wtorek, 30 kwietnia 2013

William Golding - Władca much


Tak, wiem, arcydzieło i w ogóle. Ale totalna depresja. Powieść tak przygnębiająca swoją wymową, że aż strach. A przecież tacy właśnie jesteśmy, anni na jotę inni!
Dwadzieścia pięć lat cierpliwie czekał Władca much na półce i... mógł czekać dalej, nie chciałam wcale tego potwierdzenia, że człowiek to bestia i w żaden sposób nie jest w stanie dojść z innymi do porozumienia, ja wolę słodkie złudzenia!

Golding jest laureatem nagrody Nobla, ale tego jeszcze nie było wiadomo, gdy Władca much wychodził po raz pierwszy w Polsce:

Noblistą został w 30 lat po debiucie powieściowym, którym była właśnie ta powieść. Pozwoliła mu ona na rezygnację z pracy nauczyciela w szkole podstawowej, z której utrzymywał rodzinę. Nawiasem mówiąc, autor wykorzystał doświadczenia z tej właśnie szkoły, gdzie dzielił uczniów na dwie grupy i poddawał im temat do dyskusji - zauważył przy tym, że jeśli nie było moderatora, dyskusja przeradzała się w bitkę. Pierwotny tytuł powieści brzmiał inaczej (Strangers from Within), dopiero wydawca zasugerował Władcę much, w nawiązaniu do Belzebuba - ale o tym wszystkim powiedział mi dopiero internet. Baal-Zevuv – pan much, określenie Szatana.



Cały zarys historii powyżej. Mogłabym tu wdać się w szczegółowy opis, kto, co i jak, rozłożyć na czynniki pierwsze główne postaci i konflikty, ale... ale ktoś to już za mnie zrobił na Wikipedii, a poza tym - naprawdę chcę chyba jak najszybciej o tym koszmarze zapomnieć. Co świadczy dobitnie o tym - jaka to dobra książka, jak świetnie napisana :) Z tego względu mogę ją polecić z czystym sumieniem - ale gdy ktoś szuka w literaturze odtrutki na nieciekawą codzienność, lepiej niech do niej nie zagląda. Rajskie miejsce na ziemi w konfrontacji z piekielną naturą człowieka, odbierającą wszelką nadzieję.

Zgodnie z nową świecką tradycją początek i koniec:




Inne pozycje, które ukazały się w serii NIKE w 1967 roku:

Ten Teatr Somerseta Maughama mnie nęci, lubię czytać sztuki teatralne, tylko mi rzadko w ręce wpadają.

Wyd. Czytelnik Warszawa 1967, wyd.I, 299 stron
Tytuł oryginalny: Lord of the Flies
Tłumaczył: Wacław Niepokólczycki
Z własnej półki (kupiona 22 marca 1987 za 300 zł na tzw. Giełdzie czyli placu z tandetą na Grzegórzkach, gdzie w ciężkich książkowych czasach funkcjonował czarny rynek)
Przeczytałam 29 kwietnia 2013


NAJNOWSZE NABYTKI
Skusiłam się na tego Kawierina głównie po tytule...

... tymczasem okazuje się, że to nie powieść, tylko wspominki literackie (tytułowym zwrotem posługiwał się Gorki). Allegro, 4 zł.


PLAN NA MAJ 2013

1/ REPORTAŻ: Jarosław Iwaszkiewicz - Książka o Sycylii
2/ LITERATURA WŁOSKA: Italo Svevo - Jedno życie
3/ CRACOVIANA: Andrzej Klominek - Życie w "Przekroju"
4/ SERIA KIK: Marcello Venturi - Ostatni żaglowiec
5/ LITERATURA POLSKA: Michał Bałucki - Typy i obrazki krakowskie
6/ Projekt SIMENON: Georges Simenon - Un échec de Maigret
7/ Seria NIKE: John Steinbeck - Pastwiska niebieskie
8/ Projekt MARININA: Aleksandra Marinina - Swietłyj lik smierti


Zapomniałam dołożyć książkę dla dzieci/młodzieży. Tym razem będzie to cykl Cezarego Leżeńskiego o bliźniakach Jarku i Marku - i to w pierwszej kolejności, bo 8-go maja muszę zwrócić do biblioteki.


