Na kursie czeskiego słuchaliśmy Jana Wericha (to aktor, klaun, który przeistoczył sie w filozofa) opowiadającego Leniwą bajkę i przypomniałam sobie, że kupiłam raz jakąś książeczkę z nim związaną, więc wygrzebałam z półki i okazało się nawet zjadliwe językowo :)
To zapis Praskiej Wiosny 68 roku aż do inwazji sowieckiej, z punktu widzenia właśnie autora, realizatora programów telewizyjnych. Taki program powstaje z Werichem w roli głównej, w roli mądrego komentatora tego, co się aktualnie dzieje w kraju. Ale są tu i wspomnienia z dzieciństwa i młodości aktora.
Tak mi się spodobały, że kupiłam jeszcze trzy Werichowe książki :)
Początek:
Koniec:
Wyd. Rozmluvy Praha 1990, 159 stron
Z własnej półki
Przeczytalam 23 listopada 2018 roku
środa, 28 listopada 2018
piątek, 23 listopada 2018
Petr Kapoun - Nejčastější věty před smrtí
Czyli zbiór zdań, niby najczęsciej wymawianych na chwilę przed śmiercią. Przy czym nie chodzi o takie w rodzaju Mehr licht, tylko raczej Jeszcze troszkę się cofnij albo Śliczny jesteś piesek. Czyli dowcipy.
Ha ha!
No widać na takie mnie tylko stać.
Ale - przeczytałam (dwa-trzy zdania na stronę, szybko poszło).
Kupiłam ostatnim razem w Pradze z założeniem ćwiczenia języka. No, gdybym się ich wszystkich nauczyła na pamięć, to tak...
Ale nic, z rozpędu zabrałam się za coś poważniejszego, dziś pewnie skończę i myślę o Dzieciach Arbatu wreszcie, no ale nie wiem, nie wiem, czy z fikcją mi już po drodze. Jutro planuję zabrać do pociągu.
Początek:
Koniec:
Wyd. XYZ 2012, 184 strony
Z własnej półki (kupione 14 sierpnia 2018 roku w praskiej Taniej Jatce za 39 koron - czyli mniej więcej za 6 zł)
Przeczytałam 5 listopada 2018 roku
NAJNOWSZE NABYTKI
No więc nic nie kupuję, prawda. Już ładnych parę miesięcy. Wyjątkiem była Praga, trudno czegoś nie przywieźć z wyjazdu! Potem jednak już nic nie miałam kupować, nawet jeśli chodzi o czeski, raz, że ostatnio szalenie oszczędzam (założyłam, że co miesiąc odłożę 200 zł na kurs czeskiego i 200 zł na kolejną Pragę, zabrzmi to żałośnie, ale taki zakres odkładania do pończochy już powoduje zachwianie finansowe), a dwa, że przecież już kompletnie nie ma gdzie tego trzymać.
I oglądałam na stronie Mojego Ulubionego Praskiego Antykwariatu różne książczydła i książczyny i dzielnie się nawet trzymałam. Cóż, kiedy w sytuacji paskudnej depresji w pewnym momencie uznałam, z pewną taką nieśmiałością, że może nowy zakup podniesie ciśnienie i wydobędzie z marazmu...
Co z ciśnieniem, okaże się, gdy sobie podliczę wydatki na koniec miesiąca, marazm jak był, tak jest - ale 18 sztuk nowych przyszło :)
Nawet przygodową dla dzieci sobie kupiłam, że może łatwiej mi będzie do niej podejść...
O paczpani, gdy paczka nadeszła, bardzo ubolewałam, że nie zabiorę jej z pracy na jeden raz (7,8 kg), więc wzięłam te mniejsze formaty tylko. Resztę miałam następnego dnia wziąć - i jeszcze nie przywlokłam, choć tydzień już minął. Takie to wychodzenie z marazmu - nie skutkuje (dobrze wiedzieć, więcej się nie wydatkuję).
