środa, 18 maja 2022

Ota Hofman - Czerwona szopa

 

Tak, pojechałam do biblioteki gdzieś na Czyżynach i pożyczyłam polskie tłumaczenie książki, o której dopiero co pisałam. Kto bogatemu zabroni.

Już mi się nie wydała bardzo smutna, jak wtedy - ale podejrzewam, że to tylko dlatego, iż znałam fabułę, więc nie robiła już na mnie takiego wrażenia, jak za pierwszym razem. Dalej jednak to bardzo ładna książka, zajrzałam nawet na allegro, można kupić za grosze (byle w twardej okładce, bo późniejsze wydanie, z 1978, jest w miękkiej), ale na razie się powstrzymuję - choć właściwie... to mały format, taki jeszcze gdzieś bym upchnęła 😎

Info dla Dariusza: dziadek na pogrzeb I klasy nie uzbierał i chyba nigdy nie uzbiera, bo zawsze przyjdzie do niego córka (która poza tym się ojcem wcale nie interesuje) i wyciągnie ostatni grosz z kasetki. No tak, to też jest smutne, ale weselsze jest to, że dziadek właściwie już nie potrzebuje zbierać na ten wymarzony pogrzeb - bo po prostu znalazł sens życia, znalazł Miszę i jego rodziców, nie musi się już spieszyć na tamten świat 😍 


 

Początek:

Koniec:

Wyd. Nasza Księgarnia, Warszawa 1974, 155 stron

Tytuł oryginalny: Červená kůlna

Przełożyła: Cecylia Dmochowska

Z biblioteki

Przeczytałam 18 maja 2022 roku

Skoro od 16 maja skończyła się u nas pandemia, likwiduję tag Wielkie Koronawirusowe Czytanie 😏

 

No więc, jak już chyba wszyscy wiemy, zmarł Josef Abrhám, u nas pamiętny jako doktor Arnošt Blažej ze Szpitala na peryferiach. Ja osobiście znam go przede wszystkim z dwóch filmów, które oglądałam kilkakrotnie, a to Kulový blesk i Vrchní, prchni! (polski tytuł tego ostatniego to Kelner, płacić). Wczoraj obejrzałam go ponownie.

To historia pewnego kierownika księgarni i jednocześnie amatora kobiecych wdzięków, co procentuje alimentami i pustkami w kieszeni. Pewnego dnia Dalibor Vrána w restauracji zostaje wzięty za kelnera i od tej pory dorabia sobie niezbyt legalnym sposobem: czatuje w różnych lokalach na moment, gdy prawdziwy kelner się oddali i wtedy kasuje gości. Ale nie o to mi teraz chodzi, tylko o przezwisko Vrány - a brzmi ono Prdlavka, czyli coś w rodzaju Pierdziawka, bowiem jeździ on takim trójkołowym pojazdem (nazywa się Velorex, zobaczcie tylko), który trzeba z tyłu popchnąć, żeby w ogóle ruszył. O, mam przecież zdjęcia takich pierdziawek z Muzeum Techniki:


I przypomniałam sobie, że pod koniec zeszłego roku czytałam o tym, iż na Żiżkowie przedłużono linię autobusową 101, tworząc przystanek U Prdlavky, w miejscu, gdzie filmowy bohater mieszkał i swoją Prdlavkę parkował. Natychmiast dopisałam do zeszytu, że mam tam iść i sfocić. A dziś szukając informacji na ten temat doczytałam się, że:

- tablo z przystanku z tą nazwą kilkakrotnie w ciągu pierwszego miesiąca ukradziono

- ichnie MPK zaradziło kradzieżom w ten sposób, że uruchomiło sprzedaż online takiego tablo w formie samoprzylepnej, w oryginalnym rozmiarze, w cenie 50 koron (ok. 10 zł)

W ogóle nie wiedziałam, że mają jakiś e-shop, poszukałam i natychmiast nabyłam drogą kupna zarówno to tablo, jak i magnes z fragmentem schematu komunikacji praskiej (a przy okazji książkę o stacjach metra...) z odbiorem osobistym na stacji metra Hradčanská, więc - za dni parę pokażę Wam zarówno te nabytki, jak i zdjęcie przystanku (nawet gdyby lało). Tymczasem zajawka prosto z netu:

No powiedzcie sami, jaki to cudowny naród, z jakim dystansem do wszystkiego. Choć może jestem niesprawiedliwa, może w Polsce też są przypadki uhonorowania w ten sposób filmowych bohaterów, w dodatku z niezbyt pięknymi przezwiskami? 

