poniedziałek, 29 sierpnia 2022

Maj Sjöwall i Per Wahlöö - Roseanna

 

Sprawdziłam na Wiki kolejność kryminałów autorstwa tej szwedzkiej spółki literacko-życiowej, następny powinien być Mężczyzna, który rozpłynął się w powietrzu, ale jest w odległych filiach bibliotecznych, więc na razie cisza (tak, jak wrócę na emeryturę, to pogadamy). Chyba sobie muszę zrobić rozpiskę na kartce, bo gubię się między tym, co mam po polsku (trzy), tym po czesku (sześć) i przede wszystkim między różnymi tytułami, pod jakimi były wydawane poszczególne tomy. Co za bałagan!

 

To, co piszą na okładce, to święta prawda: dziś już jesteśmy przyzwyczajeni i w pewnym sensie stał się stereotypem policjant z nieciekawą sytuacją rodzinną, kłopotami zdrowotnymi i ewentualnie problemem alkoholowym. Ale wygląda na to, że Sjöwall i Wahlöö byli pierwsi.

Jeden z policjantów mówi w pewnym momencie, dość sarkastycznie, klawo jak cholera. Nawet poprosiłam córkę, która miała włączony laptop, o szybkie sprawdzenie, z którego roku był pierwszy Gang Olsena - z 1969, a powieść jest z 1965. Czyli to inwencja tłumaczki raczej 😀 Zresztą w duńskim oryginale to i tak było inaczej: Skide godt, Egon czyli coś w rodzaju cholernie dobrze, Egon. Tak naprawdę zwrot klawo jak cholera wymyślił więc tłumacz filmu?

A przy okazji - ciekawy artykuł o tej kultowej serii.

Początek:

Koniec:

W serii. Żaden autor mnie nie kusi - bo nie znam, a jak wiadomo, lubimy tylko te książki, które znamy 😂


Wyd. Amber, Warszawa 2009, 223 strony

Tytuł oryginalny: Roseanna

Przełożyła: Halina Thylwe

Z biblioteki

Przeczytałam 27 sierpnia 2022 roku


Zadzwoniła koleżanka z liceum. Będzie w Krakowie na wizycie paramedycznej i chciałaby się spotkać. My emerytki (mówię o sobie, ona jeszcze nie) mamy dużo czasu, więc proszbardzo, jestem do dyspozycji. Jej wizyta gdzieś tam bliżej Nowej Huty, więc spotkajmy się w centrum handlowym tamże. OK, niech i tak będzie. Obejrzałam plan tego centrum i zaproponowałam Lajkonika (to lokalna - chyba - sieć piekarnio-cukiernio-kawiarni). Zejdziemy się o 12.30. 

Jak myślicie - o której się rozstałyśmy?

😂😂😂

O 17.30. 

Tak, pięć godzin kłapania pyskiem.

My, baby, to jesteśmy trochę porąbane, co nie?

 

Nowa Kuchnia

Odbyłam wycieczkę do paru sklepów, co kosztowało mnie piękny globus cały wieczór i noc (no nie cierpię łażenia takiego) - a to po to, żeby znaleźć lampy. Wracam bowiem do koncepcji lampy nad stołem, kiedyś miałam, jeszcze taką materiałową z frędzlami 😀, potem przy okazji jakiegoś malowania przeszłam na nowoczesność czyli sznur halogenów przecinający ukośnie całe pomieszczenie, a teraz jednak - powrót do przeszłości. Nie zamierzam jednak stawiać na awangardę (jak tylko coś mi się bardziej spodobało, to od razu co najmniej 1800 zł) i w związku z tym sięgać głęboko do skarpety, więc w sumie chyba wybiorę najprostsze i najtańsze rozwiązanie z IKEA (119 zł).

W internecie znalazłam coś w tym samym stylu, ale już za 400 zł oraz zestaw trzech za 290 - ale czy chcę trzy żarówki zamiast jednej?


W tzw. Józku znalazłam dwa biureczka, nawet na przecenie, ale z każdym coś było nie tak. To u góry ma metalowe nogi, zaś to na dole ma tę głupią pustą wnękę zamiast drugiej szuflady. W rezultacie biureczko zrobi mi na wzór Pan Stolarz od mebli kuchennych, z drewnianymi nogami (jak biureczko u dołu) i dwiema szufladami (ich fronty też drewniane, jak na górnym przykładzie). Rozmiar 110 na 60 cm. Nie wiem, jak ja się pomieszczę na takiej maliźnie, ale założyłam (na resztę życia), iż życzę sobie mieć dostęp do okna, które dotychczasowe biurko blokowało, więc mycie tego właśnie okna było najgorsze w całym mieszkaniu (i najrzadsze).


I patrzcie, w gazecie starej znalazłam takie garnki:

To była reklama płyty gazowej, a nie garnków, więc nie wiem, skąd one. Może to i dobrze - ha ha - nie będą kusiły, ale przyznacie, że pasowałyby 😏 Za to dzięki temu zdjęciu przypomniałam sobie, że mam przecież białą cukierniczkę z uchwytem bambusowym i takiż czajniczek do herbaty z podgrzewaczem - sprzed 30 lat - daaaaawno nie używany. Chyba wyląduje na stole po remoncie.

Donoszę, że mam już na składzie 17 kartonów. Nie całkiem za darmo, bo jak poszłam po nie do Pepco, to wyczaiłam sobie bluzę - ale przecież przed nami ciężkie czasy, więc bluza się przyda, żeby przykręcić kaloryfery 😁

A ten stos obok na podłodze to oczywiście praskie nabytki. Nie ma na nie siły na razie. Zobaczymy po remoncie, będą przetasowania.

sobota, 27 sierpnia 2022

Wiesław Mikuś - Proszę się nie bać... zaraz pan zaśnie...


Pociągają mnie książki o charakterze medycznym, w sensie jakieś reportaże czy wspomnienia, nic naukowego oczywiście. Pożyczyłam więc sobie i to. Całkiem przypadkowo, bo oddawałam Hofmana w nie-swojej-filii i jakoś się na mnie rzuciły trzy knigi stojące w nowościach - teraz będę musiała znowu tam jechać 😐


No, to już z okładki wiecie, co i jak - nawiasem mówiąc, właśnie opowieść o tym cycku była najgorsza ze wszystkiego, tak że podziwiam wydawnictwo za wybór do reklamy... cóż, cycek pewnie przyciągnie trochę klientów...

Ogólnie całość jest kiepska pod względem literackim, trochę w stylu opowiadań z tzw. kobiecych czasopism, no, takiej kolorowej prasy. Mnie interesowały przypadki - chorób, wypadków - z punktu widzenia tej drugiej strony czyli lekarza. Autor jednak zbyt rozwlekle je opisywał, rozciągał te opowieści, jakby chciał więcej stron nabić, i to opisami kompletnie zbędnymi. A raczej kompletnie zbędnymi częściami dialogów. Ale czyta się to szybko. I ze zgrozą, zwłaszcza gdy chodzi o warunki w prowincjonalnym szpitalu w czasach komuny. Nie że komuna winna, tylko kilkadziesiąt lat temu po prostu inaczej to wyglądało, zarówno jeśli chodzi o specjalistyczny sprzęt, jak i... jak i choćby pampersy, których nie było i pacjentom podkładano warstwy ligniny...

Najbardziej jednak utkwiła mi w głowie humorystyczna historia wyjazdu karetki do pilnego wezwania przez starszą kobietę, którą piecze za mostkiem. Rajd po mieście, u pacjentki szybki wywiad, od kiedy, co i jak i czy w rodzinie były zawały, a potem prośba o rozebranie się do pasa, bo trzeba osłuchać. Pacjentka zdziwiona. 

- Ale po co?

- No a jak inaczej osłucham serce?

- Po co osłuchiwać? Ja mam serce zdrowe.

- Jak zdrowe, przecież sama pani mówiła, że od wczoraj boli i piecze za mostkiem. To typowe objawy zawału serca.

- Panie! Mnie piecze za mostkiem - ale tu!

Pokazuje w ustach. 

Tak. Poprzedniego dnia dentystka założyła jej nowy mostek, najwyraźniej za ciasny 😂



Początek:


Koniec:


Wyd. Poligraf, Brzezia Łąka 2019, 351 stron

Z biblioteki

Przeczytałam 26 sierpnia 2022 roku


Jak już tak poczytałam o lekarzach i pacjentach, to z rozpędu zaczęłam oglądać na Netflixie serial The Good Doctor

A dopiero co skończyłam Sprzątaczkę, która mnie owszem, wciągnęła, ale też wkurzała, bo ta dziewczyna sama się prosiła o niektóre nieszczęścia...


 

NAJNOWSZE NABYTKI

Na półce w Jordanówce znalazłam kolejną książeczkę do zabrania w przyszłym roku do Pragi 😀 Jest co prawda sporo grubsza od tamtych, 48 stron, ale może będę czytać w podróży i dam ją jako pierwszą?


A ta druga... o tym kiedy indziej.


Nie pamiętacie pewnie - przed wyjazdem do Pragi złożyłam wniosek do ZUS o świadczenie dla osób niezdolnych do samodzielnej egzystencji, wychodząc z założenia, że przy mojej wysokości emerytury spełniam wszelkie przesłanki. A zaraz potem doczytałam, że to chodzi o osoby CHORE i z tego powodu niezdolne do tejże 😂 Już z tym nic nie zrobiłam, a tymczasem listonosz wczoraj przyniósł mi polecony:

No i teraz co? Zastanawiam się, czy w ogóle reagować i wyjaśniać, że się pomyliłam czy też odpuścić, a po upływie podanego terminu przyślą mi kolejny polecony, że odmowa wszczęcia. 

