niedziela, 31 maja 2020

Mark Miodownik - W rzeczy samej

W taki dzień jak dziś - niedziela, leje, za oknem (i w związku z tym i w mieszkaniu) ciemno jak w..., dobra, mniejsza o to - nic, tylko zaszyć się w łóżku z książką. Tak też zrobiłam zaraz po śniadaniu i dzięki temu skończyłam kolejną pozycję do oddania w bibliotece. W sumie mnie to wkurza, że tak nabrałam tych książek i teraz muszę oddawać :) Chyba myślałam, że dłużej potrwa sytuacja totalnego siedzenia w domu... ale tego przecież żadna gospodarka nie wytrzyma.



Książka okazała się bardzo interesująca - aczkolwiek połowy tekstu nie rozumiałam. Ilekroć zaczyna być mowa o komórkach, atomach, wiązaniach i reakcjach, mój mózg się po prostu wyłącza :) Ale za to autor ma dar ciekawego wprowadzenia w temat, zawsze jakąś osobistą historią, no i przede wszystkim umie pewne sprawy wyjaśnić przystępnie. Nawet sobie postanowiłam niektóre strony sfotografować ku pamięci, choć nie dziś przez te ciemności egipskie. A' propos egipskie. Miodownik pisze na przykład o tym, jak sobie w dzieciństwie złamał nogę i jak w starożytnym Egipcie radzono sobie z usztywnianiem kończyn w takich wypadkach, a na czym polega gipsowanie dziś. Ale mam nadzieję, że nigdy na własnej skórze się o tym nie będę musiała przekonać. Choć rozdział o protezach stawu biodrowego kto wie, czy mnie kiedyś nie będzie dotyczył, jak tylu staruszków... Klarownie też wytłumaczył, dlaczego postęp medycyny pozwala żyć w coraz lepszej kondycji, ale nie zapobiega starzeniu się ciała i w konsekwencji śmierci ;)
Otóż nasze ciągle odnawiające się komórki niedokładnie odbudowują odziedziczoną tkankę w każdej generacji, przez co mnożą się wady i niedoskonałości. Te wady są z kolei przekazywane kolejnym pokoleniom komórek. I tak dalej. Autor porównuje to do zabawy w głuchy telefon. W rezultacie moje x-letnie ciało składa się co prawda nie z tak starych komórek jak ja, tylko z nowych - ale coraz bardziej zdefektowanych.

Początek:
Koniec:

Wyd. Karakter Kraków 2016, 291 stron
Tytuł oryginalny: Stuff Matters. The Strange Stories of the Marvellous Materials That Shape Our Man-Made World
Przełożył: Dariusz Żukowski
Z biblioteki
Przeczytałam 31 maja 2020 roku

środa, 27 maja 2020

Jacek Dehnel - Ale z naszymi umarłymi

Uważny obserwator naszego grajdołka z tego Dehnela...
Gość mnie ani grzeje ani ziębi, zdaje się wręcz, że nigdy nic jego nie czytałam (o, sorry, zapomniałam o Szymiczkowej) - a to wzięłam "na pandemię", bo na okładce przeczytałam o tej kamienicy w Podgórzu...

A gdy już zabrałam się za czytanie, dosłownie wybałuszałam oczy! Wszystko wydawało się tak bardzo aktualne i na czasie, że szybciutko sprawdziłam datę wydania (zeszły rok), bo myślałam, że to teraz, już w tym czasie siedzenia w domu :)
Bo co prawda rzecz jest o nieco innej zarazie, zarazie nacjonalizmu (i naszej polskiej pisowskiej rzeczywistości), ale trudno tego nie odbierać TERAZ w odniesieniu do pandemii.
Prześmiewcze, ale i mocno dołujące.