 

Co do samego tablo, planuję je przykleić na drzwiach oczywiście 😂
A teraz udaję się prasować sukienki, żeby je potem pięknie zgnieść w walizce. Jeżeli przeżyję piątkową podróż, to w tym miejscu spodziewajcie się breaking news (tak jak w zeszłym roku). Pewnie głównie w rodzaju kupiłam pięć kolejnych książek.

Praga dzień pierwszy

Wszystko poszło świetnie, jeśli pominąć, że żaden wysłany SMS z tej głupiej komórki nie wyszedł, pociąg przyjechał do Pragi spóźniony 40 minut, a ponieważ miała tam na dworcu czekać Věra, ale jej nie znalazłam, chciałam w końcu zadzwonić i wtedy telefon powiedział, że nie zarejestrowałam w sieci czy coś równie głupiego. Tak że ten, nie wiem, po kiego go w ogóle wiozłam, jak by tu był jakiś Polak, to by mi do niego zerknął, coś tam musi być źle w ustawieniach, ja się nie znam 😂 Pokręciłam się po dworcu i w końcu pojechałam do hotelu, a gdy załatwiałam formalności na recepcji - weszła Věra, przyjechała następnym metrem 😀 Żal mi jej było, bo nie dość, że wyczekała się tyle, to jeszcze targała te książki moje, bidoka. A mówiłam, nie bierz, bo nigdy nie wiadomo...

No, ale zapomnijmy o drobiazgach, grunt, że mam już za sobą pierwszy domofon, pierwszego muchomora, pierwszego zająca, który mi smyrgnął spod nóg (serio serio: poszłam obadać taki pomniczek stojący w trawie i słyszałam jakieś szuranie, ale myślałam, że to ptaki, a tu nagle zając hyc hyc), pierwszą książkę z antykwariatu, kompletnie spoza listy (ciiiii), pierwsze domy z listy w zeszyciku obfocone (jak się teraz właśnie okazało, wszystkie zdjęcia do dupy, za późno już było - a wracałam zadowolona jakby mi kto w kieszeń napluł).  

Zapomniałabym o pierwszym wtargnięciu przy powrocie z kuchni do pokoju, gdzie byłam poprzednim razem - tak jakoś z przyzwyczajenia - akuratnie się dwie babki rozbierały 😂

Oraz o pierwszym wariacie z metra. Odpowiedziałam na uśmiech starego siwowłosego i długowłosego gościa (typ hipisowski), ten natychmiast skorzystał z okazji, przysiadł się i gadał gadał gadał. No wiecie, mój angielski... A on z kolei, Kanadyjczyk, twierdził, że choć tu mieszka od 30 lat, to jego czeski jest ciągle szpatny. I oto nie wiem, czy powiedział, że Putin broni swego kraju przed nazistami czy też może (w co wolałabym uwierzyć), że twierdzi, że broni. Ale potem, przy Polsce - oczywiście cudowny Chopin - jebnął, że zabijanie za pomocą gazu w Auschwitz to kłamstwo. It's a lie. I to już zrozumiałam na 100 procent. Wytrzeszczyłam oczy, ale na szczęście pociąg zatrzymał się na stacji Florenc i gość runął do wyjścia. Tak że tak.


 No to nara, bo stanowczo łóżko mnie oczekuje.

 

Praga dzień drugi

Och, nadspodziewanie dobrze wystartował ten festiwal, wyszłam z domu przed 9.00, wróciłam o 18.00 - jestem z siebie dumna i czerwona. I jeszcze mi było mało, to sobie poszłam - ha ha - książkę odebrać z zamówienia, a potem na mały spacerek. Nienormalna jakaś. Tak że wiecie - żyję, mam się świetnie i tylko patrzeć, jak się przewrócę na nos 😂

Jak widać, pięknie dopisało błękitne niebo (Praga to chyba ma jakiś specjalny układ z tymi na górze), więc z wdzięczności nie protestowałam, gdy mnie prowadzili do maszynowni, choć w sumie parametrów technicznych mogli sobie oszczędzić 😂 

Ale ale. Śmietniki śmietnikami, jednak trzeba iść do przodu, a nie trzymać się starych pomysłów. Więc mam nowy. Terozki będziemy robić selfie w kiblach 😄

Mam też dla Was zagadkę - co tam jest na zdjęciu poniżej kibla. Dodam, że jest to budowla dwufunkcyjna.

