czwartek, 30 września 2021

W. Bill-Biełocerkowski - Trzy befsztyki z dodatkami

 

Jack w komentarzu pod poprzednim postem zainspirował mnie anegdotką z czasów stalinizmu na temat treści podręcznika do angielskiego - do odgrzebania na półce (oczywiście w drugim rzędzie) pewnej propagandówki, którą nabyłam pewnie na allegro, jakoś tak w 2012 roku, w czasach mojej rusomanii.

Myślałam, że Bill-Biełocerkowski to pseudonim i że świat o tym autorze nie słyszał, a tu ma hasło nawet na polskiej Wiki:

Władimir Naumowicz Bill-Biełocerkowski, ros. Владимир Наумович Билль-Белоцерковский (ur. 9 stycznia 1885 w Aleksandrii, zm. 10 marca 1970 w Moskwie) − rosyjski i radziecki dramaturg i pisarz, w młodości robotnik; Zasłużony Działacz Sztuk RFSRR.

Władimir Bill-Biełocerkowski urodził się 9 stycznia 1885 roku w ukraińskiej Aleksandrii. Ukończył trzyklasową szkołę miejską. W młodości przez osiem lat pływał jako marynarz rosyjskiej i angielskiej marynarki handlowej, następnie przez siedem lat mieszkał w Stanach Zjednoczonych, gdzie pracował jako robotnik. Do Rosji wrócił po rewolucji lutowej i od razu wstąpił do WKP(b). Zmobilizowany w sierpniu 1917 roku, brał udział w rewolucji październikowej i walczył w wojnie domowej, w której został ranny. W 1918 roku debiutował jako dziennikarz, potem zaczął tworzyć opowiadania i sztuki. Jako aktywista partyjny pracował w Symbirsku i na Kubaniu. Należał do ugrupowań literackich Proletkult i Kuznica. W 1920 roku wydał swoje wspomnienia z podróży po świecie Śmiech przez łzy, a popularność zdobył dzięki sztukom o tematyce politycznej i komediom.

 Bardzo prawilny życiorys. Ponieważ Trzy befsztyki zawierają pięć opowiadań z życia nędznych amerykańskich proletariuszy, wnioskować można, że Władimir znał ich problemy z autopsji. A także zapewne nieraz widział jak to jest w tej wstrętnej kapitalistycznej Ameryce: na przykład dobrze ubrani dżentelmeni mają uśmiech zadowolenia na bezczelnych twarzach, a znakomitość medycyny, która bierze 25 dolarów za wizytę, ma z kolei zgryźliwą twarz i złe oczy. Właściciel restauracji powinien biedakowi zafundować te nieszczęsne trzy befsztyki, tak byłoby sprawiedliwie, a nie wzywać policję, gdy klient nie chce zapłacić za skonsumowany obiad. Ale za to między robociarską bracią jaka solidarność! Gdy zwalniają starego marynarza, żeby na jego miejsce przyjąć młodszego, ten ostatni zaprasza go do swego domu: ma zamieszkać razem z jego rodziną i być dziadkiem dla jego dzieci. Why not? W bajkach wszystko możliwe.

Można by się uśmiać i na tym skończyć. Ale na rosyjskiej Wiki można też doczytać, że to bardzo miły człowiek był i dbał o morale kolegów po piórze (choć raczej nie nazywajmy go kolegą Bułhakowa)...


В 1929 году Билль-Белоцерковский написал И. В. Сталину письмо, обвиняя М. А. Булгакова и МХТ в неприятии советского мировоззрения. Тот ответил, что пьеса «Бег» не должна быть опубликована в том виде, в котором она предоставлена автором.

W internecie można przeczytać odpowiedź Stalina na ten donos zarówno po rosyjsku, jak i w tłumaczeniu na angielski.

Początek:

Koniec:


Półka. Spora część widocznych tu arcydzieł jest (jeszcze) nieprzeczytana. Co mi każe się zastanowić nad tokiem dziejów. Zanim zdążyłam zapoznać się ze wszystkim, co nazbierałam radzieckiego, już moje zainteresowania przeskoczyły w stronę Czechów. Teraz pytanie - czy zdążę przeczytać czeskie książki, zanim znów coś innego strzeli mi do głowy?

