poniedziałek, 30 marca 2020

Adam Ważyk - Poemat dla dorosłych

Całkiem niedawno to wygrzebałam podczas odkurzania kolejnej półki i odłożyłam na bok, do przeczytania.
Pochodzi z rodzinnego domu, było oczywiście zakupem Ojczastego, o czym nieco niżej.


Ja oczywiście tytuł znałam (dlatego zabrałam z domu), to w końcu ważna rzecz była w dziejach polskiej literatury powojennej. Ale na tym się moja wiedza kończyła. Teraz przeczytałam i co mogę powiedzieć. Nie do końca wszystko łapię. Rozumiem oczywiście, że jest to książeczka rozliczeniowa - brak mi za to tego ówczesnego podkładu literacko-historycznego, nie wiem, do czego w danym momencie pije autor, a fakt, że to wiersze, że poezja rządzi się innymi prawami, że metafory etc. - to nie ułatwia :)








Rozmawiam z Ojczastym na ten temat.
Rozmowy są... no, jak to z głuchym :)
Mojego głosu Ojczasty nie słyszy raczej (brata tak), więc ja piszę, a on odpowiada.
Wówczas w 1956 roku pracował na Śląsku, w Chorzowie. To były jego kawalerskie czasy. Muszę go jeszcze naciągnąć na rozmówkę, skąd wzięło się to upodobanie do książek, to nagram może. Wracając do Chorzowa - mówi, że tam na jednej ulicy były dwie księgarnie i on do nich zaglądał. W jednej miał wykupiony abonament na wychodzące akurat jakieś dzieła zebrane czy wybrane, może Mickiewicza, nie pamięta. I pewnie w tej przy okazji załapał się na Ważyka.

Zajrzałam do wielkiej knigi Jacka Olczaka "Życie literackie w Krakowie". W rozdziale ODWILŻ znalazłam co nieco.






Bardzo bym chciała przeczytać tego Lovella Są takie dzielnice. Można nawet tanio kupić na allegro, ale za punkt honoru postawiłam sobie nie przydawać roboty listonoszom i kurierom w tym czasie. W Bibliotece Kraków (tak na zaś) nie ma :( Przy okazji dowiedziałam się, że wszystkie wypożyczone książki zostały automatycznie przedłużone do 1 czerwca... co oznacza, że mogę się nie spieszyć z czytaniem i spokojnie poświęcać się własnym zbiorom :)
Na Rajskiej też nie ma.
I weź tu człowieku nie kupuj!

Wyd. PIW Warszawa 1956, 39 stron
Z własnej półki
Przeczytałam 29 marca 2020 roku

sobota, 28 marca 2020

Aleksandra Marinina - Jasne oblicze śmierci

Kryminały mi lepiej wchodzą, czym objawiam swój poziom intelektualny :)
I nie, nawet tym razem nie miałam poczucia, że skądś to już znam... ale na wszelki wypadek zajrzałam tu na bloga do wyszukiwarki i co się okazało? Że czytałam jak najbardziej, tyle że w oryginale. Było to zaledwie siedem lat temu, a ja już nic nie pamiętam... moja głowa jest naprawdę siajowa, jak mawia Ojczasty...

Czytało się dobrze, no bo też to książka jeszcze z lat 90-tych, z czasów gdy Nastia pracuje w milicji, a nie emerytką będąc dorabia jako prywatny detektyw i w ogóle nie ma już żadnej charyzmy.
Zresztą - proszę bardzo - tu jest post sprzed siedmiu lat, kiedy to jeszcze chciało mi się coś o fabule napisać :)


A teraz się zabrałam za książkę o architekturze eklektycznej, po początku wnioskuję, że to nie jest to, co myślałam, ale zobaczymy.
Dziś szesnasty dzień siedzenia w domu. Ło matulu. Właśnie - nawet nie ma kto iść zapalić znicz matuli... co za czasy..
Ciekawe, czy kiedyś tam będę sobie myśleć, zaglądając tutaj - mój Boże, to był dopiero szesnasty dzień :D

