poniedziałek, 30 sierpnia 2021

Anna Mularczyk-Meyer - Minimalizm po polsku

 Niewątpliwie coś musi być na rzeczy, że sięgnęłam po kolejny poradnik na temat minimalizmu. Nadmiar ubrań, książek, papierów musi mi doskwierać, prawda?

I faktycznie doskwiera. Przy czym gdyby podzielić ten nadmiar na dwa podstawowe działy (ubrania/książki) to okaże się, iż ubrań jest za dużo i jednocześnie za mało (czytaj nie mam się w co ubrać), z czego jasno wynika, że po prostu te, które są - nie spełniają moich oczekiwań. Książek z kolei jest za dużo w stosunku do powierzchni mieszkania, ale znowu żadnych pozbywać się nie chcę. 

Ale wolnego miejsca w domu chciałabym choć troszeczkę...

Przeczytałam pierwszą część poradnika, zachęcona również tym, że autorka mieszka w blokowym mieszkaniu, jak ja - i poradziła sobie z małą przestrzenią.

W jej wypadku porządkowanie i minimalizowanie nie ograniczyło się tylko do rzeczy, ale przeszło jakby na wyższy poziom. A to oznacza minimalizowanie potrzeb także kulturalnych i duchowych. Wszystko zaczyna się od najważniejszego pytania, które trzeba sobie zadać: czego potrzebuję w życiu, co czyni mnie szczęśliwą. Okazuje się, że najczęściej sami tego o sobie nie wiemy.

Autorka potrzebowała CZASU. Choćby na pielęgnowanie rodzinnych i towarzyskich relacji, odkładanego zawsze na później. Potrzebowała wolniejszego tempa życia. Wymagało to podjęcia bardzo trudnych decyzji - na przykład rezygnacji z etatowej pracy, co, trzeba przyznać, jest swego rodzaju heroizmem 😀 Bo nie chodziło o to, by zamienić 10 godzin pracy w firmie na 10 godzin pracy w domu - chodziło o to, by pracować mniej. A więc zarabiać mniej - ale za to mieć CZAS. Dla siebie i innych.

Niższe zarobki nie stały się problemem, gdy ogarnęła już wcześniej minimalizm w kwestii potrzeb i opanowała dawny zakupoholizm. 

Oczywiście to nie jest rozwiązanie dla każdego, nie każdy zresztą mógłby pracować na własny rachunek w swoim zawodzie. Autorka jest tłumaczką i przewodnikiem, więc miała pod tym względem łatwiej (choć i tak wszyscy naokoło się dziwili, że rezygnuje z etatu). Zresztą nie każdy potrzebuje aż takich rozwiązań. Ale generalnie autorka namawia do głębokiego przemyślenia, co chcielibyśmy robić w życiu - i nie odkładać na potem. Ani na weekend, ani na urlop, ani na emeryturę. I podaje jeden charakterystyczny przykład, który wstrząsnął nią osobiście. Był to przypadek jej dentysty, ewidentnie pracoholika. Mieszkał w zabytkowej willi w malowniczej dzielnicy Krakowa, ale do rana do wieczora widział świat tylko przez okno gabinetu w przyziemiu. Nie miał czasu nawet na wakacje. Aż tu nagle znalazł się w szpitalu w śpiączce, a potem zmarł po ciężkiej chorobie. Być może dlatego, że nie umiał zachować równowagi między życiem zawodowym a prywatnym.

Autorka pisze, że jesteśmy ciągle atakowani milionem bodźców również w sferze kulturalnej, duchowej i że również tutaj przydaje się minimalizm. Wszystkiego nie zobaczymy, nie przeczytamy, nie odsłuchamy. Co prawda Rosjanie twierdzą, że owszem, całej wódki świata nie wypijesz, ale starać się trzeba, jednak Mularczyk uważa, że tego rodzaju starania przynoszą kolejne stresy i rozczarowania (i nie mowa tu o alkoholu). Wygaszanie pragnień, taki jest tytuł jednego z rozdziałów. A z tym tez mam problem. Ciągle przecież powtarzam, że muszę przeczytać swoje książki, zanim umrę, obejrzeć filmy...

To mi się pięknie wstrzeliło w taką sytuację. Po powrocie z Pragi chciałam nadrobić zaległości w ściąganiu audycji z czeskiego radia. I oto ZONK - cóż się okazuje? Czeskie radio zlikwidowało możliwość ściągania ich programów - można już tylko odsłuchać online. Bardzo się wkurzyłam, bo przecież chcę ograniczać siedzenie przed laptopem w domu do minimum, podczas gdy takie ściągnięte nagranie mogę sobie odsłuchać o dowolnej porze. 

A potem pomyślałam, że nie ma tego złego... w końcu nagromadziłam już tych nagrań całą furę, to jedyna okazja, żeby wreszcie ich słuchać, a nie zładowywać ciągle nowe 😏

Początek:

Koniec:

Wyd. Black Publishing, Wołowiec 2014, 189 stron

Z biblioteki

Przeczytałam 29 sierpnia 2021 roku

 

Stosunek autorki do książek nie jest moim stosunkiem 😜 Mianowicie pozbyła się większości. Zaczęła od tych dla dzieci i młodzieży. No przecież w życiu bym nie wydała! Mnie do tego baaaardzo daleko! Ale tak na początek właśnie sobie myślę - czy te historie literatury i słowniki pisarzy jest sens trzymać? Skoro wszystko jest w internecie?


 

Byłam u Ojczastego i nie da się ukryć: albo sprzątasz albo się oszczędzasz. Nawet jak usiłujesz doszorować po miesiącu kuchenkę, to pochylasz się do przodu, a nie w pozycji na baczność, tak? Niestety, już wczoraj wieczorem odczułam skutki, a w nocy nie mogłam się ułożyć, żeby nie bolało. Żadnego pucowania w najbliższym czasie!

W Dżendżejowie przed dworcem PKP powstało Centrum Komunikacyjne, jak to szumnie nazwali. Jak widzimy, nie ma to nic wspólnego z minimalizmem. No cóż, pomyślałam, Unia daje - trzeba brać. A' propos, jak tam w Dżendżejowie z LGBT?

Cztery perony dla autobusów, ławki, kosze, zadaszenie, zamykana poczekalnia, WC. Obok parking, 48 miejsc dla rowerów również pod zadaszeniem, znów ławki, zegar słoneczny, kolumienka z płaskorzeźbami... No wypas.

Faktem jest, że kontrast z poprzednim przystankiem autobusowym jest spory 😁

No ale. 

Powstaje oczywiście pytanie, po co to i dla kogo w kilkunastotysięcznym miasteczku? Zajrzałam do internetów, które powiedziały, że będą stamtąd odjeżdżać autobusy miejskie (chyba 2 linie) oraz przewoźnicy prywatni, którzy gdzieś tam jeżdżą na wioski, pewnie tylko busami. Oczywiście nie mam pojęcia, jaki ruch może być w tym miejscu (nie było żadnego w niedzielne popołudnie około 17.00, ale to normalne, w tygodniu jest inaczej). I również oczywiście ciśnie się na usta przymiotnik przeskalowane.

