, ale przyznam się - nudziło mnie to.
Zysk wyniesiony z lektury - zapamiętałam, dlaczego gromnica tak właśnie się nazywa :)

Godzi się przypomnieć - używając ulubionego zwrotu Rożka :) - niekonsekwencję w podawaniu tekstów łacińskich, raz są przetłumaczone na polski, drugie raz nie. To też błąd.
Ech. Aż się boję, co będzie przy lekturze innej jego książki, WIELCY POD WAWELEM, też wydanej przez PETRUSA.

Początek:
Koniec:

Wyd. PETRUS Kraków 2014, 306 stron
Seria: WIELCY LUDZIE NAUKI I KULTURY
Z własnej półki (kupione w Taniej Jatce na Grodzkiej za 12 zł)
Przeczytałam 24 stycznia 2016 roku



NAJNOWSZE NABYTKI

Ja to sobie zawsze wynajdę zajęcie. Zwłaszcza wycieczkę krajoznawczą (po ciemku). Na portalu OXL czy jakoś tak zobaczyłam książkę o Warszawie z serii A TO POLSKA WŁAŚNIE. Za 9 zł. Napisałam. W Hucie, kurka wodna. No ale dobrze. Umówiłyśmy się na wtorek około 17.00. Badam sprawę na jakdojade.pl i zgodnie z instrukcją jadę dwudziestką, na Lubicz przesiadam się do czwórki i wysiadam przystanek za placem Centralnym. I zagłębiam się w te liczne osiedla, słabo zresztą oświetlone, a o kolejności numeracji to już nie wspomnę. Ruchu prawie żadnego, przemykają nieliczni przechodnie. Ciemno. Ktoś wraca z pracy i zapala światło, emeryci włączają Teleexpress (hm... istnieje to jeszcze?). Szklana pogoda :) Zresztą w wielu oknach mrok. Chodzę, szukam osiedla Szkolnego dajmy na to 12/7. Zasięgam informacji w kiosku. Sami mieszkańcy nie za bardzo się orientują w tym gąszczu. Wreszcie znajduję. Domofon. Odzywa się kobieta.
- Ja po książkę.
- Jaką książkę???

W końcu:
- Niech pani wejdzie.
Wychodzi z mieszkania na klatkę i dobitnie oznajmia, że ona niczym nie handluje. Całkiem jakbym ze skarbówki przyszła.
Więc przepraszam. Przed blokiem klnę (w myślach) na dziewczynę, która podała mi ten adres - widać urządza gratisowo rozrywkowe spacery dla ludzi z drugiego końca miasta. Znajduję latarnię, wyciągam kalendarzyk i sprawdzam, czy aby nie 7/12. Nie, wyraźnie 12/7.
I tu mój wzrok pada na nazwę osiedla.
Hm.
Skąd ja wytrzasnęłam to Szkolne?
Sportowe przecież, 12/7 :)
Dawaj, nowe poszukiwania. Jeszcze trudniej. W końcu lokalizuję dwunastkę - ma dwie klatki, na drzwiach nie napisano, które mieszkania w której. Domofonuję siódemkę w pierwszej klatce, nic. Przechodzę do drugiej, nic. Wracam do pierwszej, nic. Znów do drugiej, nic.
Osz.
A tu podjeżdża samochód, wysiada dziewczyna i pyta, czy ja po książkę. Przeprasza, że korki. Wyciąga nosidełko z dzieckiem, pomagam jej dźwigać torby, z otwartych drzwi mieszkania wypada bardzo towarzyski york i koniecznie chce mi się wdrapać po nodze :)
No, mam książkę.
Trochę zachodu z tym było, ale jest w idealnym stanie, jak nowa.
Voilà!
Takem se spędziła styczniowe popołudnie i część wieczoru. Bo zanim wróciłam do domu przez dokładnie całe miasto, to trochę zeszło.
Ale obiecuję sobie, że tam wrócę. Gdy dzień będzie dłuższy. Nawet odkryłam teatr ŁAŹNIA wśród tych domów. Dziewczyna twierdzi, że miło się mieszka, jest spokój, wokoło sami emeryci.

No a gwoli kronikarskiej dokładności, to wyhaczyłam jeszcze ruski film za dyszkę:
i do kolekcji polskiego filmu dwa seriale po piątce:
Dobre, bo płaskie, mało zajmują miejsca :)


W TYM TYGODNIU OGLĄDAM

We wtorek obejrzałam jeno 7. i 8. odcinek rosyjskiego serialu RIEŁTOR (Риэлтор), reż. Aleksandr Chwan, 2005.
W planie był co prawda RUDOBRODY Kurosawy, bagatela, ponad 3 godziny, ale ze względu na lekkie zmęczenie po powrocie z Nowej Huty ta projekcja została przełożona na dzisiaj :)
Poniedziałek i środa - nic, no bo pracuję do późna, prawdaż. I spacerki sobie urządzam :)

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Borys Bałter - Do widzenia chłopcy

Tytuł kojarzył mi się bardzo dobrze, bo z pieśnią Okudżawy. Ciągle nie wiem, czy ona miała jakiś związek z powieścią, czy nie.
Tu jest klip z tą piosenką w innym wykonaniu i wykorzystaną w innym filmie:

A tu wykonanie autorskie:


Nie może zabraknąć stałego punktu programu czyli półki z książką :)
I bardziej ogólnego rzutu okiem...