Początek:
Koniec:

Wyd. WAB Warszawa 2016, 340 stron
Tytuł oryginalny: Светлый лик смерти
Przełożyła: Aleksandra Stronka
Z biblioteki
Przeczytałam 27 marca 2020 roku

czwartek, 26 marca 2020

Zdeněk Jirotka - Saturnin

Kupiłam sobie tego Saturnina w oryginale, bo w jakiś pokrętny sposób zyskałam wiedzę, że to coś bardzo śmiesznego. Nawet jeszcze coś drugiego nabyłam. Ale jeszcze się nie zabrałam za czytanie, gdy zobaczyłam w bibliotece po polsku. Znowu ta sama sytuacja - w nowościach na stronie internetowej jej nie było, bo to dar od czytelnika. Chwała Ci, czytelniku!
Bo dzięki Tobie mogłam i ja przeczytać :)
Za oryginał kiedyś tam się zabiorę, ale dziś już zyskałam wyobrażenie, czym to się je.



Od razu miałam wrażenie, że autora wiele łączy z Woodehousem, którego sobie bardzo cenię w dziedzinie powieści humorystycznej, przynajmniej w tym zakresie, jaki udało mi się poznać. Gdybym znała angielski, przeczytałabym Woodehouse'a więcej. Ba, nawet kiedyś już zastanawiałam się nad zakupem czegoś po czesku, bo u nich wyszło tego więcej niż po polsku... ale się powstrzymałam od tego szaleństwa :)
Więc - jest tu podobna sytuacja: młody pan, niekoniecznie bardzo sprytny + jego służący, o którego intelekcie można mówić w samych superlatywach.
A na końcu książki dotarłam do posłowia tłumacza, gdzie ten obok właśnie Woodehouse'a wspomina jako drugie źródło inspiracji Jerome'a i jego Trzech panów w łódce. No fakt :)

Jak już narzekałam, nie mam czasu na czytanie, nie pracując przecież w tych pięknych okolicznościach przyrody. Więc i nad Saturninem mi zeszło parę dni. Skończyłam dziś rano, zmagając się z globusem. Przy okazji wpadło mi do tej bolącej głowy, żeby wsadzić pod pachę termometr (zwłaszcza, że sobie pokaszluję troszeczkę i pokichuję). No i masz!
Pewnie, że to jeszcze nie gorączka, ale już zaczęłam sobie kręcić film, co z moimi w domu etc.
A teraz, po 3 godzinach, boję się zmierzyć ponownie :)
A to pewnie jakieś przeziębionko, sterczę w oknie odkurzając książki, więc mam, co chciałam.

Początek:
Koniec:


Wyd. Afera 2018, 233 strony
Tytuł oryginalny: Saturnin
Przełożył: Leszek Engelking
Z biblioteki
Przeczytałam 26 marca 2020 roku

niedziela, 22 marca 2020

Pavel Scheufler - Praha 1848-1914: čtení nad dobovými fotografiemi

Gdy się siedzi przymusowo w domu, można sięgnąć i po te książki dużych formatów, które zazwyczaj się omija (no bo jak to wozić w tramwaju, gdzie przebiega znaczna część mojego czytania) :)
To album, przedstawiający fotografie Pragi i prażan z pierwszej epoki fotograficznych dziejów. Autor pisze, że są to zazwyczaj zdjęcia mało znane i pozostaje mi w to wierzyć, bo na razie nie mam zbyt dużych wiadomości na ten temat.
Za to po pierwsze dowiedziałam się, że słowo fotografia pochodzi od phōtós – światło, gráphō – piszę - jak bonia dydy, nigdy mi nie przyszło do głowy zastanowić się nad pochodzeniem tej nazwy :)
Po drugie zapoznałam się z czeskimi nazwami kluczowych odmian wówczas: vizitka (zdjęcie formatu 9 x 6,5cm) i kabinetka (16,6 x 10,5 cm). Jakie są polskie odpowiedniki, dalej nie wiem.
Poznałam nazwiska ówczesnych praskich fotografów (często to byli malarze, którzy się fotografią zafascynowali).
Poszczególne działy (fotografie miasta, czas wolny prażan, świat pracy, wydarzenia) dzielą się na podrozdziały (typu muzea, kina, handel i rzemieślnictwo, ateliery etc.) i każdy na początku ma opis danej dziedziny w tytułowych latach. To mi się przyda na przyszłość.
A czytając o rozwoju miasta w XIX i na początku XX wieku przypominały mi się czasy, gdy wgłębiałam się w historię Krakowa. Jakiż ten czas był bogaty w nowe wynalazki i urządzenia!
No i jak cudownie jednak, że żyję teraz, a nie wtedy :)