Z drugiej strony baron Haussmann też miał wizję, która wówczas mogła się wydawać mocno przesadzona (o kosztach nie wspominając). A wyszło na jego. Co prawda córka się mało nie posikała ze śmiechu, że porównuję Dżendżejów do Paryża, ale przecież trzeba równać do najlepszych, n'est-ce pas? 

Być może władze miasta zakładają, że ludzie będą wracać do komunikacji publicznej, rezygnując z samochodów. Rzecz jak najbardziej chwalebna, tylko wymagająca czego? No właśnie regularnej komunikacji publicznej, i to nie dwa busy dziennie. Ale małymi kroczkami...

Teraz jeszcze tylko - byłoby dobrze, gdyby ta poczekalnia jednak miała otwarte drzwi, a nie była zakluczona na amen 😁 (no tak, co zrobić z bezdomnymi?) oraz gdyby na drzwiach toalety nie wisiała kartka Nieczynne do odwołania. Bo Centrum Komunikacyjne jest czynne już od miesiąca.

piątek, 27 sierpnia 2021

Maj Sjöwall, Per Wahlöö - Policie pomo pije

 

No to przeczytałam i realizuję plan (że dwie książki po czesku w każdym miesiącu przeczytam) 😀

Jedna z sześciu książek wyszperanych z pudeł po 10 koron w antykwariacie Spálená 53, odkrytym chyba już za pierwszego pobytu w Pradze.

Doprawdy trzeba być mocarnym siłaczem jak ten po lewej, żeby oprzeć się tamtejszym pokusom. Całość składa się z dwóch części: księgarskiej i antykwarycznej, ale obie są ze sobą połączone i płynnie przechodzą jedna w drugą. Tam, gdzie stoi pan w niebieskim, pudła z książkami po 10 koron leżą na podłodze wzdłuż całego korytarza, a w samym antykwariacie jest jeszcze wielki regał w takiej samej cenie, ale tam już nie mam siły przeglądać, to zbyt wiele na mnie 😁

Jeszcze w Pradze machnęłam połowę, co znaczy, że - dobrze się czytało, wziąwszy pod uwagę codzienne wieczorne zmęczenie 😏

Tej szwedzkiej spółki autorskiej czytałam tylko dwie powieści (Człowiek z Saffle i Śmiejący się policjant), coś tam jeszcze po drodze zyskałam, co czeka. A to jest kryminał w oryginale noszący tytuł Polis, polis, potatismos! czyli jakby Policja, policja, purée ziemniaczane, będący po prostu grą słów (chodziło o to, co wykrzyknął pewien malec na widok dwóch policjantów raczących się parówkami na ulicy). Powieść wyszła w Polsce w 2010 roku pod tytułem Morderstwo w Savoyu. Pierwsze szwedzkie wydanie - z 1970.

Maj Sjöwall, Per Wahlöö byli znani ze swych lewicowych poglądów, którym w twórczości dawali jak najbardziej wyraz, krytykując socjaldemokratyczny model państwa. Nie inaczej jest i tutaj. Bohaterem jest jak zwykle Martin Beck z wydziału zabójstw policji w Sztokholmie, a sprawa, którą się zajmuje, to zabójstwo pewnego bardzo bogatego i wpływowego biznesmena. Dużo przy tym gorzkich uwag zarówno na temat samej policji, jak i ogólnie szwedzkiego społeczeństwa, rozwarstwienia ekonomicznego i klasowego, stosunku do imigrantów... Wszystko kręci się wokół pieniądza. Jest to jednocześnie czas ruchu hippisowskiego, czas narkotyków, czas nadziei na coś innego. Ale ta nadzieja istnieje już tylko dla młodych.

Początek:

Koniec:

A teraz - ha ha - niespodzianka! Półka!

Albowiem dokonałam wielkiego, wielkiego wysiłku i WSZYSTKIE książki, które były na podłodze (w ilości 24 sztuk) dostały swoją lokalizację!

Wyd. Odeon, Praha 1987, 250 stron

Tytuł oryginalny: Polis, polis, potatismos!

Przełożył ze szwedzkiego na czeski: František Fröhlich, moim zdaniem bardzo dobrze, choć nie mnie to oceniać... ale gdy wrzuciłam jego nazwisko do googla, okazało się, że był bardzo cenionym tłumaczem z języków skandynawskich i angielskiego, uczył przekładu na uniwersytecie, tłumaczył dla teatru (Ibsena na przykład)

Z własnej półki (kupione 13 sierpnia 2021 roku za 10 koron)

Przeczytałam 26 sierpnia 2021 roku


Ciemno jak wiadomo gdzie, pochmurny dzień będzie widać, więc zdjęcie nieostre, ale musiałam to zdokumentować!

Otóż uwolniłam jedną półkę od kartonowego pudła z rozmaitymi wycinkami oraz część drugiej od stosu czasopism wnętrzarskich.

Żebyście nie myśleli, że ot tak, lekką rączką wyniosłam to do śmietnika... nie będę oszukiwać. Plan jest taki, że czasopisma sobie po jednym przeglądam i odkładam do wyniesienia (więc na razie one tylko zmieniły miejsce pobytu, oczywiście na podłogę, tylko gdzie indziej), a co do pudła... wiem, powtarzam sobie, że skoro do niego nie zaglądałam od nie wiem jak dawna, to mi niepotrzebne... ale jednak zanim wyniosę do papieru, to chcę też przejrzeć, czy nie ma tam czegoś ważnego.

Wszystko to ma związek z moją kolejną lekturą, pożyczyłam mianowicie dwie książki o minimaliźmie. Do grubszego działania przystąpię po przeczytaniu. Ale pierwsze wnioski już mam.

No nic, na razie książki uprzątnięte i do maja przyszłego roku nie powinnam mieć problemu (jeśli wytrzymam bez zakupów w Ulubionym Antykwariacie). Kosztowało to mnóstwo pracy, bo przenosiłam jedne na miejsce drugich - a to oznaczało wpisanie właściwej lokalizacji do katalogu dla każdej pozycji. Poświęciłam na to całe wczorajsze popołudnie i pod koniec już mi było niedobrze od tej roboty, ale zawzięłam się i skończyłam 💪💪💪

Właśnie odkrywam, że książka została sfilmowana, ale chyba nie będę szukać tej ekranizacji, wszystkiego i tak nie obejrzę (minimalizm!)...

Apdejt rwo-kulszowy

No jeszcze nigdy chyba nie byłam tak zaopiekowana u lekarza, jak wczoraj (może raz u endokrynologa). Ale żeby w przychodni?!

Zacznę od tego, że sytuacja już drugi rok jest następująca: odeszła moja rodzinna, coś tam się podziało i w rezultacie w całej przychodni obejmującej kilkunastotysięczne osiedle i przyległości jest jeden lekarz na etacie plus jacyś tam dochodzący. Etatowiec ma full pacjentów, więc nie można się dopisać jako do rodzinnego. Gdy w poniedziałek zapytałam o możliwość wizyty, powiedziano mi, że nie trzeba być do nikogo zapisanym i znaleziono mi wolny termin na piątek.

Pani doktor o wszystko dokładnie wypytała, tu mi się kazała pozginać, tu nachylić, tu nogę podnieść etc. i stwierdziła stan zapalny czegoś tam nerwowych (zapomniałam czego jeszcze przed wyjściem z gabinetu, pewnie z wrażenia) w odcinku kręgosłupa lędźwiowego.  

