piątek, 29 kwietnia 2022

Per Wahlöö - Vražda v 31. poschodí / Ocelový skok

 

Była sobie spółka autorska (i nie tylko) Maj Sjöwall, Per Wahlöö, a gdy Per umarł, to Maj pisała sama. Ale okazuje się, że Per też już wcześniej tworzył solowo i to jest właśnie taka książka. Kryminał znaczy. Ich wspólna twórczość była nacechowana lewicową ideologią, a te dwie powieści to już w ogóle... Bo w trakcie czytania okazało się, że to nie jeden grubszy kryminał, tylko dwa cieńsze. Nawet znalazłam, że oba były wydane po polsku i to w nowszych czasach, tyle że osobno:

- wyd. pol. Morderstwo na 31 piętrze, Albatros, Warszawa 2010

- wyd. pol. Stalowy skok, Albatros, Warszawa 2013 

Ja przeczytałam po czesku 😁 bowiem takowe posiadam. Kto pamięta, ten pamięta, że sobie w zeszłym roku w sierpniu wygrzebałam w praskim antykwariacie z pudełek po 10 koron trzy szwedzkie kryminały i jeden nawet już tam zaczęłam czytać. Z ukontentowaniem. Więc teraz przeczytałam następny i powiem tak: Morderstwo na 31 piętrze było świetne, a dziejący się cztery lata później Stalowy skok już mniej. Obie powieści mają tego samego bohatera czyli komisarza policji Jensena, o którym można powiedzieć wszystko, tylko nie że zdobywa sympatię czytelnika. Skrupulant, mruk, człowiek bez emocji, bez jakiegokolwiek życia prywatnego (za to ze sławą policjanta, który jeszcze nigdy nie zawiódł, jeśli chodzi o prowadzone śledztwo - zawsze odkryje winnego), nie wiadomo czy alkoholik czy też pije, żeby zagłuszyć ból w okolicy przepony (musiałam sobie poszukać w słowniku), co ma swoje znaczenie o tyle, że w jego kraju - nazwa Szwecji nigdy nie pada - w celu przeciwdziałania alkoholizmowi istnieją bardzo surowe przepisy: aresztuje się nie tylko pijanych na ulicach, ale i tych, którzy piją w zaciszu domowym; taki delikwent spędza noc na dołku, a gdy zostaje złapany po raz trzeci, odstawiają go na przymusowe leczenie. Ale dobrze, może Jensen nie jest sympatyczny i nie robi sobie problemu z doniesienia na kolegów, jeśli coś zrobili nie tak, ale faktycznie jest skuteczny - gdy dostaje do prowadzenia śledztwo, jest jak pitbull zaciskający szczęki na ofierze.  


Historia jest tego rodzaju, że do wydawnictwa, które ogarnia właściwie całość wydawanej w tym kraju prasy, przychodzi anonim, że o danej godzinie tego dnia budynek wyleci w powietrze. Oczywiście debaty: ewakuować kilka tysięcy pracowników 30-piętrowego wieżowca czy też nie (milionowe straty). O wyznaczonej godzinie nic się nie dzieje, ale policyjna machina rusza, żeby wyśledzić autora anonimu. Jensen ma na to tydzień, przy czym musi działać niezwykle dyskretnie, opinia publiczna nie może się o niczym dowiedzieć. Bo powiedzieć, że wydawnictwo idzie rączka w rączkę z władzą, to nic nie powiedzieć... Tło społeczno-polityczne nie jest tu właściwie tłem, ale głównym protagonistą.

O ile w pierwszej powieści ta krytyka kapitalizmu jako systemu, gdzie wszystko musi się opłacać, była dość zrozumiała, o tyle w drugiej sięgnęła, moim zdaniem, absurdu i właściwie staje się thrillerem. Ale może powinnam przeczytać to po polsku, żeby lepiej zrozumieć?

