niedziela, 31 października 2021

Fan Vavřincová - Taková normální rodinka

 


Cudna rzecz! Świetnie zrobiłam, że ją kupiłam w pandemicznym zeszłym roku, żeby sobie nieco zrekompensować nie-wyjazd do Pragi. Nabyłam wówczas za jednym zamachem 28 książek 😂 Aż się dziwię, że to przecież tak niedawno, a jeszcze sobie pozwalałam na takie ekscesy - dziś owszem, zaglądam na stronę Ulubionego Praskiego Antykwariatu, ale ani myślę kupować 😁 no skąd brać miejsce na to... Aczkolwiek, jak pojadę w przyszłym roku, to wiadomo, że nawiozę, ale przynajmniej będę ograniczona kilogramami do dźwigania. A z przesyłką wiadomo - sky is the limit 😅 /no i trochę pieniądze/

Teraz tak. Najpierw powstał serial. A nawet jeszcze inaczej - najpierw powstał film telewizyjny według scenariusza napisanego przez Fan Vavřincovą. I tak się spodobał, że widzowie słali tony listów, żeby był ciąg dalszy. Ciąg dalszy powstał - w sumie 8 odcinków - ale z góry zaczęto naciskać na szersze wprowadzenie normalizacyjnej czechosłowackiej rzeczywistości (dzieci do pionierów itd.) i w rezultacie twórcy postanowili na tych 8 odcinkach skończyć. A Fan Vavřincová na fali wielkiego sukcesu serialu napisała książkę. To moje wydanie jest pierwsze właśnie, z 1991 roku, zaopatrzone w zdjęcia z planu. Osiem rozdziałów jak osiem kul w Sarajewie... a nie, to nie to, jak osiem odcinków - a wszystkie przezabawne, naprawdę świetna rozrywkowa lektura.

Spotkała mnie tylko jedna nieprzyjemna niespodzianka: strony 65-80 wydrukowano podwójnie, a za to brak 49-64. Ja co prawda z serialu wiem, co się tam wydarzyło po drodze, no ale 😞 Tak sobie myślę, czyby na czeskim fejsbuku nie zahaczyć w tej sprawie - czy ktoś by mi nie mógł zeskanować czy sfotografować tych brakujących i przesłać. Bo wyobraźcie sobie, że nawet na znanej wszystkim piratom stronie ulož to książki nie ma, buuuu.

Aha, ale zapomniałam napisać, o co tu w ogóle chodzi. Więc - cztery generacje żyją pod jednym dachem: babička pisze kryminały, więc ćwiczy ciągle morderstwa na członkach rodziny (każdy odcinek zaczyna się właśnie taką sceną), maminka ciężko kapuje, ale za to świetnie gotuje i śpiewa arie, tatínek hoduje żółwie i białe myszki, a reszta świata zdaje się go nie obchodzić, starsza córka ćwiczy jogę, jej mąż czyta gazety albo śpi, ich bliźniaki strasznie rozrabiają, więc doczekali się przezwiska Raubíři (bandyci), a młodsza córka ma przyprowadzić do domu narzeczonego, ale boi się, że ten ucieknie, gdy zobaczy jej zwariowaną rodzinkę...

Początek:

Koniec:

Gdy patrzę na moje czeskie półki, sama siebie podziwiam, że miałam taką fantazję, tyle rozmaitych książek nakupiłam. Gdybym miała na tym już skończyć, i tak byłoby czytania na długo. Ale chodzi mi po głowie jeszcze jeden tytuł tej autorki 😅

Wyd. Nakladatelství Česká expedice, Praha 1991, 314 stron

Z własnej półki (kupione 6 sierpnia 2020 roku za 19 koron)

Przeczytałam 31 października 2021 roku


Serialu nie ma na YT - a tu jedynie początek i koniec pierwszego odcinka. Najsłynniejsze zdanie z tego serialu to "Děti moje, to přece není vůbec žádný problém!" Kto ma chęć, może serial obejrzeć na stronie czeskiej tv.