Kolejki do otwartych instytucji niestety są, dobrze, że włożyłam do torebki krzyżówki. To jutro też zabiorę, zwłaszcza że Věra pisze, iż zrezygnowała dziś z jednego obiektu, bo taka tam była koleja. A ja jutro się tam właśnie wybieram!





Kompletnym przypadkiem - po prostu przechodziłam (z tragarzami) i zobaczyłam balony biało-niebieskie, którymi są oznaczone otwarte w ramach Open House budynki - trafiłam do miejsca, z którego wywieszony jest tzw. Wisielec. Czyli Sigmund Freud. To jest w mojej ulicy, przechodzę pod tym dziesiątki razy. A dziś - spojrzałam na Wisielca z góry 😀


Cóż poza tym? Wiecie, że wymyśliłam, że za tymi drzwiami są PRYSZNICE? Że może tam jest jakiś hostel albo co i mają wspólne łazienki. No podobne przecież, nie?

 

Życzę wszystkim dobrej nocy!
 




 

Tak. To zabrałam w podróż. Mam w pracy w szafie trochę kryminałów, które podczas porządków w księgozbiorze wyniosłam z domu, żeby zrobić trochę miejsca. Wybrałam więc taki atrakcyjny tytuł, z myślą, że potem zostawię w hotelu, który jak wiadomo mieści się w klasztorze dominikanów, ucieszą się braciszkowie 😁


Praga dzień trzeci

Pięknie się dziś popisałam. 

Najpierw wsiadam do autobusu ze sporym zapasem, żeby być grubo przed otwarciem ministerstwa, no bo kolejki - a po wysiadce i przejściu przez ulicę uświadamiam sobie, że... naładowany akumulator do aparatu został na łóżku. Matko, jaka byłam wściekła. Musiałam wracać i zmieniać plany, żeby zdążyć gdzieś choć na chwilę przed otwarciem, bliżej hotelu.

A pan chyba nie miał zasięgu.

W rezultacie znów spędziłam pół dnia na dachach.
 
Albo pod dachami.

I tu druga wpadka. No kurde, ciągle zapominam, że mam ten lęk wysokości. Na strych (nad kościołem) wlazłam, ale żeby zejść o własnych siłach, to już nie. Bo tam właściwie coś w rodzaju drabiny prowadziło. Żeby była jakaś poręcz, to bym nie cudowała, ale tak, to wyglądało na to, że zostanę na tym strychu. Cała grupa już dawno zlazła. Na szczęście jedna pani zauważyła moje, hm, że tak powiem wahanie i zawołała pewnego młodego człowieka. No, młodego... tak koło 40-stki. Wyobraźcie sobie, że przemawiając do mnie jak do dziecka, wlazł na górę i trzymając mnie za rękę sprowadzał na dół, schodząc tyłem trzy stopnie niżej. Boże, jaki obciach 😂😂😂 

Ale wiecie, co było najgorsze? On wyglądał jak młody Javier Bardem! Gdyby to było 30 lat temu, to bym się zakochała. Chciałam mu potem zdjęcie zrobić na pamiątkę, gdy byliśmy w warsztatach inżynierii lotniczej czy czegoś równie absurdalnego, ale okazja się nie nadarzyła, żeby się nie zorientował. Mam tylko z tyłu 😂

A skoro już o lękach wysokości, to w innym miejscu (też uczelni) pokazano nam palarnię. Jest zawieszona na wysokości bodaj czwartego piętra, a podłogę i ściany w tej wystającej z budynku części ma z tej kratki takiej metalowej. Oczywiście podeszłam i oczywiście słabo mi się w nogach zrobiło. Chłopak mówił, że nazywają to jakoś tak: kuřačka-odvykačka 😁

Poza tym tak: ja bardzo lubię żywe ściany. Nie żebym w domu chciała, ale gdzieś na mieście to mi się podobają strasznie.

