czwartek, 31 grudnia 2020

Lew Tołstoj - Śmierć Iwana Ilicza

Od dawna już sobie obiecywałam, że po to sięgnę. Nie wiem, czy dobrze zrobiłam, że tu i teraz 😐

No bo w pandemii człowiek się powoli zaczyna liczyć z każdą możliwością, również z tą, że trzeba się będzie z życiem rozstać - a gdy widzi się, jakie rozliczenie z życiem zrobił Iwan Ilicz i przychodzi do głowy najprostsze pytanie a co ja? - to nie prowadzi do optymistycznych rezultatów. Nie żebym uważała, że moje życie było bez sensu. Ale też nie widzę, żebym czegokolwiek dokonała. 

Ale czy każdy z nas MUSI, koniecznie MUSI czymś nadzwyczajnym się zapisać w pamięci potomnych? 

Albo: czy ci potomni to muszą być obcy ludzie? Czy też wystarczy własna rodzina?

W sytuacji, gdy moja córka kategorycznie odtrąca możliwość rozmnożenia się, własnych potomnych mieć nie będę. Brat nigdy się nie ożenił i nic nam nie wiadomo o jakichś nieślubnych dzieciach. Więc nasza rodzina, ta najwężej pojmowana, zniknie bez śladu. Zostają jedynie groby (które też zanikną, gdy nikt się nimi nie będzie zajmował, a zresztą ja grobu mieć nie zamierzam) i... ślad w internecie. Ale ten też się może stracić, choćby taki blog - albo po pewnym czasie nieużywania zostaje zamknięty albo w ogóle likwidują platformę, jak to się stało z moim blogiem najpierwszym 😕

Gdy ktoś napisze książkę, ta może ocaleć. O obrazach i innych dziełach sztuki w ogóle nie wspominam, bo to nie ten przypadek. I to już chyba wszystko. Smutne myśli. Wracam też pamięcią do Basi, która niedawno odeszła. Ona też przetrwa o tyle, o ile przetrwają jej znajomi - a więc bardzo niedługo. 

Ciężko się z tym pogodzić. Stąd pewnie bierze się popularność wspomnień, pisanych i wydawanych często własnym nakładem - jak to zrobił teść mojej kuzynki. Takie wspomnienia ocaleją w lokalnej bibliotece, ktoś może z ciekawości, z chęci dowiedzenia się czegoś o własnym mieście sięgnie po nie? Ale to jedynie w przypadku, gdy ta osoba pełniła jakąś funkcję publiczną i opowiedziała, jak to się wszystko działo.

Początek:
Koniec:
Taka dziwna sprawa. Przy tym opowiadaniu - i tylko tym - natrafiłam na poczynione ołówkiem notatki, których absolutnie nie zrobił Ojczasty. To nie jego charakter pisma i nie typ notatek, które by sporządził. Czy to opowiadanie było kiedyś lekturą szkolną? Bo tak te zapiski wyglądają - ślub, dzieci; umiera powoli; ból w boku - całkiem jak do omawiania w szkole 😉 Być może ktoś od Ojczastego kiedyś ten tom pożyczył? W każdym razie on ma jego pieczęć...
Sam tom też się wyróżnia na tle innych kolorem grzbietu...

Wyd. PIW Warszawa 1957, tom X Dzieł, strony 350-422

Tytuł oryginalny: Смерть Ивана Ильича 

Przełożył: Jarosław Iwaszkiewicz 

Z własnej półki 

Przeczytałam 27 grudnia 2020 roku

 

Problem połączenia laptopa z projektorem przy pomocy kabla HDMI wreszcie udało się rozwiązać - panowie w Megabicie dali mi taki mały adapter, który z jednej strony ma mini HDMI. Już, gdy mi go pokazywali, miałam wrażenie, że w którejś szufladzie w domu się coś takiego pałęta, ale gdyby nie? Musiałabym znowu do sklepu zaiwaniać. Podjęłam ryzyko i wydałam 12 zł 😂 Córka potem mówiła, żebym sobie dała spokój i nigdzie nie szukała, lepiej nie wiedzieć... Co prawda, jeśli kupiłam niepotrzebnie, to głównie zrobiłam ziazi środowisku - no ale stało się, tak czy siak.