Czyli niekoniecznie dupalgia, jak mówiła przyjaciółka-stomatolożka, niegdyś pracująca w szpitalu (ponoć takich z rwą tak tam określano 😁).

Następnie omówiłyśmy, jak mam siedzieć w pracy (w domu też, jeśli przed komputerem przy biurku - o, właśnie sobie przypomniałam i znów rozkrzyżowałam nogi).

Następnie dostałam instrukcję, że mam w czasie 10-dniowej kuracji nie prowadzić pojazdów mechanicznych (na pewno nie będę) oraz ostrzeżenie, że mogę być otępiała (i tak jestem).

Żeby nic nie dźwigać i nie wykonywać gwałtownych ruchów.

Że gdyby się coś działo w przyszłym tygodniu, to mam przyjść. A jeśli nie, to potem, po jej urlopie, który ma we wrześniu, pojawić się porozmawiać o przyszłości.

Tak.

Słucham się pani doktor, więc poszłam pod wieczór na ten marsz. I wiecie co - od razu lepiej 😁 Znaczy - od razu lepiej człowiek się czuje, jak jest zdiagnozowany.

Jedyny cień padający na całą sytuację jest taki, że dziś jadę do Dżendżejowa, sprzątać. A tu pani doktor mocno się skrzywiła (było widać nawet pod maseczką) i mówi, żeby po kuracji. Hm.

Córka mówi, że ona taka miła, bo nie Polka. Może i dlatego 😀 Ale przecież funkcjonująca w rzeczywistości polskiej przychodni? Więc da się?

środa, 25 sierpnia 2021

Radosław Gajda, Natalia Szcześniak - Archistorie. Jak odkrywać przestrzeń miast?

Żem jest nieprzytomna z powodu, że musiałam się udać do miasta na pobranie krwi, co ze względu na konieczność niezjedzenia wcześniej śniadania jest koszmarne, tak? Zawsze przeżywam to okrutnie - a jeszcze do tego dodajmy, że herbaty nie mogłam pić ani rano ani przez całą noc! A to już tortura!

/tak, piję w nocy herbatę... stoi przy łóżku i jak tylko się budzę - a dzieje się to co najmniej pięć razy w ciągu nocy - biorę łyka i od razu lepiej/

/toteż nie lubię spać gdzieś w gościach, żeby nie sprawiać kłopotu, a jednocześnie nie pozbawiać się podstawowego komfortu/

Ale biblioteka dopomina się o książkę, więc szybciutko napiszę i oddam 😏

Tej pozycji nie wyczaiłam z katalogu, tylko zobaczyłam na półce wśród nowości. Tak, półka z nowościami dostępna! Ciekawe, jak długo to potrwa i czy znów na jesieni pierdyknie, znów pozamykają biblioteki...

Ja tych państwa autorów nie znałam, a tymczasem działają oni na wszystkich frontach, więc pozbierałam do kupy:

- videa na You Tube

- blog

- Insta

- Fb


Wszystko się zgadza z opisem na okładce: w prosty, przystępny i atrakcyjny sposób opowiadają o przestrzeni, która nas otacza. Pewnie, że znakomita większość opisywanych budynków jest znana komuś, kto choć troszeczkę się tą tematyką interesuje - ale autorzy zawsze potrafią dołożyć jakąś ciekawostkę.

Przy okazji: o tych przepisach poniżej nie wiedziałam i teraz się zastanawiam, co konkretnie oznaczają. Mam prawo do trzech godzin bezpośredniego oświetlenia słońcem co najmniej jednego pokoju. Dobrze. Ale całego pokoju? Czy słońca na parapecie i najwyżej metrze podłogi przy oknie?

Temat dla mnie bolesny, jako mieszkanki parteru. I choć odległości między blokami są na naszym osiedlu naprawdę spore, to jednak słońce nigdy mi nie sięgnie aż do łóżka 😒

Dach szedowy. Nigdy nie słyszałam tej nazwy, choć oczywiście ten rodzaj dachu nieraz widziałam. Teraz sprawdzam i widzę, że nazywany jest też pilastym lub zębatym. Widzę też, że gdybym kiedykolwiek spełniła swoje marzenie i przestudiowała dokładnie Słownik terminologiczny sztuk pięknych (którego przez długi czas nie miałam, ale potem znalazł się egzemplarz w pracy - nikomu niepotrzebny i do nikogo nienależący, więc go zacharapciłam 😁), to bym to wiedziała już dawno.


Podobnie nie znałam terminu gdanisko. Ale to sobie usprawiedliwiam tym, że w Krakowie nie ma zamków klasztornych 😜 Strona Kwidzynopedia podaje, że takie latryny powstawały głównie przy zamkach krzyżackich.

 Początek:

Koniec:
A jeszcze dodam spis treści:

Dobrze sobie przy okazji poszperać w internetach, bo o pewnych budynkach się tylko wspomina, a też okazują się fascynujące.

Wyd. Znak Kraków 2018, 305 stron

Z biblioteki

Przeczytałam 24 sierpnia 2021 roku


Skoro już o blogach mowa, to po raz kolejny się okazało, jaki ja jestem naiwniak. Bo wiecie, na tych blogach kulinarnych, niektórych, bo są i takie normalne, zwykłe, ale są bardzo bardzo dopracowane i fotograficznie perfekcyjne - więc na tych blogach przyrządzone potrawy blogerzy prezentują na przykład na pięknym starym drewnianym stole, takim złożonym z desek pełnych sęków. Albo na marmurowym blacie. Albo na Bóg wie jeszcze czym.

I ja tak zawsze podziwiałam, że mają takie stoły i blaty 😂 Małgośka Małgośka, oj głupia ty...

Otóż oglądam jeden z odcinków Violi z Korei, a tam, w 12:30, autorka wchodzi do pokoju, gdzie ostatnimi czasy przygotowywała swoją książkę kulinarną...

  

Oraz MUSZĘ dodać, że obejrzałam już drugi odcinek koreańskiego serialu Navillera, którym się zachwyciła Anka z bloga Anna pisze, i oczywiście to MOJA tematyka, bo stary człowiek 😁 Może nie tak kompletnie stary, bo bodajże 70-latek, emerytowany listonosz (sługą narodu się nazywał), który postanawia wreszcie spełnić marzenie z dzieciństwa czyli nauczyć się baletu. Można się z tego pośmiać, ale dyskutować z tym nie będziemy 😂 Przede mną jeszcze 10 odcinków, więc zobaczymy, jak mu to wyjdzie w praniu, ale wczoraj właśnie oglądałam, jak miał pierwszą lekcję i - jak następnego ranka zwlekał się z łóżka. No wypisz wymaluj jak ja z moją rwą, tylko w lepsze dni 😅

Z czwartkowego poranka

Ponieważ około godz. 2 w nocy, gdym się przebudziła, intensywnie myślałam o wieżowcu Cosmopolitan w Warszawie opisanym również w Archistoriach, uznaję to za znak (choć nie wiem czego) i dodaję wyszukane w internecie zdjęcie, ilustrujące to, co jest niesamowite w tym budynku. Otóż to nadwieszenie (czerwonego koloru na spodzie) ma ponad 11 metrów głębokości! To są te techniczne możliwości naszych czasów... Niestety, ostatni raz byłam w Warszawie chyba w latach dwutysięcznych, więc nie mogłam tego apartamentowca widzieć, a przyznam się, że chętnie stanęłabym na dole i zadarła głowę. Aczkolwiek mniej chętnie bym zamieszkała zaraz w tym zawieszeniu 😁


niedziela, 22 sierpnia 2021

Jan Patočka - Kim są Czesi?

