czwartek, 29 września 2022

Raymond Chandler - Głęboki sen

 

Dariusz/Hebius doniósł przy poprzednim Chandlerze, że wychodzi nowe tłumaczenie. Ponieważ i tak starego wydania Wielkiego snu w domu nie miałam, zamówiłam to nowe w biblio.

A byłam święcie przekonana - jeszcze przed chwilą! że stare nosiło taki właśnie tytuł. Patrzę jednak do internetów - najwyraźniej nie, od początku był to Głęboki sen. Musiałam pomylić z filmem. Taaaa... to jedna z tych chwil, kiedy człowiek dałby sobie rękę uciąć albo założyłby się o milion, że jest tak - a jest inaczej.

A więc Głęboki sen. Powieściowy debiut Chandlera i od razu prywatny detektyw Philip Marlowe w pełnej krasie. Jest rok 1939, Marlowe ma 33 lata, kiedyś pracował w policji, skąd wylano go za niesubordynację, a jeszcze wcześniej zaliczył college, więc gdy mowa jest o Prouście, tylko udaje, że go nie zna. Nie jest żonaty, bo nie lubi żon gliniarzy. Ale generalnie kobiety lubi, a i one jakoś lgną do tego dowcipnego, niby to cynicznego, ale tak bardzo uczciwego przystojniaka 😁

Tak, Los Angeles końcówki lat 30-tych jest pełne pięknych i najczęściej zdeprawowanych kobiet, choć trafiają się chwalebne wyjątki. Pełne mężczyzn w garniturach o wywatowanych ramionach. Pełne milionerów nad grobem i drobnych szantażystów, próbujących naciągnąć tych pierwszych na parę dolców. Ech, czasy, gdy dolar był porządnym wynagrodzeniem za drobną przysługę, a za dwie stówki można było nawet ryzykować życiem... Czasy, gdy z okien mijanych domów dobiegały dźwięki radia (od razu przypomina mi się zupełnie inna książka, z innego kontynentu, opowiadająca o pewnym autorze powieści radiowych - wiecie, o jaką książkę mi chodzi?), a dzwoniąc na informację można było się dowiedzieć, jaki jest numer telefonu na danej ulicy pod danym numerem. Czasy, gdy wynagrodzenie prywatnego detektywa wynosiło 25 dolarów dziennie plus wydatki. Z tego żył, a nawet opłacał wynajem biura (choć już bez sekretarki).


Początek:

Koniec:

Wyd. Karakter, Kraków 2022, 280 stron

Tytuł oryginalny: The Big Sleep

Przełożył: Bartosz Czartoryski

Z biblioteki

Przeczytałam 24 września 2022 roku

 

A skoro o filmie mowa, odszukałam i obejrzałam. Tę pierwszą, kanoniczną wersję z 1946 roku, z Humphreyem Bogartem i Lauren Bacall. Nie jestem jakąś fanatyczną wielbicielką Bogiego, ale przyglądanie się temu duetowi, gdy tak wyraźnie widać, jak między nimi iskrzyło (byli od niedawna małżeństwem), to czysta przyjemność.

Natomiast śledzenie zawiłej akcji... oj, legenda mówi, że sami scenarzyści się w niej pogubili 😄 Dobrze, że przeczytałam książkę (choć oczywiście w filmie pozmieniano sporo). A wiecie, kto był jednym ze scenarzystów? Wiliam Faulkner, bardzo ceniony również w tym charakterze.

                                      /pojemniki z Pepco rządzą/
 

Natomiast doskonale pamiętam z czasów chyba jeszcze licealnych taką frazę wielki sen, mała drzemka. I tak sobie myślę, że to musiał być tytuł recenzji (pewnie dość krytycznej) tej drugiej ekranizacji powieści, z 1975 roku. Pewnie w tygodniku Film. Tam Marlowe'a grał Robert Mitchum. Bardzo możliwe, że ta recenzja jest w jednym z pięciu roczników Filmu, które mam do tej pory. Możliwe też, że gdybym była na normalnej emeryturze, to już bym się rzuciła do ich przeglądania, by ten artykuł odszukać i się upewnić, że pamięć mnie nie myli...

 

Tymczasem nie mam na to czasu, choć dziś sytuacja na froncie Nowej Kuchni uległa zmianie. Mianowicie pan Waldek i spółka mieli zacząć remoncik w poniedziałek 3 października, ale mają obsuw na innym mieszkaniu i teraz jest mowa o 17 października. Ha ha ha. No cóż. Miałam dziś wziąć do ręki śrubokręt i odkręcać drzwiczki od szafek kuchennych (że może do piwnicy z nimi, bo siem przydadzom) albo zlecić tę robótkę córce, ale skoro tak, mogłam napisać posta 😁

No i nie ma tego złego, bo po pierwsze za dwa tygodnie to już przetoczy się największy nawał roboty na Fabryce, a po drugie będę mogła pojechać w ten weekend do Dżendżejowa. 