Na okładce napisano tak:
Nie ma tu wzmianki o tym, że powieść przetłumaczono na kilkadziesiąt języków.

Słuchajcie słuchajcie! Znalazłam link do artykułu na temat Bałtera, ale dostęp jest tylko dla zarejestrowanych na portalu. Rejestruję się więc i dochodzę do rubryki PŁEĆ. Jest lista wyboru:
- M
- K
- INNE

Bo skonam! Nie przypuszczałam, że tego dożyję...

Powieść jest przeurocza! Historia chłopców kończących szkołę w małym krymskim miasteczku i przyjmujących propozycję kontynuowania nauki w wojskowej uczelni, mimo że to koliduje z ich poprzednimi planami i implikuje rozstanie z dziewczętami. Narratorem jest Wołodia (którego w filmie zagrał Jewgienij Stiebłow, bardzo go lubię od czasów JA SZAGAJU PO MOSKWIE), jeden z trzech przyjaciół - ten, który przeżył.
Delikatnie opisane pierwsze miłości, pierwsze zmagania z głosem obowiązku, a nad wszystkim unosi się cień nadciągającej zagłady.

Wiele razy sztukę powstałą na kanwie powieści wystawiano na deskach teatrów, tutaj jest wywiad (po polsku) z autorem inscenizacji z 2010 roku.


Początek:
Koniec:

Wyd. ISKRY Warszawa 1965, 245 stron
Seria: Biblioteka Powszechna
Tytuł oryginalny: Do swidania, malcziki (До свидания, мальчики)
Przełożyła: Zofia Dudzińska
Z własnej półki (kupione na allegro 2 kwietnia 2014 roku za 2 zł)
Przeczytałam 16 stycznia 2016 roku


Oczywiście obejrzałam też film.
Nie rozumiem, co oni tu piszą na Wikipedii, że film nakręcono na podstawie powieści TROJE IZ ODNOGO GORODA...
Ach, już doszłam :) Tak się pierwotnie nazywała powieść z 1961 roku, a w następnym roku autor ją przerobił i dał tytuł pieśni Okudżawy. Wszystko jasne, pieśń była pierwsza ;)

Z trudem znalazłam na You Tube, bo przede wszystkim wyświetla się serial pod tym samym tytułem, ale nie związany z książką Bałtera. Jednak jest, w całości:


Film jest z 1964 roku, a więc zekranizowano powieść natychmiast, ale ponieważ reżyser Michaił Kalik wyemigrował potem do Izraela, film powędrował na półkę i wyszedł na ekrany w pełnej wersji dopiero w końcu lat osiemdziesiątych.



CRACOVIANA

Fejs się do czegoś jednak przydaje. Po jakimś tam śladzie weszłam na profil Krowoderskiej Biblioteki Publicznej, a stamtąd na Krakow.Czyta.pl
I oto, co odkryłam:


Jest tam jeszcze pięć półek więcej.
Inna sprawa, że część tych książek, sądząc po okładkach, to romanse dla pań :) żeby nie powiedzieć, jak przed wojną, dla kucharek :)


A tu jest zdjęcie specjalnie dla Dziopy z Podgórza, w związku z naszą rozmową na ostatnim odczycie w Towarzystwie... ona wie :)
Dobrze kojarzyłam, że już to widziałam :)



NAJNOWSZE NABYTKI

Najpierw książka, o której zapomniałam donieść. Przywiózł mi ją Ojczasty (na moją prośbę, bo chciałabym przeczytać), gdy przyjechali na święta. Wiadomo, że już u mnie zostanie :) A więc nabytek jeszcze zeszłoroczny.

Potem nadszedł zakup z allegro. Właściwie miałam odebrać osobiście, ale po kilku przymiarkach, niesprzyjającej aurze i w końcu refleksji, że po ciemku to lepiej się nie błąkać gdzieś za Borkiem Fałęckim - poprosiłam panią o przesyłkę.
No i przyszło.
I jak wyglądało w środku?
A tak:
Ktoś tu ostro zakuwał do egzaminu...
Atoli jednakże wolałabym, żeby informacja o tych zakreśleniach (obecnych w całej książce, poza ostatnim rozdziałem poświęconym konfucjańskim i buddyjskim inspiracjom w kinematografii azjatyckiej) była zawarta w opisie na allegro, prawda?

A tu jest jeszcze jeden nabytek, z cyklu "psim swędem" czyli podarunek z UJ:
Przywileje przywilejami, ale komentarze! Te są prawdziwie interesujące i stanowią większość tekstu!

To tyle. Jeszcze byłyśmy w sobotę u Dziadków i czyniłam tam poszukiwania Jądra ciemności, albowiem, jak o tym niżej, obejrzałam Czas Apokalipsy i nabrałam chęci na zapoznanie się z literackim pierwowzorem... no, nie znalazłam. Ojczasty mówi, że wywoził Conrada do swojej drugiej żony (a, to taka rodzinna historyjka, kiedyś może przy innej okazji opowiem) i już oczywiście nie przywiózł z powrotem. Ale ja jeszcze wcześniej kilka tomów zabrałam do Krakowa, więc jest opcja, że to nieszczęsne Jądro stoi u mnie... tylko problemik, bo te kilka tomów, poza oprawioną Smugą cienia, upchnęłam pod sufitem na regaliku, przed którym teraz stoi choinka, no i nie mogę sprawdzić. Poczekamy na Gromniczną, zobaczymy :)