No. To szkielet już mamy.

niedziela, 28 kwietnia 2013

Filip Springer - Miedzianka. Historia znikania


Zobaczyłam Miedziankę w bibliotece na półce z nowościami i dałam się skusić, bo w końcu reportażowa seria Wydawnictwa Czarnego cieszy się zasłużoną renomą. Autora nie znałam, więc przeczytałam sobie wszystko, co w obfitości wielkiej zapodał wydawca na okładce i skrzydełkach:





I cóż. Niewątpliwie wykonał Filip Springer kolosalną pracę, dokumentując dzieje Kupferbergu, za Polski Ludowej nazwanego Miedzianą Górą, a potem już krótko Miedzianką. Miasteczka z wielowiekową tradycją, które w wyniku rabunkowej gospodarki górniczej (kopalnia uranu wydobywanego przez Sowietów po wojnie, ale czy tylko ona? wszak i wcześniejsze szyby, sztolnie i chodniki kopalni miedzi, od której miejscowość wzięła swą nazwę, przyczyniły się do zapadania się terenu) zostało zmiecione z powierzchni ziemi. Dziś tylko dawni mieszkańcy, zmuszeni do porzucenia swych gospodarstw, przyjeżdżają czasem z Niemiec i brodzą wśród gęsto porastającej ruiny trawy, szukając śladów przeszłości. Powojenni, polscy mieszkańcy Miedzianki zostali wykwaterowani do pobliskiej Jeleniej Góry - ci już tu zaglądać nie chcą.

Przyznam się, że choć lubię wspomnienia z przeszłości, dopóki Springer opowiadał o dawnych, niemieckich czasach, lektura mi się dłużyła, całość ruszyła z kopyta dopiero, gdy pojawili się pierwsi polscy osadnicy. Może to dlatego, że wówczas autor oddał im właśnie głos, to autentyczne wspomnienia, w przeciwieństwie do tych bardziej wyimaginowanych z czasów gruboprzedwojennych. Akcja nabrała tempa, a jej uczestnicy - życia. Niemniej jednak nie poruszyła mnie ta książka tak, jak może powinna czy jak na to zasługuje. Na ile wynika to z samego faktu, że nigdy nie miałam do czynienia z Dolnym Śląskiem i po prostu nie czuję więzi, na ile z tego, że w mojej rodzinie nie było "wędrówek ludów" i temat jakoś mnie nie rusza... cóż, należy uznać, że Miedzianka Springera to rzecz nie dla mnie, nie podeszło, nie zachwyciło, nie wzruszyło. Trudno.

Wyd. Wydawnictwo Czarne Wołowiec 2011, 263 strony
Z biblioteki na Rajskiej
Przeczytałam 28 kwietnia 2013



NOWE KSIĄŻKI n.4/2013
Koniec miesiąca, a ja nie przedstawiłam kwietniowego numeru NOWYCH KSIĄŻEK. Prezentuje się on wyjątkowo bogato w rosyjskie tematy i klimaty.