 

Taka sprawa. W piątek Derechcja mnie wcześniej wypuściła z Fabryki, więc zaszłam do osiedlowej biblioteki oddać Kobiety Nowej Huty czy jak to się tam nazywało. A na drzwiach kartka, że będzie remont do 17 stycznia! Ni z gruchy ni z pietruchy! Dziewczyny przyszły do pracy na 12.00 i zastały wiadomość z góry, że zamykają! Już nie mówię o pracownikach, ale jakie lekceważenie czytelników!

No nic, w każdym razie wróciłam do domu po kartę córki (bo u mnie już full) i  napożyczyłam. Betonię już raz miałam, ale tylko fragmenty przejrzałam, może teraz się uda całość przerobić.


SRAM NA INNYCH z wczoraj. I słuchajcie, postanowiłam uprzykrzać życie konduktorom. Pytam, czy zmieniły się rozporządzenia i już nie trzeba nosić maseczki. A jeśli trzeba, to dlaczego nie zwraca pani uwagi temu panu. 


Wczoraj dostałam taką odpowiedź: pan właśnie spożywa napój, jak skończy to założy. SPOŻYWA NAPÓJ! Skąd ludzie taki język biorą, czy oni telewizję oglądają, czy co??? Oczywiście jest to odpowiedź na odwal się, bo pan wsiadł, postawił na stoliku puszkę i pociągał z niej łyka raz na 10 minut, a żadnej maseczki w ogóle nie miał. 

Dziś z kolei na pytanie, dlaczego nie zwrócono uwagi panu, który właśnie wszedł do toalety, usłyszałam, że jak pan wyjdzie to maseczkę założy. Czyli ten sam model odpowiedzi - mają wypracowany 😕 Ja swoje, oni swoje. Oczywiście pan nie założył, ale przecież konduktor po wygłoszeniu tej frazy znika.

Dziś rano przestawialiśmy zegarki 😀

 

Ojczasty pogrążył się w przywiezionej przeze mnie Żeromskiej, ja skończyłam czeską i zaczęłam następną.
 


 

Domofon. Ja znam w Pradze jednego Kosika, czyżby to on tam mieszkał? Fajne nazwiska: Nosek, Narożnik, Huhtala, Kolluch, Hendershot (to brzmi prawie jak Hände hoch - ale to wiecie, mnie się teraz wszystko z niemieckim kojarzy) 😅

A' propos niemieckiego. Na ostatnich zajęciach pan powiedział, że będziemy regularnie robić testy, takie podsumowujące opanowany materiał. Fajnie! Po czym objaśnił, jak ściągnąć aplikację na telefon 😁 Na ten telefon, co go nie posiadam 😁 Ha ha, niech się spodziewa!


środa, 27 października 2021

Dina Rubina - Na Górnej Masłowce

 

Jak już była o tym mowa wielokrotnie, jestem ciućma nad ciućmy. Najpierw książkę pożyczyłam, potem przeczytałam - aczkolwiek dość się zastanawiałam, że jakoś mi trochę znajomo brzmi ta historia, ale uznałam, że pewnie film oglądałam - w końcu Rosjanie wszystkie książki ekranizują - a dziś TADAM tak se jakoś wrzucam 'Dina Rubina' do wewnętrznej wyszukiwarki bloga, a tam co? A tam Na Górnej Masłowce. Dziesięć lat temu raptem. I jeszcze jedna też.

Ale z filmem miałam nosa, bo faktycznie nakręcili, choć chyba nie oglądałam, bo nie posiadam, ale jest na YT, to może obejrzę. Tylko nie wiem, kiedy. Okropny jakiś tydzień, w poniedziałek byłam u tej dobrej pani doktor, co mi boleści zlikwidowała w sierpniu i kazała wrócić porozmawiać o przyszłości. Nie spodobała mi się ta rozmowa i pani doktor już nie jest dobra, bo wręczyła mi na pożegnanie cały wachlarz SKIEROWAŃ. Kieruje mnie na mocze i inne takie (kurczę, muszę do Apotheke po pojemnik), ale przede wszystkim do ORTOPEDY oraz na REHABILITACJE. Nie wiem, kiedy się zbiorę w ogóle do dzwonienia i pytania o terminy - ale nie mam do tego krucafuks żadnej chęci. Jakie kurde rehabilitacje? Przecież ja do pracy chodzę!