Wyd. Książka i Wiedza, Warszawa 1950, 94 strony

Informacji o tytule oryginalnym tudzież autorze przekładu nie ma co szukać, wydawnictwo nam tego zaoszczędziło. Za to wiemy, że była to Biblioteczka Literatury Radzieckiej - ciekawe, czy wszystkie wychodziły w tym samym formacie?

Z własnej półki (i nie zamierzam się pozbywać! taki cymes!)

Przeczytałam 30 września 2021 roku


Dziś pomiędzy moim wyjściem do pracy a powrotem latarnia przed kuchennym oknem zmęczyła się okrutnie i zwisła. Gdym wychodziła popołudniu ponownie, na maszerowanie, pomyślałam, że muszę ją koniecznie jutro rano sfocić. Wróciłam przed 19.00, było już ciemno (rany boskie, coraz krótszy dzień 😢) - zdziwko: latarnia świeciła! Nie przypuszczałam, że w tym stanie jest w stanie... Pięknie świeciła, do góry, ładnie iluminując fasadę bloku 😁Aż tu przed chwilą przyjechali i w pięć minut zdemontowali, obuzy jedne! Patrzcie, jakie szybkie, gdy nie trzeba! I już nie będzie zdjęcia!

A skoro o maszerowaniu mowa. Ludzka Derechcja wypuściła mnie z Fabryki godzinę wcześniej, więc wracałam do domu piechty, szczęśliwie będąc przypadkiem odpowiednio obuta. Piechty i sporymi zakosami, dzięki czemu odkryłam, jak upamiętniono Pyjasa przed Żaczkiem...

... oraz zeszłoroczny Strajk Kobiet (to jest przed krakowską siedzibą wiodącej partii).

A' propos wiodącej. Córka mi dziś opowiada przy obiedzie, że otwarła rano okno w moim pokoju, poszła do kuchni, ale po coś wróciła, patrzy, a na parapecie siedzi wiewiórka. Jezu, i co, pytam.

- No nic, wrzasnęła ***** *** i uciekła.


niedziela, 26 września 2021

Ioana Pârvulescu - Życie zaczyna się w piątek

 Bardzo dawno już mnie żadna książka tak nie wymęczyła. W ogóle było tak, że w katalogu bibliotecznym miała trzy hasztagi: Bukareszt, powieść, kryminał. Ponieważ nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek czytała coś rumuńskiego, zamówiłam zachęcona tym kryminałem i Bukaresztem.

A tu się okazało, że to Bukareszt sprzed ponad stu lat (chciałam coś współczesnego), a kryminału jak kot napłakał. Jest to powieść z gatunku tych wielce popularnych dzisiaj, osadzonych w historycznych realiach - jak zwykle wielka praca przy studiowaniu gazet z tamtych czasów - z mnóstwem aluzji do rumuńskich spraw i wydarzeń, o których oczywiście nie mam żadnego pojęcia, a i wcale nie chciałam mieć.

Sama nie wiem, czemu kontynuowałam lekturę, gdy już na początku widziałam, że mnie to absolutnie nie bierze. Dla mnie - beznadzieja. Ta nagroda, którą się chwalą na okładce, to jak rozumiem, takie pierdu pierdu:  

Celem nagrody jest zwrócenie uwagi na kreatywność i różnorodność współczesnej literatury europejskiej, promowanie obiegu literatury w Europie oraz zwiększanie zainteresowania dziełami literackimi z innych krajów.

Zmarnowany czas, mogłam przeczytać ze trzy inne, no ale sama wybrałam. Może trzeba jednak szukać w internecie recenzji przed wypożyczeniem książki? Ale to też nic nie daje, bo wiadomo, ludzie lubią czytadła i będą zadowoleni wystawiać dobre oceny. A może po prostu skupiać się na klasyce? Też źle, nie można się tak zamykać na współczesność. Czy można?