😂😂😂

 

Muszę się pochwalić, że troszeczkę się przemogłam i po jednym, po jednym, ale jednak wydaję stare pisma wnętrzarskie (znaczy miejsca mi przybędzie). Każde skrupulatnie najpierw czytam, a potem wynoszę do skrzyneczki na reklamy, która jest w wiatrołapie i ktoś tam je sobie zabiera. A wczoraj natknęłam się na to:


 I zaczęły się myślenice, czy nie przemalować tego patyczaka, co to go kilka miesięcy temu przywlokłam spod śmietnika i który jest drewniany.  Już wcześniej się zastanawiałam, czy nie poprosić stolarza od Nowej Kuchni, żeby go zabrał i zawiózł do swojej lakierni - miałby być do nowego biurka, wylakierowany na biało.

A teraz myślę, że po pierwsze: dlaczego na biało, a po drugie: że może sama bym to dała radę zrobić? Nie wiem, co prawda, co to jest zmatowienie, ale zakładam, że na YT jest milion filmików DIY na ten temat...

No, to akurat nie jest najpilniejsza sprawa, za to akurat dotarło do mnie, że nie wiadomo, co zrobić z routerem 😕 On leży na dotychczasowym biurku z boku, ale tego już nie będzie. Ach, dam go do regału, co to go pan stolarz sztrykuje... ale internety mówią, że router zamknięty w szafce będzie się przegrzewał i nie tylko gorzej działał, ale wręcz może się spalić. Na parapecie obok się nie zmieści, bo jest za płytki. Jestem w czarnej dupie i to podwójnej, albowiem byli panowie, co to mają przygotować pomieszczenie i...

DWA BITE TYGODNIE, twierdzą.

Co oni chcą robić przez dwa tygodnie, nie wie nikt. A raczej z grubsza wiadomo - robią w tym czasie na trzech mieszkaniach i tak sobie skaczą idąc po górach, jasna cholera.

/nawiasem mówiąc jeszcze nie przysłali kosztorysu, coś podejrzewam, że zemdleję, jak zobaczę/

Czyli w sumie szykują się trzy tygodnie bez kuchni i mało tego, ze wszystkimi manelami stamtąd u mnie w pokoju, byle została wąska ścieżka do łóżka... Trzy tygodnie bez prania, bo przecież nie będzie gdzie rozstawić suszarki. Czy my dwie mamy majtek na tyle?

Jestem PRZERAŻONA.

 

wtorek, 23 sierpnia 2022

Patrick Modiano - Ulica Ciemnych Sklepików


Ja to umiem dotrzymać słowa! Dwa lata temu się zarzekałam, że w życiu nie przeczytam tego po polsku i - voilà, gdzieś trafiam na ostatnie zdanie z tej książki, trafia mnie nostalgia, natychmiast pędzę lecę do katalogu bibliotecznego i zamawiam w osiedlowej filii, żeby było ZARAZ. 

Ale najlepsze jest to, że potem wchodzę na swój własny blog, na ten post z linka, i odkrywam... że przecież ja to wtedy kupiłam po francusku, no kompletnie zapomniałam 😂 Więc w sumie wcale nie musiałam po polsku czytać, ale - na szczęście - nie było tak, że przez to powieść Modiano (jedna z najukochańszych) straciła dla mnie swój urok.


Mimo że nie podoba mi się tłumaczenie. Nie podoba mi się, że imię jednej z głównych bohaterek zostało spolszczone na Denizę (po co i na co, któż to wie), nie podoba mi się, że tłumaczka ma problem z liczebnikami (przez około dwudziestu lat tworzyli nierozłączną parę) czy dziwne pomysły na szyk wyrazów w zdaniu (wszelkiego rodzaju roczniki z ostatnich lat pięćdziesięciu) albo na dziwną stylizację (widziałem to wejście, wielką prostokątną rogóżkę - gdy w oryginale jest najzwyklejsza wycieraczka, tak, zaczęłam w pewnym momencie porównywać z francuskim wydaniem). Padłam przy takim rozwiązaniu tłumaczenia zwrotu chez Howard de Luz (czyli u państwa HdL) - chodziło o kartkę adresowaną do ich ogrodnika - "z listami państwa Howard de Luz"! Nie podoba mi się ani początek książki ani jej koniec. Tłumaczenie mam na myśli oczywiście. I aż sprawdziłam panią Eligię Bąkowską. Tłumaczyła bardzo dużo literatury historycznej, biografii, dzieła z historii sztuki (niektóre nawet mam). I trochę literatury pięknej. A to już jest trochę inny kaliber. Moim zdaniem Modiano jej się nie powiódł, a Czytelnik wznowił to tłumaczenie natychmiast po przyznaniu autorowi Nobla, idąc po linii najmniejszego oporu - a jednak trzeba było się zdobyć na nowe zamówienie.


Jednak mimo tego nie najlepszego doświadczenia pozostaję wielbicielką Ulicy Ciemnych Sklepików na wieki wieków, amen. Jest tam wszystko, co kocham w powieści - tajemnica, detektywistyczne próby rozwikłania zagadki, nieprzeniknioność naszego życia, niepewność, romantyka, ale nie przesłodzona, melancholia, powolne odkrywanie własnego ja...


Początek:


Koniec:


Wyd. Czytelnik, Warszawa 2014, 171 stron

Tytuł oryginalny: Rue des Boutiques Obscures

Przełożyła: Eligia Bąkowska

Z biblioteki

Przeczytałam 22 sierpnia 2022 roku


 

 

Żadne argumenty nie przekonają Ojczastego, że należy podciąć brodę. Już starożytni uważali brodę za symbol mądrości, gada. I nic tam, że nie niechlujną brodę! Nie pozostaje nic innego, jak uciąć mu ją - na zdjęciu 😁

 

 

Nowy cykl - NA RYNNIE

Wcale nie jest nowy, bo już się tu pojawiały takie vlepki, ale dopiero teraz przyszło mi do głowy go nazwać. Tak mam z segregacją wielu rzeczy, nie wiem, gdzie je przypasować, plączą się bezdomne, a gdy już wreszcie wpadnę na pomysł, to porządkowanie zaszłości staje się syzyfową pracą...


Właśnie kupiłam, w związku z tematem, jeszcze jeden dysk zewnętrzny. I znowu tylko 250 GB. To celowa polityka - jak przestanie działać, mniej stracę 😂 W końcu jeden stary dysk sprzed lat leży do tej pory w szufladzie, żadne nasze urządzenie go nie czyta... 

A kupiłam, bo - UWAGA - mam jeszcze 650 zł na ten miesiąc! Tak tak 😎 Lipiec był okropny, ale to wynikało z tego, że jeszcze musiałam ZUS płacić za poprzedni miesiąc, teraz już z górki 😊 Z czego wynika, że dobry sobie ustaliłam limit miesięcznych wydatków, absolutnie do dotrzymania. A właśnie, przyszły faktury za gaz do czerwca przyszłego roku i wzrosły tak o 5-7 zł jedynie. Natomiast Ojczasty zainterpelowany przez mnie w tej kwestii wyznał, że do tej pory płacił za butlę 50 zł, teraz - 90!

No, zobaczymy, co prąd. 

sobota, 20 sierpnia 2022

Clea Shearer, Joanna Teplin - Na swoim miejscu: przewodnik po organizacji domu, szafy i życia


Staram się na bieżąco przeglądać nowości w katalogu bibliotecznym i wkładać na wirtualną półkę to, co mnie zainteresuje, a przy tym poradniku (hm...) od razu była kolejka, więc się zapisałam i teraz dostałam.

Czytam ci ja blurba na okładce po przyniesieniu do domu i słabo mi się robi, gdy widzę, że autorki obsługują hollywoodzkie gwiazdy, oho, to ci dopiero będzie coś dla zwykłego szarego człowieka i jego ciasnoty w blokowym mieszkaniu!


 

 No i w sumie - nawet nie o to chodzi, że duże mieszkania, domy, garderoby (bo i małe się trafiały). Raczej o dwie zasady, którymi kierują się te panie, zawodowo układające ludziom rzeczy w domu. Mianowicie: wszystko z osobna w pudełkach i pudełeczkach oraz ułożone kolorami tęczy.

Jak bonia dydy 😂😂😂

Mają hopla na tym punkcie i układają zgodnie z zasadą tęczy nie tylko pisaki w szufladach, puszki w spiżarni i ubrania w szafie, ale nawet KSIĄŻKI NA PÓŁKACH! Już się spotkałam z takimi propozycjami (odwieczny problem, jak usystematyzować księgozbiór), ale nie wiedziałam, że to wymyśliły Clea i Joanna. A może nie wymyśliły, tylko sobie przyswoiły? W każdym razie uważają, że w ten sposób zawsze wiemy, gdzie odłożyć daną rzecz.

Co do pudełek i pojemników, na dwoje babka wróżyła, bo oczywiście łatwiej w ten sposób utrzymać porządek, ale z drugiej strony ilość plastiku, jaką trzeba nabyć, to chyba nie jest dobry kierunek dla Planety...


 Czy coś dla siebie wyniosłam z tej lektury? Na szczęście krótkiej, bo większość to duże, piękne, kolorowe, tęczowe zdjęcia 😁

Pośrednio. Bo jak zajrzałam tradycyjnie do szafy, żeby coś zredukować, to znów nic. Ale moja Pani Menedżerka od Remontu zasugerowała mi, żeby w łazience (we wnęce, gdzie nad pralką był kiedyś piecyk gazowy) zainstalować parę półek na ręczniki. W sensie, że nasz pan stolarz to może zrobić. I wtedy uwolni mi się trochę miejsca w szafie, gdzie może zastosuję się do niektórych rad z książki. Może być natomiast problem z ułożeniem potem tych ręczników według zasady tęczy, bo one są głównie w kolorach ziemi 😉 Aj aj aj!



 


 

Wyd. Znak Litera Nova, Kraków 2022, 255 stron

Tytuł oryginalny: The Home Edit: a Guide to Organizing and Realizing Your House Goals

Przełożyła: Dorota Malina

Z biblioteki

Przeczytałam 18 sierpnia 2022 roku 


NAJNOWSZE NABYTKI

Donoszę, iż sytuacja na froncie przyszłorocznej majowej Pragi (i części sierpniowej) rysuje się zupełnie inaczej niż tegoroczna 😁 Albowiem na półce w Jordanówce znalazłam TRZYNAŚCIE małych książeczek dla dzieci 😁 Tak że ten, zabieram je ze sobą i codziennie będzie NOWY POST, cieszycie się? Nie trzeba będzie już przewijać kilometrami 😂 A identycznego Hałabałę miałam w dzieciństwie...