W T(AMT)YM TYGODNIU OGLĄDA(ŁA)M

1/ cudowny film węgierski LIZA LISIA WRÓŻKA (Liza, a rókatündér), reż. Károly Ujj Mészáros, 2014
Komedia romantyczna :)
Trailer z angielskimi napisami:


Liza właśnie skończyła 30 lat i chciałaby wreszcie poznać miłość swego życia. Cóż, kiedy każdy poznany mężczyzna ginie nagłą śmiercią. Policja zaczyna podejrzewać dziewczynę o morderstwa, a jeden z policjantów wynajmuje pokój w odziedziczonym przez Lizę zapuszczonym mieszkaniu...
Wartością dodaną były węgierskie dialogi - wiecie, że podoba mi się ten język, choć kompletnie nic z niego nie rozumiem?
8/10

2/ film brytyjsko-amerykański NIEZWYKŁY DZIEŃ PANNY PETTIGREW (Miss Pettigrew Lives for a Day), reż. Bharat Nalluri, 2008
Trailer:


Akcja filmu dzieje się w latach 30. ubiegłego wieku. Panna Guinevere Pettigrew, guwernantka z Londynu w średnim wieku, zostaje niesłusznie wydalona z pracy. Po wielu próbach znalezienia posady rozpoczyna pracę w domu tancerki kabaretowej, panny Lafosse. Poznaje zupełnie nowy świat pełen tańca, śpiewu i gwiazd estrady. Teraz sama może stać się jego częścią.
7/10

3/ nr 36 z listy TOP 250 portalu IMDB - CZAS APOKALIPSY (Apocalypse Now), reż. Francis Ford Coppola, 1979
Nr 34 to Toy Story cz.3 - dziękuję. A nr 35 to Dr Strangelove - nie mam.
Początek:


Adaptacja opowiadania Josepha Conrada "Jądro ciemności". Przeniesiona w realia wojny wietnamskiej historia kapitana Willarda, który otrzymuje misję odnalezienia i zlikwidowania pułkownika Kurtza.
Mam tylko wersję reżyserską, dłuższą o prawie godzinę - a jednak film wcale się nie dłużył, genialny, po prostu genialny.
10/10
Następny w kolejce OBYWATEL KANE.

4/ film włoski IN GRAZIA DI DIO, reż. Edoardo Winspeare, 2014
Widzę, że na Filmwebie ma polski tytuł JAK U PANA BOGA ZA PIECEM. Niech będzie.
Trailer:


Opowieść o kryzysie finansowym, który pociąga za sobą kryzys rodzinny... a może jednak naprawi układ emocjonalny między matką, córkami i wnuczką?
8/10

niedziela, 17 stycznia 2016

Rynek Główny 23. Historia krakowskiej księgarni 1610-2010


Piękny mamy niedzielny poranek, nieprawdaż? No, właściwie już popołudnie, ale nie będziemy się spierać o głupią godzinkę czy dwie. Słoneczko świeci (moja koleżanka z pracy jest tak wyrafinowana, że uwielbia jedynie deszcz, mgłę i zawieruchy, a słoneczny dzień napawa ją obrzydzeniem), śnieg pięknie blikuje, no jest cudnie. Zwłaszcza, że - wbrew swym paskudnym zwyczajom świętowania Dnia Brudasa w weekend - wstałam, umyłam się, ubrałam i udałam na wycieczkę pod hasłem Literacki Kraków. Co przyniosło mi szereg inspiracji. W internecie znalazłam, że jest na przykład Szlak Lema, Szlak Pilcha (ten mnie jakoś nie pociąga) i różne inne. Dałby Bóg, żeby na wiosnę czy w lecie też zwlec się z wyra i ruszyć w drogę.

Czy mówiłam, że z mojej Pragi nici? Zaglądam ci ja na stronkę tego przewoźnika, co to oferował podróż łączoną (autokar + pociąg), w nadziei, że można już zabukować na maj... a tu zonk! NI MA! Skończyło się! Padło na pysk! Ooooo, myślę sobie, tak łatwo mnie nie zniechencom! Nie kijem go, to pałką! Znalazłam na jakimś forum podróżniczym porady, jak to należy pojechać busem do Cieszyna, odbyć tam 15-minutowy spacer przez granicę na dworzec kolejowy po czeskiej stronie, kupić bilet na pociąg do Pragi i wio. I tego się będę trzymać... tyle że te rady były z 2003 roku... ale już mi wskazano pewnego młodego człowieka, który na Czechach i podróżowaniu się zna jak nikt, więc dopytam.

I jeszcze coś z życia nielotów. Wpadło mi do tego głupiego łba, żeby sobie sprawić drona. Nie że lubię puszczać latawce, ale wiecie, aparat foto i zdjęcia (oczywiście Krakowa) z lotu ptaka. Jednakże. Lektura paru artykułów w internecie mocno nadwątliła moje postanowienie. Cosik tam piszą o licencjach, podaniach o zezwolenie na odbycie lotu (z 5-dniowym wyprzedzeniem), opłatach i w ogóle nie nad ludźmi, nie nad domami, nie nad miastem. To kurna gdzie, nad łąką??? Ale po co????
No nic, doczytam, bo to może jakieś złudzenie apteczne :).