Okazuje się, że jest w jednej filii bibliotecznej. Obie powieści są. Chyba mnie kusi, żeby pożyczyć i przeczytać na nowo, sprawdzić, na ile moje czytanie po czesku, przecież jeszcze kulawe, oddaje ducha powieści. Ale na razie nie, już nie zdążę, teraz wszystko dzielę na PRZED Pragą i PO Pradze 😂

Początek Vražda v 31. poschodí:

Koniec:

Początek Ocelový skok:

Koniec:

Półka świadczy o tym, że przede mną jeszcze grubaśne tomiszcze z kolejnymi dwiema powieściami spółki:

Wyd. Svoboda, Praha 1974, 299 stron

Tytuł oryginalny: Mord på 31:a våningen, Stålsprånget

Na czeski przełożyli: Jiřina Vrtišová, Jaroslav Hamza

Z własnej półki (kupione 11 sierpnia 2021 roku za 10 koron, czyli wówczas około 1,80 zł, dziś już 1,92 zł wedle kursu w moim kantorze)

Przeczytałam 25 kwietnia 2022 roku

I od tej pory czytam dzienniki pewnego brytyjskiego lekarza, które normalnie bym machnęła za dwa dni, bo bardzo lekko się czyta - ale dozuję sobie po kawałeczku, żeby za wcześnie nie skończyć, bowiem nie zdążyłabym już napisać posta na blogu 😂😂😂 Czyli przeciągam do maja. Tu chciałam dać emotkę w rodzaju stuknij się w głupi łeb - ale nie znalazłam. Więc żegnam Was i życzę udanego weekendu. Osobiście mam zamiar przez cztery dni się byczyć (oczywiście pracowicie), bo chyba pierwszy raz zdarza się, żebym miała wolne między świętami, Derechcja nam wszystkim dała, ach, będzie żal takiego ludzkiego pana, gdy odjedzie...


środa, 27 kwietnia 2022

Magdalena Moskal - Emil i my. Monolog wielodzietnej matki

 

To jest bardzo dobra książka, wiecie? Chyba pierwszy raz od początku pandemii grzebałam na półce w bibliotece (wszystko teraz jest znów pierwsze) i wyciągnęłam ją spośród świeżo oddanych. Byłam drugą czytelniczką. Autorka krakowska, aczkolwiek mi z nazwiska nieznana, teraz doczytuję, że pracowała w różnych wydawnictwach (Czarnym na przykład) i jako rzecznik w Bunkrze Sztuki. Lewicowa feministka, jeśli już koniecznie mamy przypinać etykietki.

Książka jest co prawda pełna trudnych słów, bo autorka jest intelektualistką mocno osadzoną w najnowszej terminologii psychologicznej i innej (jaka tam na końcu bibliografia!), począwszy od tej okładkowej trickseterki (???), ale pięknie pisze o macierzyństwie. I pięknie się nad tą kwestią zastanawia. 

Aż mi dziwnie po tej lekturze - że moje macierzyństwo było o wiele prostsze, ale czy to, że bardziej instynktowne niż wykoncypowane oznacza, że bardziej naturalne? Chyba nie. Raczej mniej świadome 😕


Początek:

Koniec:

Wyd. Karakter, Kraków 2021, 236 stron

Z biblioteki

Przeczytałam 23 kwietnia 2022 roku



Dozorcy u nas nie ma, więc gdy w piątkowe popołudnie wywaliło kanał w piwnicy, przyszło czekać do poniedziałku na wypompowanie. Przypominam - mieszkam na parterze. Wiecie, jakie przyjemne zapachy rozniosły się wszędzie? Nie polecam w każdym razie. Potem dziewczyny w pracy powiedziały, że przecież musi być numer awaryjny. I faktycznie był. Mądry Polak po szkodzie.

Miałam ten poniedziałek wolny i zamiast gnić w łóżku, jak to się u mnie w domu mawiało (a Nowa Sekretarka twierdzi, że u niej też) znów poszłam do ZUS. Bowiem poprzednim razem owszem, zaszłam dopytać, kiedy złożyć papiery o jałmużnę, ale formularzy nie wzięłam. Bo do tej pory nie mieści mi się w głowinie, że to już.Naprawdę??? Teraz boję się do nich zajrzeć*, że będą ode mnie chcieli spowiedzi, co, od kiedy do kiedy, daty, fakty... Przecież chyba wszystko tam mają? A ja nie mam nic. A jeśli mam, to nie wiadomo, gdzie. Nasza pani sprzątająca mnie straszy, że jest tam w tym ZUS-ie jeden wielki bałagan. 