Znalazłam też dwa pudełka puzzli i kompletnie nie wiem, co mnie napadło, żeby je wziąć. Naturalnie, że po ułożeniu odniosę je z powrotem - ale kiedy niby będę je układać. I gdzie, to przecież dużo miejsca zajmuje. Człowiek jest jakiś durnowaty, co mu wpadnie w ręce, to bierze 😂


A to jeszcze nie wszystko, bo przywlokłam też do domu z obchodu osiedla takie coś. Z myślą, że wykorzysta się ramkę ze szkłem na coś, jeszcze nie wiem, co. Bardzo lubię sterane życiem ramki, choćby najzwyklejsze 😁 Chcę zrobić nad kanapą ścianę galeryjną.




A' propos jeszcze książek.

Patrzę ci ja dziś rano w Ulubionym Antykwariacie (nie wiem, po co, powinnam ich stronę skrzętnie omijać przez najbliższe dziewięć miesięcy), a tu ten album, który znalazłam pod śmietnikiem na praskiej ulicy. Jaka radość, ile to zaoszczędziłam (110 zł) - choć dość złudna, bo przecież w życiu bym go nie kupiła za te pieniądze 😁 


 

Prasówka

Nowe słowo: shrinkflacja. Tylko sam proceder nie jest nowy, chodzi mianowicie o zmniejszanie gramatury towaru (często utrzymując takie samo opakowanie), żeby nie podnosić - pozornie oczywiście - ceny. Typowy przykład - kostka masła. 

 

Z życia sklerotyków

Właśnie szykuję obiad, gdy ktoś puka do drzwi. Facet, którego nie znam, więc pytam bez otwierania, o co chodzi.

- Klucz ma Pani w drzwiach.

Jezus Maria! Otwieram, faktycznie. 

- Matko, to on od wczoraj tam jest, bośmy jeszcze nie wychodziły!

A facet:

- No nie wiem, bo ja się tu cały czas kręcę w te i we wte i wcześniej nie widziałem. 

I teraz zagwozdka: nie widział, bo nie spojrzał (gość chyba remont robi piętro wyżej) czy też klucza nie było, bo ktoś zabrał do podrobienia i z powrotem włożył do zamka?

Córka mówi, że na wszelki wypadek powinnyśmy zamykać jeszcze na górny zamek, gdy nas obu nie ma w domu. Ale gdzie jest klucz od górnego zamka? 

Poszłyśmy wieczorem zobaczyć, jak działa osiedlowe kino plenerowe. Od tej pory do godziny 13 następnego dnia przecież mnóstwo ludzi musiało wchodzić i wychodzić (parter), nikt nie zwrócił nam uwagi 😕 Dopiero co ktoś się na forum osiedlowym skarżył, że sąsiedzi nie spisali się, gdy ich pod nieobecność urlopową okradziono...

środa, 17 sierpnia 2022

Vojtěch Steklač - Tři muži v jednadvacátém století


Jeden z nabytków praskich, zabrałam w drodze powrotnej do torebki, żeby mi umilał podróż swym humorem. I umilał, ale tylko przez 50 stron, bo było za dużo gazet do przeczytania na pokładzie 😀


Autor jest mi jak najbardziej znany (i lubiany), przeczytałam już sześć jego dzieł, one właśnie są z takim angielskim humorem zazwyczaj, więc nic dziwnego, że pan Steklač pokusił się o napisanie powieści o tym, jak by dziś wyglądali bohaterowie Jerome'a K. Jerome'a. Okazuje się, że mniej więcej tak samo, bo świat się zmienia, ale ludzie niekoniecznie.

Jerome wygrywa namiot i wspólnie z Harrisem i Georgem zaczynają planować, na jaki kemping się wybiorą, co powiedzą małżonkom (bo wiadomo, że nie prawdę) i jak namiot będzie się nazywał, ale to wszystko jest jedynie pretekstem do opowiadania historyjek z życia (znajomych albo i nieznajomych) wziętych, pouczających historyjek oczywiście 😂 

Akcja jest osadzona w Anglii, ale zastanawiam się, na ile pewne drobiazgi są czeskie 😉 Na przykład trzej przyjaciele roztrząsają kwestię, czy kobiety miewają orgazm czy tylko udają. I tu jeden z nich przytacza przykład znajomej, która autentycznie orgazm ma, ale tylko w windzie. A jeszcze lepiej w paternostrze (paternosterze? nigdy nie wiem, jak to odmieniać). O ile paternoster w Czechach jest/był bardzo popularny, o tyle nie wiem, na ile obecny w Wielkiej Brytanii?

PS. Poszukałam i znalazłam: owszem, miewali, ale nieporównywalnie mniej niż w Czechach. Aktualnie trzy czynne. Jednak faktem jest, że pierwszy paternoster na świecie działał właśnie w Londynie (1884), więc dobra, już się głupio nie spieram 😁

PS2. Kurde, właśnie sobie uświadomiłam - przecież miałam się przejechać jakimś paternosterem, z którego jeszcze nie korzystałam. Zapomniałam poszukać 😒 

PS3. Z niejasnych powodów nie posiadam Trzech panów w łódce, co jest prawdziwym skandalem - no ale to się już nie zmieni.



 


Początek:


Koniec:


 

Nie ma zdjęcia półki, bo... bo cudów też nie ma. Są dwie opcje: albo pozbędę się osiemnastu starych książek i na ich miejsce dam nowe, albo poczekam na Nową Kuchnię. Tam mianowicie będzie jeden regał więcej. Jako że jednak na dole mają być szuflady, do końca nie wiadomo, jak to wypadnie. Zobaczymy w październiku przy układaniu. Do tego czasu nowe czeskie książki będą na podłodze...


Wyd. XYZ, Praha 2010, 213 stron

Z własnej półki (kupione 8 sierpnia 2022 roku w Ulubionym Antykwariacie w Pradze za 19 koron)

Przeczytałam 17 sierpnia 2022 roku

 

No i już po moim nicniemusieniu 😟

W Pradze mnie bombardowali mailami z pracy, w pewnym momencie poprosili o jasne sformułowanie: tak, chcę lub nie, nie chcę (a przed wyjazdem specjalnie tam poszłam i powiedziałam, że zamknęłam firmę...). Napisałam więc NIE, NIE CHCĘ. W odpowiedzi dostałam taki tekst: super, że chcesz z nami dalej pracować, wiedziałam, że Praga Ci odmieni - i takie tam. To już nic nie rozumiałam i nawet nie odpisałam. Potem napisali, żeby zadzwonić po przyjeździe. A może lepiej przyjść, bo szefowa z Warszawy opracowała umowę specjalnie pode mnie. 

Cóż, poszłam na drugi dzień po powrocie, żeby to wszystko wyjaśnić. No i całe postanowienie ?? diabli wzięli. 

Umowa ma być na pięć miesięcy, ale nie że mam siedzieć od do w robocie - mam przepracować w tym czasie 750 godzin, a rozkładam je sobie, jak mi wygodnie i ode mnie zależy, czy u nich czy z domu. Jest to możliwe, bo w tym czasie ma być nieczynny jeden z moich działów, ten, który właśnie wymuszał bycie na miejscu w określonych godzinach. Za godzinę są skłonni płacić 35 zł.

No i? Mogłam odmówić?

Nie mogłam (oczywiście, że mogłam, ale jestem sprzedajna k...a i wystarczy, że mi ktoś przed nosem zamacha banknotem). Szybkie rachunki - zarobię na kolejnych 35 miesięcy dokładania do emerytury przecież. 

Nosz kurde, jak te pieniądze jednak wszystkim rządzą 😕 Wróciłam do domu, założyłam nową działalność (nazwa: oczywiście Kobieta pracująca) i od pierwszego dawaj apiat. Cholera mnie bierze. Choć oczywiście każdy mówi, że dobrze zrobiłam, bo przecież przyszłość taka niewiadoma etc. Šlak aby to trefil! Jeszcze nawet nie zdążyłam zrobić konkretnych planów na tę emeryturę. 

No, ale dobrze, bądźmy Pollyanną, cieszmy się, że mamy możliwość zarobienia, tak?

środa, 3 sierpnia 2022

Ota Hofman - Opowieść o starym tramwaju + PRAGA!!!!!!

Czytałam tę Opowieść dwa lata temu w oryginale, a tu okazuje się, że jest jeden egzemplarz tłumaczenia w Bibliotece Kraków. Zachował się cudem chyba, choć jest młodszy od emerytki (czyli mnie) o dwa lata jedynie. Być może z powodu wieku skazano go na emigrację do Magazynu. Tak widnieje w bibliotecznym katalogu, a gdy dzwoniłam do filii, pod którą ten Magazyn jest podpięty, żeby się dowiedzieć, kiedy będzie, bo dwa dni od zamówienia minęły i żadnej wiadomości - a tak sobie pięknie zaplanowałam, że to właśnie będzie post towarzyszący przez całą sierpniową Pragę - to dowiedziałam się, że z Magazynu książki przychodzą raz w tygodniu. No ale wreszcie jest.

Przeczytałam z równą przyjemnością, jak ten oryginalny. Nawet miałam impuls, żeby poszukać, czy w Pradze rzeczywiście jest ulica Przy Ósmej Szynie, ale potem postukałam się w głowę: nie bądź że aż tak głupia, babo 😂 

Jednak będę wypatrywać pstrego tramwaju na ulicach Pragi! 

PS. Ze wzruszeniem odkryłam, że charakterystyczne ilustracje robiła stara znajoma Alina Kalczyńska, graficzka wielce zasłużona dla upowszechniania kultury polskiej we Włoszech.