Ach, jeszcze po trzecie: idę ci ja sobie spokojnie, a tu z za rogu wychodzi za mną jakowaś demonstracja ukraińska czy co, prowadzona przez dwóch policjantów. Wiecie, jak musiałam przebierać nogami, żeby się wysforować do przodu? Bo wyglądało na to, że to ja ich prowadzę! Dopiero gdy odbiłam z dziesięć metrów, wyciągnęłam aparat, ale oczywiście ten skupił uwagę na mojej szyi...

Po tym wszystkim to nic, tylko się upić, ale wszystkie miejsca przy barze były zarezerwowane!

A na koniec zagadka numer dwa (pierwszą się nie zainteresował pies z kulawą nogą). Chyba łatwiejsza. Czemu to służy?


Praga dzień czwarty

Zrealizowałam dziś cztery punkty z listy: 

1/ popłynęłam przewozem z Holeszowic do Karlina (bo to ostatni sezon jego funkcjonowania, potem będzie oddana kładka pieszo-rowerowa HolKa i stanie się niepotrzebny) - wiecie, jak tak korzystam z tych wodnych tramwai, to się czuję prawie jak w Wenecji 😁 - zaznaczyć należy, że wszystko to w ramach biletu miesięcznego (których zresztą nigdzie nie sprawdzają) - a mówiąc wszystko, mam też na myśli pociągi (dziś zaliczone dwa razy między dwoma nowymi przystankami kolejowymi)

2/ oblukałam fabrykę guzików, którą będą wyburzać - oczywiście pod apartamentowce - to kawał praskiej i czeskiej historii, niejaki Waldes założył na początku XX wieku firmę, która zasłynęła wynalezieniem tzw. patentek czyli zatrzasków zastępujących guziki. Ta firma - Waldes Koh-i-ooor - miała filię również w Warszawie. Moim marzeniem było nabyć takie patentki w przyfabrycznym sklepie, com uczyniła - no souvenir taki sobie przywiozę 😂

3/ podjechałam autobusem 101 na słynny przystanek U Prdlavky (co to kupiłam sobie tablo do przyklejenia na drzwiach) - właśnie, gdyśmy podjeżdżali i zaczęłam nagrywać, bo przystanek zapowiada Zdeněk Svěrák, wyładował się akumulator. Nauczona doświadczeniem miałam zapasowy, ale okazja przepadła. 

Z drugiej strony tablicy przystankowej ktoś zostawił różę dla Josefa Abrhama, a pod drzwiami garażowymi niedaleko, gdzie kręcono jedną ze scen filmu Kelner, płacić stoją znicze.


4/ yyy - zapomniałam, co było czwarte 😂 

Ale za to Věra miała dla mnie překvápko czyli niespodziankę: poezjomat na Synkáču. Pokręcisz pan korbą i posłuchasz. Czasem nawet piosenki. I różne inne dźwięki.



No to parę migawek z miasta. Popołudniu byłam na komentowanym spacerze Stare Miasto mniej znane i zauważyłam młodych ludzi grających w szachy przy fontannie. Pomyślałam, że spytam ich, czy mogę zrobić zdjęcie, ale gdy moja grupa ruszyła dalej, chłopaków już nie było - a szachy owszem. Ale że co? One tam zawsze są? Nikt ich nie ukradnie? *

A' propos wycieczki - mieliśmy przystanek przy jednym, zamkniętym oczywiście, kościele, a podczas gdy nasza przewodniczka nawijała, wokół kościoła grabiła trawnik pani z tej parafii (ewangelickiej). A potem zapytała uprzejmie, czy chcemy wejść do środka i nam otwarła i jeszcze poopowiadała 😍 (gotycki kościół częściowo widoczny na zdjęciu poniżej). Chyba nigdy bym się tam nie dostała, a tu taki fuks...

A gdy wycieczka się skończyła, właśnie zaczynały się teatry. Ja idę jutro, ale nie odzieję się aligancko, bo nie mam w co 😁
 


Pan sobie wyprowadził na spacer kota i szczura.


