Książkę znacie, dedykację znacie, to może coś o zawartości? Gdyby sądzić z okładki (czego robić nie będziemy) to super duper, jak mawia Věra, Makłowicz chwali i w ogóle. Gdyby sądzić z Lubimy czytać to po połowie: ci, co przeczytali pierwsi, bo mieli egzemplarze recenzenckie, wiadomo - chwalili 😁 zaś ci, co sobie książkę kupili za własne pieniądze, niekoniecznie.
Ja już miałam z panem Kaczorowskim do czynienia kilkakrotnie, zawsze wrażenia były dość pozytywne. Tym razem... tym razem częściowo. Bo nie przeszkadza mi, że to taki miszmasz wszystkiego, dlaczego nie? Tylko jest tu zbyt dużo naćkane informacji encyklopedycznych i przewodnikowych. A że siłą rzeczy należy się streszczać, to rezultat jest taki, że nie jest to ani przewodnik ani historia Czech ani pogłębiona analiza czeskiej kultury gastronomicznej ani całej reszty. Tak po trochu wszystkiego.
Jednakże uważam, że przeczytać warto. No chyba, że ktoś jest już tak zaawansowanym czechofilem (żeby nie powiedzieć bohemistą), że nic tu dla siebie nie odkryje. Ja owszem, to i owo nowego wyczytałam, przy czym wiadomo, że jeszcze szybciej zapomnę, ja to najwyraźniej do końca świata (mojego) będę odkrywać Ameryki. A w niektórych rzeczach się upewniłam, że miałam rację, bo były to jakieś moje intuicje, przypuszczenia, a tu okazało się, że istotnie tak jest, jak podejrzewałam. To wiadomo - wtedy satysfakcja 😄
Początek:
Koniec:
Zdjęcia półki nie ma, bo książka jeszcze na żadną półkę nie trafiła. Mówiłam już, że może w wakacje coś uporządkuję?
Wyd. MUZA SA Sport i Turystyka, Warszawa 2022, 300 stron
Z własnej półki (od 14 czerwca 2023 roku)
Przeczytałam 23 czerwca 2023 roku
Czytałam całe sześć dni, no bo tak teraz mam z czytaniem. Czy to w ogóle jeszcze drgnie i ruszy?
Było tak. Wracałam z piekarni z chlebem w ręku i najwyraźniej z uśmiechem na twarzy, bo starszy pan idący z naprzeciwka zagaił:
- Co dobrego pani kupiła, że tak się cieszy?
Odparłam, że cieszę się, bo idę do pracy.
- Wreszcie sobie odpocznę.
I tak to właśnie wygląda.
Mój dzień wygląda teraz niby tak samo (dom, praca, sklep), ale jednak inaczej. Mianowicie głównie stoję przy garach i na zmywaku 😂
Do tej pory pracowałam w godzinach 9-16. Teraz, żeby obsłużyć Ojczastego, chodzę na 11.00. Co niestety oznacza, że jestem w plecy 1400 zł miesięcznie, a jest to dość istotne, bo przecież te pieniądze odkładam na starość, tak?
Po kolei, bo już się ustalił pewien reżim i można to podsumować. Wstaję o 7.00, co jest postępem, bo wcześniej budzik dzwonił o 6.00 - potrzebuję rano czasu, choćby z tego powodu, że myję głowę i staram się nawet nie suszyć jej suszarką, poza tym na przykład oglądam czeski dziennik etc. Około 9.00 zbieram się do budzenia Wiadomej Osoby, coby zabrała się za śniadanie. Śniadanie bowiem, podobnie jak każdy inny posiłek, trwa. Co zresztą rozumiem, bo siedzenie przy stole jest to jakiś rodzaj rozrywki, czegoś odmiennego od leżenia w łóżku.
Problem z posiłkami jest taki, że nie wchodzą w grę kanapki, tego nie zje. Więc praktycznie trzy razy dziennie trzeba przygotować coś gorącego. I to mnie normalnie rozkłada. Po pierwsze w kółko myślę, co ma być na kolację, co jutro na śniadanie, co było ostatnio, żeby nie powtarzać raz za razem (mam nową rubrykę w kalendarzu, wszystko zapisuję, bo na pamięć nie mogę liczyć).
Do każdego posiłku trzeba zrobić dwa kubki herbaty z sokiem malinowym i miodem*. Przed śniadaniem i obiadem dodatkowo robi się tzw. galaretkę (jakiś środek przeciw zaparciom w postaci proszku, który należy wymieszać z przegotowaną wodą, ale nie za zimną i nie za gorącą, więc trzeba pamiętać, żeby taka woda była na podorędziu).