* Jednak zajrzałam. Nic takiego. To znaczy - przeraziłam się, gdy zobaczyłam te rubryki do wyboru, z 10 lat, z 20 lat, a uspokoiłam, gdy doczytałam, że mam nie wypełniać, skoro urodziłam się po 1948 roku. Ciekawe, czy dużo osób urodzonych wcześniej składa wniosek o emeryturę... mają teraz 74 lata co najmniej. Eee, to w sumie nie tak dużo, może są tacy.

A w domu, zamiast - jak już wiemy - gnić w łóżku, zrobiłam porządek w dwóch szufladach kuchennych. Przeraziłam się - tyle gadam o niemarnowaniu jedzenia, po czym wynoszę do śmieci całą siatę przeterminowanych sosów, zup, przypraw. Winę za to ponosi oczywiście system składowania, do szuflady wrzucało się na wierzch nowe zakupy, a o starych zapominało, bo już ich nie było widać.

No to myślę, jak to rozwiązać w nowej kuchni (słuchajcie, ja tą nową kuchnią będę Was męczyć jeszcze długo długo, bo niby ją planuję na sierpień przyszłego roku - o ile mnie po wakacjach nie zwolnią, Derechcja odchodzi i nikt nic nie wie, co będzie dalej). Oglądam te filmiki na YT, oczywiście wszyscy tam zachwalają cargo, ale to drogi interes i pewnie zdecyduję się na szuflady, dużo szuflad, ale uporządkowanych jakoś.

Tymczasem w starych szufladach zrobiło się luźno, och, jak wszystko teraz ładnie widać, zachwycałam się, na co córka mówi, że góra trzy-cztery tygodnie i będzie, jak przedtem.

Wśród wyrzuconych/zmarnowanych rzeczy najwięcej chyba było czerwonego barszczu, moja mama namiętnie mi to kupowała, a mamy nie ma już od 2017 roku, więc rozumiecie... Na końcu zostało kilka torebek, co do których nie jestem pewna, czy jeszcze nie można ich zużytkować? Data ważności tak do 2019 roku 😅 Jak myślicie?


poniedziałek, 25 kwietnia 2022

Jarosław Mikołajewski - Syrakuzańskie

 

Austeria takie książeczki wydaje, ostatnio mi trzy wpadły w ręce. Seria nazywa się Z rękopisów i jest tego już sporo, zdaje się chodzi o notatki z podróży (sądząc po tytułach*).

Przeczytałam na początek Mikołajewskiego, choć akurat w Syrakuzach nigdy nie byłam, ba! w ogóle na Sycylii nie byłam, chyba że liczyć wędrówkę z Iwaszkiewiczem i jego Książką o Sycylii.  Do której zresztą Mikołajewski, oczywiście, nawiązuje.

Początek mnie... zdziwił, bo mamy ten jakby cel podróży - zobaczyć, jak wreszcie schodzą ze statku na ląd emigranci. Ale gdy wreszcie się to dokonuje - nie w Syrakuzach, tylko w Katanii - to już jakby całe zainteresowanie wyparowało, już to nie było celem. A co było? 

Oto pytanie. Czy podróż musi/powinna mieć cel? Czy też sensem podróży jest sama droga? A może jednak - ten obraz Caravaggia wiszący w kościele, do którego Mikołajewski zachodzi co i rusz? A może morska piana, widok, na który co chwilę trafia gdzieś na końcu uliczki?

Kolega zwrócił mi uwagę na dwa błędy. Pierwszy dotyczy genezy makaronu alla Norma, gdzie Mikołajewski pisze (słusznie) o operze Belliniego pod tym samym tytułem, ale dalej opowiada o bohaterce śpiewającej słynną arię Croce e delizia - a to już, sorry Winnetou, jest całkiem inna opera (Traviata Verdiego). Więc tu spory lapsus. Drugi błąd natomiast miałby dotyczyć właśnie Caravaggia, który musiał uciekać z Rzymu po zabiciu rywala o nazwisku Ranuccio Tommasoni. Mikołajewski przytacza to nazwisko w brzmieniu Tomassoni. To się może każdemu zdarzyć 😀 tyle że zaledwie stronę wcześniej autor wspomina, jaką irytację wywołuje w nim zła wymowa włoskich nazw, że Siena niektórzy (Polacy?) wymawiają Sienna, a Grosseto jak Grossetto. I zaraz potem BACH, taki byk 😁 