Za to ustaliłam, skąd ten stan. Wpadłam na pomysł, żeby zajrzeć do ulotek dwóch tabletek, które biorę od 3 miesięcy jako kurację łączoną na migrenę. I cóż czytam przy drugim likarstwie? Przeciwskazania: osoby z przeszłością depresyjną. W ogóle nie powinnam była tego brać! Ale lekarz nie pytał...
Tabletki kończę za tydzień. Rzuciłabym w diabły od razu, jak się zorientowałam, z drugiej jednak strony kuracja SKUTKUJE. Mam ataki o wiele rzadziej.
Ale jakim kosztem.
Zobaczymy teraz, jak mi pojdzie wychodzenie z doła (o własnych siłach). Byle do wiosny.
Etykiety:
Humor i satyra,
Najnowsze nabytki,
Po czesku,
Z własnej półki
niedziela, 4 listopada 2018
Zofia Nałkowska - Granica
Lektury szkolnej nie pamiętam. Owszem, kojarzyłam, że jakiś Ziembiewicz, ale to wszystko. W domu Granicy nie było, wtedy w szkole chyba czytałam pożyczoną z biblioteki. Kupiłam więc, gdy córka była w wieku szkolnym. Czy kiedykolwiek przeczytała, nie wiem - ha ha, śpi, więc nie mogę jej zapytać - ale coś podkusiło mnie samą kilka dni temu, odszukałam i przepadłam.
No, może 'przepadłam' to za duże słowo, zważywszy na mój stosunek ostatnio do lektury, jest ona mianowicie niekonieczna. I jeszcze stosunek do literatury pięknej, która mnie nie potrafi wciągnąć i zatrzymać na dłużej.
Po części było tak i z Granicą, dawkowałam sobie po rozdzialiku (dobrze, że są krótkie) i zasypiałam... ale jednak korciło, żeby czytać dalej, żeby się dowiedzieć, co będzie, żeby wreszcie trafiać na te perełki myśli.
Momentami zresztą wydawała mi się ciężka ta powieść i w ogóle zastanawia mnie jej zakwalifikowanie do lektur szkolnych. To jednak odrębna kwestia.
Tak więc odczytana ponownie po prawie czterdziestu latach.
Dziś trafia do mnie nie tematem nadrzędnym, tą sławetną granicą, za którą nie wolno przejść, za którą przestaje się być sobą. Nie, dziś dla mnie najważniejszy temat to starość, przemijanie, obrachunek z życiem.
Wszystkiego się spodziewałam, ale tego, że będę stara, to nigdy.
Starość istniała i dawniej, ale gdzieś daleko, należała do innych ludzi, była cudza, skazana na rychłe przeminienie i śmierć. Niepodobieństwem było teraz na to przystać. Przez całe życie oczekiwała jakiejś zmiany, z dnia na dzień liczyła, że wreszcie wszystko się wyjaśni, usprawiedliwi, nabierze sensu, że coś się wreszcie okaże. Całe jej życie było ustawicznym zamiarem, ambitnym projektem, niecierpliwym, gniewnym wyczekiwaniem. Wszystkie te rzeczy nie pozamykane, nie dokonane, musiały prowadzić do jakiegoś wniosku, coś definitywnego spowodować. Starość była procesem rozpadania się tych złudzeń.
Wydawało się niemożliwością, aby to miało być wszystko. A jednak to było wszystko.
I szukanie usprawiedliwienia dla nijakości życia...
Nie czyny nasze mówią, czym jesteśmy. Nie można człowieka sądzić z czynów. Ważnym jest niepokój towarzyszący uczynkom naszym.
A tak w ogóle znowu nachodzi mnie depresja, najwyraźniej.
Składa się na to jesień, ale i brak pieniędzy, ot, byle przeżyć, i praca, którą po raz pierwszy chciałabym rzucić, odejść w pierony, tylko dokąd, czego mam szukać w moim wieku.