I od tej pory mogę się rozkoszować oglądaniem programu Z metropole (czy co tam jeszcze wymyślę) na dużym ekranie. Jooooooo 😍

 

W wolnej chwili przeglądałam te trzy tomy o czeskich aktorach z ostatniego praskiego zakupu (i zorientowałam się, że istnieją cztery, krucafuks) i trafiłam tam na to zdjęcie z filmu Romeo a Julie na konci listopadu. W życiu o nim nie słyszałam, ale natychmiast mnie zainteresował. I filmy i książki o starych ludziach lubię przecież bardzo.

   

I się nie zawiodłam! Piękna opowieść o jesieni życia, która niekoniecznie musi oznaczać rezygnację z uczuć, choć często najbliżsi nie potrafią tego pojąć...

poniedziałek, 28 grudnia 2020

Dariusz Zaborek - Życie. Przewodnik praktyczny. 16 wywiadów Dużego Formatu

Taką książkę przeczytałam w święta. Ciekawe te rozmowy, bo i ciekawi rozmówcy. Jeden wywiad był bardzo smutny, depresyjny wręcz - z Michałem Głowińskim, odniosłam wrażenie takiego kompletnie zmarnowanego życia pod względem osobistym, to było przygnębiające. Dwa inne dotyczyły osób, z którymi nie mogłabym się zgodzić chyba na żaden temat (Wiesław Chrzanowski i arcybiszkopt, jak to mawiają, Życiński). Niektórzy rozmówcy byli dla mnie jak z kosmosu - Maria Fołtyn, Jerzy Maksymiuk, Franciszek Starowieyski. Toż to wariaci! Wisłocka też aparatka, ale to już wiedziałam z filmu. Niemniej z każdej takiej rozmowy można wyciągnąć coś dla siebie, na szczęście 😀
Nie wiem, co mnie powstrzymuje przed wyrzuceniem tego kocyka, który robi za tło na tym blogu. Już kiedyś chciałam, ale zaprotestowała Alicja (która ma trochę inne poglądy polityczne i co prawda twierdziła, że to nie przeszkadza w innych relacjach, ale sprawę widać przemyślała, bo mnie wyrzuciła ze znajomych na FB i w ogóle przestała się kolegować, co za czasy nastały 😉). Więc Alicja orzekła, że ten kocyk to taki znak charakterystyczny tego bloga i musi zostać. Ale on jest już tak paskudny, że z wielką przyjemnością wyniosłabym go na śmietnik!  Tyle że w takiej sytuacji należy zdecydować, co teraz będzie tłem...
Początek:
Koniec:

Wyd. Agora SA, Warszawa 2011, 364 strony

Z biblioteki

Przeczytałam 26 grudnia 2020 roku

Przy kilku wywiadach miałam takie poczucie... jakiegoś niesmaku - że dorośli ludzie, a zachowują się jak dzieci. Chodziło oczywiście o artystów, targanych emocjami (nie chodzi mi o pana Kałużyńskiego i jego zwały kurzu pod ścianami). A potem, jak na zamówienie, przeczytałam w starym numerze Tygodnika Powszechnego (od czasu do czasu przypominam sobie, że mam zlikwidować stertę tych tygodników - czyli je przeczytać najpierw... i wyciągam jeden na chybił trafił - ten był z 2018 roku) inną rozmowę, z naukowcem, i tam znalazłam taki passus:

Czyli źle myślę... jestem stary dziad (dziaders?) i widać chciałabym, żeby wszyscy zachowywali się jak należy. A fuj! Fołtyn była jaka była i tyż piknie. Nie wszyscy zgubili to dziecko w sobie...

A w gazetce wydawanej przez moją spółdzielnię mieszkaniową odkryłam, że przynajmniej jeden problem wkrótce zostanie rozwiązany - te nieszczęsne baterie i żarówki. Staram się właściwie nie używać niczego na baterie, ale do końca się nie da - budzik na przykład, no. Baterię w zegarku na rękę wymienia pan zegarmistrz i na szczęście zostawia starą u siebie.Zastanawiam się teraz, co jeszcze jest w domu na baterie - waga łazienkowa, waga kuchenna (ale jeszcze w żadnej z nich nie musiałam wymieniać). Aaaa, piloty. To też mi pan w punkcie wymienił i starą zabrał. Głównie chodzi o żarówki jednak. Płytki CD też czasem.