Przeczytałam i zaraz bym chciała zanurzyć się w dwutomową opowieść o podróży na Sycylię Banachów - czeka na przeczytanie już chyba czterdzieści lat. Bo wiem, że to będzie też podróż artystyczna, coś tam już przecież Banachów czytałam, ale jednak w innym stylu. Ten drobiazg podróżniczy Mikołajewskiego przypomina mi ich książki, ale momentami denerwuje. Skąd bierze się to wrażenie popisywania się erudycją? Dlaczego? 

Początek:

Koniec:

Wyd. Austeria, Kraków - Budapeszt - Syrakuzy 2019, 64 strony

Pożyczone

Przeczytałam 20 kwietnia 2022 roku

* Podoba mi się zwłaszcza jeden: Od ławeczki do ławeczki. Lektura obowiązkowa dla starszych pań

 

Przemyśliwując nad projektem obejścia Pragi naokoło zajrzałam do map. I coś mi wygląda na to, że plan jest ciężko realizowalny 😡 Te granice wiodą najczęściej jakimiś polami czy Bóg wie czym przecież. Nie wiem, jak ja to sobie wyobrażałam, pewnie, że idzie sobie Sasza suchą szosą i mija kolejne słupki ha ha ha.

 

Tymczasem więc wpadł mi do głowy inny projekt, bowiem dość przypadkowo sięgnęłam po książkę Pragą wzdłuż potoków (i dwóch rzek). Autor jest zapalonym rowerzystą, ale pieszych też uwzględnia w propozycjach wędrówek. Tych wędrówek jest 30. No, 30 to nie tak wiele, za 15 lat będę wyrobiona (licząc po jednej na wyjazd) 😅😅😅

Na maj wybrałam potok w Bohnicach, bowiem wybieram się do tych Bohnic od lat, więc będzie wreszcie okazja. Bo to taki praski Kobierzyn, a budynki na terenie szpitala piękne, secesyjne, łącznie z kościołem. Jest tam też dawny cmentarz pacjentów i personelu (dziś już nieczynny), owiany złą sławą (straszy!), jest cmentarz zwierzaków i wreszcie jest osiedle z polskimi nazwami ulic, tak że będzie co oglądać.

A teraz uwaga uwaga! Co się stało!

Jadę sobie spokojnie do pracy, myślę o tym, jak już niedługo będę jechać tramwajem w Pradze i nagle! 

Przychodzi mi do głowy myśl, o ja nieszczęsna, że skoro w moim tablecie jest karta Sim (używam tego tabletu do potwierdzania transakcji bankowych czy internetowych, bo głupi mBank przestał przysyłać papierowe karty z kodami i teraz tylko esemesy), to taką kartę można przecież przełożyć do telefonu! A wszyscy mają w szufladach telefonów starych tysiąc! Oczywiście chodzi tylko o wyjazd do Pragi, żebym mogła swobodnie esemesować z Věrą, gdy się umawiamy.

Przychodzę do roboty, a pan z ochrony od razu mi mówi, że ma starych telefonów w szufladzie osiem.

I przyniósł jeden z nich.

I teraz się muszę nauczyć! Kruca! Zachciało mi się!

A tak się dobrze żyło bez...


czwartek, 21 kwietnia 2022

Egon Erwin Kisch - Praski Pitaval

 Kisch był z przekonania komunistą, więc chętnie go u nas wydawano zaraz po wojnie. W domu był jego Szalejący reporter (a może też i Jarmark sensacji), toteż znałam to nazwisko od dzieciństwa. Natomiast o istnieniu Praskiego Pitavala dowiedziałam się już po nabyciu praskiego szmergla i znalazłam egzemplarz (z nieco podniszczoną obwolutą) na allegro.