Początek:

Koniec:


Wyd. Nasza Księgarnia, Warszawa 1964, 112 stron

Tytuł oryginalny: Pohádka o staré tramvaji

Przełożyła: Cecylia Dmochowska

Z biblioteki

Przeczytałam 3 sierpnia 2022 roku

 

Co do najbliższych lektur - wzorem majowym wybrałam kryminał na podróż, którego też prawdopodobnie nie skończę😉

W Dżendżejowie będąc robiłam prasówkę i oto w Polityce akuratnie był artykuł o Chandlerze niedawno czytanym. Gdzie chwalą nowe tłumaczenie, więc rzeczywiście trzeba będzie poczekać w bibliotece.

Dalej z prasówki. Gubię się w tym wszystkim, więc daję ku pamięci. Nawet nie wiedziałam, że jestem osobą cispłciową!

 

Była też rozmowa z gościem, który napisał książkę o wypożyczalniach wideo i - nie miałam pojęcia, że magnetowidy były takie drogie 😮 Oczywiście nie mieliśmy. Kupiłam - ha ha - jeden w latach dwutysięcznych, gdy miałam w wakacje zamówienie na tłumaczenie filmów, dostarczonych mi na kasecie VHS, ale wtedy to już grosze kosztowało. Mam go do dzisiaj zresztą 😁


Kończąc tę prasówkę, pragnę zwrócić uwagę Państwa na artykuł w Wyborczej, opowiadający historię Janusza Szpotańskiego, autora satyrycznego poematu Cisi i Gęgacze, cóż, o Gomułce, ale jak to się pięknie wpisuje w obecne czasy... 

Dalej. Pazerność mnie zgubi! Wyczytałam dziś  rano, że jest jakieś 500 plus dla seniorów. Że jest pułap dochodów, który nieco przekraczam, ale w myśl zasady złotówka za złotówkę i tak należy mi się co miesiąc kilkaset złotych! Dawaj na ePUAP wypełniać wniosek! Cóż, dopiero gdy go wysłałam, przyjrzałam się bliżej jego nazwie i naszły mnie wątpliwości...

Poczytałam więc dokładniej w internetach. No niestety. Ale z drugiej strony - za takie pieniądze to ja przecież JESTEM niezdolna do samodzielnej egzystencji, ktoś mi musi pomagać 😂

No, a teraz już przechodzę do jutrzejszej Pragi. Złamałam się i przed chwilą jednak JEDNĄ książkę zamówiłam. To Slavné stavby Prahy 6 - albowiem znalazłam w antykwariacie (w którym jeszcze nigdy nie byłam, więc dodatkowy plus) tę pozycję za 350 koron (70 zł), podczas gdy w Moim Ulubionym jest za 888 (czyli za 177 zł) 😁 Tak że ten, nie mogłam przejść obojętnie, prawda? I trzeba trafu - w opisie znajduję taki passus: 

Kniha je milým pozváním na procházku architektonickým bohatstvím šesté pražské městské části, od nejvýznamnější památky středověku - románského kostela sv. Máří Magdalény v Přední Kopanině přes raně barokní stavby a výrazné stopy pozdního baroka, řadu pozdně klasicistních rozlehlých domů, velkorysých staveb moderní architektury až po řadu slavných vil a to nejen vil na Babě nebo vily Müllerovy. 

A ja akurat w tej Přední Kopanině mam zamiar być, mam w zeszyciku opisane, że ze stacji metra Nádraží Veleslavín mam jechać autobusem 161 trzy przystanki, co trwa 11 minut i że tamtejsze najmniejsze muzeum w Czechach jest czynne w środy od 16 do 18! Więc się obczytam wcześniej! 

Natomiast na stronie Ulubionego owszem, mam w koszyku kilka pozycji, ale to już raczej w stylu za 19 koron i zamówię będąc na miejscu, po pierwszym zorientowaniu się w zasobach antykwariatów stacjonarnych, coby znowu siatki nie ciągnąć za sobą 😁 Swoją drogą wczoraj do tego koszyka zaglądam, a tam mi ktoś podkupił "Tchórzy" Škvoreckiego, były dwa egzemplarze po 19 właśnie i poszły. Ale nie płaczę wcale, życie przecież przede mną 😂

/jednak tę czerwoną ludową siatkę, która była tak pomocna w maju, jak najbardziej spakowałam/

Żegnam więc - na dobę ha ha - z siecią zmarszczek co prawda, ale bez dodatkowych atrakcji na twarzy 😚 I przypominam - można tu codziennie zaglądać 😎 

 

Praga, czwartek - dzień pierwszy

Wszystko szło dobrze, dojechaliśmy przed czasem do Ostrawy i z tej radości nawet sfociłam tablicę dworcowego baru (jak tanio!)...

Ale w Ostrawie wsiadła do pociągu wesoła młodzieżowa kompania (po ichniemu parta) i - przysięgam - nawet na sekundę im się pyski nie zamykały, prawie znienawidziłam czeski język, w dodatku jedna BABA miała taki ohydny rodzaj głośnego śmiechu. Myślałam, że jajko zniosę, zanim dojedziemy. A jeszcze na dworcu druga BABA czepiała się mojego zdjęcia; ponieważ jestem już w seniorskim wieku, będę teraz płacić za miesięczny na tramwaje 130 koron zamiast 550 😁, ale w związku z tym trzeba było wyrobić nową legitymancję, z nowym zdjęciem - no i ta się upierała, że to nie jest nowe zdjęcie 😂 fakt, chyba sprzed 10 lat, ale wmawiałam jej, że to po podróży gorzej wyglądam 😅

Odebrałam zamówioną książkę w antykwariacie dotąd mi nieznanym, przeurokliwy:



A potem sobie chodziłam po okolicach. Upał jest straszny i słuchajcie, tak sobie chodzę, chodzę, a tu śmietniki, więc zrobię se selfie. Ja ci patrzę, a na zdjęciu mam pysk czerwony jak flaga Związku Radzieckiego (może dlatego, że chodziłam po ulicach Ruskiej, Moskiewskiej, Krymskiej etc.). Przeraziłam się, chociaż tę maść, co nie pozwala na słońce odstawiłam już we wtorek. Co za stres. Tylko do metra, żeby się ochłodzić i zobaczyć, czy minie...

Ale zanim, to odważyłam się spytać dziewczyny czytającej i popijającej sobie winko na ulicy, czy mogę ją cyknąć. Żeby zwiększyć szanse na powodzenie akcji, spytałam po angielsku, no wiecie, moja angielszczyzna - a okazało się, że ona czyta właśnie po angielsku książkę, zbiór meksykańskich opowieści... To jest właśnie mój pech 😂


Bo to jest tak:


Ewentualnie można też udać się na pyfko Do starych szmat 😄

Ale ale! To jest właśnie to, o co mi chodzi! O taką pracę! Czy muszę w tym celu zamieszkać w Pradze?

Bo jak ktoś uprzejmie wskazuje na ulicy - praca daje pociechę. Ha ha ha. To było niedaleko szkoły, pewnie jakiś uczeń nie może się doczekać wyzwolenia ze szkolnych więzów, myśli, że w robocie będzie lepiej. Z drugiej strony ma rację - w życiu bym nie chciała wrócić do szkolnej ławki!

Pierwszy domofon - to ze względu na panią  Karpíškovą , bo w serialu tasiemcu czeskim Vyprávěj był bohater o tym nazwisku i jestem przywiązana.

Tymczasem oznajmiam, że nie wiem, czy przeżyję piątek, bo Věra się uparła, żeby jutro jechać na przyprawę, a ma być 35 stopni i żeby rano. Ja pytam, o której się umówimy, ona na to:

- O której chcesz, może być i o szóstej.

Borze szumiący, musiałabym na głowę upaść, więc wynegocjowałam, że spotkamy się na jakimsiś przystanku autobusowym o 8.30. 

A tak przecież chciałam, żeby nic nie musieć i tak się tylko włóczyć. Ale ona MUSI mi coś pokazać 😃 

 

Praga, piątek - dzień drugi

Przeżyłam, ale bo też na propozycję, coby wyleźć jeszcze gdzieś na górę w pełnym słońcu obejrzeć kościół, stanowczo odpowiedziałam odmownie. Za to wylezienie wcześniej na punkt widokowy nie było zbyt męczące 😁

 

Miło, gdy od razu wiadomo, kto szczeka!


Miły przechodniu, gdybyś chciał przyłożyć rękę do dzieła, czekamy na Ciebie w każdą środę od 17 do 18 z kawą lub herbatą. Że też ja w najbliższą środę wybieram się po południu zwiedzać najmniejsze muzeum w Czechach, gdyby nie to - z pewnością bym pojechała podlewać albo pielić...

Oczywiście uważając na torach.

A skoro już o torach mowa, to jednak przy temperaturze 35 stopni najlepiej jest w metrze, taki przyjemny wiatr 😁

Nie wiem, co mnie napadło, żeby pojechać na obiad tramwajem. Prawie umarłam, bo był akurat bez klimatyzacji. A przecież mówili, że każdy tramwaj z klimą jest z przodu oznaczony żółtym čumákiem, jakkolwiek się to po polsku nazywa, no takie coś z przodu, doskonale widoczne. A ja nie sprawdziłam. Trzeba wtedy pamiętać, żeby wstając dokładnie sobie poodklejać sukienkę z tyłka...

Ale ja tu o tramwaju, a tymczasem znowu sobie płynęłam z jednego brzegu Wełtawy na drugi i to w jakim towarzystwie! Kiepsko widać, no tygrys. Swoją drogą ciekawe, jak się nazywa facet, który tę łódź przeprawia cały dzień (jest siedem tras). Przecież nie motorniczy ani kierowca?

Donoszę, że kwestię filmów mam już załatwioną na cały pobyt, ten problem z głowy. Nabyłam też kolejny magnes z metra, choć przecież mam mieć lodówkę w zabudowie...