Ale dobrze, o tym chwilowo zapomnijmy, w końcu się chyba nie spieszy. Za to dziś za chwilę mamy kolację pożegnalną kolegi, który odchodzi na emerytkę i tak mi się nie chce wychodzić, zresztą nie cierpię takich sztywniackich imprezek w lokalu ęą 😣 Jutro nie pamiętam co, a w piątek niemiaszek, a w sobotę do Dżendżejowa - no i sami widzicie, że CARRAMBA!

Tymczasem czytam po czesku i ścigam się sama ze sobą, bo chciałabym jeszcze w październiku skończyć, bo przecież sobie obiecałam, że będę dwie miesięcznie czytać, a tu powoli idzie. Więc na filmy to już w ogóle nie mam chwili. 

No. Tom się wyżaliła. A teraz wróćmy do Rubinej (Rubiny?). Że już czytałam. I tam w ówczesnym poście jest zdjęcie ruskich filmów świeżo nabytych. Teraz mu się przyglądam i widzę, że od tamtej pory nawet połowy z nich nie obejrzałam! A wydałam kupę kasy. Ale nic to, pocieszam się, że jeszcze zdążę (ha ha zwłaszcza, że teraz głównie czeskie oglądam). Zapasy jednak dobrze mieć, prawda. Można sięgnąć, jak by co. A jak prąd będzie kosztował miliony, to będę chodzić się podpinać do biblioteki 😄 Pewnie kolejki tam będą i zapisy. 

 

To jeszcze raz wracając do Rubinej. Jak to jest, że na polskiej Wiki piszą o niej 'izraelska pisarka' (pisząca po rosyjsku)? Owszem, wyemigrowała do Izraela, ale czy przez to stała się izraelską pisarką? Czy Gombrowicz był argentyńskim pisarzem? A Mickiewicz? Chociaż... Kundera jest chyba uznawany już za pisarza francuskiego - no ale pisze po francusku!


Początek:

Koniec:


Wyd. MUZA SA, Warszawa 2006, 171 stron

Tytuł oryginalny: На Верхней Масловке

Przełożyła: Margarita Bartosik

Z biblioteki

Przeczytałam 23 października 2021 roku

 

Jeszcze tylko fotka z wizyty w ZUS ukochanym. To znaczy z drogi do ZUS ukochanego. Wyobraźcie sobie, że przed pandemią na tym murku - przed biurowcem - było pełno tabliczek z nazwami firm...

Przesyłam Wam też trochę róż na osłodę wieczoru. Też z drogi do ZUS ukochanego.


 

Oraz domofon. Mam nadzieję, że nie powtarzam takiego, który już był - właśnie zobaczyłam, że w poprzednim poście w ogóle zapomniałam dać, no proszę, jakie dziadostwo uprawiam.

 

Oraz film, proszbardzo, zdaje się ze świetną rolą Alisy Frejndlich. I czas lecieć. Ale ale - kto pierwszy skomentuje, ten będzie miał numer 10 000 😍 Co bynajmniej nie oznacza, że się wzbogaci o taką kwotę!


piątek, 22 października 2021

Katarzyna Kobylarczyk - Kobiety Nowej Huty. Cegły, perły i petardy

 

Bardzo pozytywnie. Czytałam i miałam wielką ochotę ruszyć na penetrację nowohuckich zakątków. Inna sprawa, że dzisiejsza Nowa Huta to już kompletnie inne miasto. Miałam też ochotę odwiedzić przyszywaną ciocię (przyjaciółkę mamy, była jakoś powiązana z Dżendżejowem, mama wspominała, że miała jakieś straszne przeboje z tamtejszą teściową bodaj), która tam mieszka i trochę ją podpytać o dawne czasy. Wiem o niej tylko tyle, że pracowała w sklepie, a nieżyjący już wujek to nawet nie wiem, czym się zajmował... Nie mieli dzieci, dziś ciocią (koło dziewięćdziesiątki) opiekuje się jakaś siostrzenica z mężem, przepisała na nich mieszkanie. Bywałam u nich czasami w studenckich czasach, ale nie przepadałam za tym, bo wujek był trochę erotoman (a przynajmniej ja tak to wtedy widziałam). Potem już odwiedziny były coraz rzadsze, czasem telefon. A teraz w pandemii przecież nie odwiedzę jej w domu, nie chcę narażać - choć za tydzień ma urodziny.