Wywiad ze Swietłaną Aleksijewicz, autorką ostatnio wydanych Ostatnich świadków:

Recenzja Ostatnich świadków, o wojnie widzianej oczyma dzieci:

Recenzja Drogi z kości. Podróży do magicznego serca Rosji Jeremy Poolmana, zapisu podrózy odbytej szlakiem zesłańców:

Recenzja Przez dziki Wschód Tomasza Grzywaczewskiego, wędrówki śladami ucieczki z gułagu grupki desperatów:

Porównanie dwóch książek: Moje syberyjskie podróże Kazimierza Sowy i W syberyjskich lasach Sylvaina Tessona:

Wiadomość od nieznanej chińskiej matki Xinran, o tragicznym wyborze, jaki stoi między chińskimi matkami, które urodziły dziewczynkę: zabić ją albo porzucić gdziekolwiek, w nadziei na lepszy los (czyt. adopcję lub sierociniec):

Recenzja W świecie jurt i szamanów Bolesława Uryna czyli o Mongolii:

Kolejna książka ,mistrzyni polskiego reportażu Małgorzaty Szejnert - My właściciele Texasu:

Sheila Fitzpatrick Życie codzienne pod rządami Stalina - skrytykowane:

Marci Shore Smak popiołów. O dziedzictwie totalitaryzmu w Europie Wschodniej:

Ruediger von Fritsch - Stempel do wolności. Ucieczka z Niemiec do Niemiec

Zygmunt Bauman - To nie jest dziennik:

Wszystko jest lekko dziwne Jerzego Radziwiłowicza: wywiad-rzeka z aktorem Starego Teatru i Teatru Narodowego:

Budujemy nowy dom. Odbudowa Warszawy w latach 1945-1952 Jerzego Majewskiego i Tomasza Markiewicza:

Jacek Dehnel - Młodszy księgowy:

Krzysztof Polechoński - Pisarz w czasach wojny i emigracji czyli o Ferdynandzie Goetlu:

Pierwsza biografia żyjącego bohatera w serii marmurkowej czyli Mario Vargas LLosa Urszuli Ługowskiej:

Sodoma i Gomora Cormaca McCarthy, trzecia część "Trylogii Pogranicza":

Kolejny Sandor Marai - Znieważeni, czwarta część cyklu "Dzieło Garrenów":

I wreszcie porównanie nowych tłumaczeń Alicji w krainie czarów i Ani z Zielonego Wzgórza:

Uff! Było tego trochę.

sobota, 27 kwietnia 2013

Konstanty Kurbatow - Prorok z ósmej B


Okładka ma kolor SELEDYNOWY, a dywan - powiedzmy - kości słoniowej, więc co oznaczają te kolory na zdjęciu - nie wiem.



Miałam kłopot z zaszeregowaniem tego tytułu, w końcu jednak uznałam, że należy do działu LITERATURA DLA DZIECI I MŁODZIEŻY, bowiem ma wyraźne ideologiczne przesłanie skierowane do młodych ludzi: pracować nad sobą i swoim charakterem, a nie zwalać na innych winę za swoje niepowodzenia! Choć gdy powieść się zaczyna, jej bohater jest człowiekiem dorosłym, pracuje na stacji obsługi samochodów w myjni, narzekając zarówno na pracę, jak i na życie osobiste, a konkretnie małżeństwo z Maszeńką, która zamieniła się w kłótliwą Maruśkę. Przez chwilę jesteśmy nawet skłonni wierzyć Grzmisławowi Karpuchinowi - wszak bywa, że ktoś rzeczywiście ma pecha w życiu i nic mu się nie układa, mimo najlepszych starań. Nasze współczucie szybko jednak mija i zamienia się w złość na tego krętacza, oszusta, amatora wyciągania gorących ziemniaków z ognia cudzymi rękami. Ale o tym wszystkim przekonamy się dopiero wtedy, gdy Karpuchinowi jakiś zwariowany fizyk (element fantastyki) zaproponuje powrót w czasie o dziesięć lat, do tego fatalnego momentu, który zadecydował o nieudanym dalszym życiu, gdy wskutek zatargu z klasowym prymusem został wyrzucony ze szkoły i nie mógł już nawet marzyć o zostaniu pilotem odrzutowca. Teraz Karpuchin wie wszystko i na pewno inaczej postąpi, gdy wróci do swojej ósmej "b" - pocieszamy się. Jednak własnego charakteru nie przeskoczysz i jeśli nie w ten to w inny sposób sam się pogrążysz... zawsze jednak zwalając winę na drugich.