Dalej: z pudełka po 10 koron wydostałam jakieś wspomnienia z czasów komuny, a resztę dokładnie wyfociłam i teraz będę przeglądać, czy coś ciekawego się jeszcze nie znajdzie (myślę konkretnie o tych skandynawskich kryminałach, co w zeszłym roku) 😂 Za to
Věra chciała nabyć TO dla synowej, ale w środku była dedykacja pod choinkę, no nie na czasie 😁


Wieczorem poszłam do jednego kościoła, bo miała być msza, więc chciałam go w środku obejrzeć przy tej okazji. To jakaś parafia greckokatolicka słowacka, kompletnie nierozmowni ludzie - czekałam tam z nimi na otwarcie ponad 20 minut i nikt nic, myślałam, że zakwitnę (jak widać).

Jezdem zmęczona, mógłby mnie ożywić jedynie jakiś kryminał, ale mam tylko ten polski zabrany na drogę (nie zajrzałam wcale). Nieco mnie ożywiło, gdy wyszłam z zakupów w Lidlu (wszystko o wiele droższe niż u nas) i zobaczyłam naprzeciwko ogromniastą kolejkę, nie wiadomo do czego. To byli sami młodzi ludzie. Nawet bym podeszła zapytać, mimo siaty, za czym kolejka ta stoi, ale akurat nadjechał mój autobus 😒 I teraz nie wiem i mnie to męczy. Owszem, w tym budynku jest teatr, ale jakoś nie sądzę, żeby po bilety...

Na zakończenie dnia - výzva, na drzwiach kamienicy. Wyzywa się, przepraszam, wzywa się pana Kotka, żeby się skontaktował z panem Petrem. Być może pan Kotek wie, o co chodzi?

W hotelowej lodówce już pełno (weekend). I teraz patrzcie, jak rzeczywiście ludzie coraz bardziej oszczędzają (o czym się trąbi w prasie i w telewizji) - na jednej półce widziałam PIĘĆ litrowych słoików z jakimś jedzeniem przywiezionym z domu, na drugiej trzy.

 

Praga, sobota - dzień trzeci

W nocy przyszła burza, troszkę to ochłodziło powietrze i dziś już było całkiem znośnie. Przejrzałam rano zdjęcia pudeł z antykwariatu po 10 koron, co tom je wczoraj zrobiła i co? I mówisz i masz! Chciałam szwedzką spółkę autorską i była. Otwierali dzisiaj o 10.00, nie mogłam się doczekać, no i żeby mi ktoś z tego pudełka nie wyciągnął!

Zrealizowałam plan - a było nim zwiedzenie z przewodnikiem pałacu, gdzie władza podejmuje gości z zagranicy. Chińczyków pewnie też - a to jest po prostu fragment obramienia lustra, u mnie w domu by się raczej nie zmieściło.

W letnie soboty są też otwarte ogrody przyległe do siedziby władzy. Gdy już się tam pokręciłam, okazało się, że dalej mogę robić, co tylko mi przyjdzie do głowy - jest to bardzo dziwne uczucie i chyba trzeba trochę czasu, żeby się do niego przyzwyczaić. Więc tak wstępnie się włóczyłam - troszeczkę, żeby się nie upoić za bardzo wolnością 😁

Chłopaki z Niemiec grali, ale nie pamiętam, jak się ta gra nazywa.


Przypomniałam sobie, że czytałam kiedyś, że napis na kaplicy, gdzie wygłaszał kazania Jan Hus, najlepiej jest widoczny o 15.00 - no tom się stawiła i faktycznie! Bo chodzi o to, że to są takie poziomo zainstalowane na fasadzie deseczki z otworami w kształcie liter. Gra światła i cienia.
 

Po obiedzie... a właśnie, byłam w barze mlecznym, znaczy czymś w tym rodzaju i okazuje się, że mają tam menu pro seniory. Może państwo do tego dopłaca, nie wiem. Mam zamiar skorzystać następnym razem 😁 Wszyscy się cieszą, nawet nie seniorzy!

Więc po obiedzie kupiłam bilety do kina na czwartek i piątek, żeby się czasem nie rozmyślić 😁 przeczytałam cytat na rusztowaniu (takie rzeczy tylko w Czechach)...

 

...i zwiedziłam cmentarz. Cmentarz zawsze musi być. I porządek na cmentarzu musi być!


Instrukcje, co robić, gdy was zamkną.

Wśród sztuki sepulkralnej była i taka:


A całkiem niechcący zrobiłam sobie (częściowe) selfie, choć chodziło mi raczej o złote myśli nagrobne:



 

Pamiętacie? Mówiło się i u nas o tym, że w Pradze zmienili nazwę placu, przy którym stoi rosyjska ambasada, na taką 😂 No i ambasada musiała zmienić adres, dokumenty, pieczątki i tak dalej 😂


A z drugiej strony stoi konsulat, tam z kolei pomalowali ogrodzenie wiaduktu 😀


Pisałam wczoraj o ogromnej kolejce młodych ludzi. Czy to możliwe, żeby stali po bilety na ten koncert?

Dziś pytanie, dziś odpowiedź. Przecież tu jest napisane, że bilety wyprzedane, a to było wczoraj. Znaczy ci ludzie stali w kolejce, żeby wejść już na koncert, pewnie tam sprawdzają, czy kto nie ma niebezpiecznych rzeczy albo co, i dlatego powoli to szło 😀 Mnie też dzisiaj sprawdzali, w tych rządowych ogrodach, czy bomby nie wnoszę. 

 

Jotka narzeka, że strasznie dużo przewijania. Ja wiem 😒 no ale inaczej się nie da... Sama robię w ten sposób, że naciskam klawisz END, ale w telefonie to może nie działa?


Odcinek specjalny, książkowy

Same nerwy. No bo wyobraźcie sobie: człowiek myśli, że w maju kupił już wszystkie nowe pragensie, co wyszły od pandemii, a tymczasem na półce w księgarni:


Nawet nie sprawdziłam, ile kosztuje, bo nie no, bez przesadyzmu, nie kupuję (teraz). A obok...


I tu dopiero mnie wkurzyli. Bo ja to kupiłam w maju - jako pierwszą część cyklu. Teraz patrzę, o druga już wyszła, grubsza od tamtej. A to CHOLERA JASNA ta sama, tylko nowe wydanie ROZSZERZONE!

Erotyczna Praga była już na przecenie w maju, tak jej się przyglądam i zastanawiam, czy chcę 😎


Ale wśród przecenionych pojawiła się i taka pozycja, dwa grubaśne (i ciężkie) tomiszcza. Chodzę koło tego i myślę. Myślę. Myślę.

Cenowo wypada w porządku... Pamiętajcie, z koronami to jest tak, że stawiamy przecinek przed ostatnią cyfrą i mnożymy razy dwa - i już mamy w złotówkach. Czyli: 42,9 x 2 = 85,8 zł

 

Na osłodę jedno z pudełek po 10 koron 😂

Tak naprawdę, jaki jest Jarosław, każdy widzi...


Takie zdołałabym przeczytać i dać nowe posty, zgodnie z czyjąś tu sugestią... ale to kosztowna zabawa 😂




A teraz - jest niedzielny poranek, spróbuję się dostać do trzech kościołów. Trzymajcie kciuki!

 

Praga, niedziela - dzień czwarty

Wybrałam dzielnicę szpitalno-uniwersytecką, bo tam dużo i kościołów i kaplic. W pierwszym wszystko poszło gładko, było otwarte na pół godziny przed mszą, a najbardziej mi się spodobały te krzesła (takiego nie mam):

I jeszcze taka ciekawa scenka rodzajowa 😀

Potem gnałam szybko do drugiego, a tam siurpryza, trwa bohoslužba mimo, że w internecie co innego pisali, a w dodatku to aktualnie kościół prawosławny i życzą sobie, coby kobieta miała chustkę na głowie. Spytałam jednej ochustkowanej, jak długo to jeszcze potrwa, oj długo. No to poszłam do trzeciego z planu, był jeszcze zamknięty, na schodach siedziała straszna dziołcha, nogi rozkraczone, tak że sobie dokładnie obejrzałam jej majtasy, na pytanie, kiedy otworzą, powiedziała, że za 40 minut. O cie Felek! To poszłam sfotografować ambasadę Luksemburga, której tęczowa flaga nie przeszkadza, po czym wymyśliłam, że zejdę na dół do Ogrodu Botanicznego i tam przeczekam.

Mijając kościół zobaczyłam jednak, że dziołcha już nie siedzi na schodach, a drzwi otwarte. Kłamczuszka! W środku usłyszałam dyskusję z zakrystii, po czym dziołcha stamtąd właśnie wyszła i prychając na mój widok usiadła w ławce. Pilnowała mnie chyba. Cóż, mało mają parafian, to biorą, co jest, do pomocy...

Skoro już wpadłam na pomysł zwiedzenia ogrodu botanicznego, to poszłam za ciosem. Oczywiście co znalazłam w części rekreacyjnej? Tak jest, półkę z książkami 😁

Za to nie znalazłam monety 10-koronowej i nie mogłam skorzystać z toalety. Ach, te nowomodne wynalazki! Wrzucić  monetę, przekręcić klamkę JEDNOCZEŚNIE pociągając ją do siebie. Jak się nie zrobi wedle instrukcji, moneta przepadnie, a drzwi zostaną zamknięte. Tymczasem drzwi obok, do męskiej toalety, otwarte w pierony. Chłopom to zawsze lepiej, żadnych monet, żadnych klamek. No to ja pójdę do chłopskiej. Ale okazało się, że albo do pisuaru luzem albo do toalety po ciemku (żarówka nie świeciła). Eee, to już wolałam do domu wrócić.
 

Nasi tu byli, pomyślałam. Ale chyba nie, bo brak znaków diakrytycznych.

Po obiedzie zwiedzałam place zabaw, bo mam w zeszyciku spisanych pięć ławeczek Foglara, to taki pisarz dla młodzieży był, skaut. I chciałam je odnaleźć. Trzy zaliczone. A na jednym placu była mama-kaczka z kaczątkami, ale że akurat żadne dziecko tym się nie bawiło, to nie wiem, jak działa. Na placach zabaw słychać głównie rosyjski, powiem Wam.