A tu jeszcze dziś wiadomość, ze zmarł prof. Jerzy Wyrozumski, mój sąsiad osiedlowy zresztą. Wczoraj infułat Bielański. Odchodzą, odchodzą. Po jednych zostają ksiązki, praca naukowa, po innych pamięć, ale jakaż ona krótka, ta ludzka pamięć, jaka ułomna....
Początek:
Koniec:
Wyd. Zielona Sowa, Kraków 2007, 208 stron
Z własnej półki (kupione 12 sierpnia 2009 roku za 6,90zł)
Przeczytałam 3 listopada 2018 roku
No, może 'przepadłam' to za duże słowo, zważywszy na mój stosunek ostatnio do lektury, jest ona mianowicie niekonieczna. I jeszcze stosunek do literatury pięknej, która mnie nie potrafi wciągnąć i zatrzymać na dłużej.
Po części było tak i z Granicą, dawkowałam sobie po rozdzialiku (dobrze, że są krótkie) i zasypiałam... ale jednak korciło, żeby czytać dalej, żeby się dowiedzieć, co będzie, żeby wreszcie trafiać na te perełki myśli.
Momentami zresztą wydawała mi się ciężka ta powieść i w ogóle zastanawia mnie jej zakwalifikowanie do lektur szkolnych. To jednak odrębna kwestia.
Tak więc odczytana ponownie po prawie czterdziestu latach.
Dziś trafia do mnie nie tematem nadrzędnym, tą sławetną granicą, za którą nie wolno przejść, za którą przestaje się być sobą. Nie, dziś dla mnie najważniejszy temat to starość, przemijanie, obrachunek z życiem.
Wszystkiego się spodziewałam, ale tego, że będę stara, to nigdy.
Starość istniała i dawniej, ale gdzieś daleko, należała do innych ludzi, była cudza, skazana na rychłe przeminienie i śmierć. Niepodobieństwem było teraz na to przystać. Przez całe życie oczekiwała jakiejś zmiany, z dnia na dzień liczyła, że wreszcie wszystko się wyjaśni, usprawiedliwi, nabierze sensu, że coś się wreszcie okaże. Całe jej życie było ustawicznym zamiarem, ambitnym projektem, niecierpliwym, gniewnym wyczekiwaniem. Wszystkie te rzeczy nie pozamykane, nie dokonane, musiały prowadzić do jakiegoś wniosku, coś definitywnego spowodować. Starość była procesem rozpadania się tych złudzeń.
Wydawało się niemożliwością, aby to miało być wszystko. A jednak to było wszystko.
I szukanie usprawiedliwienia dla nijakości życia...
Nie czyny nasze mówią, czym jesteśmy. Nie można człowieka sądzić z czynów. Ważnym jest niepokój towarzyszący uczynkom naszym.
A tak w ogóle znowu nachodzi mnie depresja, najwyraźniej.
Składa się na to jesień, ale i brak pieniędzy, ot, byle przeżyć, i praca, którą po raz pierwszy chciałabym rzucić, odejść w pierony, tylko dokąd, czego mam szukać w moim wieku.
A tu jeszcze dziś wiadomość, ze zmarł prof. Jerzy Wyrozumski, mój sąsiad osiedlowy zresztą. Wczoraj infułat Bielański. Odchodzą, odchodzą. Po jednych zostają ksiązki, praca naukowa, po innych pamięć, ale jakaż ona krótka, ta ludzka pamięć, jaka ułomna....
Początek:
Koniec:
Wyd. Zielona Sowa, Kraków 2007, 208 stron
Z własnej półki (kupione 12 sierpnia 2009 roku za 6,90zł)
Przeczytałam 3 listopada 2018 roku
Etykiety:
Literatura współczesna polska,
Z własnej półki
Subskrybuj:
Posty (Atom)