Nabyłam też niegdyś czeską wersję, którą być może w bliżej nieokreślonej przyszłości przeczytam. Przydała mi się jednak już teraz, albowiem: albowiem książka została przetłumaczona oczywiście z niemieckiego (ach, niech by mi ktoś powiedział, do jakiej właściwie literatury zaliczyć Kischa - urodzony i zmarły w Pradze, piszący po niemiecku, Żyd, obywatel Austro-Węgier aż do powstania Czechosłowacji) i niestety muszę powiedzieć - przetłumaczona niechlujnie. A przy tym przez zasłużoną tłumaczkę, Edytę Sicińską. Rzecz jednak w tym, że w niemieckim oryginale Kisch używał czeskich nazw własnych w brzmieniu niemieckim i tłumaczka nie zadała sobie trudu odszukania właściwych wersji. Czasem się domyśliłam, czasem nie* i wtedy właśnie sięgałam po czeskie wydanie. Przy okazji stwierdzając, że różni się ono od polskiego zestawem poszczególnych opowieści. Zresztą we wstępie niejaki Bodo Uhse (enerdowski pisarz i aktywista) pisze, iż niektóre rozdziały opuszczono, inne ukazują się w nowej formie, a jeszcze inne zostały dodane, bo treścią odpowiadają zbiorowi. Hm.

*Na przykład Zajęczy Zamek na Smichowie. No w życiu bym nie przypuszczała, że chodzi o Petřín! Albo na zamku Stern. Tu już mi zaświtało, że chodzi o Letohrádek Hvězda. Jednak moja znajomość niemieckiego nie sięgała tak daleko, by wyczaić, że Brenntegasse to ul. Spálená (to ta, gdzie jest taki cudny antykwariat** i gdzie zwykle grzebię w pudełkach za 10 koron i gdzie, nieco dalej, pod numerem 10, pracował w składzie makulatury Hrabal, co go zainspirowało do napisania Zbyt głośnej samotności; Szczygieł wysłał tam Springera, żeby zrobił zdjęcie do jego Osobistego przewodnika po Pradze, ale okazało się, że w podwórku nie ma właściwie nic do sfotografowania)...

A poza tym - niektóre opowieści na siłę przyklejone do PRASKIEGO Pitavala, zwłaszcza te francuskie, z okresu Rewolucji (swoją drogą brrrrr!). Za mało Pragi w Pradze!

Ale przypomniałam sobie, jak to kiedyś udałam się na cmentarz Krčský, przeczytawszy przed wyjazdem właśnie rozdział na ten temat u Kischa (tylko ten, nie wiem już, dlaczego, skąd mi się to wtedy wzięło) i długo tam mantykowałam szukając pewnego grobu... bo niegdyś chowano w tym miejscu więźniów z Pankraca, było to miejsce ściśle tajne (na grobach nie było nawet nazwisk, tylko numery) i odmówiono reporterowi wejścia, więc po prostu przeskoczył przez płot. I teraz ponownie przeczytawszy ten rozdział znów mi się zachciało tam pojechać, ale pewnie czasu zabraknie. 
 

Początek:


Koniec:

Spis treści:

Oglądaliście Pułkownika Redla? Ja się ze wstydem przyznam, że nie. I nawet nie mam.


 

Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, Warszawa 1957, 318 stron

Tytuł oryginału: Prager Pitaval

Przełożyła: Edyta Sicińska

Z własnej półki

Przeczytałam 18 kwietnia 2022 roku


** No nie mogę się powstrzymać przed wspominkami:



 


Szukam teraz zdjęć z tego cmentarza i trafiam na domofon sprzed czterech lat (a dawno nie było). Jaki... urozmaicony 😁
 


wtorek, 19 kwietnia 2022

Iga Karst - Pan Samochodzik i... perły księżnej Daisy


Nasza Nowa Sekretarka wybierała się na weekend do Pszczyny, przypomniałam sobie, że będąc tam kiedyś kupiłam przewodnik (ależ człowiek miewa pomysły!), więc go koleżance pożyczyłam, a jednocześnie zajrzałam na Wikipedię i tam w biogramie księżnej Daisy wyczytałam, że niby Pan Samochodzik.

Bodajbym wcześniej wzrok straciła!