A jeszcze dodam, że tłumaczenie też pozostawia wiele do życzenia (w kwestii polszczyzny). 

Wikipedia podaje, że w 2016 Pârvulescu opublikowała powieść Niewinni

W tej ostatniej opisany jest los kilku generacji rumuńskiej rodziny, która próbuje radzić sobie podczas rządów Ceaușescu. W powieści pojawiają się wątki autobiograficzne. 

To by mogło być ciekawsze (wyszła u nas), ale mam dość pisarstwa tej pani. Saga rodzinna, niech to piekło pochłonie.To już bym wolała wrócić do Buddenbrooków. Czyli jednak klasyka? 😎

Początek:

Koniec:

Wyd. Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2016, 269 stron

Tytuł oryginalny: Viaţa începe vineri

Przełożyli: Karolina Brykner, Tomasz Klimkowski

Z biblioteki

Przeczytałam 25 września 2021 roku


Przegląd tygodnia

Będąc w Dżendżejowie znów przyglądałam się temu nowemu wypasionemu Centrum Komunikacyjnemu. Na wyświetlaczu stało, że o 15.37 będzie autobus miejski. Mój pociąg odjeżdżał o 15.41, czekałam specjalnie na samym początku peronu, żeby to Centrum widzieć i być świadkiem. Pociąg przyjechał lekko spóźniony, a autobus wcale. No chyba, że grubo spóźniony. Pewnie, w takim Dżendżejowie w niedzielne popołudnie straszny ruch na ulicach, autobus musiał stać w korku 😂 Poczekalnia i toaleta dalej zamknięte. Hura, niech żyją inwestycje!

Za to przed niektórymi domami na Zamościu widziałam żółte ... (matko, słowa mi brak, te takie szafeczki, pudełka metalowe) od gazu - widać gazociąg idzie! U nas w domu całe życie był najpierw piec węglowy w kuchni (bloki z 1963 roku!), a potem kuchenka gazowa na gaz z butli. Było to upierdliwe, gdy się nagle gaz skończył podczas gotowania obiadu w niedzielę (w nowszych czasach możliwe, że i w niedzielę jeżdżą, klient nasz pan) albo ha ha w trakcie pieczenia ciasta. No, tak już zostanie, Ojczastemu niepotrzebne zmiany...

W sklepie na półce odkryłam coś takiego i dałam się skusić, w związku z problemem wilgoci w domu. Postawiłam w łazience. Córka twierdzi, że pomaga (???), ale gdyby ktoś się spodziewał lawendowego zapachu, to ostrzegam - nie ma żadnego. Mogłam spokojnie wziąć tańszy, bezzapachowy. Co następnym razem uczynię. Ma to ponoć wytrwać trzy miesiące - te kuleczki będą wchłaniać wilgoć, która się zbierze na dole pojemnika. Pażiwiom, uwidim.

Wybrałam się do dużej przychodni poza moim osiedlem, coby się zapisać do dermatologa. Na czubku głowy wśród włosów od jakiegoś czasu mam coś w rodzaju strupka, ale ostatnio się powiększył, więc uznałam, że czas coś z tym zrobić. Obeszłam po kolei każdą z trzech kondygnacji, usiłując zlokalizować właściwy gabinet. Nic. A wywieszka przed budynkiem jest. Na drugim piętrze udało się złapać kogoś z pracowników. Nie wiem, chyba na pierwszym, niech pani tam poszuka. Obeszłam ponownie całość. Nic. Dobra, skracając: z pomocą dobrych ludzi znalazłam wejście z boku. A tam w recepcji pani mówi, że terminy są na listopad. No trudno, OK, to proszę mnie zapisać. 

- Skierowanie jest? 

Okazuje się, że od 2015 roku do dermatologa obowiązuje skierowanie. To chyba po to, żeby zwiększyć ilość wizyt (i kolejki) w rejonie. Pytam, czy wystarczy przynieść to skierowanie na wizytę, czy trzeba wcześniej.

- Do zapisania jest potrzebne.