A jeszcze coś. Jak już tak myślałam o filmie i o Filmie, przypomniałam sobie, że przez pewien czas prenumerowałam takie pismo, nie wiem, czy miesięcznik czy kwartalnik, gdzie opisywano wszystkie filmy, które w danym czasie wchodziły na ekrany kin, z zaznaczeniem czy do normalnej dystrybucji czy do kin studyjnych i ile kopii (w skali kraju oczywiście). Jakżeż to się mogło nazywać?

To jest wspomnienie związane właśnie z Dżendżejowem, bo udawałam się odbierać te prenumeraty (i Amerykę i Brytanię i kto wie, co tam jeszcze było) do biurowca Robotniczej Spółdzielni Wydawniczej Prasa - Książka - Ruch przy ul. Reymonta. Której to Spółdzielni już od dawna nie ma, a podejrzewam, że dżendżejowskiego biurowca też nie. A miałam tam swoją półkę (czy przegródkę?)... Kiedyś to się powodziło - albo ta prasa była jakaś tańsza 😂


Czyściliśmy mieszkanie naszego szefa, który wrócił do ojczyzny, i znaleźliśmy takie coś. Stawiamy zakłady, do czego to służy. Pomysły są różne, co jeden to bardziej wyuzdany 😅


niedziela, 25 września 2022

Daniel Tudor - I love Korea. K-pop, kimchi i cała reszta

 Koreą (Południową, uściślijmy) się interesujemy, trzyma nas przy tym zainteresowaniu Wiola z Pierogów z kimchi, jak wiadomo, ale jeszcze zanim na Wiolę trafiłam, oglądaliśmy już koreańskie seriale (ściągane wówczas z czeluści rosyjskiego internetu, ha ha ha). No to sobie pożyczyliśmy ten tętniący energią przewodnik kulturowy.

Dobra, nie chcę, żebyście znów pisali ja to jak mi książka nie podejdzie to już po paru stronach rzucam 😂 Więc po paru stronach nie było jeszcze źle, bo się cieszyłam, że moje wrażenia z tych seriali właśnie, że wnioski z nich wyciągnięte - można uogólnić na całe społeczeństwo. Że o rany, fakt, ja też to zauważyłam, a teraz mi ten cały Tudor potwierdza, że tak jest w Korei, a nie że akurat jakaś tam postać z filmu tak miała.

Ale im było dalej, tym gorzej, bo autor uznał za stosowne nadrobić objętość informacjami o politykach i partiach (no weźcie!), o piosenkarzach i gwiazdach filmowych i takimi tam. W życiu nie słyszałam żadnego K-popu i w najbliższym czasie nie zamierzam, więc niech spada. Poza tym nie będę się obcyndalać w ocenie - gość pisze chaotycznie, a polskie wydawnictwo publikuje książkę z 2014 roku (z nastawieniem na aktualność) w 2021, no dajcie spokój. 

Oczywiście nie Tudora wina, że biorę do czytania coś, co ma już w tytule nieinteresujące mnie sprawy 😛


Początek:

Koniec:

Wyd. Wydawnictwo Kobiece, Białystok 2021, 311 stron

Tytuł oryginalny: A Geek in Korea: Discovering Asia's New Kingdom of Cool

Przełożył: Ryszard Oślizło

Z biblioteki

Przeczytałam 20 września 2022 roku


Z frontu Nowej Kuchni

Przetentegowałyśmy trzeci regał z kuchni do pokoju, dzięki czemu kuchnia wyglądała dziś rano  tak:


...a pokój tak:

No nie bawi mnie to. W sumie nikt mi jeszcze terminu 3 października na rozpoczęcie robót nie potwierdził (boję się zapytać). Zwłaszcza że wystarczająco jestem przywalona pracą. W gruncie rzeczy gdyby powiedzieli, że przyjdą tydzień później, nie obraziłabym się, może się to wszystko przetoczy.

Tymczasem.

Tymczasem korzystając z niedzieli, kiedy to pracuję z domu i nawet czasem znajdę chwilę, by obejrzeć coś z You Tube'a, odkryłam, że te pojemniki z Pepco są wielofunkcyjne 😂

Ach, bo nic nie pisałam o tym, że nowy telewizor nie mieści się tam, gdzie stał (i na razie jeszcze stoi) stary, ten mniejszy. Ja sobie dokładnie przeanalizowałam wymiary przed kupnem i zbadałam sytuację na regale - tyle że MYŚLAŁAM, iż jego nóżki będą tak samo jak starego w pewnej odległości od brzegu. A tymczasem nie są, jak widać na załączonym obrazku 😂 No i nie mieszczą się na półce. Więc póki co nowy tiwisz stoi u mnie na podłodze pod tymi szufladami po lewej, ale do oglądania to nie jest wygodne (za nisko), toteż w razie potrzeby (rzadkiej ze względu na - no tak, na robotę... cały czas sobie powtarzam, coby nie pizgnąć wszystkim,  money money money) voilà!