Moje związki z Nową Hutą to jeszcze prawie dwa lata wynajmowanego mieszkania na os. Kalinowym. To miejsce zawsze miało bardzo złą opinię, która chyba przetrwała do dziś. Choć ogólnie NH zmienia się i pokutujące przeświadczenie, że to zakazana dzielnica to jedynie dawny stereotyp. Wtedy w każdym razie, w drugiej połowie lat 80-tych, najważniejszy dla nas był Kraków, tam się pracowało, tam się jeździło do kina, a w Hucie to chyba tylko wpadało się do Empiku i do księgarni przy pl. Centralnym. Nie bawiłam się w zwiedzanie, nigdy też nie poznaliśmy się tam z nikim, choćby z sąsiadami. Może i dlatego, że traktowaliśmy to mieszkanie jako przejściowe.

Katarzynę Kobylarczyk już czytałam, m.in. Baśnie z bloku cudów czyli też reportaże nowohuckie. Tutaj bohaterkami są kobiety, ale mam wrażenie, że część z tych tekstów znam? I trochę mnie to męczy, bo nigdzie nie jest napisane, że były gdzieś wcześniej drukowane. Szkoda, że te Baśnie... były z biblioteki i nie mogę sprawdzić. Tak potwierdza się po raz enty prawda, że książki trzeba mieć własne, w domu, pod ręką!

Historie nowohucianek fascynujące, jak całe to powstawanie miasta od podstaw, ta wielka budowa, w której uczestniczyły kobiety, najczęściej uciekające po prostu ze wsi od koszmarnego życia - do kolejnego koszmaru, bo te pierwsze lata to nie był miód... to nigdy nie był miód... dziś nie potrafimy sobie nawet wyobrazić takich warunków.   

Początek:

Koniec:

Wyd. MANDO, Kraków 2020, 272 strony

Z biblioteki

Przeczytałam 19 października 2021 roku

 

SRAM NA INNYCH - łup wczorajszy.

 

Dzisiaj w pracy cudownie, bo byłam tylko ja i Derechcja, niechętna do jakiegokolwiek działania, za to chętna do zamknięcia biznesu o 13.00 - co też nastąpiło. Ale najpierw, ledwo przyszłam, chciałam sobie zapodać jakąś przyjemną, nicnieznaczącą mjuzik, skoro nikomu nie przeszkadzam. O, atmosfera, relaks...

Aż tu nagle - jakże subtelnie dobrana reklama 😂😂😂


Wracając z chodzenia zaszłyśmy onegdaj (pluralis, bo czasem córka łaskawie mi towarzyszy) przepatrzeć półkę w Jordanówce. Pełna dziecięcych i młodzieżówek. Wzięłyśmy pięć sztuk, ale tak: Koziołek do porównania z moimi pojedynczymi zeszytami i podjęcia decyzji, które wynieść z powrotem; Kern do sprawdzenia, czy nie mamy identycznego; Musierowicz etiam; Akademia pana Kleksa do przypomnienia; i chyba tylko ta Jurgielewiczowa do zostawienia w domu. 


A teraz dochodzę do DYLEMATÓW KUCHENNYCH. 