Czytam - mało. Malissimo. Ale widać tak trzeba, organizm się pewnie domaga zwolnienia.
Tę pozycję machnęłam tak na szybko, bo przygotowywałam sobie trasę Pitaval krakowski, do której postanowiłam włączyć zbrodnię naprzeciwko ratusza. Jest na ten temat (zamordowania kierownika księgarni Gebethner i S-ka, Ferdynanda Świszczowskiego) rozdział w znakomitej książce Pitaval krakowski Salmonowicza, Szwaji i Waltosia, ale skoro Matras (mieszczący się tam obecnie) sobie zafundował monografijkę, to zajrzałam i tam. Na temat morderstwa były zaledwie dwa zdania, za to Matras chełpi się mianem najstarszej księgarni w Europie. Może trochę na wyrost, bo faktycznie w 1610 roku w kamienicy pod numerem 23 w krakowskim rynku Franciszek Jakub Mercenich otworzył księgarnię (jako że budynek należał do rajcy Ludwika Kromera, zwano go kamienicą Kromerowską - z dużej litery, państwo autorzy!), ale już w 15 lat później żadnej księgarni w tym miejscu nie było, a od 1791 roku działała tu cukiernia Wielandta. I dopiero w 1872 wróciły księgi pod tę strzechę :)

Gebethner i S-ka działał jako filia warszawskiej księgarni od 1875 roku i znacząco wpływał na życie kulturalne w Krakowie. W okresie okupacji była tu czynna księgarnia niemiecka (Deutsche Buchhandlung), ale zaraz po wojnie do lokalu powrócił Gebethner - nie na długo jednak, bo wkrótce firmę upaństwowiono. Przez czterdzieści lat działał tu Dom Książki, pod kierownictwem Aleksandra Słapy, którego urokliwe wspomnienia z dzieciństwa i młodości można przeczytać w Kopcu wspomnień. No a w roku 1998 zagościł w parterowych wnętrzach kamienicy Kromerowskiej Matras.

Któremu mam za złe. Niesłusznie. Wszak oni sprzedają, ale ja nie muszę kupować. Tymczasem na mózg mi padło i kupiłam za ponad 70 zł Tate, jedziemy do Krakowa!, które w chwilę później można było nabyć gdzie indziej za złotych 40. Faktem jest, że od tej pory tylko oglądam tam książki, a kupować idę gdzie indziej :)




Wstęp im napisał prof. Krawczuk, więc myślę, że dostał spory rabat na następne zakupy :)

Początek:
Koniec:

Wyd. MWK Warszawa 2010, 96 stron
Z własnej półki (kupiona - oczywiście w Matrasie - 25 sierpnia 2011 roku za 5 zł)
Przeczytałam 7 stycznia 2016 roku




NAJNOWSZE NABYTKI

Się sfrajerowałam. Zobaczyłam w Króliczej Jamie pokaźną knigę o urządzaniu wnętrz i jako że interesuję się tematem, a ostatni raz KSIĄŻKĘ z tego działu nabyłam jakoś tak za PRL-u oraz jako że cena była przystępna (15 zł) - kliknęłam na KUP TERAZ.
Niestety, zakup okazał się nietrafiony. Albowiem album nie prezentuje różnych tam autentycznych mieszkań, tylko udziela porad, jak wymalować/wytapetować, jak uszyć pokrowce na fotele, jak ozdobić szablonem meble lub ściany i tym podobne. A ja do robótek ręcznych to mam te, no, dwie lewe.
Tak że postaram się jak najszybciej Mieszkanie twoich marzeń opchnąć.

A przy okazji wzięłam dwie pozycje z działu cracoviana. Podwórko rozpoznajemy, nieprawdaż?
Dycha cała.
Zaś Steny za piątkę... i do końca nie jestem pewna, czy już ich kiedyś nie kupowałam. Katalog mówi nie, ale to jeszcze nic nie znaczy :)

A tu coś miłego za 3 zet:
Z braku laku czyli nieistnienia na rynku historii kina rosyjskiego/radzieckiego całościowej. Może ktoś weźmie i napisze, ale na razie puchy.


W TYM TYGODNIU OGLĄDAM

Marnie, marnie. Tak się nastawiłam na coś w rodzaju slow living, że w rezultacie czas przecieka mi między palcami, a ja - w związku z tym, że do Lidla rzucili po długiej przerwie musujące Lambrusco - tylko piję wino, rozglądam się (z zadowoleniem) po moich półkach - nie martwiąc się zbytnio, kiedy ja to zdążę przeczytać, przeglądam sobie czasopisma wnętrzarskie, których ostatnio ponownie zrobiłam na Grzegórzkach spory zapas (nielegalnie, okazuje się - w jednym z nich znalazłam ostrzeżenie, że sprzedaż aktualnych i archiwalnych numerów czasopisma po cenie innej niż wydrukowana na okładce jest działaniem na szkodę wydawcy i skutkuje odpowiedzialnością sądową, no ale dobra, sprzedaż, a nie kupno), planuję mały remoncik. Bowiem w tym samym czasopiśmie znalazłam inspirację kolorystyczną - tak sobie właśnie machnę dwa kawałki ściany, farbą "Zapach Prowansji". Jako że malowanie i tylko malowanie, bez żadnych dodatkowych zmian, mnie nie rajcuje, postanowiłam również wymienić półki nad łóżkiem (Pan Stolarz jeszcze o tym nie wie, ale będzie miał robótkę) oraz wymienić drzwi do bieliźniarki. Lata temu robiłam szafę w sensie umocowania dwóch drążków między ścianą a istniejącą bieliźniarką i dokupienia drzwi, takich zwykłych, białych, lamelkowych. Powinnam była od razu zrobić takie same do bieliźniarki właśnie, ale nie miałam piniondzorów. Potem się okazało, że już takich nie można dostać. Teraz mam piniondzory i przypuszczam, że dostać znów można, ale jeszcze się waham, czy nie zrobić drzwi lustrzanych... Pytanie, czy chcę oglądać swoją podobiznę rano i wieczorem (szafa jest w nogach łóżka, może lepiej sobie darować takie traumy?). No, więc takie dylematy. Do wiosny może się zbiorę w sobie, podejmę decyzje i wezwę fachowców :)