Święcie przekonana, że Iga Karst to pseudonim, bo któż by się chciał podpisać swoim nazwiskiem pod podobną szmirą - teraz odkrywam, że nie, że istnieje ta kobieta i jest nawet NADZIEJĄ WROCŁAWIA. Iga, która zastąpiła Nienackiego - taki tytuł można znaleźć.

No cóż, napisać można wszystko, papier przecież zniesie. 

Historia jest taka, że bohaterka - siostrzenica Pana Samochodzika i jednocześnie jakasiś niby ogólnie znana piosenkarka - udaje się do Książa w towarzystwie młodszego brata-managera oraz ekipy mającej zrealizować teledysk w pięknych okolicznościach przyrody i architektury. Właśnie, w dodatku do Książa, a nie do Pszczyny (tam też trafiają, ale tylko na jeden nocleg). A tam okazuje się, że grasuje przestępca, dewastując groby, ponoć w poszukiwaniu słynnego naszyjnika księżnej Daisy. Zośka dzwoni do stryja i ten również pojawia się w Książu, na pół incognito. Tak się to zaczyna. Ale jak to jest napisane, matko i córko! Gdy czytałam w łóżku i miałam pod ręką kartkę z długopisem, coś tam sobie wynotowywałam...

Więc tak:

- str. 27 Nie miałem zamiaru krzątać się po ciemku po mrocznym parku (do krzątania się autorka ma wyraźne upodobanie)

- str. 27 Zośka z rozczapierzonymi włosami 

- tamże Przyjdźcie do mnie w nocy, powiedzmy o trzeciej, będziemy mogli spokojnie porozmawiać - mówi Pan Samochodzik do siostrzeńców (jasna sprawa)

- str. 62 Stryj wcisnął mi do ręki pomarańczową, tęgą książkę

- str. 72 Głosem jakby dochodzącym zza światów

- str. 73 Zza pleców usłyszałam łomot targanego powietrzem materiału (chodzi o pelerynę)

- str. 93 Zmuszono mnie do wysłuchania przykazań dotyczących nieodpowiedzialnego zachowania (chodzi oczywiście o KAZANIE)

- str. 98 W kawiarni wypiliśmy po filiżance esencjonalnego naparu - ja osobiście dostaję drgawek, gdy słyszę o esencjonalnym naparze

- str. 98 Śledzeni zanurzyli się w odmętach parku 

- str. 105 Bohaterowie poszli do restauracji na obiad. Po posiłku poprosiliśmy o kawę i szarlotkę. Gloria przed podwieczorkiem przesiadła się na skraj krzesełka. A potem poprosili o trochę jedzenia na wynos: Najapetyczniej zapowiadały się pierogi ruskie ze skwarkami i kwaśną śmietaną.

- str. 115 Kustoszka młodsza od stryja Tomasza o około dwudziestu lat

- str. 118 Nasi agenci nie spuszczają z nich oka - posługiwała się zawodowym slangiem

- str. 119 Oddychała szybko, łapczywie połykając hausty powietrza

- str. 130 Zanim udaliśmy się na zasłużony odpoczynek - oj, też się zaraz udam

- str. 140 Zza futryny wyłoniło się czterech policjantów

- str. 141 Człowiek z jego pozycją nie spędzałby wypoczynku w polskich górach

str. 147 Jacek poczłapał wzdłuż pokoju (chodzi o młodszego brata)

Tak naprawdę na każdej stronie coś znajdziecie. Ale gorsze jest co innego. O ile mnie pamięć nie myli, prawdziwy Pan Samochodzik snuł historyczne opowieści w odpowiednich chwilach, na przykład zapytany przez harcerzy o jakiś szczegół czy coś w tym stylu. Tutaj Zośka prowadzi samochód i widząc wyłaniający się zza zakrętu zamek wplata w narrację (to ona opowiada nam, co się dzieje) daty i fakty, prosto z przewodnika lub naukowego dzieła.

Zamek wznosił się na skale, rozdzierając spokój wszechobecnej, dzikiej natury cząstką cywilizacji. Takie cymesy szmiry, banału i kiczu na każdym kroku.

 

Początek:

Koniec:

Wyd. Oficyna Wydawnicza WARMIA s.c. w Olsztynie, bez roku, 148 stron

Z biblioteki

Przeczytałam 15 kwietnia 2022 roku

Największa jednak bomba na koniec!