Tak więc mój strupek może sobie rosnąć dalej. Całe szczęście, że to nie jakiś czerniak.

Znaczy - mam nadzieję 😁

 

Zachęcona jednym zdaniem u Kaliny chciałam sobie wczoraj przypomnieć Inwazję barbarzyńców. Pamiętałam, że stoi na półce wśród pudełkowych DVD. No, okazało się, że to Video CD (bosz, co to też się kiedyś kupowało!) i że odtwarzacz DVD już tego nie czyta. Trudno, będę oglądać przez laptopa. A tu po 20 minutach czarny ekran. Panika. Szybko poszukiwanie wersji online, jest na szczęście na CDA (bo wiadomo, najgorzej coś zacząć i nie móc kontynuować). A dziś rano zaglądam do katalogu, postanawiając to pudełko wyrzucić - i czytam, że posiadam dwie wersje: Video CD i DVD, tyle że to DVD w takim kartoniku kwadratowym z gazety, one są zupełnie gdzie indziej pochowane i nie pamiętałam, że mam. 

Po co komu katalog, jak nie zagląda do niego?

A film świetny, polecam!

Na pocieszenie zjadłam krówkę z Instytutu Cervantesa, a tam sentencja. Nigdy nie przestań marzyć. Dobrze, niech będzie 😜

O, a' propos hiszpańskiego. Znaczy języków. W pracy mnie namawiają, żebym się zapisała na niemiecki. W sensie, że jest rok do wzięcia za darmo i że przepadnie. Najpierw się uśmiałam, potem jednak zaczęłam kombinować. No bo może i fajnie byłoby sobie coś przypomnieć, tak lajtowo, bez napinki. Czyli że z powrotem na A1.1 - od począteczku. Bo ja wiele lat temu już chodziłam na niemiecki, chyba ze 2 lata, no ale kto to pamięta. Po całym dniu medytowania, czy mam na to czas - dzwonię. A tu zonk - na tym poziomie kurs zdalny jest tylko w wymiarze 2x tygodniowo. A ja chciałam jednorazowy sobotni poranny, zwłaszcza, że jeżdżę przecież do Dżendżejowa. 

Mam dzwonić w przyszłym tygodniu, bo może się coś dodatkowego utworzy, ale chyba nic z tego nie będzie. Może i lepiej 😂 Jeszcze bym nie daj Boże zaniedbała czeski!

Na razie odbywam codzienne lekcje 😁 samo słownictwo, nie chciało mi się jeszcze gramatyki żadnej robić ani ćwiczeń. Klamerki do bielizny, bo akurat kupiłam i było po czesku na metce 😂 Wyszłam z założenia, że będę pisać w dwóch rubrykach, tak żeby móc jedną zasłonić i sprawdzać, czy pamiętam. Jak do tej pory jednak tylko piszę, piszę, a nic nie sprawdzam 😂
 

piątek, 24 września 2021

Ross Macdonald - Śpiąca królewna

 

Mam całą masę do opowiedzenia za te dziesięć dni, co się nie odzywałam (jeśli jeszcze pamiętam, co to było), ale wzywa słońce za oknem, Derechcja piąteczkowo wypuściła nas wcześniej z zakładu, więc jestem już po obiedzie (o 16.30! zamiast o 18!) i idę chodzić. Może się rozpiszę w niedzielę - mam bowiem nadzieję, że wreszcie do tej pory zmęczę rumuński kryminał, który nawet nie jest kryminałem (ach, jak się dałam nabrać), od tygodnia się nad nim biedzę, wstydząc się oddać do biblioteki bez przeczytania...

Jeśli zaś chodzi o Śpiącą królewnę, to OK. Wyciągam - na podstawie ostatnio przeczytanych Macdonaldów - że autor ma stały zestaw bohaterów: są to ludzie bogaci w kontrze do biednych, którzy dopiero chcieliby bogatymi zostać i nie wiadomo, którzy z nich są bardziej nieszczęśliwi, zwłaszcza gdy odzywa się przeszłość. Chyba jednakowo. Że pieniądze szczęścia nie dają, to wiemy (ale nie pogardzilibyśmy grubszą sumą na koncie, nie?). 

