niedziela, 17 marca 2024

Pedro Almodóvar - Volver

Oczywiście obejrzałam ponownie film, a córka pytała mnie, po co i dlaczego, przecież Almodóvar to taki kicz. Kicz, ale podniesiony do rangi sztuki. Tak to już jest z hiszpańskim reżyserem, że albo się go lubi (kocha) albo nie cierpi (nienawidzi). I już. Zbiera do kupy tradycje kulturowe swego kraju, tę zmysłowość, splendor, KOLORY! No lubię to i już 😍

Nawet wczoraj myślałam, żeby wrócić do Kiki, bo akurat przeczytałam, że Versace projektował do tego filmu kostiumy (o książce Versace będzie za dwa posty), ale tam też dowiedziałam się, że tenże Versace był autorem jakiejś słynnej sukni, w której pojawiła się szerzej wówczas nieznana aktorka Elizabeth Hurley na premierze Czterech wesel i pogrzebu i zawojowała świat; córka (którą pytałam, czy zna tę suknię z agrafkami) przegłosowała, że dziś oglądamy znów Hugh Granta 😂

Początek:

Koniec:


Wyd. Znak, Kraków 2006, 222 strony

Z własnej półki (zabrane z Klubu Książki na Kazimierzu 5 lutego 2024 roku)

Przeczytałam 10 marca 2024 roku

 

 

Taka ciekawostka.

Odkąd jest Ojczasty to już prawie przestałam spać (bo mnie każdy szelest budzi). Brat mi doradził w pewnym momencie, gdy już bliska byłam załamania - zatyczki do uszu. Jakoś mi same nie przyszły do głowy.

Ale same wyszły. Którejś nocy - tak czy siak budzę się wiele razy - zorientowałam się, że ich nie mam w uszach. Szukam na poduszce, w końcu zapalam światło, przychodzi z kuchni córka (ona kładzie się dopiero nad ranem), razem przegrzebujemy pościel - nic.

Rano sprawdziłam jeszcze naokoło kanapy, no wszystko. Ni ma, wsiąkły.

Aż mój wzrok padł na pudełeczko, w którym je trzymam, na stoliku koło łóżka. Są tam.

I niech mi ktoś powie, jak to się stało. 

Zakładałam je przed zgaszeniem światła na 100%, to już rytuał. 

Poza tym normalka, w wolne dni boli mnie łeb, żebym broń Boże nie zrealizowała poczynionych planów. Bo już mam z powrotem wolne dni, skończył się ten kociokwik lutowy. We wtorki i czwartki NIE ROBIĘ. Na ostatnie czwartkowe popołudnie umówiłam się znów na odbiór książek ze Śmieciarki w Mistrzejowicach, bo czekają tam na mnie od miesiąca. No to musiałam przełożyć na piątek po pracy.

Melduję się w piątek pod klatką, dzwonię domofonem, nic. Hm. Wyciągam kapownik z adresem zapisanym na wszelki wypadek, choć byłam tam już czwarty czy piąty raz. Numer mieszkania się zgadza. Dzwonię ponownie, nic. Może wyskoczyła do sklepu? Poczekam chwilę. Obejrzałam przyczepę kempingową stojącą opodal, ozdobioną naklejkami w rodzaju Pandemia to ściema, Śmierć Ukraińcom za Wołyń oraz Stop 447. Idiotów nie brakuje. Po 10 minutach dzwonię ponownie, bo może u sąsiadki akurat była. Nic.

No to zabrałam dupę w troki i pojechałam do jednej z filii bibliotecznych, gdzie mają cały regał do wzięcia. Przecież nie mogłam wrócić do domu bez niczego!

A wieczorem się okazało. Na FB dziewczyna pisze:

- To co, dzisiaj już pani nie przyjedzie?

- Ale ja byłam (tu cała historia).

Chwila milczenia, widać jakieś konsultacje rodzinne.

A potem:

- Okazało się, że mąż wyciszył domofon 🤣🤣🤣

No, my takich cudów nie mamy, żeby wyciszać domofon. 

Możemy jedynie odwiesić słuchawkę - ale czy wtedy ktoś przy bramie nie słyszy wszystkiego, co się u nas mówi? Muszę zrobić eksperyment!