Oficyna Wydawnicza WARMIA produkuje (czy może raczej wyprodukowała, nie wiem, czy ten proceder nadal trwa) masówkę na szeroką skalę i zobaczcie jak sprytnie się pod Nienackiego podpina. Na tej liście nie ma absolutnie rozróżnienia między prawdziwymi Panami Samochodzikami a tymi dosztukowanymi, których jest kilkadziesiąt.



piątek, 15 kwietnia 2022

Aleksandra Marinina - Zasada trzech sprzeciwów

 Na tę Marininę wpadłam przypadkiem, znaczy stała na półce wśród nowości, gdy oddawałam poprzednie książki i choć nie planowałam nic brać, szkoda było przepuścić okazję. Nówka sztuka, jestem pierwszym czytelnikiem, a teraz już stoi za mną kolejka. Właśnie, muszę sprawdzić, czy dziś jeszcze jest czynna biblioteka, to bym mogła oddać...

O, czynna, do 15.30. Kruca, będę się musiała znowu ubrać 😁 Ale przynajmniej nie będzie mi już zalegać koło łóżka, trzeba trochę ogarnąć, w niedzielę przyjadą Ojczasty i brat. Gdyby nie to, leżałabym przez najbliższe cztery dni plackiem, a tak to jak ta głupia o siódmej rano pognałam do sklepu, chyba w sumie nie potrzebuję budzika, bo sama z siebie o szóstej pięć już byłam na nogach, to zgroza jest. A z drugiej strony pamiętam, że w Pradze, gdy mi właśnie dzwoni budzik, no bo przecież nie ma czasu na wylegiwanie się - to jestem mocno nieszczęśliwa. Wiecie co, muszę chyba sięgnąć po latach po Pollyannę i nauczyć się cieszyć z tego, co nie cieszy... Zresztą Kamieńska to samo akurat przechodzi w Zasadzie trzech sprzeciwów. Uczy się rozumienia, że wszystko jest po coś i że ze wszystkiego jest jakiś pożytek.


Ale nic nie rozumiem, skąd się wzięła jej złamana noga. Przecież czytałam poprzedni tom czyli Niezamknięte drzwi i nic tam nie było o żadnym wypadku, w którym miała brać udział! Wielka tajemnica.

Kamieńska nadal jest wkurzająca, a jej instrumentalne traktowanie Czistiakowa (męża) prosi się o odpowiednią reakcję. 

Ja w sumie też jestem abnegatem, jeśli chodzi o kwestie żywieniowe, ale tego obiadu jakoś nie mogę pojąć: słodki twarożek i zsiadłe mleko??? Próbowaliście takiego zestawu?


 Za to przypadek za ciasnych spodni jak najbardziej rozumiem 😁  tylko wiecie co? Ona W JEDEN DZIEŃ wrąbała 2 kg czekoladowych cukierków. To też jest wyczyn, na samą myśl mi niedobrze.

Tłumaczenie znów momentami przypomina google translate. I nie, żebym miała coś przeciwko, trzeba sobie życie ułatwiać - w pracy ostatnio tak robimy, bo jednak jest coraz lepsze - ale potem trzeba to wszystko wygładzić, poprawić, skorygować. A nie puszczać do druku firmową marynarkę zamiast markowej! Nie piszemy Zoja Pietrowna się uśmiechnęła, tylko uśmiechnęła się. To samo Stwierdziła Anita w zadumie i się zachmurzyła. Kamieńska nie opracowuje przykładowego harmonogramu dnia, tylko dzisiejszy. Skoro deszcz mżył bez przerwy, to jakim cudem Nastia słyszała stukanie drobnych kropel o szyby i parapet

Taka zagadka: Miała białe dżinsy, którym dawno już przedłużyła żywot, wsunąwszy przez roztargnienie do pralki razem z niebieską i czarną koszulką. Na logikę to chyba im żywot skróciła? Nie mówiąc o tym, że wsunąwszy JE do pralki.

Korotkow wstał z niskiego krzesełka i zaczął wymachiwać zdrętwiałymi nogami. Chciałabym to zobaczyć.