Gdy Ojczasty je, robię porządek u niego w pokoju. Na początku musiałam ściągać prześcieradło, żeby je wytrzepać, ale zafasowałam ze Śmieciarki dwa prześcieradła z gumką, bo zwykłe w dodatku się zsuwało w nocy - materac przeciwodleżynowy jest śliski - i teraz tylko z niego ściągam odkurzaczem paprochy i odkurzam dywan przed łóżkiem i okolice. Bowiem są one pełne drobniutkich kawałeczków papieru toaletowego oraz tzw. urobku (uwaga, delikatni niech odwrócą wzrok) - pochodzącego z nosa 🤣 To samo zresztą robię wieczorem podczas kolacji czyli dwa razy dziennie tańczę z odkurzaczem.
Gdy uda mi się doczekać końca śniadania, podać leki i wreszcie pozmywać, mogę uciekać na Fabrykę.
Po jakimś czasie córka, która zostaje na gospodarstwie, podaje mu gorące kakao. Nie uważam, że powinien je codziennie pić, ale Grażynka mi codziennie robiła. Około 15.00 odgrzewa mu obiad w postaci zupy. Skąd się wzięła zupa? No ugotowałam rano. Co trzeci dzień rano spieszę się bardziej niż zwykle, żeby ją właśnie ugotować.
Ach, dodajmy, że po każdym posiłku należy się deserek (jogurt z miodem, papka z jabłka ugotowanego - nie wiedziałam, o co kaman, ale mi Psiapsióła z Daleka powiedziała, jak to się robi - serek jakiś mały albo takie deserki Monte, tylko w tańszej wersji, w Lidlu są takie Monteravo 😁😁, ciasteczka). Powiem Wam, że w życiu takich toreb ze sklepu nie targałam...
Po obiedzie Ojczastego córka daje dyla. Ja wracam 16.30, o ile nic po drodze nie załatwiam. Zanim zrobię sobie obiad, ściągnę ją ewentualnie, żeby też zjadła, a potem pozmywamy, jest 18.00. Często jeszcze trzeba po zakupy. I nagle jest 19.00 i wypada się zabierać za kolację Ojczastego. Tu się często wspomagam gotowcami (pierogi, krokiety) albo gdy z obiadu zostało coś, co będzie w stanie zjeść. Około 21.00 pozmywane, posprzątane, odkurzone, idę do łóżka, otwieram książkę i... zamykam z powrotem, bo padam.
I teraz pytanie - czy to jest życie?
Czekam oczywiście na weekend. Ale w weekend są dodatkowe rozrywki poza tymi wymienionymi: ze dwie pralki i suszarki trzeba puścić, rzecz główna KĄPANIE, potem zmiana garnituru 😁, pościeli, na drugi dzień jeszcze GOLENIE plus obiady staram się wtedy zrobić takie wspólne, żebyśmy razem zjedli, a więc Myślenice, co to ma być, no bo kotleta nie pogryzie...
Ja pierdykam!
Ale słuchajcie, to już cztery tygodnie i jakoś się w to wszystko wdrożyłam. Tyle że wyobrazić sobie, że tak już ma być zawsze, to normalnie palnąć sobie w łeb.
Przy czym przecież jeszcze nie jest źle. Ojczasty samodzielnie na przykład używa kaczki. W pierwszych dniach wyrywałam mu ją z ręki, żeby iść wylać zawartość, ale zaperzył się, że on sam. Miałam duże obawy, że po prostu będzie raczej wylewał obok, zważywszy na jego wzrok (czytaj: będę miała dodatkową i to mało atrakcyjną robotę), ale nie, radzi sobie 😍 Tyle że często jakoś tak naciśnie przycisk spłukiwania, że on się zatnie i woda się leje, czego oczywiście ani nie widzi ani nie słyszy; bywało, że wracam do domu, a tam wesolutko sobie woda spływa, Bóg wie ile czasu; nie chcę myśleć o rachunku).
*Ponieważ duży słoik z miodem ciągle się lepi przy tak częstym korzystaniu, kupiłam w Rossmannie specjalny szklany pojemnik i jest trochę lepiej.
Toteż się nie dziwcie, że jedyną aktualnie dostępną mi rozrywką jest skok do Jordanówki, żeby przywlec z półki kolejne gnioty 🤣 I tu, całe na biało, wchodzą
NAJNOWSZE NABYTKI
Bratny cholera wi, po co mi, a w Kuncewiczowej znalazłam cenny artefakt - kalendarz stuletni. Mogę sprawdzić, jakiego dnia tygodnia się urodziłam (chyba to czwartek był), bo zapomniałam 😂
Normalnie KAŻDY z tych poradników może mi się przydać 🤣🤣🤣
Jak sobie tutaj żyjemy, zrobię reportaż fotograficzny... w weekend... dziś zajawka.