Gdyby ktoś książki nie czytał, a miał akurat zamiar, to lepiej nie przyglądać się zdjęciu ostatniej strony.... Chociaż - przypominam sobie, że niedawno na którymś blogu czytałam, że właścicielka zawsze czyta pierwszą i ostatnią stronę od razu 😁 No, ja nie... A Wy?

Początek:

Koniec:

Krzyżówkę z Przekroju bym bardzo chętnie przeczytała, przez sentyment do tego ostatniego, ale takich staroci nigdzie nie ma. Znaczy pewnie na allegro są, ale przecież nie kupuję. Wiecie, że to już 5 tygodni, jak wróciłam z Pragi - i ani jednej książki nie kupiłam? Powiedzcie, pliz, że bardzo dzielna jestem!

Półka się przewija od paru miesięcy i jeszcze pojawi się przez kilka następnych, tak że nic nowego.

Wyd. Czytelnik, Warszawa 1978, 296 stron

Tytuł oryginalny: Sleeping Beauty

Przełożył: Wacław Niepokólczycki

Z własnej półki

Przeczytałam 18 września 2021 roku


SRAM NA INNYCH z ostatnich 2 tygodni (oczywiście tylko wtedy, gdy mi się chce wyciągnąć aparat - coraz rzadziej 😕)







Raz wsiadłam w wyjątkowo dobrym nastroju i gdy zobaczyłam dwie laski naprzeciwko dumnie demonstrujące piękne buźki, rzuciłam dość głośno:

- Co to, Dzień Bez Maseczki?

Pół tramwaju się odwróciło. Ale kobity nic, wiadomo. 

Są dwie opcje: ta tchórzliwa część społeczeństwa ma maseczkę na brodzie na wypadek kontroli, natomiast ta odważna, co włączyła myślenie, nie ma wcale.

W pociągu żodyn konduktor nie zwraca uwagi.  

 

PS. Dziś rano (sobota) dopiero dowiedziałam się - oczywiście z czeskiego Dziennika - że pracownik stacji benzynowej w Niemczech został zastrzelony przez klienta, od którego zażądał założenia maseczki. Chyba zaczynam się bać.


wtorek, 14 września 2021

Dino Buzzati - Pustynia Tatarów

 

Kiedyś, w młodości, ta powieść wywarła na mnie wstrząsające wrażenie. Czytałam ją i w oryginale, który zresztą do tej pory posiadam i liczę, że jeszcze do niego wrócę (jak ze wszystkim)...

Byłam ciekawa, jak to odbiorę teraz. Albo nawet nie: myślałam, że odbiór będzie, jeśli nie taki sam, to podobny...

A tymczasem... tymczasem minęło wiele lat, jestem właściwie w wieku bohatera przy końcu powieści i od dawna już wiem, że znakomita większość ludzkości przeżywa swoje życie tak jak on, jak porucznik Drogo - czekając na coś, co albo nie przyjdzie nigdy albo przyjdzie za późno. Wtedy, w młodości, postrzegałam los porucznika jako rodzaj przestrogi raczej - dla czytelnika, żeby nie szedł w jego ślady, żeby nie tracił z oczu tego, co blisko, dla tego, co daleko lub wręcz nieosiągalne. Dziś widzę, że trudno tego uniknąć, gdy ma się jakieś ambicje; nie w potocznym znaczeniu, ale bardziej przenośnym... nie umiem tego nawet dobrze wytłumaczyć... w czasach szkolnych czy studenckich wyobrażałam sobie - wbrew PRL-owskiej rzeczywistości wokół - że świat stoi przede mną otworem, że wszystko się może zdarzyć, że czeka mnie jakieś niesamowite życie 😀 

Ha ha. 

I nie chodzi o to, że jestem zawiedziona, że się żalę. Uważam, że i tak poszło dobrze, jak na punkt wyjścia. Czuję się usatysfakcjonowana tym, co teraz mam (nie materialnie oczywiście) i byle tak dalej. Ale gdzie się podziały tamte marzenia? 