Olbrzymie mieszkanie w wysokościowcu aż się prosiło o przypis, że chodzi o jeden ze słynnych siedmiu stalinowskich drapaczy chmur, gdzie w swoim czasie mieszkała elita. Tak zwane Siedem Sióstr. W Moskwa nie wierzy łzom jedna z tych Sióstr gra dużą rolę. A my dostaliśmy na ich wzór Pałac Kultury.

Ale pojawia się też ciekawa kwestia. Kamieńska rozmyśla, czy nie jest jak Raskolnikow, który rozwiązał problem kosztem staruchy lichwiarki oraz jej ciężarnej siostry. Kompletnie nie pamiętałam, czy siostra lichwiarki była w ciąży (ale jak to, to jaka była między nimi różnica wieku?). Znalazłam jednak, że Dostojewski pisał, iż Lizawieta była поминутно беременная czyli coś w stylu co trochę (co minutę dosłownie) w ciąży. To nie jest to samo, co aktualnie ciężarna, prawda? Chyba nigdy w Zbrodni i karze nie rozprawiało się o tym, że w sumie Raskolnikow zabił trzy osoby? Poszukam*.

Początek:


Koniec:

Wyd. Czwarta Strona, Poznań 2021, 485 stron

Tytuł oryginalny: Закон трёх отрицаний

Przełożyła: Aleksandra Stronka

Z biblioteki

Przeczytałam 10 kwietnia 2022 roku


Byłam w ZUS-ie. Wyczekałam się w kolejce do Emerytur i rent i nie żebym wiedziała coś więcej. Bo nasza pani konserwatorka powierzchni płaskich ostrzegała, żeby nie przechodzić natychmiast na emeryturę, tylko trochę odczekać, chociaż miesiąc, to będzie emerytura wyższa (o 10 groszy?). Co jest dość logiczne. Tymczasem pani za biurkiem mi powiedziała, że wręcz odwrotnie, będę stratna, jak poczekam 😂 I że to zależy od sytuacji, a każda jest inna. Kazała mi się stawić miesiąc przed urodzinami z wnioskiem. Akuratnie wypada to w niedzielę, więc już będę miała opóźnienie 😅 Ale terminu muszę dopilnować, bo w tym samym tygodniu wyjeżdżam do Pragi, więc niech już tam sobie ten wniosek leży, niech nabiera mocy. Ta sama pani konserwatorka dostała, nawiasem mówiąc, trzy różne decyzje...

A czekając studiowałam plakaty na ścianie i był taki od policji do seniorów, coby uważali na oszustów. Z dopiskiem od wdzięcznego klienta NFZ 😂 

Po drodze widziałam wielkie prace na skwerze, byndzie fontanna. Czyli są jakieś pozytywy!


Negatywy też. Właśnie wróciłam z piekarni - nasz ludzki pan dał nam na piątek wolne, będę się byczyć - chleb podrożał o kolejne 50 groszy. Jeszcze w styczniu kosztował 3,70, potem 4,49, potem w lutym po obniżce VAT 4,29, na końcu marca znów 4,49, a w połowie kwietnia. proszbardzo, 4,99 zł. Czekajcie, czekajcie, jaką to mamy oficjalnie inflację? Trzeba się chyba przerzucić na ciastka. 

 

-----

No i tak. Wyszłam do biblioteki, a tu pod klatką naszą stoi krzesło tralkowe. No przecież nie mogłam tak go zostawić na pastwę losu (zaczęło właśnie kropić)!

Nie wiedziałam, że te krzesła są tak ciężkie! Solidne, znaczy się. 

Oczywiście ono jest mi PO NIC. Nie mam na nie miejsca, dopiero co przecież inne wyniosłam (też przed klatkę i też ktoś się nim zaopiekował) 😁
Może Ojczasty będzie chciał zamienić swoje, bo jego thonet przy biurku jest taki bardziej rozłażący się, rozchwierutany... 

Albo gdyby je tak cacaniutko przemalować na białe? By mi pasowało. Do biurka.

A to aktualne spod biurka - dalej nie wiem, gdzie. Osiołkowi w żłoby dano. 

 

* Poszukałam.



No i jaka ciężarna?