Najpierw o naszej nowej świeckiej tradycji - przy obiedzie oglądamy filmiki na YT. Konkretnie i aktualnie to taki profil Świat Gosi, jednej wariatki (pozytywnej) ze Szkocji, a ja się tak wciągnęłam, że nawet zaczynam w domu mówić tak jak bohaterka. No co, Gosia to Gosia... I oglądamy je w ten sposób, że siedzimy przy stole, a laptop stoi na biurku, powiedzmy jakieś dwa metry od nas. Czyli mały taki dość ten obraz. W związku z tym wpadłam na pomysł wydania piniendzy - coby kupić telewizor taki większy i powiesić go w rogu pod sufitem naprzeciwko stołu (bo tylko tam jest miejsce). Że na nim będziemy te filmiki oglądać i będzie bardziej luksusowo, że takie duże. 

Córka od razu mówi, że to bez sensu i niepotrzebne. Ja argumentuję, że można i coś innego przy innych okazjach tam oglądać, że się może przydać. 

Kolega z pracy natychmiast wyjechał z tezą, że to niezdrowo patrzeć na coś z głową zadartą, że się tworzą jakieś chrząstki czy co (kto by zrozumiał i zapamiętał) i że nie. No sorry, 20 minut dziennie i chrząstki? Zresztą patrzył pod sufitem w robocie, a to przecież w kamienicy, u nas nisko, jak to w bloku, moim zdaniem wcale głowy nie trzeba zadzierać z pewnej odległości...

No i teraz nie wiem, wszyscy przeciwko mnie.

A tu jeszcze kolejna sprawa. Z okazji imienin do mnie dotarło, że mam marzenie/pragnienie (w sumie do tej pory nie wiedziałam). Że chciałabym nową kuchnię. Moja ma ponad 30 lat 😕 O tej kuchni się mówi od jakiegoś czasu, ale zaczyna mi się zdawać, że nie ma na co czekać. Zwłaszcza, że upchnęłabym w niej tę suszarkę na pranie, co to bardzo ją chcę mieć. 

Oj, ale to straszne: i koszt i burdel w domu i nie wiadomo, ile trwa taka wymiana? Najgorsze jest jednak to, że NIE MAM POJĘCIA, JAK BY TA KUCHNIA MIAŁA WYGLĄDAĆ. Ba! Nawet sobie myślę, że skoro już nowa kuchnia, to i nowa reszta (biurko, regały), bo to w jednym pomieszczeniu. Te stare, zapyziałe, dawno pożółkłe wyglądałyby okropnie.

Matko, toż to będą miliony!

A gdybym się uparła przy tym telewizorze, to należałoby jakoś go włączyć w zabudowę, a nie dawać teraz gdzieś pod sufit...

Co robić, jak żyć. Nie znaju.   


wtorek, 19 października 2021

Anita Vandyke - Zero waste. Nowa jakość życia w 30 dni

 

Maaaaatko! Tak się najadłam, że siedzę przed laptopem kompletnie bez sił i nic mi się nie chce. Ale żeby nie mieszać jedzenia z książkami (bo się zatłuszczą), o obiedzie i kuchennych dylematach będzie później.

Tymczasem o zero waste. Kurde, czekałam w kolejce chyba kilka miesięcy na toto, ale zdaje się, że nie warto było 😂 No niby z każdego, nawet najgłupszego poradnika można coś wyciągnąć dla siebie, ale... 

Spodziewałam się tu znaleźć jakieś dobre rady, jak MNIEJ MARNOWAĆ, ale same pierdoły znalazłam. Co ciekawe, to już kolejna książka traktująca o zmianie życiowej, o ekologicznym sposobie życia - gdzie autorka najpierw musi wpaść w czarną rozpacz i wielki dół (nie tylko psychiczny, ale i finansowy), musi zrezygnować z pracy i przewartościować wszystko, żeby dotrzeć czy to do minimalizmu czy wegetarianizmu czy zero waste. Dziwne. Nie da się bez tych tragedii? Nie można do tego po prostu dojrzeć? No nie wiem.

Więc ta Anita rzuca wysoko płatną robotę, bo nagle (w wieku bodaj 26 lat - ależ się długo naharowała, wcześniej przecież musiała skończyć te studia, którymi się chwali - inżynier aeronautyki) stwierdza, że przecież nie może tak spędzić całego życia. I nie, nie, że jednocześnie skłania się w kierunku ekologii, tylko zostają na jednej pensji męża, a mają kredyt, więc zaczyna się oszczędzanie.