 
Kto zna ruski, ten wie 😉

Przypomniałam sobie! Filmy! Filmy kupiłam! Nagle i niespodziewanie przeczytałam na fejsbuniu, że całkiem niedaleko ode mnie jest jakiś sklep-bazar CD, kopsnęłam się tam, i wygrzebałam 13 filmów - a przejrzałam niecały jeden rząd, jest tam tego mnóstwo. Zobaczyłam obwieszczenie, że kto kupuje 10 sztuk, ma prawo do dodatkowych 3 za darmo, więc wybrałam 13 i udałam się do kasy, gdzie zapłaciłam 200 koron. I więcej już się nie będę za DVD rozglądać, bo w końcu mam co wieźć. Pójdę tam znowu w sierpniu 😜

 

* Już wiem, szachy w mieście to kolejny projekt po pianinach w mieście i poezjomatach. Rozmieszczono ich już około 80, a w planie jest tysiąc, na tysiącu miejscach w Czechach. Věříme v dobro a dobro nekrade.

Praga dzień piąty

Miało padać, więc pada. Ale zaczęło dopiero w południe, to sobie wcześniej pojechałam na osiedle z planu.

 

Staaaaare 😀 Ale wiecie co? Przed zamkniętą jeszcze gospodą stała już grupka ludzi, wśród nich jeden starszy pan siedział (na wózku inwalidzkim). I oto gospodę otwierają i następuje cud czyli zázrak - starszy pan wstaje z wózka i wchodzi do środka 😂 W sumie to może jakaś stypa miała być, bo dlaczego by czekali? Rozumiem jedna osoba spragniona chmielu, no dwie, ale ich było z dziesięć.

Koło osiedla jest cmentarz. Milánek i Janička zginęli w powstaniu praskim w 1945 roku, ale żeby na ołtarzu ojczyzny? Takie określenie zarezerwowałabym dla osób, które uczestniczyły w walkach...

Po raz pierwszy pojawia się food porn, ale muszę się tym podzielić. Otóż w południowym menu były trzy mięsa i jedno risotto. Marchewkowe. W życiu takiego nie jadłam, więc podjęłam próbę. I powiem Wam, że mnie tak zatkało, że zaraz po obiedzie wróciłam do domu odrestaurować się 😂


Jeszcze tylko zatrzymałam się sfocić słynny mural. Ktoś przekreślił Muminka i Pszczółkę Maję. Finlandię i Niemcy?

Po południu padało konkretniej i zrobiło się chłodno, więc spędziłam czas jeżdżąc tramwajami i autobusami po mieście i pilnie wyglądając przez okno 😂 A co!  Zawsze o tym marzyłam, nawet w Krakowie - żeby tak znaleźć czas i sobie hyc hyc od pętli do pętli 😁 A teraz trzeba powoli szykować się do teatru i... strasznie mi się nie chce, oj. No, ale co zrobić, skoro bilet kupiony.

 

Praga dzień szósty

Nie mogłam zasnąć po tym teatrze (w życiu już do teatru nie pójdę!), więc w środku nocy wstałam spakować książki. 

 Nie jest dobrze, ale...

Nadzieja spoczywa  w tym, że przecież kilka z nich upcham w walizce, jak to zawsze czynię 😁

A rano, które już nie było takim ranem (postawiłam na wstanę, jak się obudzę), jakieś szuru-buru za oknem. A to pan obcina winorośl - tam jest zaszklone podwórko, które przed pandemią służyło jako jadalnia dla gości hotelu (bo ja mieszkam w hostelu, a z drugiej strony klasztoru był hotel, w całkiem innych cenach) - winorośl (czy co to tam jest) zarosła już okna przez te dwa lata z hakiem...

Dopytałam na recepcji o losy tego hotelu - nieznane. Gości, którzy tam mieli zabukowane noclegi, przekierowano gdzie indziej, a tu już chyba się nie otworzy, podobno właściciel ciężko chory. Dla mnie taka różnica, że w nocy mam w pokoju ciemności egipskie, jak zgaszę światło, a kiedyś były tam oświetlone cały czas korytarze i nawet, gdy byłam z Psiapsiółą z Daleka, to ona zaciągała na noc zasłony.

Padało do 15.00, więc wiele dziś nie zdziałałam, ot, badałam życie ślimaków (prawdziwych ślimaków, a nie tych glizd), które wyległy tłumnie na spacer.
 