Tak swego czasu wyglądał autor czyli Kontantin Kurbatow:

/zdjęcie z okładki książki/
Dziś już nie wygląda, bo nie żyje (zmarł w 2008 roku), ale zanim zszedł był z tego padołu łez, wyprodukował to i owo, nawet u nas tłumaczyli:

Nie za wiele jednak, głównie był dziennikarzem.

Ostatnio weszło mi w krew pokazywanie początku i końca książki:


Kilka pozycji Kurbatowa można przeczytać w oryginale tutaj, a powyższą tu. A który to Wszystkiemu winien kozioł wspomniany na okładce książki - nie wiadomo, tytuł po polsku zmieniony. Chciałam nawet sprawdzić będąc w bibliotece na Rajskiej wczoraj, ale okazało się, że mają tylko tego Proroka, a Kozła nie. I jak tu pożyczać z bibliotek :( czego sobie na allegro nie kupisz, tego nie przeczytasz...

Wyd. Krajowa Agencja Wydawnicza nie wiadomo kiedy, bo ktoś usunął z mojego egzemplarza stronę tytułową :(, stron 127
Biblionetka mi powiedziała, że to rok 1983 i seria Z TULIPANEM, no kto by przypuszczał, że taka seria była, faktycznie w lewym górnym rogu jest jakowyś cwiet
Tytuł oryginalny: Prorok iz 8 "b"/ Пророк из 8 „б“, или Вчера ошибок не будет
Katalog Biblioteki Narodowej podał, że tłumaczyła: Joanna Prosińska-Giersz
Fajny ten katalog, powiedział mi, że Kozioł to literatura młodzieżowa, więc poszłam na allegro i poświęciłam złotówkę i na pohybel bibliotekom :)
Z własnej półki (kupiona na allegro 21 listopada 2012 za 1 zł)
Przeczytałam 25 kwietnia 2013


Aktualnie studiuję oferty mieszkań na krótki czas na gumtree, w obliczu bycia pozbawioną dostępu do łazienki przez 3 tygodnie... no, nie jest łatwo, moiściewy, gdy się nie chce wydać więcej niż 50 zł dziennie. Jak już coś znajdę pasującego, to w kompletnie mnie nieinteresującej dzielnicy, co za żywot. Wzorem Karpuchina powiem: to ich wina, że nie tam, gdzie trzeba, się znajdują! Za to udało mi się zaskoczyć jedną wynajmującą, która nie określiła w ogłoszeniu dokładnej lokalizacji, ale za to dała zdjęcie obejścia z bardzo charakterystycznym elementem, który znam doskonale ze spacerów. Pytam więc: - Czy to przy ulicy X? Pani była tak zaskoczona, że w odpowiedzi zapytała: - A kto mówi? - myśląc widać, że jakaś sąsiadka w celach podatkowo-skarbowo-donosowych dzwoni :) Tymczasem moje nazwisko nic pani nie powie :)

piątek, 26 kwietnia 2013

Danuta Suchorowska-Śliwińska - Moja Moskwa (1951-1956)


Kupiłam to w ciemno na allegro, wyłącznie po tytule. I dobrze zrobiłam, bo sympatyczna to była lektura. Suchorowska-Śliwińska przebywała na stypendium w Rosji jako młoda adeptka skrzypiec na przełomie czasów stalinowskich i chruszczowowskich, ale nie zrobiła z siebie męczennicy systemu ani nie opisała tych lat jako straconych - wręcz przeciwnie, przyznaje, że były najpiękniejsze w jej życiu, co oczywiście wiąże się i z okresem młodości, który zawsze wspomina się z łezką w oku. Owszem, daleka była od apologetyzowania Związku Radzieckiego, często ze zdziwieniem przyglądała się rosyjskim przyjaciołom, którzy szczerze, prawdziwymi łzami żalu opłakiwali Wielkiego Giedura, jak nazwał Stalina jeden z Polaków. Naturalnie, jako zagranicznej stypendystce żyło jej się lżej od rodowitych studentów-Rosjan, obowiązywały ją inne zasady, nie musiała chodzić na pochód pierwszomajowy (choć z ciekawości raz poszła) i dostawała znacznie większe stypendium (jedno z uczelni, a drugie z polskiej ambasady), przez co nie musiała ciężko wiązać końca z końcem, a nawet mogła sobie pozwolić na uczęszczanie do restauracji i poznawanie regionalnych przysmaków.