Liście dla jeży to też dobrze 😍

sobota, 26 grudnia 2020

Katedrála sv. Víta. Díl 1. - Stavba; Díl 2. - Dostavba

Wiecie co, ja się po pierwszym zetknięciu z praską Starówką mocno zniechęciłam. Co się dziwić, było sobotnie majowe upalne popołudnie, ja po nieprzespanej nocy i podróży - a tam milion ludzi!

Następnego ranka obudziłam się z migreną i wracającą nieustannie myślą - co ja tu robię! Oczywiście cały misterny plan zawalił się od razu. Ja wiem, że nie powinno się robić planów, ale to silniejsze ode mnie, więc wszystko miałam rozpisane, gdzie i kiedy - przecież nie wiedziałam wtedy jeszcze, że na Pragę zapadnę śmiertelnie - to miał być pierwszy i raczej jedyny raz... 

Więc co prawda już tej niedzieli, gdy się wyzbierałam, z migreny wydobyłam i ruszyłam w miasto, wiedziałam, że COŚ SIĘ DZIEJE 😁 ale niechęć do miejsc bardzo turystycznych zakodowała się tak głęboko, że Hrad, proszę państwa, zwiedziłam dopiero za czwartym pobytem w Pradze, a i to raczej tak od niechcenia. Przyleciała wtedy na tydzień Psiapsióła z Daleka, chciała zwiedzać po bożemu, więc zgodziłam się jej tam akurat towarzyszyć. Ale powtarzam - bez wewnętrznego przekonania 😉

Oczywiście teraz, gdy minęły trzy lata i gdy przeczytałam tę książkę, żałuję, że się w to nie wgłębiłam. Ale to jest głupie, takie żale są bez sensu, trzeba patrzeć w przyszłość, prawda? I wierzyć, że ona jeszcze jest przed nami...

Nabyłam to wydawnictwo całkiem niedawno i właściwie też z myślą, że diabli wiedzą, czy do niego zajrzę. No i stały te dwa tomy na podłodze, oparte o regał, bowiem ich wysokość okazała się nieprzystająca do żadnej półki, no taki format. Znaczy do żadnej półki, gdzie stoją czeskie, no bo jednak jakoś to w kupie trzeba mieć...

I jakoś tak sięgnęłam. Okazało się całkiem czytable. Tom pierwszy traktuje o budowie katedry w średniowieczu, a drugi o rozbudowie/dobudowie w wieku XIX i XX. Dałam sobie radę nawet z wyimkami z dawnych kronik, ale nie wiem, czy one po prostu nie zostały tu przełożone na współczesną czeszczyznę i dlatego rozumiałam 😄

W każdym razie rzecz to jest nie naukowa, tylko popularna, więc nie zdołała mnie znudzić i dzielnie dotrwałam do końca. Cały czas mając jednak z tyłu głowy myśli o tym, jaka byłam głupia, że się nie przyjrzałam temu czy owemu, gdy w katedrze byłam... Inna sprawa, że często nie wiedziałabym, co widzę!



Za diabła nie rozumiem, jak ociosywano te kolumny, żeby uzyskać symetrię profilowania oraz jak się uzyskuje ich przekrój... nawet wyciągnęłam jedną książkę o budownictwie/architekturze, ale nic na ten temat nie znalazłam.

Wyd. Správa Pražského hradu, Praha 1994, 80 stron każdy tom

Z własnej półki (kupiona 14 września 2020 za 288 koron (-11%) w Ulubionym Antykwariacie)

Przeczytałam 23 grudnia 2020 roku (tom pierwszy) i 24 grudnia 2020 roku (tom drugi)


NAJNOWSZE NABYTKI
Większość to film czyli książki o czeskich aktorach, reżyserach albo powieści, które zostały sfilmowane. Trzy pragensie, od jednego z nich się zaczęło - Slavné osobnosti v dějinách Prahy 5, miałam tom trzeci, a tu pojawił się pierwszy. Ve stínu pípy czyli W cieniu pipy to oczywiście opowieść o praskich winiarniach i gospodach, a nie żadne eroticoticotico 😅

Na wierzchu paczki znalazłam monetę 1 euro. To już drugi raz pod rząd. Dziewczyna, która mnie obsługuje, nie znajduje jednej z zamówionych książek i w ten sposób zwraca należność. Tyle, że mnie nic po tym - nie jeżdżę przecież nigdzie poza Pragą, więc wolałabym, żeby to były te korony, które zapłaciłam - włożyłabym je do pudełeczka, gdzie zbieram swój skarb wyjazdowy i kiedyś by się przydały. Córka mówi, żebym jej to napisała, a ja się jakoś krępuję...