A język! Przyzwyczailiśmy się, że od języka jest u nas Masłowska. No nie tylko, okazuje się :)

Początek:
Koniec:

Wyd. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2019, 316 stron
Z biblioteki
Przeczytałam 24 maja 2020 roku


Z frontu robót
Skończyłam kolejny zestaw regałów, taki dobry, nie za duży :) Niedawno go pokazywałam w stanie sprzed kilku lat. Cóż, dziś jest dokumentnie wypełniony. Gdybym jeszcze pozbyła się tych gazet spod sufitu... ale nie potrafię. Jeszcze.

I zabrałam się za nieco większy zestaw. Przewidywany czas zakończenia - za 3 tygodnie. Potem jeszcze w kuchni - 18 dni. I zostanie najgorszy, koło łóżka, tam prawie wszędzie podwójne rzędy i konieczność przeorganizowania...
Gdyby nie to, że nigdy się nie upijam, to bym sobie taką akcję solennie obiecała na sam koniec.

wtorek, 26 maja 2020

Aleksandra Marinina - Sztuka śmierci

Miałam te trzy Marininy pożyczone z bibliotek, została ostatnia do przeczytania, ta właśnie, teatralna. Nie żebym miała jakieś w związku z tym złe przeczucia :) Ale raz coś na fejsie u tego, no, ojej, zapomniałam, no bloga ma o książkach - i on właśnie o tym wspomniał, że niezłe gie.
A, właśnie. O blurbach była mowa. i o tym, co tu na okładce napisali.
Że caryca w szczytowej formie.
No buahaha!
Szczytowa forma!
Ja nie radzę, że użyję tu ulubionego powiedzonka z dawnych czasów. Albo, jak powiedziałby jeden szeregowy prezes, jacieniemoge.
Co ta Marinina wyprawia, to już pojęcie ludzkie przechodzi.
Czy tu faktycznie chodzi tylko o zwiększenie objętości książki? Chyba nie. To taki zamysł artystyczny :) W każdym razie do zwykłej akcji autorka włączyła mówiące koty i węże oraz żyjący Teatr.
Czytałam z wybałuszonymi ślepiami :)

A poza tym hm hm wątpliwym zabiegiem artystyczno-stylistycznym Kamieńska jako emerytka znów blednie, żeby nie powiedzieć, że całkiem zanika. Snuje myśli i przypuszczenia, jak nie ona zupełnie - i tu mówię o niwie zawodowej. A w domu - szkoda gadać. Na przykład w sklepie widzi serwetki niebieskie w różowe kwiatuszki, kupuje dla ozdobienia stołu, po czy spostrzega takoż niebieskie w różowe kwiatuszki talerzyki papierowe i... też kupuje. Do domu na kolację! Że ładnie będzie!
To jest "nasza" Nastia Kamieńska???

Zaczynam myśleć, że z Marininą jak z Chmielewską - tylko wczesna dobra...

Początek:
Koniec:

Wyd. CZWARTA STRONA Poznań 2018, 607 stron
Tytuł oryginalny: Смерть как искусство
Przełożyła: Aleksandra Stronka
Z biblioteki
Przeczytałam 22 maja 2020 roku

poniedziałek, 25 maja 2020

Wacław Passowicz, Ewa Gaczoł - Kraków wczoraj

To znowu wyciągnięte z półki podczas odkurzania. Stwierdziłam, że już się wystarczająco naczekało.
Ale to takie wydawnictwo, co to pomyślane, żeby mogli krakusi kupić na prezent za granicę. Toteż skromny tekst i podpisy do zdjęć zostały przetłumaczone na angielski i niemiecki.
Wybór fotografii też nie powala specjalnie :)







Zdjęcia lotnicze, już o tym pisałam, uwielbiam najbardziej. A jako człowiekowi XXI wieku (ha ha) kciuk i palec wskazujący prawej dłoni mi się tak same rozkładają, jakbym chciała zdjęcie powiększyć :)


To moje okolice. To znaczy jeszcze do nich kawałek, to tzw. Stara Pętla - wówczas nowa. Tam, gdzie ja teraz mieszkam, wtedy były tylko pola...

Nie bardzo rozumiem, po co te kobitki z torebeczkami drałują na górę. Bo rozumiem z taczkami...