 

Znaczący fragment... Dawno temu myślałam to mnie nie dotyczy, tak nie będzie... Przecież młodzi wierzymy w swoją nieśmiertelność! Czy będziemy w stanie przyjąć to, co nieuchronne z uśmiechem, jak Drogo?

Początek:

Koniec:

Takie były tytuły serii onego roku:

Półka okropna, bo obwoluty obszarpane i strasznie mnie to wkurza, no ale co począć, przecież nie kupię sobie nowych.

Wyd. PIW Warszawa 1977, 182 strony

Seria: Współczesna Proza Światowa, u mnie nazywana po prostu czarną serią

Tytuł oryginalny: Il Deserto dei Tartari

Przełożył: Alojzy Pałłasz

Z własnej półki

Przeczytałam 14 września 2021 roku


W ramach zmniejszania ilości dobytku - zakładam, że niepotrzebnego - postanowiłam rozstać się z draceną. Ta bidoka stała w ciemnym kącie i pięknie jej liście usychały. Innego miejsca dla niej nie mam, więc trudno się mówi. W ogóle to cała ta domowa dżungla jest mocno przereklamowana. Moja córka miała rację w kwestii pająków, które tam mają używanie... o czym przekonałam się, podnosząc dracenę z podłogi, żeby ją wstępnie ulokować na zewnętrznym parapecie. Bo chcę doniczkę odzyskać, więc postanowiłam dracenę zamorzyć, a potem wyciągnąć - normalka, po co zrobić coś od razu, jak można odłożyć (z kompletnie niewiadomego powodu) na później 😁

Z kolei pragnąc się podzielić dobrem z bliźnimi czyli wydać stare numery miesięcznika Kuchnia na Śmieciarce - zdołałam sobie przypomnieć, jak to tam funkcjonuje: rezerwuję, jutro odbiorę... albo może w weekend... jednak nie zdążyłam - i tak do usranej śmierci. W związku z tym dłużej nie czekam i jutro wynoszę na półkę przed biblioteką (bo dziś już zamknięte). Miejsce po tych dwóch segregatorach już oczywiście zagospodarowałam. Czym? Starymi numerami pism wnętrzarskich, co to sterta leżała na stołku, odkąd po powrocie z Pragi szukałam miejsca dla nowych książek 😂 I tak się zabawiam przekładaniem z miejsca na miejsce...

Ach, i jeszcze się muszę podzielić opowieścią o akcji w tramwaju wczorajszej. Rano, na pętli. Wsiada młoda, ładna dziewczyna, z telefonem w ręce, wiadomo. Siada. Liczę jeszcze przez chwilę, że wyciągnie z torebki maseczkę, ale gdzie tam. Gdy dojeżdżaliśmy do pierwszego przystanku, zebrałam siły, wstałam, podeszłam i zwróciłam uwagę na obowiązujące w komunikacji miejskiej przepisy, niezależne od tego, co się o maseczkach sądzi.

- Nie mogę z zalecenia lekarza, bo mam na twarzy trudno gojącą się ranę. Na drugi raz niech się pani doinformuje!

Ha ha, byłam przygotowana! Wróciłam na swoje miejsce, wyjęłam z torby aparat i skierowałam w jej stronę. 

Szybciutko się podniosła i poszłaaaaa. Na koniec tramwaju, nie że do automatu po maseczkę 😂 Czyli poszła innym zionąć. Ale nie o to chodzi, tylko o to, że jednak zdobyłam się na akcję. Trzeba być upierdliwym!

W razie jakiejkolwiek odzywki miałam zamiar poinformować delikwentkę, że robię jej zdjęcie, aby je wstawić na profil SRAM NA INNYCH. 