Na plac zabaw nie można z pieskiem, więc jest UWIĄZADŁO. Ładne słowo wymyśliłam?

A jeszcze pojechałam do takiego okrągłego kościoła koło cmentarza i słuchajcie, jakiego mam pecha. Kościół był jeszcze zamknięty, więc obchodzę go naokoło, fotografuję resztki pomników, a tam na ławce śpi bezdomny, a na trawniku na ręczniku wyleguje się drugi, właściwie niekoniecznie bezdomny, no ale. Zaczyna mi udzielać informacji. No to grzecznie odpowiadam. Tak się chłop rozkręcił, że w międzyczasie już w kościele zaczęły wierne (dwie sztuki) klepać litanie, ja w nerwach, że zaraz msza, a ten nawija! Głównie na temat, dlaczego ludzie niszczą wszystko - na ten przykład mamy tu urżnięte ręce i głowy. Potem gładko przeszedł do Ukrainy, gdzie był miesiąc i Hitler to aniołek w porównaniu z Putinem, pokazał mi zawieszoną na szyi kulkę, którą - jak twierdzi - wyciągnął z głowy kolegi. Następnie poinformował mnie, że proboszcz przychodzi na gotowe, a wszystko wcześniej przygotowuje KASZTELANKA. Może miał na myśli zakrystiankę, ale to była w każdym razie osoba świecka.

I słuchajcie, jak już wreszcie udało mi się od niego oderwać i wejść do środka, to ledwo zrobiłam parę zdjęć, już wypadła KASZTELANKA zła jak cholera i zabroniła mi fotografować.

Taka to udana wyprawa była 😂 Dobrze, że niedaleko była Parukářka czyli wzgórze z parkiem, które już dawno chciałam zobaczyć (szubienica tam kiedyś stała), więc przynajmniej przyrody sobie użyłam. Ludzie tam sobie grillują, wylegują się na kocach i na hamakach, spacerują z piwkiem w ręku... 

A poniżej typowy Czech. Ależ oni lubią długie włosy 😁

 

Praga, poniedziałek - dzień piąty PRZEŁOM

Cóż to za przełom, spytacie. Otóż dopiero wieczorem wracając z psychiatryka 😅 zdałam sobie sprawę z rozmiarów katastrofy. Już wczoraj coś było nie tak. Znów to mam. To zapalenie skóry. Najpierw pomyślałam: no nic, tylko kupować bilet powrotny i znów zaszyć się w domu. Ale nie, bez jaj! Wszystko przecież można jakoś utemperować. Tej maści, co mi tak pomogła na początku, przecież zabrałam trochę. Nie można po niej na słońce, wiadomo. Ale przecież połowę Pragi mam już za sobą, to tak bardzo płakać nie będę, że PLANU NIE REALIZUJĘ 😏 Zaraz sobie przejrzę zeszycik w poszukiwaniu inspiracji, gdzieby coby, byle nie na słońcu. 

Więc przełom polega na tym, że więcej wycieczek nie będzie, spróbuję się kręcić po okolicy, snuć wzdłuż ścian jak jakiś wampir obudzony w biały dzień 😁 No, a gdyby trzeba było przejść na drugą stronę ulicy - parasolka. Trudno. 

To jeszcze dobrze, że mam w planie dwa kina i dwie wystawy 😍 A nawet trzy kina, bo dziś odkryłam, że w środę wyświetlają rumuński film... a mniejsza, o tym we właściwym czasie 😉

Dobrze, więc podsumowanie dnia. Wszystko przebiegało pięknie: wystawa z okazji 20-tej rocznicy powodzi (wpisałam się do księgi pamiątkowej, można mnie tam poszukać), nowy mural w Karlinie, tamże kościół, bo był otwarty, choć proszą o datki, bo otwarcie kosztuje, szukanie dzieła sztuki czyli ceramicznej sofy na terenie szpitala Bulovka (tam właśnie zakończył życie Hrabal, ale nie pamiętałam w którym pawilonie), pomidory w skrzynce na parapecie (to jest pomysł, ja w przyszłym roku też zasadzę, a nie jakąś łąkę kwietną), obiad z menu dla seniorów za 99 koron (pierwszy raz jadłam zupę kulajda, dalej nie wiem, co to, może ziemniaczana z grzybami, ale smaczne, bo kwaskowe; to koło bramborów to jedyny sposób jedzenia warzyw dopuszczalny według Czechów czyli - smażony kalafior).




Wspomniałam o psychiatryku. Myśmy tam były w maju z Věrą, ale wiadomo, że jak jesteś w towarzystwie, to zdjęć się nie zrobi, więc pojechałam znowu. Wchodziłam tym razem przez budynek z portiernią i słuchajcie, mają tam takie ustrojstwo, które przechodzącego skanuje w celu temperaturowym! Nie, że ktoś siedzi obok i mówi proszę przejść tędy, nie - zorientowałam się po czasie, że to, co się przesuwa na ekranie, to ja 😂 36,7 stopnia, jak Bóg przykazał. Może gdy ktoś ma 39, to odzywa się alarm?


Koło szpitala powstało w latach 70-tych osiedle dla uczczenia przyjaźni polsko-czechosłowackiej (ciekawa lokalizacja, prawda?) i ulice mają tam polskie nazwy, podobnie jak centra handlowe. Nie mogłam sobie darować wizyty w domu kultury Krakov...

A trzeba było, bo się zdenerwowałam, jacy jesteśmy zapóźnieni. Zwiedziłam mianowicie tamtejszą bibliotekę. Ogromną, zajmuje całe drugie piętro. I co ja paczę? Ludzie sobie sami oddają i wypożyczają książki! Aż poszłam do pana z obsługi, coby mnie oświecił w tej kwestii. Jest maszyna, książki kładziesz pod skaner (nawet pięć jedna na drugiej, wszystkie sczyta), przyciskasz, że oddajesz i już Ci z konta zdjęło. Odkładasz na regał obok. A jeśli wypożyczasz, musisz użyć karty bibliotecznej. I wsio. A my ciągle sto lat za Murzynami, w kolejce do pani bibliotekarki.

W dziale BELETRIE chciałam zobaczyć, co mają polskich autorów i jedyny, który mi w ogóle przyszedł do głowy, to Tokarczuk, jakoś sobie nikogo innego nie mogłam przypomnieć 😂 Była jedna. A w kryminałach trzy sztuki Krajewskiego.

Jeśli Ci zbywają szczepki kwiatków, możesz przynieść i się podzielić. Ba, nawet widziałam, że można sobie pożyczyć mapy! Mapy!

Wokół wszędzie bloki, jest tam nawet jeden taki najdłuższy w Czechach, 300 m długości i 18 klatek, w ul. Zielonogórskiej, ale nie chciało mi się wędrować w tym słońcu, żeby go znaleźć, więc jest tu zastępczo inny. Ma takie przewiązki co trzy piętra. Oczywiście pasteloza, ale szczerze mówiąc widziałam po drodze takie jeszcze nieocieplone czyli szare i wyglądały o wiele gorzej, więc niech tam... Na osiedlu, obliczonym na 33 tys. mieszkańców (9,5 tys. mieszkań), nakręcono niejedną scenę filmową, w tym i taką, którą pewnie znacie (serial Arabela).

Wieczór zapada nad Sídliště Bohnice...

 

Praga, wtorek - dzień szósty

No umówmy się, że unikanie słońca, gdy się chce łazić po mieście, nie jest najłatwiejszym zadaniem... rozkładam parasolkę, składam parasolkę, rozkładam parasolkę, składam parasolkę. Najprościej było iść do muzeum, ale ja w muzeum za długo nie mogę wytrzymać. Obejrzałam to, co chciałam czyli wystawę foglarowską (Foglar, patrz ->) i bardzo mnie kusiło, żeby wziąć udział w tajemnej grze. Na przykład do mapy na ścianie, której tu jest fragment, był szereg pytań i zagadek. Faaaajne. Ale najlepiej się bawili rodzice i dziadkowie tych dzieciaków, które niby to rozwiązywały - w końcu foglarovky to dzieciństwo tamtej generacji. Spodobało mi się, że wypożyczono na wystawę pokój pisarza 😍

 

W tym samym muzeum są jeszcze wystawy stałe, chciałam tylko kuknąć, ale te panie pilnujące są niewyżyte, ciągle mnie wołały tutaj niech pani przyjdzie, bo właśnie się zaczyna prezentacja etc. Dwie i pół godziny! Ludzie! 

Ale widać mi było mało, bo po południu też pojechałam na wystawę, na szczęście mieszczącą się w jednej sali. Poświęcona ona jest pewnemu czeskiemu filmowi z 1968 roku, opowiadającemu o czeskich lotnikach RAF. Ponieważ wcześniej wiedziałam, że coś takiego będzie, to wyobraźcie sobie, że przed wyjazdem ten film obejrzałam! Wojenny o lotnikach z RAF! Ja! Matko, jaka ja jestem zakręcona na czeskim punkcie... 

No, ale. W gablotce był taki eksponat:

Nie znam takiego gieroja, który by zgadł, do czego to. Otóż to przyrząd do czyszczenia guzików munduru, coby się pięknie błyszczały, ponoć jedna z najważniejszych rzeczy na wyposażeniu brytyjskiego żołnierza 😁

Cóż poza tym? Przed magistratem, jak zwykle o tej porze roku (właśnie trwa tydzień Prague Pride) rozłożono tęczowy dywan.

Na Poczcie Głównej pan z ochrony zamiast pilnować, żeby zdjęć nie robili, gadał cały czas z kimsiś (to ten w białej koszuli), więc szybciutko machnęłam aparatem, oczywiście krzywo i w ogóle. Ale co oni mają z tym zakazem fotografowania strategicznego celu pocztowego?


Moda obecna jest taka bardziej bieliźniana. Normalną sprawą jest chodzenie po mieście w biustonoszu. Znaczy ja to tak określam, bo trudno to nazwać bluzką (ale jeszcze takiego zdjęcia nie zrobiłam). Jeszcze młode dziewuchy... ale dziś widziałam kobietę w moim wieku, w obcisłych spodenkach dżinsowych, co to nawet tyłka dobrze nie przesłaniają, a do kompletu biustonosz. 