Przyszłość natomiast rysuje się w różowych barwach, bowiem najpierw wymyśliłam jakieś prowizorki (jak niby ma stanąć kiedyś w tamtym miejscu), a potem puk puk puk pomysłowy Dobromir i... pan Wojtek zrobi mi zabudowę ściany naprzeciwko, ze specjalnym miejscem na ten tiwisz i na maszynę do pisania do wyeksponowania (a' propos, maszyna stoi w przedpokoju na podłodze i czeka na odkurzenie, ktoś chętny? tylko jeszcze dziś, bo rano muszę tamtędy na Fabrykę) i w ogóle. 

Pan Wojtek jeszcze nic o tym nie wie, ale co to dla niego za problem. Problem raczej dla mnie, bo warunkiem sine qua non całego przedsięwzięcia jest znalezienie najpierw kanapy, która będzie miała tapicerowany również tył i która będzie się nadawała do spania, ale nie rozkładając się do przodu na kilometry, tak jak ta, którą teraz mamy. Najlepiej to by było w ogóle bez żadnego rozkładania 😁

Na razie cienko to widzę, ale też zbyt dużo czasu nie poświęciłam poszukiwaniom.

Piniondze zarabiam na to wszystko.

/A miało być na dokładanie do emerytury w przyszłości/
 

Na pociechę:

 

wtorek, 20 września 2022

Helena Sekuła - Pierścień z krwawnikiem

 

Dziś rano grom z jasnego nieba - ledwo wyszłam spod prysznica, jak każdego rana włączam czeskie Wiadomości, a tu ZONK. Z powodów licencyjnych niemożliwe jest oglądanie. No tak, pozbawcie mniej już wszystkiego!!!*

Przez wszystko rozumiem oczywiście emeryturę, której czuję się pozbawiona zdradziecko. Nienawidzę budzika i nie cieszy mnie jedzenie obiadu o 19.00. Te kilosy, co zrzuciłam tak całkiem bezboleśnie w wakacje (po prostu jedząc regularnie) pewnie zaraz mi wrócą od durnowatych kanapek. 

Ale przejdźmy do rzeczy, bo ciemno się robi.

Sekuła. Ja przed wielu laty przeczytałam Barakudę i byłam zachwycona. Nic z niej już nie pamiętam, tylko główną bohaterkę, która była niesamowicie uzdolniona językowo i bez problemu opanowywała nie tylko "zwykłe" języki, ale różne odmiany gwar czy dialektów. Bardzo jej zazdrościłam, prawdaż. No i nabyłam parę innych kryminałów pani Heleny, w sumie mam pięć i stwierdziłam, że je wszystkie przeczytam (mały projekcik) w kolejności chronologicznej. Weszłam na Wiki sprawdzić tę kolejność, a tam się okazało, że Sekuła naprodukowała tego ho ho i trochę. Od 1962 do 2009. Nie chciało mi się jednak czekać - szukać w bibliotekach tych pierwszych - więc zaczęłam od pierwszej, którą mam.

No i małe rozczarowanko, bo bardzo milicyjny to kryminał (czy Barakuda też taka była, nie pamiętam), zresztą Wiki podaje, że HS pracowała przez długie lata jako referent prasowy Komendy Głównej MO. No to widać musiała szerzyć propagandę 😞 Dobra milicja to cierpliwa milicja! Jest tam nawet taki passus o więźniu, który żeby dostać się do ambulatorium połknął "kotwiczkę":

- Jak mogłeś mi zrobić takie świństwo? - wyrzeka profos. W wyjątkowych sytuacjach nieregulaminowo tyka więźniów, chociaż jest to surowo zabronione.

Myślałam, że padnę ze śmiechu 😁

Ale nie ta propaganda jest tak denerwująca. Chodzi o to, że książka jest po prostu nudna. Że wątek kryminalny nie wciąga absolutnie. Kilku wspólników robi skok na bank w małej miejscowości, niestety ich łupem padają głównie paczki nowiutkich banknotów (znane są ich numery), więc nie mogą się nimi na razie posłużyć, dzielna milicja poświęca dnie i noce, by znaleźć winowajców, w to wpleciona historia młodej atrakcyjnej dziewczyny, która pracuje w tajnym/nielegalnym kasynie, wplątana trochę mimo woli w kryminalne układy - może generalnie w każdym kryminale Sekuły będzie się pojawiać taka postać (jak i w Barakudzie)? Zobaczymy, bo projekcik będę jednak stopniowo realizować - z nadzieją, że Sekuła z czasem rozwinęła skrzydła i oderwała się od milicji... Karierę zaczęła Tęczowym cocktailem, ale ten niestety jest w biblio jedynie w formie e-booka, podobnie jak wiele innych zresztą.