A gdy już wpadnie na to, że na ekologii można zarabiać (patrz powyższy poradnik), co prawda dalej trzyma się pewnych oszczędnościowych zasad, ale z drugiej strony ciągle nawija o zakupach w ekologicznych sklepach (KUPUJ WYŁĄCZNIE EKOLOGICZNĄ ŻYWNOŚĆ)... tak tak, teraz sobie widać na to może pozwolić, nie? 

Ta książka to zestaw paru faktów, takich chwytliwych (jak te poniżej) oraz kilkunastu rad, co robić, a tymi w większości można sobie śmiało podetrzeć... no, kosz na śmieci wyłożyć, tylko że kartki mają małe rozmiary, więc i do tego nie posłużą.

To mnie zdecydowanie zachwyciło. Dzisiaj to może już nie, ale jutro stanowczo ruszam do działania, obejdę wszystkie mieszkania w mojej klatce i pozbieram zgody mieszkańców na założenie hodowli dżdżownic 😂 Anita może w bloku, to i ja mogę!

Patrzcie! Jesteśmy krajem rozwijającym się!

To też jest świetny pomysł. W domu należy mieć po 2 sztuki różnych rzeczy na osobę, nie więcej. Dwa ręczniki. Dwa talerze. Proponuję też dwie pary majtek.

Już, zaraz zaczynam! Zdjęcia będę trzymać w chmurze, filmy oglądać na Netflixie (którego nie mam) (o czymś takim jak Spotify to nawet nie ma co wspominać, przecież nie mam też telefonu), dokumenty będę przechowywać w sieci, co tam jeszcze zostało? Na przykład taka propozycja: kompensacja emisji dwutlenku węgla. Nie chodzi o to, żeby nie latać po świecie jak opętani, tylko żeby w zamian dokonać wpłaty mającej na celu zrównoważenie emisji. Taka to i ekologia. Podróżuj z własnym jedzeniem - jeśli masz przed sobą długi lot, napisz do linii lotniczych i poinformuj, że nie będziesz korzystać z posiłków na pokładzie. A linie lotnicze na pewno z uśmiechem powitają twoją bułkę z jajkiem na twardo w bagażu podręcznym 😂 Do sklepu idź ze słoikami i pojemnikami, niech ci tam nasypią i naleją. I tak dalej. 

Owszem, już w wielu supermarketach są towary sypkie luzem, ale i tak je sobie musisz nałożyć do reklamówki... Pewnie jednak w tych sklepikach ekologicznych można i do swojego słoika? Byłam w sumie ze dwa-trzy razy, ceny mnie powaliły na kolana - taka zabawa to dla bogatych, a zresztą my przecież wstajemy z kolan, więc.

Ciekawie wygląda lista priorytetów (w ramach niemarnowania pieniędzy mamy się nauczyć nimi zarządzać). Otóż należy ustalić sztywny budżet na:

1. Kredyt mieszkaniowy

2. Warzywa i owoce

3. Transport (także samochód)

4. Wydatki domowe

5. Spłatę kredytów

6. Oszczędności

7. Kieszonkowe

Pomijam już litościwie te wszystkie kredyty (ile ich jest i na co poszły). Moje pytanie: co wchodzi w zakres wydatków domowych? Bo jeśli rachunki i środki czystości, to czy jemy wyłącznie owoce i warzywa? Muszę się też zastanowić nad udzieleniem sobie kieszonkowego. I na co je będę przeznaczać. Na kino i książki to już wiemy, że nie, mamy Netflix i Kindla. Na kremy też nie, bo autorka podaje przepisy na własne wyroby. Nawet na pastę do zębów (z oleju kokosowego, sody oczyszczonej, olejki z mięty pieprzowej i stewii - jak chcecie proporcje to pytajcie szybko, bo zaraz oddam książkę). Aspiryna? Nie, jak prowadzisz takie zdrowe ekologiczne życie, to cię nic nie boli. O, wiem - na ubrania! Ale uwaga - tylko w second handach i zawsze stosując zasadę: jedno kupujemy, jedno wyrzucamy, tfu, przepraszam, wydajemy.