Badałam też zawartość wykopów (więcej tych rur i kabli nie było?):

Zawartość popielniczek:

Zawartość antykwariatu (brałabym, serio serio, czyż nie urocze 😂):

Nadzorowałam pracę policji:

Oraz przygotowania do plesu (co to jest ples, łatwo zgadniecie zamieniwszy jedną literkę) w Lucernie:

Paliłam się do prac nadzorczych przy konstrukcji wystawy plenerowej, ale młodzieniec twierdził, że ma przerwę obiadową;


 To jest oczywiście zakaz wstępu dla stonóg, dobrze to rozumiem?

Praga dzień siódmy

Z rana wybrałam się na kraj świata (najbardziej wysunięta na północ część Pragi), gdzie podróż trwała o wiele dłużej niż samo kręcenie się po okolicy. No, ale dobrze, wiedziałam, że autobusem 110 z końcowej stacji metra. Jedziemy, jedziemy, a tu autobus zatrzymuje się przed jakimś centrum handlowym i mówi, że to koniec. Poszłam się awanturować do kierowcy i dowiedziałam się, że trzeba zwracać uwagę na malutkie znaczki na rozkładzie, bo niektóre kursy są skrócone. A to dziady!

Jak ktoś ma takie hobby, to mu żadne zakazy nie przeszkodzą!

W ramach kręcenia się zwiedziłam dwa cmentarze: jedna wieś miała swój, druga swój - a oba były położone naprzeciwko siebie, po dwóch stronach granicznej drogi 😂 Ale pytanie jest takie: czy to coś się je i ktoś po prostu, nie mając ogródka, na grobie krewnych sobie jedzonko hoduje? Czy to jest jakiś rodzaj kapusty?



 Przy okazji obiadu - a konkretnie toalety - odkryłam kolejny paternoster. Och, dawno już nie jeździłam i przyznam się, że z każdym rokiem bardziej się boję, zwłaszcza wysiadania. No, ale nie mogłam sobie darować!

Po obiedzie pojechałam na drugi koniec świata, bo niedawno otwarto tam nową linię tramwajową. Linia, w szczerym polu, obejmuje na razie dwa przystanki 😂 ale wiecie, jest rozwojowa, bo buduje się tam bloki na potęgę. Nie było więc sensu robić pętli, tylko tramwaje się na końcu dzielą torami.


Panowie motorniczy z pobłażaniem patrzyli na moje manewry, wsiadanie i wysiadanie co chwilę, są przyzwyczajeni - widziałam na You Tube filmiki z tej okazji. 

Zwiedziłam okolicę, dzięki czemu wzbogaciłam się o kolejne selfie ze śmietnikiem:


Zdokumentowałam ceny na lokalnym ryneczku. Wszystko drogie. W Lidlu zresztą też jest drożej niż w naszym (tylko szparagi były na promocji po 9 zł). 


A potem jeszcze pojechałam do lasu. Właściwie to zbadać drogę jednego potoku, z tej książki, co ją mam i co wymyśliłam, że za każdym przyjazdem jeden potok zlokalizuję. Věra mówiła, że ten mój plan jest bez sensu, bo trzeba raczej zajechać z drugiej strony i wtedy będzie się szło z góry, ale jej nie wierzyłam. Cóż, miała rację. Wdrapałam się tak na jedną trzecią wysokości i zlazłam z powrotem na dół, tak że źródła potoku nie widziałam 😂 W dodatku mój chytry plan wysikania się w lesie spalił na panewce, bo już już prawie się szykowałam do akcji, gdy oto nadbiegł jogger joggista biegacz zakichany. Już nie miałam zaufania do tego lasu. Wróciłam do cywilizacji. Ciekawe, czy sama czy z jakimś kleszczem. 

Nawiasem mówiąc, w Pradze jest już potwierdzony przypadek małpiej ospy.