Kim jest autorka? Jak to mam w zwyczaju, zamiast pracowicie przepisywać dane biograficzne, wolę pójść na łatwiznę i dać zdjęcie okładki :)






Przede wszystkim jako studentka konserwatorium chłonęła muzykę i inne rodzaje sztuki: biegała na koncerty, przedstawienia operowe, zakochała się w balecie, zwiedzała galerie i wystawy, troszkę tylko dziwiąc się, czemu niektóre z nich były zakazane: czy to muzyka czy dzieła malarstwa. Widać u niej wielką wrażliwość na piękno, nieraz objawiające się w niespodziewanych okolicznościach - jak choćby wizyta w luksusowej łaźni, w której opisie autorka odwołuje się do greckiej i rzymskiej mitologii :) A co do szarości ówczesnej Moskwy i jej mieszkańców - pocieszała się rosyjskim przysłowiem czełowiek nie swinia, ko wsiemu priwykajet :)
Nie zabrakło i miłości, bo właśnie podczas pobytu w Moskwie Suchorowska-Śliwińska poznała swego pierwszego męża, Bułgara Radosveta, za którym potem, po ukończeniu studiów przez oboje, pojechała do Bułgarii. Przyznam się, że chętnie poczytałabym o jej dalszych losach właśnie tam, w Bułgarii, która jest dla mnie kompletnie terra incognita (chociaż mam przyjaciółkę bułgarystkę).
Akordem zamykającym moskiewskie wspomnienia jest ostatni rozdział, poświęcony tragicznej postaci poetki Mariny Cwietajewej. Mam w domu jej biografię i zaraz mi się zachciało ją czytać, może ją włączę do planu majowego?

To moje pierwsze zetknięcie z wydawnictwem LTW, o którym ostatnio tu i ówdzie na blogach czytałam peany, że takie wartościowe rzeczy wydają. Bardzo możliwe, ale dlaczego tak niechlujnie? Żeby nie móc określić, kiedy książka została opublikowana??? Mój egzemplarz posiada - na szczęście - dedykację od autorki, najprawdopodobniej wypisaną przy okazji jakiegoś spotkania autorskiego w styczniu 2005 roku, z czego wnoszę, że książka została opublikowana może jeszcze w 2004. A ta ilość literówek? Korekty zero. Jeżeli widzę pończochy fildekostowe to ja wiem, że to błąd, ale młody człowiek już niekoniecznie i bardzo prawdopodobne, że takie właśnie słowo sobie zmemoryzuje :( co gorsza, po paru takich błędach zaczynam myśleć, że być może nazwiska, które wymienia autorka - też zawierają omyłki. Książka staje się w końcu - bez winy autora - mało wiarygodna.