Taka piękna klinika! Żal, że odeszła w przeszłość bezpowrotnie, że przeniosły się te kliniki do Prokocimia. Rozumiem oczywiście, że budynki przy Kopernika nie spełniały aktualnych wymogów, ale przykro pomyśleć o tym, jakie środki ludzkie i finansowe kiedyś zaangażowano, by one powstały, a teraz... No nic, zobaczymy, co się tam będzie dalej działo. Ostatnio czytałam, że przeniesie się na Kopernika Biblioteka Kraków (a co w związku z tym z budynkiem dawnego dworca kolejowego, który teraz zajmuje? nie w całości oczywiście). Jakoś to wszystko się kupy nie trzyma, żadnych dalekosiężnych planów, dziś taki pomysł, jutro inny.

Wcale bym takich krzesełek na Plantach już nie chciała! Popieram ławki i demokratyzację życia społecznego!

Wyd. Wydawnictwo "Wokół nas" Gliwice 1999, 147 stron
Z własnej półki
Przeczytałam 18 maja 2020 roku

niedziela, 24 maja 2020

Oldřich Karásek - Československo

Zapomniałam (na śmierć) przy poprzedniej notce, że w międzyczasie mi przybył ten album. Znajoma z osiedla podzieliła się ze mną (oczywiście bezpiecznie, zostawiając na wycieraczce, a ja potem na kwarantannie w przedpokoju) rośliną doniczkową pod tytułem grubosz, a przy okazji siatką z książką. Widać też robi porządki :)
No to kułam żelazo, póki gorące i po 72 godzinach wyciągnęłam knigę z siatki. I od razu machnęłam.
No jakość to jest taka, jak z tamtych czasów. Plus jeszcze taka sprawa - album sugeruje, że w Czechosłowacji spędzało się czas na uprawianiu sportów i wypoczynku. Jak już są ludzie na zdjęciach, to albo jeżdżą konno, albo wędrują pieszo po górach, albo surfingują albo żeglują albo jeżdżą na nartach albo na rowerze. Szczęśliwy to zaiste kraj!


Mnie jakoś wcale te Czechy nie ciągną - poza Pragą. I to nie, że Czechy akurat. Nic mnie nie ciągnie - poza Pragą. Na razie (czyli od czterech lat) mówię sobie, że jak już Pragę poznam dokumentnie, to wtedy ruszę na prowincję. Czekaj tatka latka! Nigdy nie poznam dokumentnie, to raz. A dwa - jednak dla takich ekscesów jak wypady na prowincję to dobrze mieć samochód. Chyba, że ktoś lubi tłuc się busami.



No kiedyś to jednak tych turystów było mało!

A tutaj to by mnie wołami nie zaciągnęli!

Wyd. Olympia Praha 1990
Z własnej półki
Przeczytałam 16 maja 2020 roku

Dziś udało mi się dokonać WIELKIEJ RZECZY. Przed telewizorem od wielu wielu lat stał mały stołeczek, a na nim odtwarzacz VHS, odtwarzacz DVD plus, uwaga, drugi odtwarzacz DVD (to skomplikowane, nie będę wnikać). Do tego milion kabli.
Wpadłam na genialnego pomysła, że te sprzęty przełoży się na półkę obok, po opróżnieniu jej z jakichś starych segregatorów.
Co prawda segregatory, po przystąpieniu do akcji, okazały się nie tak stare i co gorsza, wypełnione praskimi sprawami (ale o tym pomyślę później, na razie leżą na podłodze). A sprzęty na właściwym miejscu.
Już się zabierałam za ich ponowne podłączanie, gdy mi córka wyjaśniła, że właściwie żadnego z nich nie używa. Do tv podłącza jedynie pendrive'a. No, ja tym bardziej :) ja oglądam u siebie.
W związku z powyższym upchnęłam te kable z tyłu i jestem zachwycona, że wreszcie, po tylu latach (chyba dwudziestu), nic nie stoi przed regałem, że się zrobiło szerzej w tym miejscu i w ogóle, że zniknęła ta prowizorka.
Już się witałam z gąską, że stołeczek wyfrunie z domu przy najbliższej okazji, gdy... oczywiście ta zołza moja córka stwierdziła, ze ona go bardzo potrzebuje koło łóżka. No tak, mogłam się domyślić, że tak łatwo nie odpuści...
Ale grunt, że przed TV czysto :)
A te sterty tam na podłodze, to wiecie, to się coś z tym zrobi :)