 

Gdybyście chcieli poznać swoją przyszłość (tak do 5 lat), to bardzo mi przykro, ale nie dysponuję pełnym numerem telefonu. Konkurencja pewnie zerwała.

Natomiast jeśli macie zamiar zapalić, to pamiętajcie: po cichu i szybko!


Maść pomaga błyskawicznie (zdjęcie z windy), co jednak nie oznacza, że się wkrótce z parasolką rozstaniemy...



I znów wieczór, znów sprzątanie.


Praga, środa - dzień siódmy

Dzień siódmy- dzień odpoczynku 😁 I prawie taki był, bo obudziłam się z globusem, wzięłam Magiczną Tabletkę i... poszłam dalej spać. Dzięki czemu mi przeszło, ale z domu wyszłam dopiero o 11. Pojechałam odebrać książkę (o ranysiu, mam nadzieję, że to już ostatnia - a przynajmniej nic już nie mam w planie), ale z tramwaju wysiadłam wcześniej, bo zobaczyłam takie coś:

 

Po drodze mijałam słynny antykwariat, który już dawno właścicielowi wyrwał się spod kontroli 😂 Ponieważ to było po słonecznej stronie ulicy, nawet nie przechodziłam...


Ten domofon też się wyrwał spod kontroli - drugiego tam nie ma, nie wiem, jak się ludzie dostają do mieszkań, chyba tylko z klucza.

Jasno i wyraźnie powiedziane, kiedy nie parkować, prawda?

 

Odkryłam nową jídelnę, gdzie - uwaga uwaga - do drugiego dania była nawet surówka! Tyle że czynna do 13.30, więc nie ma co zwlekać z obiadem 😀 Te schody tam prowadzą, bo jest na I piętrze, a na dole jest również ichnia restauracja, czego nie należy mylić, bo to kosztuje!


 Łatwo powiedzieć neboj...


... ale wiadoma sprawa, że nikt, kto wszedł do tego tunelu, z niego nie wyszedł!


 Ponieważ pod wieczór wybierałam się do kina, prawie zrezygnowałam z zaplanowanej na środę wycieczki. Na środę, bo w środy od 16 do 18 jest czynne na końcu świata najmniejsze muzeum w Czechach. I już jechałam metrem do domu, gdy NAGLE pomyślałam, a co mi tam, zdążę i lu go.

Aliści po przybyciu na miejsce i przekroczeniu ulicy, żeby sprawdzić, o której autobus powrotny, okazało się, że za 17 minut! Albo potem długie czekanie. Tak że - zwiedzałam miejscowość ekspresowo, a muzeum widziałam jedynie z zewnątrz, gdybym nawet zdecydowała się zostać do następnego kursu i zakładając, że otwieracz by przyszedł punktualnie, musiałabym się zmieścić w 5 minutach, żeby jeszcze dobiec na przystanek (a jak wiadomo, w moim wieku nie biega się za autobusami). Muzeum wygląda tak (to kremowe na pierwszym planie, wsio) 😂

Bardziej mi jednak zależało na rotundzie z XII wieku, więc ją obleciałam dookoła, sfociłam pomnik przyrody czyli lipę, chyba nieco późniejszą 😁 i pocieszając się JA TU JESZCZE WRÓCĘ odjechałam w siną dal znaczy do miasta. Które przywitało mnie gromkim śpiewem pod Tereską - zdaje się, że pojutrze kończy się jamboree czyli zlot skautów (nasi też byli).
 

I odpocząwszy chwilkę - do kina.


Z kinem była taka sytuacja, że czekając na tramwaj przeczytałam, iż co drugą środę są projekcje kina europejskiego, za darmo, bo fundowane przez UE. I dziś wypadał film rumuński La Gomera. Słuchajcie, polecam gorąco! Niedawno sobie obiecywałam, że prześledzę, co tylko się uda znaleźć z filmu noir, a tu proszę - film noir a' la XXI wiek 😍


 

A teraz wielce zadowolona z całego dnia idę wyciągnąć kopyta.

 

Praga, czwartek - dzień ósmy

Byłam na tym w kinie i jest to bardzo smutna komedia o tym, jak przesądy i manipulacja mogą zadecydować o bardzo złym kierunku naszego życia.

Na tym wolałam nie siadać, zgaszą światła i jeszcze mnie podłączą do prądu i nie wiem, co się stanie...


Byłam w innym antykwariacie, ale szczęśliwie udało się nic nie kupić.

Byłam w księgarni i się zdenerwowałam. Brałabym, brała... ale jest bardzo grube i ciężkie, a ja się łudzę (?), że uda mi się tym razem zapakować wszystko do walizki, że nie będę musiała mieć osobnej torby z książkami.

 

Byłam na stacji kolejowej, skąd odchodziły transporty Żydów do gett i koncentraków - niestety pomnik im poświęcony jest otoczony parkingiem. Jest to po prostu skandal. Ale ponoć całe to miejsce ma zostać przebudowane.


Poczekałam 20 minut i podjechałam pociągiem do miasta, bo mało brakowało, żeby się skończyło tym razem bez pociągu, a tradycja każe chociaż raz gdzieś pojechać. Powiem Wam, że jest jedna rzecz, której bardzo nie lubię na czeskich dworcach. Nigdy nie wiesz, z którego peronu odjedzie Twój pociąg, wszyscy stoją przed wyświetlaczem i czekają, aż się pokaże ich peron.

A to z kolei jest coś, co lubię na dworcu Masarykovo - zawsze się znajdzie ktoś, kto zagra na pianinie, niektórzy nawet potrafią 😍

Byłam... sama nie wiem, gdzie - nazywa się to Stanice přírodovědců (stacja przyrodników?), trochę połączenie ogrodu botanicznego z małym zoo, raj dla dzieci, gdzie pani da chłopczykowi konewkę i podlewaj sobie do woli.

Właściwie chciałam napisać, że spotkałam szczura, ale kangur jaki jest, każdy widzi.

Czesi są bezpośredni w myśli, mowie i uczynku, więc... nie pozwalajcie dzieciom sikać na trawniku. Jestem ciekawa, jak by taki napis u nas był sformułowany, bo przecież na pewno nie użyto by słowa sikać 😂 Prosimy załatwiać potrzeby fizjologiczne w WC?

Byłam w parku, na ławce znalazłam to. Jakieś koncepcje?

Mam od zawsze problem ze słowem zážitek - przeżycie, przyjemność? Jak idziesz do teatru, to ci życzą fajnego zážitku. Z podróży masz przywieźć zážitky (wrażenia?). A tu piszą, żeby się nie bać zažít rzeczy. Może doświadczyć.

Z takiego fru-fru to na pewno ma się ładny zážitek!


Na mieście już widać, że wybory się zbliżają. Kto wygra, ten dopiero będzie miał zážitky!

 

Są takie miejsca, których sam nie znajdziesz przez przypadek, musisz się o nich skądś dowiedzieć...
 


Na dobranoc poezja - prosto z drzwi toalety. Trafia mi do serca, bo one się zeszłego lata nauczyły jeździć przypadkowymi tramwajami 💚💛💜


 

Praga, piątek - dzień dziewiąty

Piątek źle się zaczął i źle skończył. Zacznijmy od tego, że w pokoju obok była trójka Polaków. I oni wczoraj poprosili mnie, czyby nie mogli zostawić u mnie bambetli dziś rano, bo będą sobie jeszcze zwiedzać cały dzień, a wieczorem odjadą. Dobrze, ale wychodzili o dziesiątej, więc już byłam spieszona (na 15.00 do kina). W planie była wycieczka metrem do dość odległej dzielnicy, gdzie zamierzałam sfotografować dzieło sztuki o tytule NOGI Z WODY, wystawione w ramach festiwalu Sculpture Line. Co roku staram się jakieś znaleźć. Jak z wody, to z wody, chodzę i szukam fontanny czy czegoś. Adres miałam dokładny - ulica i numer - ale okazuje się, że to kompleks biurowy. Ładnie zagospodarowany, mnóstwo zieleni, więc focę, aż przylatuje ochroniarz i oznajmia, że to prywatny teren i zdjęć robić nie wolno. Żesz. "Załagadzam", że szukam tych nóg i że dzieło sztuki w ramach festiwalu, więc bynajmniej nie potrzebuję niczyjej zgody - gość nie ma pojęcia, gdzie tu coś takiego jest. Oddalam się i wchodzę do jednego z budynków, gdzie na recepcji siedzi starsza pani, będzie łagodniejsza. Ona też nic nie wie, ale z tyłu są dwa rybniki (stawy znaczy się), to mnie wypuszcza tam tylnymi drzwiami. I oczywiście w jednym z tych stawów są nogi - tyle że teraz patrzę i widzę, że ani jedno zdjęcie się nie nadaje (cóż, w samo południe...). Ale wtedy jeszcze tego nie wiedziałam, cykałam, a tu przylatuje kolejny ochroniarz z tą samą śpiewką. Nie mam siły na użeranie się, odchodzę. Niedaleko jest jeszcze twierdza, to sobie obejrzę. 

Rany boskie, niedaleko to było na mapie, a ja szłam i szłam w cholernym słońcu wzdłuż pieprzonej kilkopasmówki, gdzie dodatkowo pod parasolką jesteś jak w saunie. Autobusy jeździły spod metra, ale nie znałam nazwy przystanku najbliższego tej twierdzy, więc nie wiedziałam, czy tam... Aż tu widzę znajomy pompkujący autobus 😁 to już wiedziałam, że jestem blisko. 

Sprawdziłam na przystanku, że autobus z powrotem do metra będzie za 23 minuty, myślę spoko, to już tutaj. Szybko obleciałam teren, parę zdjęć i wio. Oczywiście co? Właśnie dochodziłam do przystanku, gdy autobus nadjechał i odjechał (bo to na żądanie było). Minutę przed czasem!