 

Początek:


Koniec:


 


Półka jest z tych trzyrzędowych. Tak, mam jeden regał, gdzie mieszczą się trzy rzędy książek, oczywiście takich mniejszych formatów, ale jednak. Tak więc żeby się dokopać do trzeciego rzędu trzeba wyjąć pierwsze dwa - a w ogóle najpierw trzeba wiedzieć, co w tym trzecim rzędzie stoi, no ale to już załatwia katalog (błogosławimy pierwszy lockdown, który pozwolił go uaktualnić).  


Wyd. Czytelnik, Warszawa 1973, 295 stron

Z własnej półki (kupione 15 kwietnia 2009 roku za 3 zł)

Przeczytałam 14 września 2022 roku

 

# A skoro już o półkach mowa, to przeflancowałam trochę pragensie na miejsce byłych czasopism, dzięki czemu zgrupowały się te czarne serie  większego formatu i siem cieszem, że mam wszystkie koło łóżka i mogę sięgnąć przed snem, by rzucić okiem na jakiś drobiażdżek. Od razu porządniej wygląda, prawda?

# A skoro o książkach i gazetach mowa, to w Polityce pisali o nowym serialu z branży pogrzebowej. No a wiecie - niedawno przecież czytałam książkę, tak? I serial oglądałabym (mimo że polski). Ale nie posiadam żadnego Canalplus. I na tym koniec.

# A skoro ciągle o gazetach mowa, to znalazłam w jednym z tych przeglądanych i wynoszonych czasopism wnętrzarskich taką ciekawostkę. To był artykuł o gadżetach jajczanych i oto na zdjęciu łyżka do wyjmowania z wrzątku gotowanego jajka. No ale halo, ja taką łyżkę z drugą do kompletu kupiłam niegdyś jako SZTUĆCE DO SAŁATY! Hm.

 

* Na szczęście okazało się przed chwilą, że to tylko ktoś zaniedbał się w robocie, już wszystko jest OK (oprócz zaległości jednodniowej w oglądaniu).

piątek, 16 września 2022

Maria Lewińska - Od ławeczki do ławeczki. Lektura obowiązkowa dla starszych pań

 Z tą niedużą książeczką było tak, że zobaczyłam tytuł w spisie serii "Z rękopisów" Austerii i zapragnęłam się zapoznać. Wtedy okazało się, że jej nigdzie nie ma - chyba że w Jagiellonce (wiadomo, egzemplarze obowiązkowe). Zaczęłam mailowanie z Jagiellonką w kwestii skorzystania z czytelni - bo nie będąc studentem ani pracownikiem naukowym nie mogę książek pożyczać do domu. Raz w roku mogę za to bezpłatnie dostać kartę trzydniową, żeby uzyskać dostęp do zbiorów na miejscu. Pani mi napisała, gdzie mam przyjść i oni mi pomogą, również w zamówieniu (ha ha, bo wiecie, To przeczytałam ostatnio raz zamawiała w latach 80-tych, na papierowym rewersie 😂). No, to sobie zaplanowałam, że NA EMERYTURZE będąc zrobię to doświadczenie - przeczytania książki na miejscu w bibliotece (bez herbatki pod ręką etc.). 

Ale temat wypłynął w rozmowie z kolegą, który współpracuje z wydawnictwem i on ci to wydębił dla mnie egzemplarz 😁 

Czy było warto? Właściwie bez sensu jest tego rodzaju pytanie, bo czy można się zastanawiać nad poświęceniem drobnej cząstki dnia na lekturę czyjegoś życia?  Tyle, że zakładałam (nie wiedząc nic ani o książce ani o autorce), że to rzecz nasza, polska, że to fragment naszej rzeczywistości - naszej w sensie mojej. A tu ten początek z palmami, z Alejami Króla Dawida... Okazuje się, że autorka mieszka w Izraelu, więc będzie to kompletnie inna rzeczywistość. A może starzy (starsi) ludzie są wszędzie tacy sami? Drepczą od ławeczki do ławeczki, jedni szybciej, drudzy wolniej, i tylko autorka nie może się nadziwić, że i ona sama do nich należy, że życie hm zbliża się do kresu, tym bardziej, że wokół czai się corona i przyszłość jest co najmniej niepewna. Wracają wspomnienia z Polski, wcześniejsze wspomnienia z Uzbekistanu, gdzie w polskiej szkole uczono dzieci cerowania skarpet, wspomnienie Januszka, który jako ambitny inżynier zrobił karierę w Izraelu, ale wsiadł w samolot, żeby wcześniej wrócić z delegacji do ukochanej żony i tak w ciągu godziny odleciał do Pana Boga (pierwszy samolot wysadzony w powietrze przez terrorystów), wspomnienie Marka Hłaski, który radził właścicielowi sklepu meblowego, żeby raczej zajął się handlem wódką, bo wtedy nie zbankrutuje, wspomnienie marzenia o zobaczeniu Hemingwayowskiej corridy i konfrontacja marzenia z rzeczywistością, wspomnienie ciotki, za młodu prawdziwej piękności, którą życie nie wiadomo kiedy zgasiło, wspomnienie pani Halinki o chabrowym oczach, sąsiadki z mieszkania w PRL-u, która twierdziła, że dobrze zna żydowskie zwyczaje...