Wyd. LTW Warszawa bez daty, 190 stron
Z własnej półki (kupiona 25 lutego 2013 na allegro za 16 zł)
Przeczytałam 25 kwietnia 2013


ALMA MATER, nr 155

Numer monograficzny, poświęcony wydziałowi historii na UJ.
Wśród ciekawych artykułów:


środa, 24 kwietnia 2013

Irena Kika Szaszkiewiczowa - Podwójne życie Szaszkiewiczowej


Kiedyś przeczytałam chyba pół tej książki w Empiku, ale jakoś krakowskie centusiostwo nie pozwoliło mi jej kupić za normalną cenę: jakby rzucili do Taniej Jatki, to co innego. Więc pożyczyłam z biblioteki. No i teraz muszę oddać i przykro mi bardzo, bo CHCĘ JĄ MIEĆ, tak?
Wczoraj była idealna okazja, żeby wyżebrać jakiś rabacik w Księgarni Pod Globusem, skoro święto książki (oczywiście, jeśli jeszcze ją mają), to znowu ten nieszczęsny remont łazienki wszedł mi w paradę. Mianowicie przychodzili fachowcy oglądać. Czuję, że tym remontem to ja Wam jeszcze dam popalić i blog zmieni nazwę z TO PRZECZYTAŁAM na TO WYREMONTOWAŁAM (i zdrowiem przypłaciłam). Żeby jednak na dziś z nim skończyć, powiem tyle: z torbami pójdę! Wszystko trzeba wymienić i zrobić na nowo, łącznie z elektryką, bo pani, na pralce zdarzy się przebicie i co wtedy? Precz jednak, mówię, precz z tym tematem (w piątek dostanę kosztorys, wtedy dopiero wpadnę w stupor).
Muszę jednak powiedzieć, że lektura Szaszkiewiczowej (która wszędzie czuje się wyśmienicie) pomogła mi troszeczkę podnieść się na duchu. Skoro ona przeszła to, co przeszła i jakoś żyje, mało tego, nawet potrafiła się cudnie bawić, to ja też dam radę byle łazience.

Nie znacie Szaszkiewiczowej? No cóż. Za młodzi jesteście. Szaszkiewiczowa królowała w latach 60-tych.


Oto nasza bohaterka:


Jest pani tak interesująca, tak miło się z panią gawędzi, że człowiek zapomina, jaka pani jest stara i gruba - powiedział Szaszkiewiczowej w charakterze komplementu jej lokator, niejaki Piotr Skrzynecki. Po czym wciągnął ją do Piwnicy Pod Baranami i choć niektórzy wołali, gdy wchodziła:
- Gaście światło, stare próchno będzie świecić!
nie zniechęcała się łatwo i szybko poczuła się wśród piwniczan znakomicie. Zawarła przyjaźnie z wieloma wybitnymi artystami (jak choćby Kazimierz Wiśniak czy Wiesław Dymny), miała zresztą olbrzymie szczęście do interesujących ludzi i nawet sam Marian Eile pozwolił jej pisywać kawałki do kultowego Przekroju. Przez tenże Przekrój została rozsławiona na całą Polskę, gdy zaczęto publikować pierwszy polski komiks z Szaszkiewiczową w roli głównej:

Gdy postanowiła wybrać się z synami nad morze autostopem, popularny tygodnik zamieścił apel do kierowców ciężarówek, by ją zabierali po drodze. Według Eilego tylko ciężarówka mogła podołać wadze naszej bohaterki.


Nawiasem mówiąc, miała Szaszkiewiczowa kłopoty w pracy przez ten komiks i Ksylolita, będąc bowiem (nie)młodą pielęgniarką w Nowej Hucie otrzymała reprymendę od swojego dyrektora, że niemoralnie się prowadzi i niby to samotna matka z niewystarczającymi środkami do życia (widać była mocno związana z zakładem poprzez kasę zapomogowo-pożyczkową), a urządza bankiety i orgie. Ludzie jednak potrafią traktować środki masowego przekazu całkiem na serio!