 No i skończyła się ta tegoroczna praska anabaza. Zadziwiające, że gdy wracam do domu z Dżendżejowa, oddycham pełną piersią (a mam czym!) - że przestrzeń, że luz. A tymczasem w piątek, gdym już dotarła do chaty (bardzo dobra podróż tym wiązanym Regio Jetem), wrażenie odniosłam całkiem przeciwne - ciasnota, ciemno. To pewnie związane z tym, że w klasztorze wysokie sufity, białe PUSTE ściany, kafelki w łazience też białe i kabina prysznicowa na całą szerokość łazienki - u siebie bałam się, że się poobijam o ściany 😁

Ponieważ przez cały ten tydzień znów mam problemy, jak przed wyjazdem (boli mnie tam, gdzie plecy tracą swą szlachetną itd. oraz chodzę jak paralityk), tyle że w Pradze brałam tabletki przeciwbólowe, ale ileż można? więc w domu nie biorę - córka zakłada jednak, że to rwa kulszowa i wygania mnie w poniedziałek do lekarza. Oj. Na razie znów smaruję się maścią i widzę, że nawet trochę pomaga, bo dziś wstałam z łóżka bez specjalnych wygibasów. 

Dodatkowo i tradycyjnie oczywiście boli mnie prawa ręka od walizki (to łatwo powiedzieć, że ma kółka, ale Praga jest cała wybrukowana i to najróżniejszymi rodzajami bruku, niestety co chwilę trzeba tę walizkę podnosić), więc ledwo sobie dziś umyłam głowę. A' propos - przystępuję do rozczesywania swoich trzech włosów, a tam widzę w lustrze, że zostało mi trochę piany niespłukanej, chcę więc ją delikatnie zdjąć palcem... i co się okazuje? To nie piana, to siwy placek 😂

Jeszcze przed wyjazdem pożyczyłam z biblioteki esej Patočki. Nazwisko było mi znane, mianowicie szukałam jego grobu na cmentarzu (znalazłam, ale zdjęcia teraz nie odnajdę tak na cito) dawno temu, bo wyczytałam, że to był rzecznik Karty 77, który poddany wyczerpującym wielogodzinnym przesłuchaniom zasłabł i oczywiście nie udzielono mu natychmiastowej pomocy, co spowodowało wylew krwi do mózgu i w konsekwencji śmierć. Na dodatek StB zrobiła, co tylko było w jej mocy, żeby przeszkodzić w pogrzebie: na pobliskim stadionie urządzono zawody motocyklowe, a nad cmentarzem krążył  helikopter - żeby nie było słychać przemówień... To wszystko oraz to, że był wybitnym XX-wiecznym czeskim filozofem, wyczytałam w Praga miasto magiczne Marka Pernala, z którym to przewodnikiem pojechałam do Pragi chyba dwukrotnie.

A tu nagle w katalogu Biblioteki Kraków Patočka i jego esej pod tak intrygującym tytułem. Niestety nie było to to, czego się spodziewałam - po prostu spojrzenie filozofa i socjologa na czeskie dzieje w kontekście języka i narodowości. Momentami dość skomplikowane, zwłaszcza, gdy się tych dziejów dobrze nie zna 😀 a innymi momentami dość hermetycznym językiem napisane. Dopóki autor mówi o faktach, jest OK, mój umysł to ogarnia, ale gdy zaczyna bardziej filozofować, to już mam mgłę covidową chyba.

A' propos języka. Nie wiem, czy to Jacek Baluch miał pecha do korekty, ale kiedyś czytałam jego książkę na czeskie tematy i była dramatycznie koszmarna pod tym względem. Teraz ta - bo on ten esej przetłumaczył - i znowu sporo błędów. Już nie mówię o literówkach (choć fraza "chłopi podlegali sadownictwu państwowemu" brzmi dziwnie). Ale poprzekręcane imiona czy nazwiska albo taki passus: obraz czeskości w wigilię pierwszego kontaktu światowego...

Dobrze, to już ponarzekałam, a teraz dodam coś pozytywnego - rozjaśniło mi się w głowie pod kątem wielu nazwisk, które znałam jedynie z nazw ulic 😄 Taki Bernard Bolzano. Na ulicy Bolzanovej jest przystanek tramwaju przy Dworcu Głównym i ja zawsze myślałam, że ten Bolzano to pewnie był jakiś włoski barokowy artysta ha ha. Tymczasem był to uczony, matematyk, filozof, aczkolwiek owszem, włoskiego pochodzenia, ale urodzony już w Pradze.

Nawiasem mówiąc, zrobiłam kiedyś głupstwo, że kupiłam w antykwariacie drugi tom wydawnictwa Pražský uličník, gdzie szybciutko można sobie sprawdzić pochodzenie nazwy danej ulicy. Głupstwo, ponieważ od tamtej pory ani razu nie natrafiłam na pojedynczy pierwszy tom, zawsze występują w komplecie. Skazana więc jestem na ulice od O do Z. Kruca bomba!

Koniec:

Wyd. Międzynarodowe Centrum Kultury, Kraków 2010, 94 strony

Tytuł oryginalny: Was sind die Tschechen?

Przełożył: Jacek Baluch

Z biblioteki

Przeczytałam 22 sierpnia 2021 roku


NAJNOWSZE NABYTKI

Mówiłam, że czternaście? To dobrze mówiłam 😀 Te trzy z samego wierzchu to oczywiście mogłam sobie darować, skoro to kryminały szwedzkie, prawda? Ale właśnie przewrotnie się cieszę, że kupiłam (i to wszystkie po 10 koron czyli 1,80 zł), bo Policie pomo pije zdążyłam przeczytać połowę jeszcze w Pradze i bardzo sobie tę lekturę chwaliłam 😁

Dalej. Pražský chodec vypráví, tom I. Zajrzałam kontrolnie do Podziemnego Antykwariatu, a tam stały wszystkie trzy części, po 200 koron. Ważyłam w rękach ten ciężar, po czym zdecydowałam, że sprawdzę, czy nie mają tego w Ulubionym Antykwariacie. Mieli tylko pierwszy, za to za 88 koron, więc nabyłam u nich, a ze względu na wagę pozostałych dwóch zdecydowałam nie wracać do Podziemnego i nie brać. Tym razem 😂 

Oczywiście obiecuję sobie, że do następnego wyjazdu czyli maja 2022 już nic nie kupuję online. No bo teraz tak: trzeba znaleźć miejsce nie tylko na te 14 sztuk, ale jeszcze na 10 z zakupu księgarnianego bezpośrednio przed wyjazdem! Nie w kij dmuchał!