Początek:

Koniec:


Wyd. Austeria, Kraków - Budapeszt - Syrakuzy 2020, 76 stron

Z własnej półki

Przeczytałam 10 września 2022 roku


Z frontu Nowej Kuchni

Wyniosłyśmy z kuchni dwa regały z książkami. O, jaka ładna ściana tam z tyłu, ciekawe, czy była kiedykolwiek malowana poza tym pierwszym razem 😂 kto by to odsuwał...

Z pomysłu, że książki się spakuje do pudeł, a regały od razu wyniesie z mieszkania, zrezygnowałam już dawno. Ile by to miejsca zajęło! Więc wszystko stoi dalej na półkach, tyle że teraz u mnie w pokoju i zastanawiam się, czy już osiągnęłam te przepisowe 300 kg na metr kwadratowy, powyżej których podłoga się zawali...*

Kartony ze zdjęcia są oczywiście jeszcze puste, do nich pójdzie zawartość szafek kuchennych. Mama mi kiedyś kupiła taką maszynkę elektryczną (jakby gazu zabrakło - wówczas ha ha, dziś coraz bardziej prawdopodobne...), nigdy nie była używana i jakiś czas temu zawiozłam ją do Dżendżejowa, bo tam gaz z butli i faktycznie może się skończyć w niedzielę, kiedy nie wożą. No to teraz przywiozłam ją z powrotem na okoliczność remontu, że gdybym się uparła zrobić jajecznicę, to będzie na czym 😂 Taaa, jajecznicę, a patelnię potem będę myła w umywalce w łazience, tak?

O, a czwarte plastikowe pudełko z Pepco miało być na torebki, ale okazuje się, że jest za małe na ten towar, dam tam szaliki - tyle że mi się na razie nie chce grzebać po szafach.

A' propos Dżendżejowa. Ojczasty się nam sypie. Przyjeżdżam, a on o kuli drepcze po mieszkaniu. Że go boli w odcinku lędźwiowym, że może leżeć tylko na wznak, że ciężko się przewrócić na bok i w ogóle ze wstawaniem ciężko i siadaniem też i że jak brat wróci z wojaży, to mu musi zawołać lekarza na wizytę domową. Bierze jakieś tabletki przeciwbólowe przepisane lata temu, ale niespecjalnie pomagają. Patrzę - przeterminowały się w 2019. 

Brat wrócił, kupił mu nowe, ale Ojczasty już nic o wizycie lekarza nie mówił. Może zaczęły działać?

 

* Wymyśliłam, że jak będę już po wszystkim powoli odkurzać księgozbiór, każdą półkę zważę z osobna i zapiszę, a na końcu tej (syzyfowej) pracy odkurzania podsumuję i dowiem się, ile ton tu mamy 😂

PS. Jeśli chodzi o wynajdywanie bzdurnych prac - jestem ekspertem!


sobota, 10 września 2022

Dorothy L.Sayers - Klub Bellona

 

Więc tak: gdy będąc na Dębnikach zaszłam do miejscowej biblioteki, odkryłam, że mają tam ogromny dział z kryminałami. No i wyszperałam sobą jakąś nową Donnę Leon oraz tę Sayers. Bo akurat niedawno coś na jej temat pisał Dariusz/Hebius.

Ale ja doskonale pamiętam, że miałam kiedyś tę książkę, w wydaniu z 1986 roku, w innym tłumaczeniu i POD INNYM TYTUŁEM! Mianowicie Nieprzyjemność w klubie Bellona.  Nawet mi ten tytuł wszedł do języka codziennego, gdy tylko używałam słowa nieprzyjemność, zawsze dodawałam w klubie Bellona. A to ci nieprzyjemność w klubie Bellona. Książkę nie wiem, czemu i kiedy wydałam, a czy wcześniej czytałam - oczywiście w ogóle nie pamiętam.

 

W ogóle też nie wiem, dlaczego wydawnictwo Petra nie odkupiło praw od wydawnictwa Iskry, tylko zamówiło nowe tłumaczenie. Porównać ich nie mogę, za to mogę śmiało powiedzieć, że korekty Petra nie zatrudnia i z taką ilością nie tylko literówek, ale BŁĘDÓW ORTOGRAFICZNYCH dawno się już nie spotkałam. Coś okropnego. 