sobota, 23 maja 2020

Mariusz Surosz - Pepiki. Dramatyczne stulecie Czechów


Ja to już czytałam prawie dekadę temu, ale to jest nowe wydanie, uzupełnione o kilka biogramów-historii.
Sama nie wiem, czemu to tak męczyłam - niby temat, który mnie przecież interesuje, niby historie z życia, co mnie pociąga bardziej niż te z głowy, z fantazji... a jednak długo to międliłam, po kawałeczku. No w ogóle mam problem z czytaniem ostatnio. Przez to ciągłe odkurzanie i katalogowanie zaczynam chyba tych książek nienawidzić! Że tyle czasu spędzam na ich obsłudze, a nie na ich konsumpcji!
Naprawdę nie mogę się już doczekać końca. A koniec nastąpi 29 lipca, ale jedynie pod warunkiem, że utrzymam tempo jednej półki dziennie. Wydaje się niewiele i gdyby szło tylko o ich zdjęcie, odkurzenie i ustawienie z powrotem, to rzeczywiście byłaby pestka. Ale to katalogowanie! Każdy tytuł trzeba najpierw wyszukać. Jeśli jest już ujęty, dopisać brakujące dane; jeśli nie, zrobić nowy rekord - a w obu przypadkach wkleić informację o jego aktualnej lokalizacji. To jest takie nudne!
Zdarzają się dni, że półki nie zrobię (migrena czy coś innego). Wtedy następnego dnia muszę zrobić dwie, co mi już psuje cały dzień od rana. Niesamowite, że człowiek sam sobie nałoży to chomąto... Trzyma mnie przy życiu (a dokładniej przy tej robocie) tylko myśl, że potem to już będzie takie proste odnalezienie każdej książki.
Więc - byle do sierpnia :)

No a dziś o tej porze powinnam się zbierać na ostatni spacer po Pradze. A jutro odjeżdżać z dziesiątkami nowych wrażeń i tysiącami nowych zdjęć... może poszukać jakiegoś ładnego czeskiego filmu na wieczór, żeby sobie choć trochę brak tych wrażeń zrekompensować? Ostatnio siedzę głównie w serialach (oczywiście czeskich). Jeszcze niedawno unikałam tego, lubiłam w półtorej godziny mieć początek i koniec jakiejś historii. Koronawirus zmienia przyzwyczajenia i obyczaje :)
Ciągle nie skasowałam praskiej rezerwacji na sierpień (a mam je dwie, tak na wszelki wypadek), chyba powinnam, żeby wiedzieli, żeby nie zajmować miejsca, skoro im już turystyka powoli rusza... ale nie mogę się zdobyć. To jest to złudzenie, ta nadzieja gdzieś tam z tyłu głowy, że może jednak się pojedzie... choć rozum mówi co innego.





Koniec:

Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2018, 371 stron
Z biblioteki
Przeczytałam 13 maja 2020 roku


NAJNOWSZE NABYTKI

Zwlokłam wreszcie całą zawartość paczki z Pragi, która poszła omyłkowo do pracy, zamiast do domu. Duże formaty już upchałam na półkach, co wymagało roszad i zmian w katalogu. Mniejsze jeszcze czekają na podłodze, ale to już kwestia dni :)