Ja wiem, że to wszystko walka z wiatrakami...

sobota, 11 września 2021

Marie Poledňáková - Jak vytrhnout velrybě stoličku

 

Co sobie obiecywałam jeszcze w Pradze? Że zwiększę częstotliwość lektur po czesku, tak? Że będzie już nie jednak książka miesięcznie, ale dwie. No to odrabiam pańszczyznę wrześniową 😁

A tak serio to wcale nie żadna pańszczyzna, bo książka mi się bardzo podobała. Tytuł oznacza Jak wyrwać wielorybowi ząb. Miałam ją już od roku, mam też kontynuację - ale wybrałam ją do czytania akurat teraz, ponieważ coś się w Pradze zgadało z moją Věrą o aktorze, małym chłopcu, który grał głównego bohatera w filmie o tym samym tytule. Że zginął młodo i że ma gdzieś w Nuslich tablicę pamiątkową. Więc teraz chciałam obejrzeć film, no ale skoro mam książkę, to najpierw czytanie.

Jest to historia 8-letniego Vaška, który mieszka z mamą, wierzy w to, że jego tata-alpinista zginął pod lawiną jeszcze przed jego urodzeniem i zawzięcie usiłuje mamie znaleźć nowego męża - bo jego największym pragnieniem jest mieć tatę, choćby zastępczego (zwłaszcza, że jego szkolny kolega ma już trzeciego). Zimą jadą z mamą w Karkonosze i tam Vašek poznaje naczelnika ichniego GOPR-u, z którym wchodzi w znakomitą komitywę. Okazuje się jednak, że i mama skądś go zna...

Początek:

Koniec:

Półka - jak to w przypadku czeszczyzny - raczej Wam nieprzydatna do niczego 😁

 Wyd. Nakladatelství Premiéra, Praha 1991, 154 strony

Z własnej półki (kupione online w pandemii 😏 w Ulubionym Antykwariacie 2 lipca 2020 roku za 10 koron)

Przeczytałam 8 września 2021 roku

Film jest też dostępny aktualnie na You Tube (mówię aktualnie, bo przed chwilą zajrzałam na jakiś stary post z linkiem do YT i tych materiałów już nie było) - no ale po czesku oczywiście. Z tym, że ktoś na Filmwebie napisał, że oglądał to w sieci pod tytułem Jak wyrwać ząb wielorybowi, czyli istnieje po polsku (ma zresztą 280 ocen), pewnie był kiedyś wyświetlany w tv. Film był w Czechosłowacji wielkim hitem, do dziś zresztą przy powtórkach ogląda go liczna publiczność. Mam zamiar o nim napisać szerzej na blogu o czeskim filmie 😏 A książka najprawdopodobniej powstała po nakręceniu i sukcesie filmu (autorka jest jednocześnie reżyserką).

 

A teraz sprawa kursu czeskiego. Wrzesień, zapisy. Przychodzi jak zwykle mail ze szkoły, żeby się określić, czy się zapisujemy - my, starzy kursanci - zanim otworzą zapisy dla reszty. I tu, prąpaństwa, cztery zmiany. Każda z nich, sama w sobie, nie jest niczym strasznym, ale zebrane dohromady dokuczyły mi.

1/ zmiana ceny - rok temu poszła w górę o stówkę, teraz o kolejną (przy czym zdaję sobie sprawę, że to jednak niszowy język, mamy małe grupy etc.), za chwilę wejdzie kolejny podręcznik i ćwiczenia do niego - koszty, koszty, koszty

2/ zmiana nauczyciela (też wiem, że na pewnym poziomie zawsze taka zmiana następuje i jest to normalne)

3/ zmiana godziny, teraz kurs będzie się zaczynał o 17.20, co oznacza, że miałabym kiblować w pracy całą godzinę, bo jechać do domu to już bez sensu - i w dodatku wieźć już rano ze sobą podręcznik, ćwiczenia, zeszyt 

4/ i wreszcie zmiana ze zdalnego na stacjonarny - to chyba najbardziej mi nie odpowiada. I nawet nie, że pandemia, ale stanowczo wolę tę formę, choć ma swoje minusy - zaoszczędza jednak masę czasu i zachodu (z drugiej strony wiem, że wszyscy w mojej grupie jej nie chcieli, bo pracują zdalnie i mają dość siedzenia przed komputerem)

Rozważywszy za i przeciw (przeciw była świadomość, że jeśli teraz przerwę kurs, to być może nigdy już nie wrócę, wiecie, jak to jest; za była myśl, że oszczędzę dwa tysiaki i akurat będę miała na majowy wyjazd do Pragi) - zdecydowałam, że się nie zapisuję.