W związku z powyższym obejrzałam jedynie:
1/ niemiecką komedię TO NIE MÓJ DZIEŃ (Nicht mein Tag), reż. Peter Thorwarth, 2014
Trailer:


Dobra, sama sobie jestem winna. Ale nie oglądałam niemieckich filmów od lat (z wyjątkiem może NIEBA NAD BERLINEM), więc sobie pomyślałam: komedia hm hm, zobaczmy to niemieckie poczucie humoru...

Pedantyczny i spokojny pracownik banku, Till Reiners (Axel Stein), jest znudzony swoim poukładanym życiem, a jego praca i drobnomieszczański styl życia działają mu na nerwy. Wszechobecny marazm odbija się także na małżeństwie Tilla. Sytuacja zmienia się, gdy na filię banku, w której pracuje mężczyzna, napada gangster, Nappo (Moritz Bleibtreu). Nappo, chcąc poprawić swoje finansowe położenie, dokonuje rabunku i porywa Tilla jako zakładnika.
5/10

2/ kolejne dwa odcinki (5 i 6) serialu rosyjskiego RIEŁTOR (Риэлтор), reż. Aleksandr Chwan, 2005
Diabli wzięli serial na You Tube (konto usunięte z powodu wielu powiadomień o naruszeniu praw autorskich przesłanych przez osoby trzecie)

3/ czeski film JEDNA RĘKA NIE KLASZCZE (Jedna ruka netleská), reż. David Ondříček, 2003
Cały film po polsku:


Standa jest pechowcem, przeznaczenie naigrywa się z niego, a on nie robi nic, by zapobiec nieszczęściom. Właśnie wychodzi z więzienia i ma nadzieję, że karta się odmieni i wreszcie wyjdzie na prostą. Jego były szef jest mu winien pieniądze, warunkiem otrzymania ich jest milczenie. Niestety spotyka Andrzeja, który jest jeszcze większym nieudacznikiem niż on sam. Próbują oni odzyskać pieniądze Standy od Zdenka. I tu napotykamy na kilka ciekawych postaci, mianowicie samego Zdenka (prowadzi wegetariańską restaurację, która jest tylko przykrywką), jego żonę (despotyczna maniaczka zdrowego życia) oraz dwójkę ich dzieci: syna (lubi przebierać się w ubrania siostry) i córkę (konstruuje ciekawe urządzenia, w jeszcze bardziej interesującym celu). Dochodzi jeszcze wątek prezentera telewizyjnego i jego córki, którzy odgrywają dość znaczną rolę w tej typowo czeskiej komedii.
6/10


Dobra, idę otworzyć następną butelkę. Jak się nie skończy w Lidlu to Lambrusco - wpadnę w nałóg. Z drugiej strony, czerwone wino działa odchudzająco... pod warunkiem, że nie zakąszamy. Więc do obiadu piję teraz wodę (ja! wodę! fuj!), a wińsko do... no, do komputera, do lektury, do projekcji :)

poniedziałek, 11 stycznia 2016

Andrzej Kozioł - Alfabet krakowski

Ponieważ książkę kupiłam rok temu, wypadało po nią sięgnąć :)
Zauważcie, jaki ma sprytny tytuł. Ciągle się człowiek zastanawia nad deklinacją, czy Kozła czy Kozioła - a tu kawa na ławę i wszystko wiadomo!

A' propos deklinacji. Michał Rusinek opowiadał, że zadzwoniono do niego i spytano, czy rozmawiają z Michałem Rusinek. On na to:
- Tak, ale ja się deklinuję.
Błyskawiczna odpowiedź:
- To ja zadzwonię później.