 

Dziś rano spadło parę niezdecydowanych płatków śniegu, ale szybko się wycofały na z góry upatrzone pozycje. Więc obrazek sprzed dwóch tygodni, na pociechę. Na pociechę, bo ta obserwacja, czy się nie pojawiają objawy korony, już mnie dość wkurza... a zwłaszcza myślenie o tym, czy wydać czy nie wydać 500 zł na test, w sytuacji, gdy tenże należy mi się jak psu micha, skoro miałam kontakt z zarażonym oraz gdy każdy grosz się liczy, bo nie wiadomo, co przed nami. Umowa kończy mi się za pięć dni i na razie cisza...

Ale jeszcze jedna pociecha. Od wiosny oglądam taki cotygodniowy program o Pradze, który nazywa się Z metropole i który jest na stronie czeskiej TV. Niestety nie ma go na You Tube ani w żadnym innym miejscu, skąd dałoby się go ściągnąć i obejrzeć z projektora 😎 A ja masakrycznie nie lubię oglądać na laptopie. Tymczasem niedawno kupiłam sobie bilet do e-kina, bo był Sputnik i bardzo chciałam zobaczyć jeden film (Drodzy towarzysze, polecam!), to był mój pierwszy raz, no bo, jak wspomniałam, masakrycznie...

No i właśnie wtedy postanowiłam coś z tym zrobić. Co ja się nie nakombinowałam, żeby podłączyć laptop do tego projektora... nic... W końcu (ale to już mi się skończyła ważność biletu, a chciałam obejrzeć po raz drugi w przyzwoitych warunkach) udałam się do Ulubionego Sklepu, gdzie pan mi doradził kabel HDMI (uprzedzając, że do tv, bo projektory są bardziej kapryśne). Kupiłam, gdzieś tam wsadziłam i prawie zapomniałam. Wczoraj jednak zajrzałam do tej szafki i mówię - zobaczymy. I co? I faktycznie, projektor powiedział nie, bowiem jego wejście HDMI jest mniejsze 😐 Ale już podłączenie telewizora to nic innego, jak tylko włożenie wtyczki. Tak więc przynajmniej tyle - mogę oglądać te programy (czy cokolwiek innego online) na trochę większym ekranie niż laptopa, hura hura!

Po raz enty pożałowałam, że nie mamy większego telewizora. No ale dobre i to. Kabel zostawiłam podpięty na stałe, a do Ulubionego Sklepu wybiorę się jeszcze raz, dopytać, czy nie ma w przyrodzie takich kabli, które by miały z jednej strony mniejszą wtyczkę 😁😁

PS. No i udało się upchnąć pod sufitem tę katedrę... wystarczyło zabrać jeden Przekrój. Te Przekroje (jak widać nawet sprzed 3 lat) pozostają nieprzeczytane, ledwie muśnięte wzrokiem po zakupie. To jest chore, ja wiem.

środa, 23 grudnia 2020

Tatiana Polakowa - Niebiosa rozstrzygnęły inaczej

Dziwna sprawa z tą Polakową, bo blog podaje, że czytałam jej dwie książki po polsku (obie z biblioteki) i jedną po rosyjsku... że niby jakaś Tonkaja sztuczka. Ale katalog mój osobisty żadnej sztuczki nie wykazuje... hm, może też pożyczyłam z biblioteki? Było to w 2009 roku - to chyba wtedy zaczynałam moje rosyjskie czytanie - pierwsza była Doncowa pod koniec 2008 roku - pamiętam, że była to już jesień, a na liście to jej Hobbi gadkowo utionka jest zapisane pod numerem 156 - o rany, ależ się kiedyś czytało intensywnie! Moja córka miała wtedy 15 lat i sprawiała mnóstwo kłopotów, może zaczytywałam zmartwienia?