Mianowicie powoli, stopniowo otwierają się krakowskie biblioteki, wobec czego będzie można oddać wypożyczone knigi i zrobi się miejsce na półkach. Byłam już w trzech filiach i oddałam 11 sztuk. Na Królewskiej trafiłam pechowo na końcówkę przerwy technicznej, więc stałam w kolejce przed budynkiem biblioteki, ale gdy już wybiła 14.00 poszło to bardzo szybko: na lewo pani przyjmuje przy stoliku z komputerem zwroty, na prawo wydają zamówione pozycje, ale tam nawet nie zaglądałam, zresztą pan z płynem odkażającym w rękach pilnuje porządku :)
W nadchodzącym tygodniu planuję oddać dwie kolejne książki, a gdyby otwarli filię na Dietla i na Sienkiewicza, mogłabym zwrócić jeszcze cztery.
Największy problem będę miała z trzema czeskimi książkami pożyczonymi w Nowej Hucie. Co prawda pani przez telefon mi mówiła, że przedłużą, ale bez zaglądania na moje konto. Gdy zobaczy, że pożyczyłam je w lutym, to nie wiem, czy prolonguje. A nawet jeśli, to i tak miesiąc mnie nie uratuje - w końcu trzeba będzie tam pojechać. Na rowerze... Wstępnie sobie umyśliłam, że to zrobię któregoś dnia prosto z pracy, połowa drogi TAM będzie zaoszczędzona. Ale wrócić trzeba będzie przez calusieńki Kraków, ze wschodu na zachód. Matko jedyna, czy ja dam radę?

poniedziałek, 11 maja 2020

Nicole Lesueur - Żółty balonik

Znalazłam to w domu przy odkurzaniu i dość się zdziwiłam, bo w ogóle nic takiego nie pamiętałam, nie wiem nawet, skąd to wytrzasnęłam. No ale skoro jest i ma taki zachęcający tytuł, porzuciłam na chwilę książkę, z którą walczę od 2 tygodni prawie i zapoznałam się.
Historia jest taka, że rodzina Dorotki ze względu na pracę taty musiała zostać w lipcu w domu, a wszyscy inni wyjechali na wakacje. W związku z tym Dorotka bardzo cierpi na brak towarzystwa do zabaw. Tymczasem nad balkon przyfruwa żółty balonik z przymocowaną wiadomością - jakaś Helunia chce znaleźć przyjaciółkę. Tyle że zapomniała napisać swój adres.
Wobec tego Dorotka zaprzęga do śledztwa starszego brata Michasia, miłośnika zagadek detektywistycznych,
No i następuje szereg przygód i nowych znajomości. A na końcu potwierdzenie, że cierpliwością i wytrwałością oraz wspólnym działaniem można wiele osiągnąć.

Jakoś mi zgrzytało tłumaczenie Olgi Nowakowskiej, aż zajrzałam na Lubimy czytać, gdzie dowiedziałam się, że przekładała z włoskiego i francuskiego (nawet jedną z tych włoskich mam), takie przygodowe rzeczy, ale niewiele.
No ale na przykład takie zdanie - ojciec badał opony, matka układała w kufrze walizy i torby podróżne. Po francusku le coffre, ale po polsku jednak bagażnik...
Druga sprawa to język. Nie wiem na ile znak czasu, a na ile kwestia tłumaczenia. Te francuskie dzieci z połowy lat 60-tych wyrażają się jak dorośli! O autorce w ogóle ciężko coś znaleźć. Ta właśnie książka została nagrodzona, a czy powstały jakieś inne?


Początek:

Koniec:


Spis treści:

Wyd. Nasza Księgarnia Warszawa 1968, 176 stron
Tytuł oryginalny: Le secret du ballon jaune
Przełożyła: Olga Nowakowska
Z własnej półki
Przeczytałam 9 maja 2020 roku


NAJNOWSZE NABYTKI
Rozpakowałam wreszcie przesyłkę z Pragi i się nią rozkoszuję :)

Natomiast ta druga, co poszła błędnie do pracy... no nie wiem, kiedy się doczekam, żeby ją mieć u siebie w całości. Przywożę tak po 2 sztuki, a że bywam w robocie dwa razy w tygodniu, to nie idzie prędko :)