Dość ciekawe zdjęcie z tym rozwieszonym praniem :)

Śliczne dziewczyny były zawsze :)

Coś z aktualności :) Nosze pogotowia ratunkowego :)

Wyd. PANORAMA Praha 1984, 293 strony
Z własnej półki
Przeczytałam 22 marca 2020 roku

piątek, 20 marca 2020

Piotr Lipiński, Michał Matys - Absurdy PRL-u

Coś mam wrażenie, że Wielkie Koronawirusowe Czytanie na wielkie wcale się nie zapowiada.
Jestem mistrzem marnowania czasu, to raz. A że mi go schodzi dużo na opędzaniu domu, to dwa.
Wstaję, zjadam śniadanie, chwilkę oblecę internety. Wstaje Ojczasty. Sprzątam łazienkę po jego ablucjach. Robię mu śniadanie, sprzątam (hm) po śniadaniu. Dwie godziny później robię mu kawę z przyległościami. Sprzątam po kawie. Czas zabierać się za obiad. Obiad. Zmywa na szczęście córka. Chwila dla siebie. Podwieczorek dla Ojczastego, sprzątanie po podwieczorku. Za chwilę wypada mój podwieczorek. Chwila przerwy. Kolacja. Sprzątanie po kolacji.
Nosz!!!
Przecież ja tak długo nie pociągnę!

/i faktycznie, zaczęłam się już alkoholizować/

No a staram się każdego dnia zrobić coś pożytecznego - raz zaplanowałam przesadzanie kwiatków, ale skończyło się na jednym, bo na pawlaczu były same małe doniczki :) Potem postanowiłam odkurzyć półki z filmami. Zrobiłam pięć i już mi było niedobrze normalnie :) OK, następnego dnia kolejne pięć. Potem znowu odkurzyłam dwie półki z książkami. No, to jest poważna sprawa, bo gdyby tylko chodziło o odkurzenie... ale pracuję nad katalogiem i tu schodzi trochę czasu. Wczoraj odkurzyłam kolejne trzy, ale książki ustawiłam z powrotem tylko na jednej, bo tyle zdołałam wpisać do tego katalogu nieszczęsnego - ale on jest moją jedyną nadzieją, wpisuję teraz dokładną lokalizację każdej pozycji, więc - jeśli skończę - bez problemu każdą książkę odnajdę, czego o dniu dzisiejszym powiedzieć nie można.

Przedwczoraj się zawzięłam - dosyć tego, muszę wreszcie jakiś film obejrzeć. Nawet nie film, drugi odcinek starego radzieckiego serialu (jeszcze czarno-białego), pierwszy obejrzałam jeszcze przed Siedzeniem w Domu. Może godzinę i kwadrans trwa. Ledwo wygospodarowałam czas. Wczoraj trzeci odcinek. Chyba jest ich siedem.
No i gdzie tu czas na czytanie?

Machnęłam te Absurdy PRL-u, bo to akurat było łatwe i przyjemnie :) Nawet Ojczasty po mnie machnął też.