Natomiast jeśli chodzi o sam kryminał, mam uczucia mieszane (wstrząśnięta jestem tylko tymi bykami). Nie zachwyciło, trochę nużyło, trochę dezorientowało - myliły mi się dramatis personae, co oczywiście może oznaczać jedynie brak skupienia na lekturze (od myśli o remoncie i o pracy trudno się oderwać). Zorientowałam się w każdym razie, że detektyw-amator-arystokrata lord Peter Wimsey występuje też w innych powieściach Sayers, podobnie jak jego bezbarwny służący. Natomiast, czy dam jeszcze jedną szansę autorce? Nie wiem, czas pokaże.


Początek:

Koniec:

Wyd. PETRA, Warszawa 1993, 246 stron

Tytuł oryginalny: The Unpleasantness at the Bellona Club

Przełożyła: Małgorzata Jodczyk Dudanowicz

Z biblioteki

Przeczytałam 5 września 2022 roku



Zafasowałam z biblioteki gazetki różne dla Ojczastego, po czym zaczęłam przeglądać tę Kartę i odkryłam ciekawy artykuł o Karlu Krylu, przeczytałam, pomyślałam, że muszę je dać mojej nauczycielce czeskiego, bo ona pisała o nim pracę magisterską i w końcu spojrzałam na okładkę - to pismo jest z 1996 roku 😁 A kryminałek z PRL-u wzięłam z ciekawości (że niby oczywiście kiedyś przeczytam... oczywiście... ale dużo miejsca nie zajmuje).


 

To było na Królewskiej, a z kolei na półce w Jordanówce były te filmy i ja naprawdę nie wiem (córka się popukała w głowę, że na co nam to), ale tak jakoś nie mogłam ich tam zostawić, no, że da się komuś, kto ma dzieci albo wnuki... 😂😂😂


Pan stolarz ma mi zrobić półki na ręczniki w łazience, przybędzie więc miejsca w szafie, już sobie planuję, jak to tam poukładam, więc nabyłam w Pepco dwa pojemniki, do których zmieściły się wszystkie T-shirty mojej córki, będzie to wygodniejsze, niż wyciąganie ze sterty na półce, prawda? No tak myślę przynajmniej i nawet kombinuję, czy moich swetrów też tak nie uporządkować... 

Mało tego - przyszło mi do głowy, że przecież zamiast ściągać z zewsząd te śmierdzące kartony, można by nakupić tych pojemników (a przynajmniej na te rzeczy, które ich nie zabrudzą), a po remoncie oddać 😂 Tam jest zwrot do miesiąca przecież 😂 Ludzie podobno ubrania ze sklepów tak sobie "wypożyczają" na imprezę... choć nie wiem, co robią z metkami?


Przed remontem wydaję na Śmieciarce to i owo i między innymi padło na te dwa kwiatki (nie będzie już na nie miejsca w kuchni) i właśnie z nimi miałam najwięcej użerania się - znaczy z chętnymi: pierwsza mówi dziś  rano, że jutro wieczorem odbierze. Jutro wieczorem mówi, że jednak nie, bo nie ma transportu. Kontaktuję następną w kolejce, nie odzywa się. Pojutrze piszę do trzeciej, która dawała znać, że ma dwa kroki. Żmudnie umawiamy się na termin. W rezultacie w piątek popołudniu - OSTATNI DZIEŃ MOICH KRÓTKICH EMERYCKICH WAKACJI - siedzę w domu i czekam i nic. W końcu wkur... wkurzam się totalnie i wystawiam przed blok, bo chcę wreszcie wyjść. Znikają w oka mgnieniu. Ludzie na Śmieciarce zgodnie narzekają na niesolidność odbierających. To zniechęca do wystawiania, niestety, lepiej przed śmietnik.

Z kolei jeśli coś jest atrakcyjne dla handlarzy, ci potrafią odebrać w pół godziny. Tak się zorientowałam (poniewczasie), że waga kuchenna z PRL-u chodzi na allegro po 2 stówki, nie dziwię się teraz, że gość przyjechał po nią w trymiga 😂


 

A skoro już mowa o ostatnim dniu wakacji. Ponoć w poniedziałek ma być podpisana moja umowa. W międzyczasie zmniejszyli w niej ilość godzin, co skutkuje naturalnie niższym wynagrodzeniem, ale jak dyskutować z argumentem, że ta wyższa ilość godzin to by było jak etat? 

No nic, jestem tak czy siak niepocieszona, że kończy się moje krótkie emeryctwo, że znów budzik, że lato minęło. Moja łąka w doniczkach niedługo uschnie i tyle tego było.


 

wtorek, 6 września 2022

Małgorzata Węglarz - Wszystko, co powinieneś wiedzieć, zanim umrzesz. Tajemnice branży pogrzebowej

 

Jak było w nowościach bibliotecznych to dołączyłam na wirtualną półkę, wiecie - ja jestem PRAWIE z branży.