Wspomniany katalog podaje natomiast, że posiadam pozycję Fitness dla Krasnoj Szapoczki pani Tatiany i powiedzmy, że dam tej gimnastyce kiedyś szansę - mimo, że akurat Niebiosa rozczarowują. Ale nie pierwszy to raz, gdy zauważam, że tę samą książkę czytaną w oryginale i w tłumaczeniu odbieram zupełnie inaczej. Czytanie w obcym języku - gdy się nie jest jakoś szczególnie w nim biegłym jak osoby dwujęzyczne, ot, po prostu mniej więcej rozumie się, o czym mowa, bo się tego języka uczyło w szkole 😎 - więc takie czytanie sprawia ogromną satysfakcję ze swoich zdolności 😂 i już samo to wystarczy, żeby się książka podobała!

Co do Niebios to wydało mi się mocno naciągane rozegranie historii, to raz - a dwa: fatalne tłumaczenie. Oczywiście, jak zwykle, nie chciało mi się zabierać kartki i długopisu do łóżka, więc nie wynotowałam sobie przykładów (a co, płacą mi za korektę czy co?), ale nieraz bolało. Czymś, co zapamiętałam, bo pojawiło się kilka razy, była wazeczka z cukierkami. Gdzie się bohaterka nie pojawiała, zaraz jej podsuwano wazeczkę z cukierkami 😁 Zacne, doprawdy. 

No nic, w bibliotece coś tam jeszcze tej Polakowej mają, ale brać już po polsku nie będę. 

Początek:

Koniec:

Wyd. REA-SJ, Warszawa 2016, 234 strony

Tytuł oryginalny: Небеса рассудили иначе 

Przełożył: Jan Cichocki

Z biblioteki 

Przeczytałam 22 grudnia 2020 roku

 

Donoszę, że ciągle żyję.

Oznaki covidu niewidoczne (albo biorę je za objaw przeziębienia). Rozmawiałam z lekarką, twierdzi, że do końca tygodnia sytuacja powinna się wyklarować - w te albo we wte. Skierowania na test oczywiście dać mi bez tych objawów nie mogła, a znowuż taka zdesperowana nie jestem, żeby łgać, że, panie, gorączka 40 stopni etc.

W związku z tym, że zamierzam się głównie dalej obserwować,  planów na najbliższe cztery dni nie robię - no, planów na miarę pandemii, w rodzaju przeczytam pięć książek i obejrzę siedem filmów - wyjątkowo luz totalny. Cieszę się, że nie muszę do pracy i tyle.

A' propos pracy. Przyszedł do nas wczoraj taki list.

Wczoraj czyli 22 grudnia.

A co!

Poczta Polska, wiadomo, ma wybory na głowie (czy tam szczepienia narodowe). 

Za to bynajmniej nie PP, tylko firma kurierska GLS przywiozła mi miłą sercu paczkę z książkami prosto z Pragi 😍 No, bo pojawiła się jedna taka, co jej szukałam od dawna, no i tego...

Ale nie o tym (o tym następnym razem, jak obfocę). Chodzi o to, że tę paczkę wysłano z Pragi w poniedziałek. I przyszła dziś czyli w środę. A mówimy tu o gorącym okresie przedświątecznym, gdzie jest straszliwe obłożenie etc. Ja nawet miałam opory przed dokładaniem kurierom roboty i chciałam napisać do antykwariatu, żeby to wysłali po Nowym Roku, ale potem doszłam do wniosku, że to z kolei dla nich zawracanie głowy, muszą tę gotową paczkę gdzieś trzymać, pamiętać o niej. Więc dałam spokój. 