Jak boniadydy - coś ze starych trzeba będzie wynieść czy co?! 

A tak w ogóle, to poprzednim razem przywiozłam 23 książki. Więc mogę powiedzieć, że umiem się powstrzymać 😅

W tym roku cały koszt podróży zamknął się w 2680 zł (wszystko już sobie policzyłam), a poprzedni kosztował 2600. To jednak nie oznacza, że tak mało zdrożało wszystko - owszem, zdrożało, tyle że w tym roku nie chodziłam do kina, do teatru, byłam na ledwie dwóch wystawach, więc się to jakoś wyrównało. Niestety nie udało mi się dostać na wystawę Toyen, na której mi najbardziej zależało - bilety (dostępne wyłącznie online) były już dawno wyprzedane w czasie, gdy wiedziałam na pewno, że pojadę do Pragi. I tak to.

O. Znalazłam Patočkę.


środa, 4 sierpnia 2021

Géza Včelička - Pražské tajemství

 Wśród książek bibliotecznych, które miały w katalogu hasztag Praga, ze zdumieniem odkryłam pozycję Praga legenda i rzeczywistość, wydaną w ceramowskiej serii PIW-u w 1974 roku. Otóż ja tę książkę, w oryginale, kupiłam niegdyś w praskim antykwariacie, ale zajrzawszy raz czy dwa stwierdziłam, że to będzie na później. Językowo znaczy. A nie miałam pojęcia, że była u nas wydana.

I oczywiście teraz tę książkę po polsku namiętnie pragnę mieć, tyle, że na allegro jeśli występuje tanio, to zawsze w towarzystwie pieczątek bibliotecznych, a jak bez, to już nie tanio 😂 No nic, na razie mam ją z biblioteki i chwilę potrzymam (przeczytam po powrocie), ale tak przeglądając któryś rozdział trafiłam na taki passus (od drugim takim obiektem):

Na następnej stronie wpisał się mąż żonie, że o dzielnicy Na Františku (którą mam w Pradze o rzut beretem) pisał Géza Včelička. No, a przecież tego Včeličku i jego Praską tajemnicę mam! 

/po polsku powinnam napisać, że mam Včeličkę, ale już mi wychodzi nienaturalnie, skoro wiem, że po czesku mam Včeličku 😀/

Więc lu do półki i zabrałam się za czytanie. I to w tempie sportowym, no bo przecież chciałam skończyć przed wyjazdem, a nie tak rozbabrać i zostawić. 

Muszę przyznać, że była to wymagająca językowo lektura. Autor ma bardzo bogaty i barwny język, w dodatku pełen zwrotów i słów z dawnych czasów. A do słownika zaglądać się nie chciało, oj nie. 

W dodatku przyznam się, że momentami mnie te wspomnienia z dzieciństwa i młodości przeżytej w dzielnicy największej biedoty - nudziły. Ale nie wtedy, gdy autor opowiadał o życiu swojej rodziny, kolegów ze szkoły i sąsiadów, tylko gdy się zabierał za inwentaryzowanie kolejnych domów. Rozumiem, że nagrzebał się w archiwach i wszystko, co znalazł (typu, że od 1623 do 1645 roku właścicielem domu nr 2312 był rzeźnik taki a taki) chciał w książce uwiecznić, nie na darmo nazywał się Včelička... ale to nie było najciekawsze 😏 Chyba, że wiązało się z jakąś historyjką, sensacyjką - to zawsze docenię 😂

Jednak było parę momentów takich duszoszczipatielnych, a ja jestem coraz bardziej sentymentalna, więc zadowoliły mnie, a jakże.

Oczywiście wpisałam sobie do praskiego zeszyciku parę adresów, ale rzecz polega na tym, że tego Na Františku już dawno nie ma. Pan Pszczółka pisał swą książkę na końcu wojny i już wtedy wielu opisanych tam domów nie było, część wyburzono w ramach asanacji, część jeszcze potem, a niektóre chyba nawet po tym kolejnym wydaniu, które ja mam. Cóż, były to naprawdę nędzarskie domy, gdzie ani się nie śniło o kanalizacji, a największą radością bywało... okno! O myszach, szczurach i robactwie nie ma co wspominać. Dziś to wszystko dałoby się wyprostować, ale wtedy, w ubiegłym stuleciu, najprostszym wyjściem była - demolicja.

Hm - podkreśla mi wężykiem demolicję. Nie ma takiego polskiego słowa demolicja? Bo ja już czasami nie wiem, czy po polsku czy po czesku mówię 😅😅😅

Początek:

Koniec:


Półka tym razem na 100% nieznana nikomu 😎

Wyd. Československý spisovatel, Praha 1978, 310 stron, wydanie szóste, z adnotacją czwarte w Czechosłowacji, czego nie rozumiem - a te dwa poprzednie to niby gdzie? oraz, że skrócone, co mi się jeszcze bardziej nie podoba, ukradli mi część tekstu?

[Już wiem: czwarte wydanie przez Československý spisovatel, a nie w Czechosłowacji, jak mylnie rozszyfrowałam literki ČS; wpadłam na to dzięki sporemu artykułowi na trampskiej stronie - bo Včelička był trampem]

Z własnej półki (kupione 15 września 2017 roku za 29 koron czeskich)

Przeczytałam 4 sierpnia 2021 roku

 

I to by było na tyle, bo już chyba nic przed wyjazdem nie przeczytam 😁 Natomiast jeśli będę miała co donieść z Pragi, to tu pod spodem doniosę! Tymi ręcami!

 

MOJA PRASKA ANABAZA

1/ Piątek

Przez szybę autobusu gdzieś po drodze 😁 Abraka dabraka!

2/ Sobota

Magistrat sobie wyłożył przed budynkiem taki dywanik. No, ale wiecie - to jest inny kraj.

Gdybym nie czytała o tym u Szczygła, to bym się zdziwiła. Bita śmietana na mięsie. Ale uznałam, że pierwszy obiad niech tam już będzie czeska klasyka 😂

A ponieważ OCZYWIŚCIE rozbolał mnie łeb, zrezygnowałam z połowy sobotniego planu i wróciłam do domu. Myślę sobie - wezmę tabletkę, napiję się herbatki, odpocznę, może pomoże, może nawet jeszcze wyjdę. Tymczasem wchodzę, a na karniszu siedzi gołąb. Co z tego, że praski! Nienawistny gołąb! Ściągnęłam kogo się dało do pomocy (pewną młodą mamę z dwiema córkami, które oczywiście gołębia się nie bały) i już po 20 minutach mogłam zacząć sprzątać te gówna. Obsrał firankę, podłogę i kapę na łóżku - na szczęście nie moim. Chyba siedział od rana już (wyszłam po ósmej) i kakał ze strachu nie potrafiąc znaleźć wyjścia. Przeganiany miotłą latał tylko od karnisza po szczyt szafy, jakby tego okna szeroko otwartego na jego cześć już nie widział. 

Teraz się boję zostawić otwarte okno. Będę się dusić? A pani pokojowej już nie było, to się zdziwi, jak zobaczy po niedzieli obesraną firankę. Zaprałabym, ale nie mam jej jak ściągnąć, jest za wysoko.

Oczywiście po tym polowaniu to już mi łeb pęka, a nie boli.