Prawie, bo mąż mojej cioci miał zakład pogrzebowy (dziś go prowadzi jeden z synów) i ta ciocia mnie czasem zabierała do siebie w czasie wakacji, nie miała córki, a tęskniła za dziewczynką 😎 I tam właśnie razem z jej chłopakami bawiliśmy się w chowanego. To były czasy PRL-u oczywiście, więc nie było w zakładzie chłodni, czytaj - nieboszczyków: klient wybierał trumnę, wujek z pomocnikiem zawoził ją na miejsce czyli albo do kostnicy szpitalnej albo do domu żałoby, przecież wówczas bardzo często nieboszczyk w trumnie leżał w swoim domu dwa - trzy dni do pogrzebu. Tak że trumny w warstacie (tak zawsze mówili) były oczywiście puste, a my chowaliśmy się do nich. Ciocia gotowała obiad dla wszystkich, siostra wujka malowała napisy na szarfach dyżurując przy telefonie, chłopak do wszystkiego (upośledzony trochę) machał pędzlem z bejcą po trumnach - tak, bowiem trumny się w warstacie robiło, a nie zamawiało z katalogu.

No, takie wspomnienie z dzieciństwa 😁

A teraz przeczytałam tę książkę i okazuje się, że nie miałam pojęcia o tym, że nieboszczyka nie przetrzymuje się przez niedzielę! Że istnieje taki przesąd (bo zmarły kogoś za sobą pociągnie) i za wszelką cenę należy urządzić pogrzeb choćby w sobotę, gdy umarł w piątek. A moją mamę przetrzymaliśmy i to z mojej inicjatywy. Dobrze, że nikt na tym nie ucierpiał, ale dlaczego mi brat cioteczny nic nie powiedział? Choć oczywiście by mnie to nie powstrzymało 😑

Poza tym - dowiedziałam się o istnieniu firm sprzątających po zgonach. Nie zwykłych zgonach, tylko albo gwałtownych (morderstwa na przykład) albo takich samotnych, gdy nieboszczyk miesiąc albo pół roku się rozkłada w swoim mieszkaniu, zanim ktoś to odkryje. I pracownicy tych firm zrywają podłogi i skuwają wylewki, bo ten nieboszczyk... no, mniejsza (żaden Domestos w każdym razie nie pomoże), ale zaczynam się zastanawiać, czy jak moja mama umarła raniutko i leżała na kanapie kilka godzin, zanim mógł przyjechać lekarz i stwierdzić zgon (bez tego zakład pogrzebowy nie mógł zabrać ciała) - więc czy ta kanapa nie powinna była być wyrzucona. Bo faktem jest, że ja na niej śpię, gdy przyjeżdżam do Dżendżejowa - i zawsze budzę się nad ranem z globusem. 

Początek:

Koniec:


Wyd. MUZA SA, Warszawa 2021, 302 strony

Z biblioteki

Przeczytałam 3 września 2022 roku


Nic się nie dzieje, słuchajcie, to jest paranoja jakaś, załóż na nowo firmę, potem przesuń początek działalności, bo nie ma kto podpisać umowy, czas płynie, dziś 6 września, dalej nie dostaję informacji, że mam jutro przyjść do pracy - i już mi się podwójnie, a nawet potrójnie nie chce. Oczekiwanie na remont, oczekiwanie na początek pracy, nic, tylko oczekiwanie, mam serdecznie dość, nie umiem się na niczym skupić, czas przepływa między palcami jak woda. 

Obrazki z osiedla

Jakoś nigdy nie pomyślałam, że ktoś to produkuje, że można zamówić.

Chyba karmnik dla ptaków?

Po każdym powrocie ze sklepu mam takie poczucie. Znowu podrożało to i tamto. I mleko - a zdaje się coś wcześniej czytałam, że z mlekiem może być w ogóle wielki problem. Pytanie, z czym nie będzie problemu.


niedziela, 4 września 2022

Vojtěch Steklač - Boříkovy lapálie

 

Ulubiony mój czeski autor dla dzieci i młodzieży. I nie tylko, w ogóle lubię go czytać. Na półce tam niżej widać, że jeszcze sporo go mam. I bardzo dobrze 😀

Bořík i jego trzech kumpli z klasy dają popalić. Ale wiadomo, zawsze chcą dobrze. No, może prawie zawsze. A przynajmniej dobrze dla siebie 😁 W końcu wiadomo, jak sam o siebie nie zadbasz, to nikt nie zadba. A życie jest ciężkie, rodzice cały czas ci trują, że wyrośnie z ciebie zločinec i lajdák, co się okazało po polsku próżniakiem, jednakowoż (wydało mi się dziwne, że mama tak do synka mówi, więc sprawdziłam). Ach, ten czeski 😂

O Boříku i jego kolegach już czytałam jedną książkę - Pekelná třída, ale dzisiejsza chyba była pierwsza chronologicznie, więc postaram się od tej pory lecieć po kolei.