Dobra, już mi się nie chce pastwić nad tym dziełem. Zwłaszcza, że dzięki niemu wiem już o istnieniu fast fashion. Terminu nie znałam, ale ja mało czytam modowe blogi 😁

Wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2020, 177 stron

Tytuł oryginału: A Zero Waste Life. In Thirty Days

Przełożył: Adrian Markowski

Z biblioteki

Przeczytałam 16 października 2021 roku


A wracając do obiadu. W ogóle nie był ekologiczny! Otóż HURRA HURRA otwarli Lidla! Życie wróciło do utartych kolein! No, a na promocji były spätzle - nigdy nie jadłam, chciałam spróbować - co prawda staram się nie kupować gotowców, ale od wielkiego dzwonu niech będzie 😂

No, a już moja córka, która ciągle się odgraża, że stanie mi za plecami podczas lekcji niemieckiego i uniesie rękę w wiadomym geście (nienawidzi Niemiec, Niemców i niemczyzny, oczywiście za II wojnę i nie pytajcie, skąd jej się to wzięło) - od razu powiedziała, że żadnych szwabskich klusek jeść nie będzie.

A ja miałam bitki w sosie z niedzieli (no tak, było mięso 👎) i ugotowałam te kluski do nich dzisiaj i co? I żarła jak opętana!

Ha ha, na tyle jej się zdały zasady! Dokładkę chciała!

A spätzle były na promocji, że weź dwie - i jeszcze nnie wiem, z czym te drugie będziemy jeść. Za to wiem, że pół kilo klusek opędziłyśmy za jednym zamachem, a na opakowaniu napisane, że to są cztery porcje!

Teraz jeszcze jedna sprawa plus domofon i znikam. Ta jedna sprawa jest taka, że GUPI Filmweb (beznadziejny i bez tego) ni z gruchy ni z pietruchy skasował wewnętrzną pocztę (między użytkownikami). I to tak prawie z dnia na dzień. Zajrzałam tam, żeby zobaczyć, czy czegoś nie trzeba uratować. Ocaliłam kilka wiadomości od czytelniczki 😍 Jak przyjemnie wrócić do takich miłych słów sprzed lat...

Domofon jaki ciekawy (pod jednym numerem trzy różne nazwiska na przykład) i hasta la vista. Następnym razem muszę o jednym pomyśle do Pragi, żebym tylko nie zapomniała!

O kurczę, zapomniałam o DYLEMATACH. Trudno, następną razą. Może mi do tej pory przejdą głupie pomysły?

sobota, 16 października 2021

Siergiej Dowłatow - Skansen

Wiecie, że to NIEWIARYGODNE... 

Pamiętałam, że w rosyjskiej księgarni na Św. Krzyża zaopatrzyłam się w jakiś tomik Dowłatowa w oryginale, a to mianowicie dowiedziawszy się o nim na blogu Kacapa (co to był za blog i czy jeszcze istnieje, oto jest pytanie). Było to w 2010 roku. I nawet ten tomik przeczytałam. Potem jeszcze kupiłam dwa następne, czy w tej samej księgarni, nie wiem - a jest to już od dawna księgarnia świętej pamięci. 

Choć... ze wzrastającą liczbą rosyjskojęzycznych nowych mieszkańców Krakowa pojawiła się chyba jakaś nowa, ale zdaje się wysyłkowa, nie że można sobie przyjść i pooglądać (całe szczęście, bo jeszcze bym coś kupiła!).

Ale niewiarygodne jest to, że w tym samym czasie przeczytałam pożyczone w bibliotekach trzy Dowłatowy po polsku - i kompletnie tego nie pamiętam - teraz się dowiedziałam z własnego bloga 😂 w tym jedna TA SAMA czyli Skansen. Nie jest ze mną dobrze. Ja chyba czytam, bo lubię czytać, samą czynność czytania, nie żeby mi coś w głowie z tego zostało...  