3/ Niedziela

Ha ha, myślę sobie mijając ten budynek, w którym pracował Kafka. Oni stoją od rana w kolejce, żeby zobaczyć, a ja już wczoraj widziałam 😉

Nie na dużo mi się zdało śmieszkowanie, bo gdy stałam ja z kolei w kolejce do Domu Mody, po 10 minutach podeszła pani pilnująca i poinformowała, że stania jest tak przed nami na 50 minut. Ledwo chodzę, a tu mi jeszcze STAĆ każą - co to to nie! Żeby tam chociaż w pobliżu była ta ławka...


Pojechałam więc w inne miejsce, gdzie kolejki nie było i tam mało co nie kupiłam książki.

Znalazłam się bowiem w bardzo ciężkiej sytuacji - nie mam co czytać do poniedziałku. Antykwariaty zamknięte, niech diabli wezmą te weekendy, wynalazek szatana! A w tym instytucie dla ślepców, który zwiedzałam, sprzedawano, w korzystnej zresztą cenie, książkę Klarov. Ja żem myślała, że to monografia tej okolicy i już się napaliłam, a to tylko o tym instytucie, na takie przyczynki to niestety nie mam miejsca...

4/ Poniedziałek

Wreszcie otwarty antykwariat 😂

Nie no, tego nie kupiłam... ale nie mówię, że nic innego 😁

Zdobywam aktualnie obywatelstwo Wolnej Republiki Żiżkow - mam już cztery pieczątki w paszporcie! 

A na Żiżkowie jak na Żiżkowie - najpierw tak...

A potem tak...

Ale ale. Ja jestem na starość coraz większa zaczepiaczka, więc zagaiłam do dziewczyny, która jadła obok takie oto pytanie. Tam na dole (cholibka, nie zrobiłam zdjęcia) po drugiej stronie jest kawiarnia i przesiadują przy stolikach w pasażu starsi panowie, nie dwaj, nie trzej... a każdy z laską. Drewnianą, żeby nie było nieporozumień. Panowie taksują przechodzących pasażem, wspominają może dawne miłości i tak spędzają ten czas, co im został do śmierci.

Kelnerka postawiła przed jednym piwo, a przed drugim szklankę z czymś brązowym. To sobie przypomniałam, że w Czechach dalej jest ponoć popularny turek czyli zalewajka. Ale żeby w Lucernie podawali?

No cóż, klient nasz pan, a dziewczyna potwierdziła 😁 że tak, że to turek, choć z tej odległości kiepsko widzi (ale jak zeszła na dół, bo pierwsza skończyła, to spojrzała tam z bliska i dała mi znak, że owszem). Zapytała, skąd jestem i czy u nas nie piją. No cóż, postanowiłam zrobić dobre wrażenie, że my jednak tacy światowi jesteśmy, więc zapewniłam, że owszem, starsi ludzie w domu tak, ale w kawiarniach W DUŻYM MIEŚCIE nie podają 😂 Pewnie się mylę...

 5/ Wtorek

Przez prace remontowe nie jeździ tramwaj na odcinku między dwoma przystankami. A że to wzdłuż Wełtawy, to zaprowadzono zastępczą komunikację wodną. Tego oczywiście nie mogłam darować i choć nie miałam w tamtym kierunku żadnego interesu, udałam się na nabrzeże. Jakżeż się zdziwiłam, gdy podpłynęło toto.

Tym drobiażdżkiem płynęłam kiedyś na Cesarską Łąkę, ale w wiadomościach pokazywali o wiele większą jednostkę pływającą! Na szczęście usłyszałam, jak námořník (bo tak jest po czesku marynarz, morza co prawda nie mają, ale są bardziej logiczni w języku) komuś wyjaśniał, że płynie właśnie na Łąkę. A co z Podolską vodarną, pytam. Machnął ręką w lewo.

I tu poproszę brawa za spostrzegawczość dla mnie 😂 Przystań dla tamtego połączenia była o parę kroków - ale kto by to zauważył...

No dobrze, w końcu plujeme!

No tak, to jedna z tych czeskich śmiesznotek: plujeme znaczy płyniemy. A jak jest pluć? To proste - plivat 🤣🤣🤣 A ja sobie to i tak ciągle mylę.
 

Podziwiam te kobiety, które tak bardzo potrafią być kobiece w każdych okolicznościach. Noga obandażowana, dwie kule - i sandały na obcasie. Co ja bym ich nie założyła chyba nigdy (mówię chyba, bo nigdy nie mów nigdy, może na jakieś wesele - ale ja nie chodzę na wesela) 😁

6/ Środa

Pozdrowienia z Pragi. Krecik jakiś skomercjalizowany, ale zawsze Krecik!

Środek Pragi zdobyty. Ja bym powiedziała, że to gdzieś na peryferiach, ale Praga jest wielka, więc pewnie dobrze to sobie wymierzyli.

Jeśli ktoś jest zainteresowany ofertą, to proszę pamiętać, żeby dać +420 przed numerem 😂😂😂

Dobrze. Przepatrzyłam dokładniej pudełka po 10 koron. I co mi kto zrobi? Myślę tu o starych szwedzkich kryminałach 😄 Założyłam, że jeśli potem jeszcze trafię na jakieś interesujące pragensie i ciężko się będzie spakować, to detektivky tu na korytarzu zostawię, ku uciesze gości (bo mają na stoliku koło kanapy do dyspozycji jedynie jakieś złote myśli JP2 albo inne kalendarze Cyryla i Metodego).

A potem mi odmówią rezerwacji na przyszłość 😅


7/ Czwartek

Po pierwsze nigdy już nie pójdę na żadną średniowieczną wieżę. Nie że teraz nie - nigdy. Wszyscy latali na górze naokoło, a tylko ja po 5 minutach zabrałam się za mozolne schodzenie z powrotem. Fajnie miał ten strażnik, co tam mieszkał z rodziną, zwłaszcza jak schodził na dół z kubłem, że tak powiem, toaletowym.

Po drugie, w tych różnych muzealnych miejscach związanych z II w.św. to chyba mają za punkt honoru opowiedzieć ci całą wojnę i jeszcze nawet 20 lat do tyłu. Nie dość, żem sobie zamówiła oprowadzenie (bo to nie jest tak normalnie otwarte), to jeszcze namówiłam biedną Věrę, która od rana wybiera się na chatę trawę kosić - i musiała odpokutować swoje dwie godziny 😏

No, ale to już na szczęście za nami. A przed nami taka fajna tablica, ja bym ją sobie właściwie wzięła (na pewno by mi się zmieściła do walizki) i dała u siebie na drzwi. No, ale nikogo nie było, żeby zapytać 😂

Następnie wracałam z obiadu takim małym autobusikiem, który przejeżdża najbliżej domu ze wszystkich środków komunikacji miejskiej. Jak widać, wyposażonym na każdą okoliczność. Albo kierowca taki czyścioszek. Albo gdyby ktoś chciał sobie brudne nogi umyć... będzie miał jeszcze brudniejsze 😂

A teraz zagadka.

Z daleka myślałam, że to budka telefoniczna, a jako że budki uległy likwidacji, to chciałam ją szybciutko sfotografować, skoro jedna została. Tymczasem to...