No, tośmy się pośmiali, a teraz poważnie. Nawet bardzo poważnie. Gotuję mianowicie rosół. Po raz drugi w życiu. Jest na ogniu około godziny, przed chwilą uchyliłam pokrywki i co poczułam? No zapach rosołu właśnie! Jest dobrze, lepiej niż poprzednim razem, tak trzymać :)
Córka mię tu ostatnio pytała, z czym ma jeść kanapki, bo już jej się wszystko znudziło. No, mamy przecież książkę o kanapkach, to sobie tam poszukasz, odpowiedziałam i następnego ranka, przed wyjściem do pracy, zaczęłam przeglądać kucharskie książki. Ups. Nie ma o kanapkach, coś mi się pomerdało. Ale jest pozycja pod tytułem Zapiekanki, to w sumie też może się przydać. Okazało się, że nie, nie pasi jej... sama jednak zaczęłam przeglądać i ho ho, kto wie, czy w najbliższym czasie czegoś nie wykombinuję! Same odchudzające rzeczy, np. ziemniaki z sosem majonezowym.
Zaraz mi się żal zrobiło, że tyle tych książek stoi u mnie i wcale z nich nie korzystam. Inna sprawa, że mam strasznie zapuszczony piekarnik po latach i z tego powodu rzadko z niego korzystam, nie chce mi się na toto patrzeć... chyba jedyny na niego sposób to kupić nową kuchenkę :) najlepiej taką z bajerami, z grillem, termoobiegiem i diabli wiedzą co tam jeszcze nawymyślali od czasów, gdyśmy tę Ewę kupowali. Na początku mieliśmy kuchenkę odziedziczoną po poprzednich lokatorach i dopiero po długim czasie, przed planowanym remontem i wymianą, przyszło mi do głowy zajrzeć do szuflady, która była na dole pod piekarnikiem. A tam - odkrycie! Ziemniaki sobie pięknie rosną :) Zapomnieli Ślusarczyki je zabrać :) No a ze mnie przednia gospodyni, wiadomo.

Tymczasem wróćmy do Kozioła.
Stoi koło łóżka i nie ma siły, będzie stał tam nadal, bo niby gdzie wyemigruje? Mam co prawda zrobić jeszcze regalik koło biurka, ale coś mi się nie chce za to zabrać, Pan Stolarz ma odmienną koncepcję od mojej i nie wiem, jak go przekonać.


Wyjaśnienie wydawnictwa:
oraz wyjaśnienie autora:

Oto wspomniana wyżej sprawiedliwość według Estreichera:

Alfabet krakowski to tak: można go przeczytać, można sobie darować, nic się złego nie stanie. Autor ciągle wraca do swych ulubionych tematów (jak drobny handel i przedsiębiorczość, które padają na pysk) i rejonów - oczywiście Zwierzyńca. Kto czytał inne jego książki, zna to już na pamięć. To swego rodzaju elegia na cześć odchodzącego w niebyt dawnego Krakowa, często zresztą z czasów PRL-owskich. Trochę o krakowskich postaciach, trochę o dawnych nazwach i wyrażeniach, które dziś już mało kto pamięta. A to o grzybku do cerowania, a to o gównie Lenina, a to o okrągłych lusterkach z podobizną BB (pamiętam!), a to o krakowskich dziwakach, a to o gruźliczance, tradycyjnie o Barze Na Stawach i o kindrach...

Lektura na zimowe niedzielne popołudnie.

Początek:
Koniec:


Wyd. Wydawnictwo WAM Kraków 2009, 191 stron
W własnej półki (kupione 19 stycznia 2015 roku)
Przeczytałam 3 stycznia 2016 roku



NAJNOWSZE NABYTKI
Wchodzę ci ja na stronę Księgarni Akademickiej, a tam wśród nowości trzeci tom Historii kina! Kompletnie się go nie spodziewałam tak szybko. Zaszłam do Bonito.pl sprawdzić, ile taniej można go tam nabyć, a tymczasem jest niedostępny. Zajrzałam więc na allegro... i był... u jednego jedynego sprzedawcy, za to z Krakowa :) Tak więc w piąteczek pofatygowałam się na ulicę Miodową do tamtejszej księgarni:

Nooooooo, trochę to grube było i ciężkie :) Pan proponował mi dwie siatki dla pewności, ale udało się wepchnąć tomiszcze do torby:

Proszę bardzo, oto dowód na to, ile ma stron:
Zapłaciłam 49,50 zł.
Czego nie mogę pojąć, to dlaczego każdy tom jest wydany inaczej. Kino nieme w miękkiej okładce. Kino klasyczne w twardej okładce. Kino nowofalowe w twardej okładce z obwolutą. Jak wobec tego będzie wyglądać tom ostatni - kino współczesne? Coś już nie widzę innych możliwości :)



W TYM TYGODNIU OGLĄDAM

1/ film czeski DZIKIE PSZCZOŁY (Divoké včely), reż. Bohdan Sláma, 2001
Trailer:


Życie w małej wiosce położonej w północnych Morawach, z dala od wielkiego świata i jego rozlicznych konfliktów, składa się z dwóch elementów - "nicnierobienia" i przesiadywania w barze. Po czterdziestu latach komunizmu pozostały tylko na wpół zrujnowany kościółek, opuszczone obszary rolne, 99-procentowe bezrobocie i bar. Swoją bezradność mieszkańcy wioski maskują poczuciem humoru i nadzieją na... "wydarzenie roku", czyli - zabawę u strażaków. Kaja, syn samozwańczego mędrca wioski, jest nieśmiałym leśnikiem, któremu wpadła w oko Bożka, prowadząca w wiosce sklepik. Jednak dziewczyna skłania się raczej ku Ladzie, lokalnemu dandysowi, naśladowcy Michaela Jacksona. Kaja nie może się z nim równać. Niespodziewanie jednak do wioski powraca jego brat i rozpoczyna się zabawa u strażaków. Następnego ranka nic nie będzie już takie, jak dawniej...
7/10

2/ film nr 33 z listy TOP 250 portalu IMDB - LEON ZAWODOWIEC (Léon), reż. Luc Besson, 1994
Trailer:


Leon jest płatnym zabójcą. W niczym nie przypomina męskiego, twardego i nieposkromionego złoczyńcy. Wręcz przeciwnie: jest cichy, spokojny, na co dzień pije mleko. Pewnego dnia skorumpowana policja zabija swojego dostawcę narkotyków i jego rodzinę. Przeżyła tylko córka, która postanawia zemścić się na zabójcach. To niezwykle trudne zlecenie otrzymuje Leon, u którego młoda dziewczyna znajduje schronienie.
9/10

3/ film polski HISTORIA JEDNEGO MYŚLIWCA, reż. Hubert Drapella, 1958
Film w całości:


Dzieje Stefana, młodego lotnika z dywizjonu 306, który bierze udział w słynnej bitwie o Anglię. Podczas lotu bojowego nad kanałem La Manche jego samolot zostaje strącony. Stefan dostaje się na boję ratunkową, na której przebywa już lotnik niemiecki. Udaje mu się wrócić do bazy i wziąć udział w następnych akcjach bojowych. Ponownie strącony - tym razem nad Francją, po raz kolejny uchodzi z życiem...
5/10

4/ film włoski MIO PAPA' (Mój tatuś), reż. Giulio Base, 2014
Trailer:


Lorenzo pracuje na platformie i schodzi na ląd jedynie, by się zabawić. Któregoś wieczoru poznaje Claudię i wygląda na to, że ich historia będzie miała przyszłość. Jednak Claudia ma 6-letniego syna, któremu ciężko jest zaakceptować obecność obcego mężczyzny w domu.
6/10

środa, 6 stycznia 2016

Andrzej Chwalba - Ostatni salon PRL

Czyli Rzecz o Franciszku Xawerym hrabim Pusłowskim.
Dziopa z Podgórza mi doniosła, że coś takiego wyszło. No, ponieważ to w jakiś sposób związane z Collegium Maius (to przecież prof. Estreicher namówił Pusłowskiego na darowiznę dla UJ), musiałam mieć :)
I wybrałam na pierwszą noworoczną lekturę. Właściwie miała to być ostatnia książka w starym roku, ale gwałtowny globus wywrócił wszelkie plany sylwestrowe - musiałyśmy wręcz przełożyć świętowanie na 2 stycznia :)




Na okładce jak zwykle same superlatywy, po to ona, ta okładka jest :)

Ale tak do końca nie byłam zachwycona lekturą. No bo przeczytać 270 stron i w końcu stwierdzić, że wiele w głowie nie zostało - to raczej nie jest sukces czytelniczy... Wychodzi mi na to, że Chwalba popełnił hagiografię: jego bohater to wzór cnót (lub prawie), ideał dżentelmena, dyplomaty, pedagoga, pana domu. A tak ważna sprawa, jak okoliczności przekazania dorobku Pusłowskich Uniwersytetowi (tego dorobku, którego Franciszek Xawery tak strzegł), ledwo krótką wzmianką skwitowane. I skierowanie czytelnika do innej publikacji, autorstwa Chwalby. No dobrze, ja akurat ją mam i będę mogła zaspokoić swą ciekawość, ale wydaje mi się to nadużyciem w stosunku do czytelnika. Choć oczywiście autor mógł kierować się zasadą, że nie będzie powtarzał tego, co napisał w innej monografii... ale bez tego biografia Pusłowskiego wydaje mi się niepełna.

Zastanawiam się też, czy słusznie Chwalba zrezygnował z szerszych wzmianek na temat homoseksualizmu bohatera. Wspomina się zaledwie o jednym długoletnim przyjacielu. Czy jednak te tłumy młodych ludzi, sportowców, bokserów (do których Pusłowski miał słabość) przewijały się przez jego dom bez żadnych podtekstów erotycznych? I nie chodzi o zaspokojenie chorej ciekawości - przecież mowa o bardzo ważnej części życia każdego człowieka - gdyby był donżuanem w klasycznym stylu, na pewno pojawiłby się cały rozdział o jego podbojach...

Uważam i poważam prof. Chwalbę za jego arcyciekawie napisane tomy Dziejów Krakowa. Może dlatego Ostatni salon PRL pozostawił mi uczucie pewnego niedosytu... a może to jego bohater nie był aż tak interesującą postacią? Ale dobrze, że książka powstała i wypełniła pewną lukę.

Początek:
Koniec:

Wyd. PWN Warszawa 2015, 270 stron
Z własnej półki (kupiona 27 listopada 2015 roku w Bonito.pl za 27,93 zł)
Przeczytałam 2 stycznia 2016 roku



NAJNOWSZE NABYTKI

Jeden tylko :)
Nabyty z narażeniem życia!
Zacznijmy od tego, że w niedzielę rano kaloryfery były zimne. Po dwóch godzinach zorientowałam się, że coś jest nie halo i zaczęłam szukać w internecie. Niestety, znalazłam. Rozszczelniona rura, brak ogrzewania dla Bronowic, Azorów i Białego Prądnika. Prognozy - do wieczora. Jednak dopiero około 20.00 udało się dzielnym panom z MPEC dostać do rury (wcześniej trzeba było odpompować Bóg wie ile gorącej wody, strażacy dzielnie pomagali), a o 3.00 nad ranem zakończyć naprawę. Rozpoczęto powolny rozruch, napełnianie i w rezultacie około 9.00 w poniedziałek kaloryfery zaczęły być letnie. A tymczasem NA POLU minus 15 stopni... Po niedzielnym obiedzie udałyśmy się do swoich łóżek i bardzo przyjemnie, w ciepełku, spędziłyśmy resztę wieczoru :) Pierwszy chyba raz spałam w polarze narzuconym na piżamę... i w skarpetkach. I jakoś się nie spociłam...