A jeszcze bardzo lubię ilustracje Adolfa Borna! 

Tutaj koledzy chcieli pomóc Alešowi, który znów spóźnił się do szkoły, bo mu się zepsuł budzik, a babcia wyjechała do sanatorium. Jak się zabrali za naprawianie, tak wszystkie trzy zegary z domu rozebrali na części i... oczywiście klops. Zanieśli je więc do zegarmistrza, ale wyobraźcie sobie, że ten odmówił złożenia ich do kupy!


 

Początek:


 

Koniec:


 

Półka 


Wyd. Albatros, Praha 2004, 189 stron

Z własnej półki (kupione 20 maja 2019 roku w Ulubionym Antykwariacie za 88 koron minus 11%; antykwariat się nazywa "11", a kto polubi jego profil na FB, dostaje 11% zniżki na wszystko, z czego skwapliwie korzystam do tej pory 😍)

Przeczytałam 2 września 2022 roku


Nadmienię, że czytałam (w większości) w okolicznościach przyrody - nie wiem, dlaczego dopiero na koniec wakacji/lata odkryłam, że na leżance na łące na skraju osiedla można całkiem komfortowo spędzić czas, gdy się nie posiada balkonu. Co prawda wczoraj to już zabrałam nawet termos z gorącą herbatką, o kocu nie wspominając (ten od początku) 😎 Raz nawet wzięłam jaśka, ale to był niewypał, nie da się czytać, gdy głowę oprzesz na oparciu. 

Przez tę leżankę umyłam dzisiaj głowę, choć strasznie kusiło, żeby sobie zrobić Dzień Brudasa - no ale jeśli nie lunie (coś ponurawo), to trzeba jeszcze iść. Nawet odgrażam się, że w zimie będę chodzić, oczywiście odpowiednio opatulona - ale z tym może być różnie 😜

 


 

Jako osoba, która nic nie musi, a wszystko może - po przeczytaniu na Śmieciarce informacji, że na Dębnikach ktoś opróżnia mieszkanie, natychmiast się tam udałam. Niestety nic tam dla mnie nie było - a może raczej stety, bo doprawdy lepiej już nic do chałupy nie znosić 😂

Ale nie byłabym sobą, gdybym nie wstąpiła do pobliskiej biblioteki. I tak oto ni z gruchy ni z pietruchy mam już w domu osiem bibliotecznych pozycji, na czym mi wcale nie zależało!

Mam też nowy telewizor. To dotyczy tematu Nowa Kuchnia, bowiem umyśliłam sobie, że damy tam ten mniejszy odbiornik (jojczyłam już od dawna, że oglądamy przy stole filmiki z YT na laptopie), więc na jego miejsce potrzebny nowy, a skoro nowy, to lepiej, żeby większy - może nawet ja sama coś na nim czasem obejrzę?

A tu taki kanał. Po przykręceniu nóżek okazało się, że te cholery są z samego brzegu i w związku z tym nie mieszczą się z jednej strony na wystającej z regału półce (ja sobie przecież wszystko wymierzyłam wcześniej, ale z założeniem, że nóżki idą bardziej ku środkowi). Będą potrzebne kombinacje czyli dodatkowe koszty. Ale to jeszcze nic, podłączamy pendrajwa z filmami córki, szukamy, nie możemy znaleźć, jak go włączyć, w końcu instrukcja znaleziona w necie pomaga, ale wtedy okazuje się, że tv go nie odczytuje. I cały pogrzeb na nic, bo przecież tylko do tego ten telewizor potrzebny córce. Ta wściekła, mówi, żeby zabierać to dziadostwo z powrotem (jak ona generalnie nienawidzi zmian, chyba jest autystyczna). I idzie spać.

Ja się tak łatwo nie poddaję, próbuję ze swoimi pendrajwami i odkrywam, że takie z pamięcią 16 GB telewizor czyta i odtwarza, więc chyba w tym był problem. 

Niemniej jednak póki co stary tv wrócił na swoje miejsce, nowy stoi u mnie na podłodze (obejrzałam z rozpędu co nieco na YT, a do Netflixa się nie dostałam, bo właścicielka zmieniła hasło przy ostatnich zawirowaniach i jakoś mi się nie chciało do niej dzwonić i dopytywać przy weekendzie, co jej będę głowę zawracać). Opakowanie trzeba wynieść do piwnicy, może ktoś się zlituje (i nie mam na myśli siebie). W tle kolejne, jeszcze puste, pudła w kuchni. Śmierdzą, dlatego wyniosłam je z pokoju, gdzie najpierw były. Wiecie, że kartony śmierdzą?