Ogólnie jednak życie Szaszkiewiczowej nie rozpieszczało, cudowne dzieciństwo i młodość w ziemiańskiej rodzinie skończyły się z wybuchem wojny, a po wojnie, to już wiadomo, w dworze ośrodek szkoleniowy dla milicji czy inne pegieery, a dla bezetów ciężki kawałek chleba, dobrze choć, że ten pielęgniarski zawód Szaszkiewiczowa zdobyła, ale już idąc na 24-godzinny dyżur musiała zostawiać synów samopas (Szaszkiewicz w którymś momencie udał się w siną dal), ci odbili się od rąk i skończyło się zostawieniem ich w domu dziecka, gdzie przynajmniej byli dopilnowani. Nie myślmy jednak, że była taką wyrodną matką, dbała o nich, jak tylko mogła i wybrała po prostu mniejsze zło w ciężkiej sytuacji. Myślę, że w trudnych chwilach musiało ją bardzo silnie ratować jej wrodzone poczucie humoru i ogólnie optymistyczne usposobienie. Przy tym wszystkim roboty się nie bała i gdy nadarzyła się okazja wyjechać do Norwegii za chlebem, pognała w te pędy.
I tak dziś zawieszona między Polską a Stavanger nasza bohaterka dożywszy pięknego wieku 96 lat cieszy się wnukami, produkuje fantastyczne makatki i ... pisze bloga! Zachęcam do zajrzenia: Moje pierwsze 100 lat

Dodaję jeszcze początek i koniec oraz spis treści, na wieczną rzeczy pamiątkę:




Ach, jeszcze rysunek Wiesława Dymnego przedstawiający pogrzeb Szaszkiewiczowej:


Ech, chciałabym tak umieć cieszyć się życiem, jak Szaszkiewiczowa...


Wyd. Wydawnictwo Literackie Kraków 2011, 328 stron
Z biblioteki na Rajskiej (ale muszę to mieć, stanowczo!)
Przeczytałam 23 kwietnia 2013



NAJNOWSZE NABYTKI
Było tak. Gdy Pozdrowienie z Krakowa Jerzego Zielińskiego wyszło, widywałam je tu i tam, ale nie będąc zainteresowana pocztówką jako taką, nie myślałam o kupnie, zwłaszcza w kontekście ceny (70 czy 90 zł, nie pamiętam). Potem jedna znajoma mi pożyczyła do przeczytania i to albumowe wydawnictwo okazało się bardzo przyjemnym. Wstawiłam więc do newslettera z allegro, żeby trzymać rękę na pulsie. Puls wykazywał ciągle około 70 zł, gdy nagle, któregoś ranka... pojawiło się ciśnienie w wysokości 17 zł! I to nie żadna pożal się Boże licytacja, tylko KUP TERAZ. To kupiłam.

Mało tego. Gdy zwróciłam się do sprzedawczyni z pytaniem o koszt przesyłki poleconej, ta zadzwoniła wieczorem i powiedziała:
- Wie Pani, ja pracuję w szpitalu X w Krakowie i jakbym mogła zostawić książkę na portierni, to tak by było najwygodniej, nie musiałabym na pocztę chodzić.
Czyli jeszcze zaoszczędziłam z dychę na przesyłce!
No byle takie interesy zawsze robić!
Przy okazji odbyłam wycieczkę krajoznawczą, bo nigdy w tamtych okolicach nie byłam, a sam szpital wzięłam za... kościół :) no taka monumentalna architektura :)

Album jest pięknie wydany, oto wyklejka ze starym planem Krakowa:

W miejscu Alej Trzech Wieszczów jeszcze kolejka cyrkumwalacyjna!
A oto pierwsza strona i kolejne:


A tutaj mamy LEPORELLO czyli taka rozwijana kartka-harmonijka:





Prawda, że piękne?


A tu dzisiejsza świeżynka:

Jakem wyczytała, że Iwan Czonkin ma ciąg dalszy, zaraz się za nim na allegro rozejrzałam. Całe 5 zł, odbiór osobisty w miejscu, które nawiedzam już od lat i nie tylko ja, bo ostatnio podczas rozmowy z jednym luźnym znajomym, z którym wymieniamy informacje o ty, cośmy sobie krakowskiego ostatnio kupili, okazało się, że on również korzysta z ich usług, świąt jest taki mały :)