Praga dzień ósmy (w połowie)

Niedobrze. Najpierw rano globus, ale w końcu wyszłam ze zmagań zwycięsko i wybrałam się znów na daleką wycieczkę - gdzie po raz pierwszy stałam w kolejce do autobusu - jak w jakimś Londynie. Autobus był podmiejski i kierowca wpuszczał tylko przednimi drzwiami, sprzedając bilety. Ja jechałam jeden przystanek, więc w obrębie taryfy, za bardzo nie wiedziałam, co i jak, ale wyciągnęłam z torebki swój miesięczny, pokazałam, pan skinął głową i następny proszę 😁

Na trasie wędrówki spotkałam przenośny semafor.

Celem wycieczki był m.in. zámeček, jak to Czesi lubią określać - czyli pałacyk. Pilnie strzeżony. Kocisko z gatunku natychmiast mnie podrap, bo jak nie, to...

Z kolei przed miejscowym kościółkiem garażowało toto. Nikt nie pilnował, więc właściciel uznał za stosowne uprzedzić...

I wszystko było ładnie pięknie, ptaszki śpiewały, potok szumiał, tylko te chmury nie wróżyły najlepiej. Zresztą rano widziałam w prognozach, że reszta dnia do kitu.

I koniecznie prognozy musiały się sprawdzić. Punktualnie jak w zegarku zaczęło padać. Akuratnie siedziałam nad obiadem - i znowu będzie food porn - bo to jest takie miejsce, do którego zawsze wracam (no, zawsze... zawsze, odkąd je odkryłam, czyli chyba raptem trzeci albo czwarty raz). Jadłodajnia działa tylko w dni robocze i tylko do 15.00, a prowadzą ją dwaj bracia, przesympatyczni Martin i David, pogadają z wami, doradzą, polecą, co dziś mają najsmaczniejszego, jest po prostu przyjacielska atmosfera, a przy tym widać, jak ci panowie lubią swoją pracę. Od 25 lat! 😍

A na trawniku między jezdniami obok znalazłam taką tablicę i kwiaty - bo to akurat dziś rocznica - ale czego? Ktoś chyba zginął pod tramwajem, ale dlaczego patelnia?
 


A teraz leje, już od 2 godzin prawie siedzę w domu i smutno mi bardzo, że nawet do antykwariatów nie wyskoczę - no bo co, tak będę o suchym pysku się przyglądać, gdy już nic nie mogę kupić? Łowicką torbę wypełniają 22 sztuki - i ANI JEDNEJ WIĘCEJ! 

Odbiję sobie w sierpniu. Bo teraz złożyły się na te zakupy głównie nowości, mam nadzieję, że w najbliższych miesiącach nic już nie wyjdzie i następnym razem pobuszuję w tych kartonach po 10 koron 😂 

No cóż, pada, żeby wszystko wokół ożyło i rozkwitło, tak?

A jako że wczesne popołudnie piąteczek, Prażaki jadą na chatu a na chalupu i autobusy stoją w korkach (tramwaje też):

I w drugiej połowie (tej mniejszej 😂)

Wkurzyłam się - co tak będę siedzieć - kichał Michał na deszcz. Po deszczu wiadomo, grzyby rosną.

Poszłam na przystanek i wsiadłam w pierwszy tramwaj. Dojechałam gdzieś tam do pętli i wracałam z myślą, że przesiądę się na jeszcze inną linię, gdy przez okno zobaczyłam kapliczkę, zagubioną wśród jezdni i wiaduktów. I wtedy prawie wyszło słońce 😀

Niedaleko kapliczki znalazłam konia czyli przystanek nie bez kozery nazywał się Czarny Koń.
 


A za rogiem był inny przystanek, akurat nadjechali szambelani, więc zrobiłam selfie bez selfie, no śmietników nie mogło zabraknąć 😁

A po chwili zatrzymał się autobus nr 106, wsiadłam na los szczęścia i... SŁUCHAJCIE SŁUCHAJCIE - przecież o tym marzyłam! Żeby przestać się kierować planami, tylko iść za ciosem. Oczywiście JAKIŚ plan jest potrzebny, ale żeby ich nie było za dużo.