A rano idąc do tramwaju policzyłam ludzi w kolejkach na chodnikach, dystans trzymali: do piekarni 24 sztuki, do mięsnego 13, do rybnego 4 (ale jeszcze był zamknięty). Najpierw sobie pogratulowałam, że ja nic nie muszę. Ale potem, już w tramwaju, zobaczywszy przez okno jakąś starszą panią, co ledwie się z siatami wlokła, walcząc przy tym z parasolką, wspomniałam o mamie i o tym, jak się musiała całe życie mordować, najpierw w PRL-u, gdy nic nie było do normalnego dostania, a tu trzeba było wykarmić 4-osobową rodzinę, a potem, gdy już była wiekowa, ciężko jej było dźwigać, a do dźwigania zawsze się siata pełna znalazła... To jest jednak koszmar, gdy dzieci wyjeżdżają w świat i można liczyć ewentualnie tylko na pomoc obcych... Te wielopokoleniowe rodziny kiedyś to nie był taki zły wynalazek. Popłakałam się z tych myśli w tramwaju - więc dodam na koniec, że maseczki to też nie tak zły wynalazek, zwłaszcza, gdy się ich nie nosi na brodzie!

niedziela, 20 grudnia 2020

Davide Calì & Marco Somà - Il venditore di felicità

No tak, to jest książka dla dzieci, a ja ją przywlokłam z biblioteki dla córki. Bowiem ona od jakiegoś czasu (gdy założyła konto na instagramie poświęcone jedne aktorce) bardzo się rozwija językowo, znaczy obok angielskiego szlifuje powoli i francuski i włoski - czego nigdy nie chciała robić, w szkole miała francuski i była to orka na ugorze 😉 A teraz, proszę bardzo, jak się chce, to można. Ba, ona już obejrzała całą masę francuskich i włoskich filmów, których JA nie widziałam!

Aliści książką się nie zainteresowała, małpa jedna, więc - żeby nie było, że całkiem niepotrzebnie wiozłam ją w dwie strony, przeczytałam sama.

Przeczytałam... tekstu tam, co kot napłakał. Za to jakie piękne ilustracje! Książki dla dzieci i kiedyś bywały piękne, a teraz to już och!

Jak ja bym chętnie zamieszkała w jednym z tych domków na drzewach! A najbardziej się widzę, jako ta babcia na końcu, z lisem na ramionach, w łóżeczku pod ciepłą kołderką 😍

Książka ma tytuł Sprzedawca szczęścia (dziś już wszystko jest na sprzedaż). Obwoźny sprzedawca oferuje szczęście w słoikach małych, większych i opakowaniu familijnym. Jedni kupują duży słoik, bo chcą się szczęściem podzielić z przyjaciółmi na kolacji. Inni biorą mały słoiczek, bo ich na większy nie stać. Jeden pan chce się targować, bo on już jest szczęśliwy i chciałby tylko słoik na zapas. Ale szczęścia nie można oddać za pół ceny! Pan artysta z kolei wcale szczęścia nie chce, wiadomo, że trzeba cierpieć, żeby tworzyć sztukę. A stara pani ma mało pieniędzy, więc kupuje malutki słoiczek dla wnucząt - nigdy nie wie, co im podarować, bo, biedacy, mają już wszystko...

Wyd. Kite Edizioni 2020

Z biblioteki 

Przeczytałam 19 grudnia 2020 roku 

Jo, znalazłam na You Tube 😀


A nawet dwa:

 

Wreszcie dziś wpisałam do katalogu czeskie książki, które przyszły dziesięć dni temu (ha ha, nie było czasu). Każdą przetarłam szmateczką, w końcu to książki używane, zinwentaryzowałam ilość stron, w jednej znalazłam zdjęcie i myślę, że gdybym była na fejsie jeszcze, to bym je na jednej antykwarycznej czeskiej grupie zamieściła 😁 

A w jeszcze innej na skrzydełku znalazłam takich dziesięcioro przykazań. I zwłaszcza ostatnie chcę sobie wziąć do serca.

Dodam, że po ostatnich przeżyciach obudziłam się dziś o trzeciej nad ranem (eee tam, nad ranem, to środek nocy przecież) i już nie spałam, za to zaopatrzyłam się w kartkę i zaczęłam spisywać, co komu 😅 Już to raz robiłam, gdy kolega z kursu okazał się zarażony, ale teraz dokładniej 😏 Testamentu jako takiego spisywać nie potrzebuję, bo wiadomo, że wszystko idzie dla córki. Ale różne drobiażdżki można podarować czy po prostu zarządzić, komu ma córka pewne rzeczy jej niepotrzebne przekazać.