Myślałam, że umrę idąc z powrotem. Bo on co pół godziny jeździ. Jak dotarłam do metra, jak siadłam, tak myślałam, że nie wstanę już nigdy, a przynajmniej dzisiaj. Ale człowiek to twarda bestia. Że zawału nie dostałam? W metrze przeglądam zdjęcia, a tu nagle aparat się zafiksowuje na jednym i nic, nie reaguje ani na zamykanie ani żadne inne akcje. To mi się nigdy nie zdarzyło. Schowałam taki włączony do torby. Już wiedziałam, że koniec i tylko się cieszyłam, że jutro ma ponoć padać, więc i tak by ze zdjęć były nici (Pollyanna!), a pojutrze wracam i ha ha trzeba kupić nowy aparat i zaś problem jeszcze, jaki.

Ale oto pojechałam na obiad, wyszłam z metra na powierzchnię naszego cudnego globu, a aparat wrócił do formy 😁 Ja zaś po obiedzie wróciłam do domu chwilkę odpocząć i bach, kolejny numer. Ach, myślę sobie, sprawdzę tę książkę grubą i ciężką, którą widziałam przecenioną z 600 koron na 199 (jest tam wyżej chyba na zdjęciu), czy gdzieś taniej jeszcze nie ma. Tak tylko, dla sztuki.  Sprawdzam, znajduję za 179 i że jeszcze dziś mogę odebrać w Luxorze, więc... zamawiam. No grzech tyle nie zaoszczędzić 😂

Dobrze, idę do kina, ostatniego w tym roku. Film Prezydentka. Ja wiem, że moja wina - wszystko, co się dziś wydarzyło, to moja wina, z tą twierdzą mogłam przecież sprawdzić rano dojazd - ponieważ w ogóle nic o filmie nie przeczytałam, tak jakoś sobie myślałam, że to będzie jakiś dramat czy cóś. A tymczasem - komedia romantyczna!!! Ło matko i córko!!! Tyle szczęścia, że cała kręcona w Pradze, więc miałam tę satysfakcję przynajmniej, że mogłam (próbować) rozpoznawać lokacje.

Dobrze, wychodzę z kina, idę odebrać książkę w wielkiej 3-kondygnacyjnej księgarni, gdzie mnie cholera bierze, bo w dziale pragensie odkrywam coś, o istnieniu czego nawet nie miałam pojęcia, ale trudno. Niosę swój gruby nabytek do domu i czekam na Polaków, którzy mają o siódmej zgłosić się po walizy czyli mam zjechać na dół i ich wpuścić. Uprzedzam panią z recepcji, że taka sytuacja. Dobrze. Przychodzą, biorą manele, uprzejmie proponuję jeszcze skorzystanie z toalety, po czym słyszę:

- To my jeszcze zjemy coś na stołówce.

Jakiej stołówce? Jestem żywo zainteresowana, bo może ja też kiedyś skorzystam. Otóż mają na myśli kuchnię naszą. Normalnie szlag mnie mało nie trafia, bo przecież uprzedziłam na recepcji, że wjadą na górę tylko po bagaż. 

Ja prdl. 

No cóż, zadzieram kiecę i lecę, bo musiałam jeszcze po chleb. Więc po schodach, a nie windą, żeby mnie pani nie zobaczyła i o nic nie pytała, wymykam się po angielsku. I teraz: w drodze do Lidla znajduję obok dzwonów na chodniku dwa stosy książek, patrzę, wielkie albumy o sztuce. Na wszelki wypadek przejrzałam tytuły i poszłam dalej.

Wracam z Lidla, a tam książek już więcej i ludzie wokół nich. No to też oglądam, stwierdzam, że głównie literatura amerykańska i francuska, ale oto album fotografii starej Pragi, jak nowy, oto jakiś Hrabal, oto kolejny kryminał mojej ulubionej skandynawskiej spółki - a oto zza rogu wyłaniają się z siatą z Ikei dwie dziewczyny i wykładają kolejne pozycje. Pytam, czy zdradzą tajemnicę tej operacji - przeprowadzają się 😁 Obwąchuję wybrane przez siebie książki, bo mnie coś zaleciało, ale nie, to tylko ten starszy pan, niestety. Który, nawiasem mówiąc, gwizdnął mi sprzed nosa "Pragę 1921" - właśnie ją studiuje.

 

No i tak. Wyszłam po chleb, wróciłam do domu z kolejnymi sześcioma książkami. Byłoby siedem, bo miałam w ręce Dashiella Hammetta (czy to kryminały czy bardziej sensacja?), ale zajrzałam do środka i jakiś dziwny mi się ten czeski wydał, patrzę do stopki - Bratysława, no tak, to słowacki był 😂 Łowicka siata byndzie w akcji. Jestem zrozpaczona.



Jedyne, co mnie dziś dobrego spotkało, to - dwa razy zostałam o coś zapytana per mladá paní. Ja wiem, że to tylko taki zwrot, ale i tak cieszy 😂 

 

Praga, sobota - dzień dziesiąty

Uff, zmęczonam, choć nic wielkiego nie zdziałałam. Albo zwalam na zmęczenie, a tymczasem to Reisefieber się znowu odzywa. W ostatni dzień człowiek nie wie sam, co ma począć, w rezultacie trochę połaziłyśmy z Věrą, zaciągnęła mnie do koników, a ja nawet miałam pierwotnie plan, że się przewiozę, ale od samego patrzenia, jak się kręcą, zawróciło mi się w głowie 😁 Jest to nowa atrakcja na mapie Pragi, bo ta karuzela po wielu latach została odrestaurowana i ponownie oddana do użytku.

 
Ja to w ogóle jestem strachliwa, na wystawie była wieża i niby wlazłam na samą górę, ale już się bałam, że się pode mną rozleci. Żeby nie Věra, to bym wcale nie wchodziła, ale ona kolekcjonuje normalnie wieże, a takiej jeszcze nie miała (z plastiku).


Widziałyśmy, jak kręcą film o tytule Yellow Flower, a teraz czytam, że szukali mnóstwa statystów w wieku do 75 lat, kruca bomba, znów nie zostałam gwiazdą filmową, człowiek się o wszystkim dowiaduje za późno 😕

Dziś była ta parada i na mieście pełno młodzieży z tęczowymi flagami.

Ja natomiast wybrałam się jeszcze raz przepłynąć Wełtawę i tu niespodzianka, cóż to za łódź przypłynęła luksuśna, ze skórzanymi kanapami.

Przewozu w tym miejscu już w przyszłym roku nie będzie, bo budują kładkę pieszo-rowerową.

Całe popołudnie poświęciłam fotografowaniu ludzi, przez pandemię zdążyłam zapomnieć, jak to lubiłam. Zrobiłam milion zdjęć i teraz się zastanawiam, czy nie wrócę do bloga z tymi zdjęciami...








 



I tak dalej i tak dalej i tak dalej. Koniec tego przewijania, idę się pakować 😁 

 

Praga, niedziela - dzień jedenasty

Tyle tego dnia, co kot napłakał. Dotoczyłam się z moimi torbami do metra i to były ostatnie chwile, gdy jeszcze byłam w stanie trzymać aparat w ręku. Trzęsącym się z wysiłku ręku. Poważyłam wszystko już w domu: walizka 17 kg, siatka łowicka 7 kg, torebka na ramieniu 3,5 kg. Dosyć, nigdy więcej!


Na szczęście, gdy dojechałam na dworzec, wyświetlał się już peron (ponad pół godziny wcześniej), więc nie musiałam tam stać jak baran. A wczoraj wieczorem przyszedł sms, że z przyczyn technicznych będzie podstawiony inny wagon. Oho. No i teraz bonanza: wsiadam i szukam swojego miejsca numer 7 - ale zaczynają się od 11, a między kolejnymi jeszcze są luki 😁 Ludzie zdezorientowani, a obsługa mówi, żeby siadać gdzie bądź. Ale siadasz, a za chwilę przychodzi ktoś z biletem na to właśnie miejsce. W rezultacie wszyscy w końcu pousiadali dopiero po odjeździe ze stacji.

Ciągłe opóźnienia, więc i my takie mieliśmy. A w Ostrawie na ruchomych schodach zjeżdżał za mną facet z elektryczną hulajnogą i dostałam nią w łeb, bo mu się majtnęła. Ale było mi już wszystko jedno 😂

Przesiadka na autobus, gdzie już ci Hiszpanie i te Włoszki, co im się w pociągu gęby nie zamykały, siedzieli cicho, widać się zmęczyli kłapaniem 😅 Zdjęcie dla mnie na rzeczy pamiątkę: nie zakładać spodenek na podróż! Lepsza sukienka (gdy chcesz iść do toalety)! Córka mnie nakręciła, że niby dlaczego mam nie nosić, że emerytka to nic nie znaczy i w sumie ma rację, ale w WC łatwiej podnieść do góry sukienkę 😉

No, a teraz siedzę taka ogłupiała, że niby co ze sobą zrobić, jak to, jutro nigdzie nie idę zwiedzać? Na początek sfociłam przywieziony dobytek (wiecie, że po czesku 'dobytek' znaczy BYDŁO?). Dziesięć i pół kilo na 18 sztuk, osobno jeszcze zważyłam. Myślicie, że się w końcu podłoga zawali? Ale przede mną teraz DZIEWIĘĆ MIESIĘCY posuchy 😕


PS. Rachunki mi się kompletnie nie zgadzają, bo walizka w dniu wyjazdu ważyła 10 kg, przywiozłam 17+7=24, odejmujemy 10,5 kg książek, zostaje 13,5 kg, odejmujemy tak ze 2 kg folderów i gazet, zostaje 11,5 kg. I teraz pytanie: skąd te dodatkowe półtora kilo??? Czy ktoś mi może podrzucił trochę koki w podwójnym dnie? Będę bardzo bogata?

PS2. Istnieje też opcja, że te półtora kilo to brud na ubraniach, ale się przecież w błocie nie tarzałam 😂😂😂