Najciekawsza chyba była historia chłopaka, który postanowił pojechać do Związku Radzieckiego odszukać i sprowadzić ojca, wywiezionego na zesłanie do Republiki Komi. W 1945 go wywieźli, a chłopak w 1956 wyruszył z ogromnej tęsknoty za ojcem, jak mówi, w tę podróż, która naprawdę mogła skończyć się tragicznie - a jednak udalo się!

Początek:
Koniec:

Wyd. PWN Warszawa 2014, 307 stron
Z biblioteki
Przeczytałam 17 marca 2020 roku

poniedziałek, 16 marca 2020

Wojciech Bonowicz - Dziennik końca świata

Dobra, przyznaję się, że wzięłam ze względu na tytuł :)
No ale autor przecież prorokiem nie jest i może niekoniecznie miał na myśli koronę :)
Inna sprawa, że moja córka najwyraźniej uważa, że faktycznie nadciąga koniec świata. Przy czym osobiście nie boi się śmierci (od dawna przecież obiecuje samobójstwo), ale pobytu w szpitalu. I to ja rozumiem, to jest gorsze od śmierci :)
Moje biedne dziecko budzi się przez palpitacje serca, w ogóle jest chodzącym trupem.
Nie wiem, co z nią zrobić.

Ale wróćmy do Bonowicza. Jest to taki zbiór felietonów i jak to w tym gatunku bywa, jedne są lepsze, inne gorsze.
Albo inaczej: jedne mnie bardziej interesują, inne wcale.
Nawet sobie wynotowałam kilka stron, gdzie mam zrobić zdjęcia, ale w ciągu dnia zapomniałam o tym, a teraz jest już ciemno.
Może jutro dołożę?


Facet jest poetą.
Oj oj, już mi słabo :)
Należę wszak do tego gatunku, o którym on sam wspomina - tych, co to ostatni raz mieli do czynienia z wierszami w szkole.
Lub prawie.
Ale co on tu odjaniepawla? Dokonuje tłumaczenia z polskiego na nasze niektórych cudzych wierszy.
I tu jestem w kropce troszeczkę, bo nie wiem, czy to dobrze czy źle :)
Czy poezję należy tłumaczyć? Co autor ma na myśli?
Diabli wiedzą.
Sami nie zawsze do końca zrozumiemy, to fakt...


Ale bystry to obserwator naszej rzeczywistości.
Plus trafiłam na pewien wątek osobisty poniekąd, o czym pewnie opowiem na fejsbuczku.
Nie, odwołuję.
To głupie słowo - fejsbuczek. Na fejsbuniu też niedobrze.

Początek:
Koniec:

Wyd. Znak Kraków 2019, 187 stron
Z biblioteki
Przeczytałam 15 marca 2020 roku

niedziela, 15 marca 2020

Yoko Ogawa - Ukochane równanie profesora

W ramach Wielkiego Koronawirusowego Wypożyczenia Bibliotecznego przyniosłam toto. No, tak rzuciłam w biblio okiem na okładkę i pomyślałam, że a nuż coś fajnego.

A tu jeszcze Monika Julita mówi, że od jakiegoś czasu o tym słyszy. No to dałam na górę kupki.


Więc teraz mogę śmiało powiedzieć tak - pierwsze koty za płoty.
No nie podobało mi się.
Nic mnie tam prawie nie zainteresowało. Nawet japońskie klimaty nie pomogły. Raz narratorka wspomina o elektrycznym garnku do gotowania ryżu, to był dla mnie cały japoński klimat.
Przyłapałam się kilkakrotnie na myśli, że właściwie nie mam poczucia japońskości bohaterów, nawet w sensie wyglądu. W końcu przy czytaniu powieści próbujemy jakoś tam sobie wyobrażać jej bohaterów. Więc zapominałam, że powinni mieć skośne oczy i ciemne proste włosy :)

No, ale najgorsze to były: bejsbol i matematyka czyli dwa główne tematy. Nie jestem w stanie wykrzesać z siebie zainteresowania dla żadnego z nich. Nawet nie wiem, który gorszy :) O ile rozumiem, że rzecz tu idzie o stosunki międzyludzkie, o rodzenie się empatii, odpowiedzialności za drugiego człowieka czy innych uczuć etc. to całości mówię stanowcze NIE.
Nie dla mnie to książka.