A w poniedziałek około 10.00 ruszyłam do Nowej Huty po odbiór Voglera. Nic mnie nie było w stanie odstraszyć od tej wycieczki krajoznawczej. Ani -15 stopni ani niekursujące tramwaje w Bronowicach. Ubrałam się jak na Syberię i OK. No, prawie. Jak czekałam na przystanku przy placu Centralnym to trochę już zaczęłam przymarzać. No i wyprawa ta zajęła mi trzy godziny! Całe szczęście, że rano ugotowałam zupkę, bo bym nie zdążyła do pracy. Ach, gorąca zupka to w zimie podstawa!
Toteż gdy sobie wszystko przemyślałam, zrezygnowałam z odbierania kolejnej książki z allegro w domu właścicielki... gdzieś na końcu świata, tylko innym, za Borkiem Fałęckim bodajże... co gorsza po ciemku, bo dopiero około 19-20 dziewczyna wraca do domu... więc pomyślałam, przemyślałam i przelałam pieniądze za przesyłkę :) Teraz ona będzie musiała maszerować na pocztę :)

Nawiasem mówiąc, podliczyłam nowe książki w 2015... 146 sztuk... o 15 więcej niż udało się przeczytać w całym roku... carramba, trzeba naprawdę przystopować :)




W TYM TYGODNIU OGLĄDAM

1/ film włoski SOAP OPERA, reż. Alessandro Genovesi, 2014
Trailer:


Komedyjka, ale nawet zgrabna, uwiodła mnie swoją niewłoskością, raczej takim brytyjskim sznytem :)
7/10

2/ nr 32 z listy TOP 250 portalu IMDB - BULWAR ZACHODZĄCEGO SŁOŃCA (Sunset Blvd.), reż. Billy Wilder, 1950
Końcówka:


Joe Gillis (William Holden), scenarzysta-bankrut, zaczyna ukrywać się przed mężczyzną, który chce odebrać mu samochód na poczet jego długów. Schronienie znajduje na ulicy 10086 Sunset Boulevard, w rezydencji dawnej gwiazdy kina niemego Normy Desmond (Gloria Swanson). Kobieta łudzi się, że miliony fanów nadal za nią szaleją, dlatego też planuje powrót na ekrany w stworzonym przez siebie obrazie "Salome". Gdy dowiaduje się, że Joe jest scenarzystą, prosi go, aby pomógł jej dokończyć scenariusz. Mężczyzna wie, iż jej dzieło jest kiepskie, jednak nie mając innego wyjścia - głównie z powodu braku pieniędzy - zgadza się na propozycję. Tygodnie mijają, a Joe nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo uzależniony staje się od kobiety...
10/10

3/ film polski DWOJE Z WIELKIEJ RZEKI, reż. Konrad Nałęcki, 1958
Film w całości:


Dzieje skomplikowanej miłości dwojga młodych, których dzieli tradycja. Stary Wiślak nienawidzi Niemców, bo w czasie wojny zabili mu żonę . . . Stary Rang nienawidzi Polaków, bo zabrali mu jego dom w Koźlu . . . Wiślak ma syna Janka, Rang, córkę - Edith. Młodzi poznali się i pokochali. Chcą się pobrać, na co rodzice stanowczo się nie zgadzają...

Ach, młoda Barbara Wrzesińska - nie mogłam jej rozpoznać! A Bogusz Bilewski - jaki przystojniak!
7/10

4/ amerykańska komedia romantyczna MASZ WIADOMOŚĆ (You've Got Mail), reż. Nora Ephron, 1998
Obowiązkowa projekcja noworoczna :)
Trailer:


Manhattan, czasy współczesne. Dwoje nieznanych sobie ludzi pracuje w tej samej branży. On jest właścicielem sieci księgarń obejmujących całe miasto, ona jest właścicielką niewielkiego lokalu, gdzie sprzedaje się książki dla dzieci. Zgodnie z zasadą konkurencji są wrogami. Ale któregoś dnia nawiązują przypadkowy kontakt przez internet - tak rodzi się wzajemna sympatia.
9/10

5/ film japoński SANJURO SAMURAJ ZNIKĄD (Tsubaki Sanjûrô), reż. Akira Kurosawa, 1962
Trailer:


Dziewięciu młodych samurajów zaniepokojonych rosnącą korupcją wśród najwyższych urzędników miasta, gromadzi się nocą w opuszczonej świątyni. Ich spisek zostaje jednak odkryty, zaś kryjówka otoczona. Z pomocą przychodzi im cyniczny samuraj, który przypadkiem obrał sobie świątynię za miejsce noclegu.
8/10

6/ kolejne dwa odcinki rosyjskiego serialu RIEŁTOR ((Риэлтор), reż. Aleksandr Chwan, 2005
Na YT w całości:







Z okazji piątego dnia Nowego Roku podjęłam rezolucję: nie będę już oglądać filmów w poniedziałki i środy,kiedy wracam z pracy przed 21.00. Dość tych wyścigów! Wracam sobie do domu langsam langsam i czytam spokojnie, zamiast ścigać się z czasem. Dziś zarządzenie nie obowiązuje ze względu na święto :)
I w ogóle - spokojniej nieco, bez zrywów, bez paniki, że nie zdążę...