I wcale nie jest to przyjemne uczucie, zrezygnować w trakcie czegoś, co było taką ważną częścią życia w ostatnich latach 😐 Co mnie też w jakiś sposób określało. 

Naturalnie wmawiam sobie, że będę sama się uczyć, że przerobię ten podręcznik, który jeszcze mamy do końca, że będę szukać w internecie ćwiczeń na gramatykę. 

Tralalala.

Ale też, że będę sobie słownictwo poszerzać przy czytaniu kolejnych książek w oryginale, wpisując całe zdania do zeszytu - i to może się uda. Książka, o której dziś mowa, idealnie się do tego nadaje, więc może zacznę już dziś?

No dobrze, jutro 😂 Najpierw muszę ustalić sama ze sobą, czy kontynuować rytm raz w tygodniu 2 godziny czy raczej pół godziny codziennie.


I takie nowości. 

Tu jeszcze miałam w planie dołożyć linki (sama dla siebie) do dwóch reportaży z czeskich Wiadomości tv, więc niniejszym to czynię, zanim mi ucieknie.

Pierwszy to ten, że do seniorów w domu opieki przychodzi koń. Nie ogranicza się bynajmniej do ogrodu, ale dzielnie wkracza do sali, gdzie seniorzy, ci na chodzie, spędzają wolny czas, a potem jedzie windą na górę, do tych leżących! Ponoć sam dotyk, przytulenie się do końskiego łba, ma dobroczynny wpływ. Chciałabym wiedzieć, co na to nasz Sanepid 😂

Drugi z kolei opowiada o nowinach z francuskich muzeów. Otóż ponoć ludzie nie znają cyfr rzymskich, a nawet w szkołach się ich już nie uczy, więc tabliczki przy obrazach od tej pory będą wyglądały przykładowo Ludwik 15. Ja pierdzielę, do czego zmierza ten świat?

 

A na końcu taka nieprzyjemna sprawa. Któregoś wieczora zapaliłam światło nad tym regałem i odkryłam coś strasznego. Przyjrzyjcie się okładkom.

Co to jest??? Pleśń???

Matko i córko!

Tu muszę wyjaśnić, że te książki stoją naprzeciwko drzwi do łazienki. Moja córka bezustannie zostawia te drzwi szeroko otwarte, żeby się wietrzyło. A nawet, jak by tego było mało, wiesza ręcznik do wyschnięcia na kiju opartym o książki (no, taka konstrukcja, możliwa dzięki temu, że nad samym wejściem do łazienki jest otwarty pawlacz). Walczę z nią o to od dawna, tyle, że ze względów raczej estetycznych 😏 Tymczasem tu chodzi głównie o wilgoć chyba! Aha, muszę dodać, że mieszkanie jest na parterze 10-piętrowego bloku i ogólnie jest tu chłodno. A teraz, jak były ciągle deszcze i zimno, to już w ogóle nie mówmy...

Dzisiejszy poranek spędziłam więc pracowicie z rolką papieru toaletowego w oknie, odczyszczając książki. Chodziło o dwie półki tylko, takie oprawione w płótno czy coś podobnego, ale już mi było niedobrze od tej monotonnej pracy.

Nie mogę się doczekać, kiedy zaczną grzać. Nawet pomyślałam, żeby włączyć piekarnik, tyle, że nie mam pomysłu, co by tu z piekarnika na obiad w obliczu dodatkowej katastrofy zaopatrzeniowej - zamknęli nam na tydzień Lidla (modernizacja, nie chcę myśleć, co to będzie po otwarciu, wszystko pewnie do góry nogami, człowiek się nie odnajdzie)...