Również kompletnie nieplanowo trafiłam na Nuselski most. To jest ten słynny most samobójców (liczonych między 200 a 300). I prawie się tak czułam. Wiecie, gdy się zbliżam do przepaści, robi mi się tak słabo w nogach, tak słabo, jakoś uginają się pode mną 😂 Ale już od dawna chciałam się przejść tamtędy. Jednak zrobienie zdjęć wyraźnie mnie przerosło. Owszem, nawet spróbowałam podejść na tyle blisko, żeby wystawić rękę z aparatem za ogrodzenie... tyle że wtedy nie widziałam nawet, co focę, drugą ręką trzymałam się balustrady, w nogach słabo, wicher wieje, jak to na górze, samochody z drugiej strony śmigają - no koszmar! I takie to marzenie od 6 lat - bo moja pierwsza (i trzy kolejne) destynacja w Pradze to były właśnie Nusle, jeździłam tramwajem pod tym mostem i tak sobie myślałam, że kiedyś po nim przejdę. No to przeszłam. Pół kilometra ciężkich zmagań. Ale nie powiedziałam ostatniego słowa! Bo muszę się tam wybrać ponownie do południa, żeby mnie słońce nie oślepiało. Może w sierpniu, a może za rok 😂



 

Z ogłoszeń drobnych (z błędami):



Cóż więcej. Jutro jedziemy z Věrą do psychiatryka 😂

Praga dzień dziewiąty

I pojechałyśmy.  A w psychiatryku wiadomo - różne rzeczy można spotkać. A jeszcze gorzej potem, gdy ktoś się uprze, żeby koniecznie zejść z góry lasem ścieżką, która kiedyś miała drewniane schody, wzmocnione solidnymi prętami. I teraz te pręty wystają z ziemi, więc nie sposób podziwiać okoliczności przyrody, skoro, aby ujść z życiem, caluteńki czas trzeba wypatrywać pułapek. Toteż na dole mus był się wzmocnić - proszę państwa, oto narodowa czeska potrawa párek v rohlíku 😂



Oprócz tego donoszę, iż na cmentarz wariatów można zajrzeć jedynie przez bramę, ale wszystko tam dawno, od wielu lat, zarosło i ani byś człowieku nie przypuszczał, że oprócz chorych i personelu ze szpitala pochowano tam tysiące włoskich żołnierzy z I wojny światowej. Cmentarz jest owiany złą sławą, że niby emanuje złą energią, ale w dzień, gdy świeci słońce, to se może emanować. Plotka głosi, że pogrzebano tam w tajemnicy tego Serba, który strzelał w Sarajewie, Gavrilo Principa.

Zaraz obok jest cmentarz dla zwierząt i trzeba trafu - też już nieczynny, tyle że miejsca pochówku nie zarosły, a płaci się za utrzymanie grobu 500 koron rocznie.

Przeprawiłyśmy się na drugą stronę Wełtawy tramwajem wodnym. No to je paráda! 


Ktoś tu kocha kaczuszki (nie to, co w Polsce)...


A pod wieczór ostatni spacer i ostatnie selfie (bez śmietnika).


Zaczynam się pakować. Jutro operacja książki do torby i w drogę!

Praga dzień dziesiąty


Wszystko dobre, co się dobrze kończy itepe - podróż była kompletnie bezproblemowa, gdybyż tak zawsze!

Tak że, ludziska kochane, witajcie w Polsce 😀

Z rozpędu poszłam jeszcze z córką na spacer ha ha - widać mi mało 😂 

Po czym zważyłam przywiezione książki (w sumie nie tak ciężkie, "tylko" 11 kg - Věra mnie odprowadziła oczywiście na dworzec, muszę ją przestać tak wykorzystywać - albo znaleźć kogoś na zmianę 😅).



Teraz już tylko wpisać wszystko do katalogu... i znaleźć miejsce 😕

Patrząc na tytuły uświadomiłam sobie (przy okazji Tajemnic praskich klasztorów), że miałam iść do kościoła na Hradczanach, gdzie jest zmumifikowana mniszka w gablocie za szkłem - bo mają ją wywieźć gdzieś na prowincję, gdzie budują nowy klasztor. Zapomniałam!  

Ale takich miejsc, gdzie zapomniałam albo nie zdążyłam pójść, są dziesiątki, więc nie ma co płakać. Wiecie, że za 67 dni będę w Pradze znowu? A 67 to numer mojego mieszkania, więc normalnie MAGICZNA SPRAWA 😎 

Jak to kto to jest MK? To ja przecież jestem!
 

KONIEC TEJ DŁUGIEJ NA KILOMETR NOTKI 😂