Początek:
Koniec:

Wyd. TAJFUNY Warszawa 2019, 190 stron
Tytuł oryginalny: Hakase no Aishita Sushiki
Przełożyła: Anna Horikoshi
Z biblioteki
Przeczytałam 14 marca 2020 roku

O, wpadłam na pomysła. Będę oznaczać każdą przeczytaną teraz książkę etykietą Wielkie Koronawirusowe Czytanie :) Ku pamięci i żeby potem (POTEM!) zobaczyć, ile się nazbiera. I czy będę musiała przejść do własnych, bo biblioteczne mi się skończą. Czytajmy, nie wiemy, czy ten świat potrwa jeszcze dwa tygodnie!

/wiem, że potrwa, nawet dłużej/

sobota, 14 marca 2020

Piotr Nesterowicz - Każdy został człowiekiem


W czwartek, gdy po raz ostatni były otwarte biblioteki, skoczyłam po zapasik.
Plus mam jeszcze masę wcześniej wypożyczonych, jak ta tutaj.
Tylko do czytania coś (złośliwie) nie mam melodii.
Jak się skupić, gdy tak bombardują wirusem.

Wczoraj w południe wyłączyłam kompa. Wytrzymałam ze cztery godziny. Zresztą dobrze, że potem włączyłam, bo bym nawet nie wiedziała o konferencji prasowej i nowych zarządzeniach. Ba, nawet obejrzałam ją w tiwiszu, co jest prawdziwym ewenementem (ostatni raz w 2010 włączyłam, a i to niepotrzebnie). Decyzję oczywiście popieram jak najbardziej, tutaj już się trzeba wznieść ponad podziały.
No a w chwilę później objawił się mój durny brat, który w ostatnią niedzielę, nerd jeden, poleciał sobie do Jordanii. I teraz nie ma jak wrócić. Znalazł na dziś jeszcze lot do Pragi i pyta mnie, jak się z tej Pragi wydostać. A piechotą leź!
Jeśli w ogóle doleci, to pewnie utknie tam nie wiadomo, na jak długo. Niby obiecali (nasza władza), że będą Polaków ściągać czarterami.
Nawet rano zadzwoniłam do jakiegoś hotelu pierwszego lepszego w tejże Pradze, żeby dopytać, czy chociaż dla gości hotelowych ich restauracja jest otwarta - nie, wydają im suchy prowiant zamiast śniadania. Znaczy nawet nie będzie miał co jeść.
No ale tu l'as voulu, Georges Dandin!


Jak to życie dziwnie się plecie.
Ostatnio odkurzając jakąś półkę odkryłam właśnie Poemat dla dorosłych i odłożyłam koło łóżka, żeby się w najbliższym czasie bliżej zapoznać. A tu paczpan:

Chyba trochę więcej sobie obiecywałam, niż dostałam.
Autor skupił się na czterech postaciach (którym pododawał, jak sam pisze, nieco z innych bohaterów) i wydało mi się to zabiegiem kurczącym, a nie poszerzającym. Ale najgorsze jest to, że lektura wywołała cały szereg pytań, na które mogła odpowiedzieć moja mama, no ale już nie odpowie. Bo moja mama, jak jedna z bohaterek, ukończyła Liceum Pedagogiczne i dostała nakaz pracy na białostockiej wsi. Wiele mogłaby opowiedzieć - ambaras w tym, że gdy mogła, mnie to nie interesowało.
Dobra, kończę temat, bo już czuję łzy napływające do oczu.

Początek:
Koniec:

Wyd. Czarne Wołowiec 2016, 238 stron
Z biblioteki
Przeczytałam 12 marca 2020 roku - to był ostatni normalny dzień...