No - słucham propozycji!

8/ Piątek

Jakoś to technicznie musi być rozwiązane...

Poszłam grzecznie zapytać, czy nie mogłabym się dostać do tej przewiązki. Nie 😞 U nas na uczelnię to każdy wejdzie, kurde, a oni to tak pilnują...

Ulubiona miejscowa rozrywka. Wieczory i ranki.

Zesrała się bida i płacze.

Albo może... może słyszała już, co się u nas dzieje?

Córka się mnie dopytuje, czy znalazłam już sobie pracę. Chyba się zaciągnę.

Albo przynajmniej dołączę na medytacje?

Rozwiązanie budkowo-drzwiowej zagadki :)

9/ Sobota 

Jest 29 stopni i najchętniej bym nie wychodziła z domu, zwłaszcza że to "Morderstwo w Savoyu" całkiem mi się podoba, a w dodatku wczoraj kupiłam pierwszy (i kto wie, czy nie ostatni) film - zniknęły stoiska na przydworcowych stacjach metra, jeszcze mam jedną nadzieję, ale to w tygodniu muszę jechać. Za to książek już mam wystarczająco dostatecznie ajaj moja biedna prawa ręka przy powrocie do ojczyzny 😄

Wczoraj pod wieczór byłam podtrzymywać stosunki bilateralne polsko-czeskie. Wiedzą sąsiedzi, jak kto siedzi, ale tego pięknego słowa reasumpcja nie znali. Uświadomiłam ich też pod kątem lingwistycznym co do szmaty na 5 liter.

Tymczasem donoszę, iż myślałam, że to takie zaznaczenie w poziomie ulicy, że samochód dalej nie jedzie, że teraz deptak. A to - okazuje się - jedynie rodzaj leżącego policjanta!

Dawno już nie miałam poczucia, że ktoś mnie tak zrobił w konia. Upał, pójdę zwiedzić ten pałac, co jest blisko, a nigdy nie byłam. A w pałacu - kilka sal, absolutnie pustych, kompletnie zdewastowanych, ewentualnie gdzieniegdzie lustro albo kominek i tylko na końcu piękna sala balowa. Ale żeby 27 zł za to zapłacić???

Stałam więc potem i czatowałam na tramwaj, bo przecież czytałam niedawno w jednej z tych moich czeskich książek, że tam na I piętrze nad tym lewym przejazdem (to właśnie ten pałac) mieszkała w dzieciństwie jedna aktorka i raz jakaś przejeżdżająca ciężarówka wrąbała się jej w podłogę 😁 Tramwaj się jednak mieści 😀

10/ Niedziela

Poranek postanowiłam poświęcić kościołom. No bo one w znakomitej większości są pozamykane w tygodniu, a do środka można się dostać przy okazji niedzielnej mszy (jednej!). Plan obejmował dwa kościoły i został zrealizowany, ale co mnie to kosztowało!

Pierwszy poszedł gładko, stawiłam się na 35 minut przed mszą, więc spoko. W środku jeden pan przebierał różaniec, ale uznałam, że tak bardzo mu przeszkadzać nie będę, gdy się z aparatem pokręcę. To był zresztą chyba proboszcz.

Dopiero przy wyjściu zauważyłam kartkę...

Ale nic to. Moja spostrzegawczość jest... znana. Kościół pożegnał mnie donośnym biciem dzwonów.

Udałam się do następnego, o którym wiedziałam, że miał nabożeństwo (to protestancki, nie wiem, czy mają msze czy tylko nabożeństwa) o 9.30, ale ma być otwarty do 12.30. Na miejscu dowiedziałam się, dlaczego. Otóż o 11.00 zaczęło się nabożeństwo po angielsku. A była 11.10. Oparłam się namowom, żeby zostać, i poszłam zabijać czas naokoło. Zajrzałam do muzeum, gdzie kiedyś zgadałam się z panią z kasy, że to Włoszka i że mamy wspólnych znajomych... no, mniejsza z tym, poszłam ją odwiedzić. Ale pani już tam nie pracuje, a młodzieniec z kasy nie ma od niej wiadomości od roku.

Dobrze, jedna sprawa załatwiona. Wróciłam do kościoła. Dalej trwa. Z rozpaczy poszłam do muzeum poczty. Rozumiecie to? MUZEUM POCZTY! Ale mają przynajmniej ładną bibliotekę...

Wróciłam do kościoła. Zawzięłam się. Ale coś Wam powiem - myślałam, że u protestantów to krócej trwa, że jest jakieś ludzkie bardziej 😃 przebierałam nogami, używałam w duchu brzydkich słów, a tymczasem ten czarnoskóry ksiądz w ogóle się nie spieszył - a jeszcze coś, cały czas, jak tam byłam - wszyscy stali w ławkach. Ja sobie chciałam przynajmniej na siedząco poczekać, a tu dupa. Stoją, przekładają kartki w tych śpiewnikach. Ranyściewy. Skończyło się o 12.24. O nie, na protestantów to już mnie nikt nie namówi! Warto było, bo w środku piękny gotyk, ale wymęczyło  nie to czekanie okrutnie.

Na chwilkę włączyłam aparat, żeby zobaczyć, która godzina - widzicie tam po lewej? Kosz z zabawkami, dzieciaki to rozwłóczyły, leżały na podłodze z kolorowankami, ta pani z lewej im proponowała książki etc. No trochę inne podejście.

A jeszcze inne podejście było w kościele Braterskim (Církev bratrská), gdzie mnie ściągnęła z ulicy bardzo głośna muzyka. Było to mianowicie When the Saints Go Marchin' In.

Dobrze, a teraz idę wyciągnąć kopyta, poczytam trochę o morderstwie w Savoyu. Jak wrócę do domu, to przez dwa dni nie wstanę, mówię Wam! Ciekawe, jak tam moja córka kwiatki podlewa...

11/ Poniedziałek

Powtórka z rozrywki czyli wczoraj po południu już chodziłam jak pokraka, a z łóżka wstać to był znowu wyczyn. Tymczasem byłyśmy umówione z Věrą na ostatniej stacji metra o jakimś bladym świcie. Cel podróży - Kersko. Wyszłam pół godziny wcześniej, bo nie wiedziałam, ile mi zabierze kuśtykanie do metra 😂

Tu Wujek Dobra Rada coś powie - nigdy, przenigdy nie jedźcie do Kerska w poniedziałek. Raz, że knajpy w większości pozamykane, dwa, iż odbierane są wtedy śmieci. Więc nie dość, że w kadrze macie wszędzie powystawiane worki i kosze, to jeszcze te zapachy z przejeżdżającej śmieciarki...

Nie przyjeżdżajcie też absolutnie w weekend, bo nie wyobrażam sobie, co się dzieje w porze obiadowej w słynnej książkowo-filmowej restauracji Gajówka, skoro w poniedziałek było tam zatrzęsienie ludzi! 

Celem podróży do Kerska jest oczywiście Hrabal i miejsca związane z filmem Święto przebiśniegu. Koty już nie wybiegają na przystanek autobusowy, odkąd Hrabal nie przyjeżdża z pieczonymi kurczętami dla nich, postawili więc drewniane.