Bardzo mi ten Dowłatow się podoba i mam w planie nie tylko znów pożyczyć te, co przed dziesięcioma laty czytałam, ale i poszukać nowych (jeśli istnieją). Cudowne są te historie z ZSRR i cudownie opowiedziane. To wszystko jest, jak powyżej na skrzydełku napisano, śmieszno-tragiczne, ale ja już do końca życia będę uwielbiać i książki i filmy z tamtych czasów. Koniec i kropka.

Szkoda, że nawet pięćdziesiątki nie dożył pisarz (zmarł na zawał w drodze do szpitala). Szczegółów nie znam, ale alkohol być może się do tego dołożył. Właśnie odkryłam na You Tube trzy filmy dokumentalne o nim, umieszczam je tu, bo jeśli nie obejrzę teraz, to może w przyszłości... Jak wiadomo z doświadczenia, zapisywanie linków na nic się nie zdaje (przykład bloga Kacapa) w przypadku, gdy komputer pada - a taki chyba jest zawsze los komputerów 😏

Chyba każdy z nas ma swój wysoki brązowy płot, za który nigdy nie zajrzał...

 

Związek Radziecki w całej krasie. Klasyka. Tylko czeski Fuczik się na ścianę zaplątał. Gdybym to zobaczyła w filmie, ani bym wiedziała, kto zacz. Odkąd siedzę w czeskim, wiem, kto to był Fuczik - ale żeby wiedzieć, jak wyglądał, to nie 😀



 A to dla mnie taki nostalgiczny obraz wakacyjny, budzi wspomnienia z wczasów FWP.

 

Gdy chodzi o pisarza, każdy przyzna rację - emigracja to klęska. Ale to zdanie, że w obcym języku tracimy osobowość, dotyczy chyba każdego. Nie wiem, co by się musiało stać, żebym się zdecydowała na wyjazd na stałe, na życie w obcym kraju.

 

Pięknie tu Dowłatow podsumował tych, co to nie wiedzieli. Zwłaszcza, gdy czerpali profity...

Początek:

Koniec:

Wyd. AMBER Warszawa 2004, 172 strony

Tytuł oryginalny: Заповедник, Наши

Przełożyła: Maria Putrament

Z biblioteki

Przeczytałam 16 października 2021 roku

 

Półka z moimi Dowłatowami. Cóż, otoczony Doncową, Polakową, Ustinową 😁 No co poradzić - czytam po rosyjsku dla czystej rozrywki, dla śmiechu, dla przyjemności.


A tu te wspomniane dokumenty. Trzeba klikać na YT.

1/ Жизнь нелегка. Ваш Сергей Довлатов | Телеканал "История"  


2/ "Сергей Довлатов. Ушел, чтобы остаться". Документальный фильм. Год 2011

   


3/ «У Бога добавки не просят…» Сергей Довлатов (2011)

  

 

W ostatnich dniach przywlokłam do domu masę darmowych książek z półki w Jordanówce. Oczywiście nie mam na nie miejsca i ogólnie plan jest taki, że jedne przeczytam i z powrotem odniosę, inne zawiozę Ojczastemu (ostatnio przekazałam mu Stąd do wieczności z tego samego źródła, nowiutkie, zostawiła bym sobie, ale ćwiczę siłę woli), jedynie Niziurski się ostanie i może ten Molier, sprawdzę, co tam jest, a co mam w starszych wydaniach... Aha, i ten kryminał po niemiecku 😂 może kiedyś osiągnę taki stopień znajomości języka, żeby go przeczytać (choć wątpię).

 

Domofon internacjonalny.

 

A tu jeszcze trafiłam na francuski film z Annie Girardot z 1981 roku, w rosyjskim dubbingu. Tytuł jego: Жизнь продолжается, zaraz poszukam, co to za jeden. Wszystko by się chciało obejrzeć, nie wiadomo, co najpierw.

  

 Sprawdziłam. To film La vie continue, w reż. Moshé Mizrahi (tego od Życia przed sobą - Oscar!), w Polsce kompletnie nieznany, nie ma ani jednej oceny na Filmwebie - moja będzie pierwsza 😂 Więc idę oglądać!