A potem wymyśliłam taki cymes - gdyby ona też zeszła z tego padołu, mieszkanie postanowiłam udostępnić jakiejś wychowance z domu dziecka. Osobiście nie znam żadnej, więc postanowiłam w to ubrać mojego brata, który po naszej śmierci miałby 

a/ znaleźć takową (obiło mi się o uszy kiedyś, że takie 18-latki wylatują z domu dziecka, bo już są dorosłe, i nie mają co ze sobą zrobić) właśnie na wylocie

b/ zainstalować ją w tym moim mieszkaniu 

c/ doglądać i kontrolować dyskretnie 

d/ gdy zobaczy, że sobie radzi, pracuje, może chce założyć rodzinę - wtedy jej to mieszkanie już oficjalnie przekazać

Tak więc cała robota miałaby spaść na niego - chyba się nie ucieszy. Przy obiedzie zapytałam córki, co ona na to, bo może ma inne pomysły. Nie miała. Ale powiedziała, że te dziewczyny z domów dziecka to patologia (tylko dlatego, że ona jedną znała). Szczerze - nie dziwi mnie to, przetrwać w takim środowisku to nie w kij dmuchał i pewnie łatwo zejść na złą drogę, zwłaszcza, gdy się nie widzi perspektyw... Jednak nie generalizujmy.

sobota, 19 grudnia 2020

Juliusz Machulski - Hitman

Ja nie wiem, jak można powypisywać takie peany (patrz niżej). No, albo ja się nie znam.

Dla mnie w każdym razie mało strawne. Męczyłam się, żeby dokończyć, sama nie wiem, w imię czego. 

Ale wszystko to nieważne, bowiem...

Początek:
Koniec:

Wyd. Agora, Warszawa 2012, 359 stron

Z biblioteki 

Przeczytałam 17 grudnia 2020 roku

 

Wczorajszy dzień nie zapisze się złotymi zgłoskami w moim kalendarzu.

O 9.00 wchodzę do sekretariatu, żeby odbębnić swoje aktualne nadprogramowe obowiązki za koleżankę, która przeszła na emeryturę, a tu kolega mnie informuje, że drugi kolega miał poprzedniego wieczora test i jest zarażony.

No, można się było spodziewać - we wtorek już mówił, że nie ma węchu, ogólnie słabo się czuł i wyszedł wcześniej. Ale w środę i w czwartek w pracy był /teraz mi mówi, że rozmawiał z Derechcją, uprzedzał, że to prawdopodobnie Covid, ale ta go wyśmiała/.

Czekamy więc na tęże Derechcję, aby podjęła decyzje. Nerwowa godzina. A Derechcja, gdy już się wreszcie pojawiła, właściwie nas opierdykała. Że o co nam chodzi, kolega siedzi w domu i gotuje sobie pesto (w domyśle: robi po prostu na złość Derechcji), a my mamy normalnie pracować. Że w Warszawie też się trafił ktoś zarażony, poszedł na kwarantannę, a reszta pracuje (dopiero po południu, z prywatnych rozmów, których nie chciałam odbywać w pracy, dowiedziałam się, że jest to typowy tischnerowski trzeci rodzaj prawdy - pracują, ale zdalnie).

I w ch... tam, że ja jeżdżąc do pracy tramwajem mogę kolejne osoby pozarażać, póki sama nie mam stwierdzonego covidu i nie siedzę w domu. I w ch... tam, że wydając różne dokumenty ludziom z zewnątrz (bo przecież pracujemy normalnie) mogę im na święta też coś zafundować.

Wiecie co, zaczynam myśleć, że mamy PANdemię przez takie właśnie typy, lekceważące innych w myśl przekładania papierków, bo do tego się aktualnie sprowadza nasza praca 😡

Gdyby tak ktoś donos napisał do Sanepidu...

Cóż, jedyne, co mogę teraz zrobić, to poprosić Sąsiada o zakupy. Chociaż ludzi w sklepie oszczędzić.

Oczywiście, myśl o zbliżającej się śmierci towarzyszy mi nieustannie, a że od rana łeb mi pęka, no to wiadomo, czego to objaw...

Ale to nie wszystko.