Miejscowi wolą dać drugie życie przedmiotom niż je wyrzucić, więc tu na przykład na płocie powiesili moc apaszek, a niżej poukładali filmy - żeby sobie brać, skoro im już nie służą. Wzięłam ten, ponieważ nie miał pudełka, tylko cienkie opakowanie (a przecież każdy milimetr miejsca w walizce się liczy). Komedia o jakiejś zabitej dechami dziurze na Morawach.

W miejscowym sklepiku z ceramiką nie mogłam się oderwać od półki z książkami.Ale co zrobić, musiałam odejść z pustymi rękami - mam 13 książek zakupionych i ani jednej więcej nie mogę już sobie pozwolić!

Po powrocie do Pragi podjechałam jeszcze w jedno miejsce, gdzie jest stoisko ze starymi książkami i filmami, zawsze się tam w te ostatnie zaopatruję. Věra mówiła, że też na pewno zlikwidowany, a tu niespodzianka, bo nie. W dodatku niepotrzebnie się męczyłam przez weekend, chcąc tam jechać jak najszybciej, a z drugiej strony mówiąc sobie, że pewnie czynne tylko w tygodniu. Mogłam mieć to już za sobą - znaczy te dziewięć filmów dokupionych 😎   

Reasumując: 13 książek, 11 filmów. Skromnie w porównaniu z poprzednimi razy, ale ujdzie.

Gdybym dokonała reasumpcji któregoś książkowego zakupu, to bym mogła wziąć dzisiaj z pudełka po 10 koron jeszcze jeden skandynawski kryminał, co tam czekał...

Rano zastanawiałam się, czy nie kupić na jutro biletu i nie wracać do domu, skorom taki paralityk. Ale może przetrzymam. Jak zaczynam chodzić, to się rozchodzę. Gorzej, jak siądę i potem przyjdzie wstać.  

12/ Wtorek

Nieco ogłoszeń drobnych.

Coby nie wrzucać reklam, bo tutaj się czyta książki, nie reklamy.

Że psie bobki do kosza.

 Że zaginął kameleon (nagroda!).

Że innego pocieszy, co was już nie cieszy 😂

 Przy czym oznajmiam, iż za żadne pieniądze bym tych trampek na szpilkach nie wzięła!
 
Oraz nie mam pojęcia, do czego to mogło służyć, zawieszone na płocie prywatnego domu.

Dowiedziałam się z fejsa, że istnieje połączenie kolejowo-autobusowe Pragi z Krakowem firmy Regio Jet i nie dość, że jedzie o półtorej godziny krócej niż ten pociąg Leo, co mam na niego bilet), ale jeszcze kosztuje 63 zł (Leo 122 zł) i przede wszystkim wyjeżdża o 9.50. A ten Leo o 15.40 i weź się człowieku szwendaj po mieście, skoro hotel musisz opuścić o 10. 

Sprawdziłam więc na stronie Leo, że ichni bilet mogę zwrócić ponosząc jedynie koszt 5 zł. Zakupiłam nowy bilet na Regio. Przystąpiłam do zwrotu Leo. I wtedy się okazało, że...

 Że jako członek Smile Clubu (jak pierwszy raz z nimi jechałam, to chyba się tam zarejestrowałam czy co), kurka wodna, dostanę jedynie jakieś zafajdane kredyty - do wykorzystania w ciągu najbliższych 36 miesięcy - a nie zwrot kasy na kartę. Czyli będą sobie trzymać moją kasę przez 3 lata. A jak nie pojadę z nimi, to do końca świata. To kukizy dopiero!

13/ Środa

Koń (na praskiej ulicy) jaki jest, każdy widzi.

 Na praskiej ulicy można robić, co się chce.

Żebym musiała JA przyjechać z Krakowa i prowadzić prażanki do kolumbarium w husyckim zborze, toż to jest zgroza!

Na płocie. Macie troski i kłopoty? Podzielcie się nimi z nami. Napiszcie na kartce i włóżcie ją do sąsiedniej torebki (w sumie były tam trzy).

 

To jest Molochov. Blok luksusowych domów czynszowych, wybudowanych przed wojną. Mierzy ćwierć kilometra, a te najpiękniejsze mieszkania (i 10-pokojowe) zabierali sobie oczywiście towarzysze za komuny. W czasie pierwszomajowych pochodów mieszkańcy sobie dorabiali wynajmowaniem miejsc w oknach i na balkonach 😁

Prawie w ostatniej chwili przypomniałam sobie, że miałam go jechać wyfocić. Bowiem napiszę o nim pierwszy w Polsce artykuł. Znaczy post na blogu 😁 A i to wcale nie jest pewne, że pierwszy - nie szukałam 😂

14/ Czwartek

A maseczka gdzie???

 To są te świetne pomysły ad hoc. Właściwie przechodziłam tylko przez dworzec, ale za chwilę miał odjeżdżać pociąg - a ja w tym roku nigdzie się pociągiem w Pradze nie wybrałam, wbrew tradycji. No to wsiadłam. I najpierw myślałam, że pociąg sam jedzie... zanim wreszcie kolano wyjrzało zza płota (to rodzinna anegdotka, brat w młodości zabrał się za pisanie powieści i tak właśnie zaczął)...

A potem wylądowałam w środku niczego, bowiem akurat remontują. Tak właśnie wygląda poczekalnia aktualnie 😂

Potem jednak wróciłam do planu czyli wyfocenia Małego Berlina. To taki funkcjonalistyczny blok domów z lat 30-tych, niegdyś w tej okolicy koncentrowała się niemieckojęzyczna społeczność. Patrzcie tylko, zachowały się oryginalne skrzynki na listy 😍 Lapsło mi się, bo wymieniają tam okna i była otwarta jedna z bram, więc się zakradłam do środka. A potem jeden z tych wymieniaczy okien mnie przyuważył i dogonił na ulicy, wypytując, co i jak i skąd jestem (zażyłam go, bo nie powiedziałam, że z Polski, tylko że z Krakowa i wyglądało na to, że w sumie nie wie skąd 😁), ale przy okazji mnie poinformował, że w przyszłym roku będą robić fasady - obiecałam, że znowu przyjdę 😅

Na wieczną rzeczy pamiątkę zrobiłam sobie w Małym Berlinie selfie 😏

15/ Piątek

W piątek się zaczęło, w piątek się kończy. Jako ta ostatnia idiotka prawie wcale nie spałam - i niech mi ktoś wytłumaczy, dlaczego. Przecież do domu jadę. Věra przyjdzie mnie odprowadzić na dworzec, więc jakoś te książki zataszczymy (w tajemnicy przed nią kupiłam wczoraj jeszcze jedną, oczywiście z pudełka po 10 koron i oczywiście jeszcze jeden kryminał szwedzkiej spółki).

Panią z recepcji jednak uprzedziłam, że napiszę, aby skrócić o kilka dni przyszłoroczną sierpniową rezerwację. Nie dla mnie już sznur samochodów 😐 Zapierniczać po mieście od rana do wieczora przez dwa tygodnie jest dobre... dla tych z kondycją. Myślałam, że uprawiając wieczorne spacery tę kondycję sobie wyrabiam, ale - nie śmieszcie mnie! Ja tu już wstaję zmęczona 😂