Weszłam na stronę cmentarzy komunalnych zobaczyć, jak się ma sytuacja z pochówkami, a tam co widzę??? Właśnie chowają Basię.

Miesiąc temu pisałam o koleżance, z którą byłam w zeszłym roku w Pradze, a której wykryto nowotwór, miała operację (ale tylko kosmetyczną), w zaleceniach radioterapię.

Dzwoniłam do niej ostatni raz w czwartek, nie odbierała, nie ponawiałam dzwonka, bo pomyślałam, że śpi może po tej radioterapii... Już odebrać nie mogła - zmarła we wtorek. Szczęście w nieszczęściu, że za wiele się nie zdążyła nacierpieć (w środę dopiero miała się stawić u lekarza, żeby jej wyznaczył terminy u radiologa) i odeszła w domu, praktycznie we śnie...

Żegnaj, Basiu.


czwartek, 17 grudnia 2020

Jerzy Bralczyk, Michał Ogórek - Kiełbasa i sznurek

Książkę, dość miłą w czytaniu, machnęłam w jeden dzień, bowiem był to dzień migrenowy i do niczego innego się nie nadawałam. Obiadu nawet nie było, co w ostatnich czasach jest dużym u nas osiągnięciem 😒 Córka mnie już od dłuższego czasu namawia (przestańmy tak żreć) do częstszych postów, ale jak się człowiek przyzwyczai, to potem ciężko. Nawiasem - 5 kilo na plusie w pandemii...

No i właśnie, pandemii. Siedzę ja sobie dziś (po obiedzie oczywiście) i pracowicie wpisuję ostatnią lekcję z czeskiego do zeszytu i nie wiem, co się na świecie dzieje. A tu okazuje się, że nawet na dwie godziny nie można się oderwać od wiadomości, bo ci w tym czasie ogłoszą kolejną Narodową. Kwarantannę znaczy.

Sposób działania tych pinokiów i innych to już... to już brak jakichkolwiek porównań do czegokolwiek. Ale o polityce nie będziemy rozmawiać, tak?

Natychmiast pomyślałam, że kto wie, kto wie, może biblioteki ograniczą? Chyba nie, bo obowiązywać ma zasada 15 metrów na klienta, ale na wszelki wypadek zapisałam sobie do jutrzejszych planów oddać Bralczyka. Żeby miejsca nie zajmował, skoro już przeczytany 😜 Pożyczać na pewno nic nie będę.



Początek:
Koniec:

Parę cytacików dołączę do tego mizernego postu i idę jeszcze poczytać, jakie reakcje na zamknięcie w Sylwestra 😁  

Ten dowcip poniżej jest boski! Taki akurat dla naszego rządu!

A ten rysunek też niczego sobie. Gdybym była właścicielką wyścigowej klaczy, też bym ją tak nazwała.
O takiej zamianie nie miałam pojęcia 😂
Zaczęłam się zastanawiać nad tym SDKPiL i kurde - nie przypomniałam sobie, co to był za skrót. Oczywiście nic prostszego, jak sprawdzić w internecie, ale nie - będę dalej szperać w pamięci...

 

Ostatnio coraz częściej, gdy oglądam jakiś film, przyłapuję się na myśli ale jak to, nie mają maseczek? Tu też od razu tak pomyślałam.


 

Ja tak mam. Czego nie opowiedziałam, tego nie pamiętam.

Wyd. Agora SA, Warszawa 2012, 291 stron

Z biblioteki 

Przeczytałam 13 grudnia 2020 roku 

 

 

Takie ogłoszenie znalazłam na tablicy w środku osiedla...Co prawda już od roku prawie ćwiczę serendypność (ostatnio zresztą trochę o tym zapomniałam), no ale bez przesady, nie skorzystam 😎

Zastanawiałam się, dlaczego artysta nie podał numeru telefonu czy adresu mailowego do wcześniejszego kontaktu, umówienia się... i wykombinowałam powód, chytry taki: bo jak kandydatka na modelkę pojawi się w drzwiach, to Jonas od razu będzie widział, czy się mu nadaje i w ostateczności powie, że już ma komplet 😜 a jak ktoś wcześniej zadzwoni, umówi się, przyjdzie, to już będzie głupio mówić no nie bardzo, tłusta krowo.