niedziela, 27 września 2020

Lucyna Legut - Jasiek pisze kronikę rodzinną, a Piotrek ciągle się w kimś kocha

 

Najpierw mi kiepsko żarło, potem nieco ruszyło, ale i tak uważam, że pierwszy tom był lepszy. Tutaj spora część dotyczyła pracy w teatrze i było to średnio ciekawe. 
Ogólnie Legut zastosowała taki manewr, że Jasiek musi pisać tę rodzinną kronikę, i to ma jakby usprawiedliwiać pewien brak ciągłości opowieści, jaki był w pierwszej części. 
Nawiasem mówiąc, ja już całkiem głupia jestem, KIEDY się dzieje akcja tych książek. Tutaj ewidentnie po 1989 roku, komputery, teatr w rozsypce, bo nie ma pieniędzy, kto może ten dorabia na boku, a jeden reżyser wręcz zaczyna prowadzić sklep myśliwski. 
Na końcu zaś dowiadujemy się, że będzie film. No i ja tego filmu nigdy nie widziałam, a w gruncie rzeczy chciałabym zobaczyć, skoro już poznałam rodzinkę. 

 Początek:
Koniec:
Wyd. Akapit Press, Łódź 1999, 75 stron 
Z biblioteki 
Przeczytałam 26 września 2020 roku 



W te wakacje po raz pierwszy w życiu zrobiłam knedle ze śliwkami.
Ponieważ okazało się to prostą sprawą (ach, te moje odkrycia Ameryki), zaczęłam szukać innych możliwości w tym kierunku, zwłaszcza, że dania na słodko to ja rzadko, i znalazłam knedle z parówkami 😁
Od razu się usprawiedliwię z tych parówek - mimo, że nie oglądałam nigdy produkcji tego specjału, raczej go unikam, ale to był tak prosty i tani (na co aktualnie stawiam he he) obiad, że musiałam spróbować. Te parówki się kroi w kostkę i podsmaża najpierw. I Wam nawet powiem, że one tak same w sobie usmażone smakują jak chipsy 😁 wiem, bo kupiłam (i usmażyłam) za dużo, na nas dwie czyli 10 knedli wystarczyły dwie sztuki, więc resztę usmażonych zeżarłam. I jak tu schudnąć 😈
Zauważam u siebie ostatnio w ogóle jakąś tendencję do polskiej klasyki kulinarnej (no bo skąd nagle te knedle ze śliwkami?). Chętnie bym zjadła pyzy z mięsem, ale skąd wziąć mięso 😎 bo mi się kojarzy, że to takie z rosołu się do nich daje... Kiedyś nawet kupowałam takie mrożone pyzy, ale dziś bym się już chyba nie odważyła. 

A najnowsze odkrycie Ameryki to worki próżniowe! 
Na półce w Pepco zauważyłam i wezmę na spróbę, pomyślałam. 
Córka mnie co prawda skrytykowała, że środowiska to ja kupując plastiki nie oszczędzam, ale ja jej na to, że oszczędzam miejsce w domu, a to też ma wpływ na środowisko (tylko błagam, nie drążcie!)...
Cztery poduszki zapakowałam i wsunęłam do szuflady pod łóżkiem. 
A na You Tube zobaczyłam, że są też worki z wieszakiem, na kurtki zimowe, i znów poleciałam do Pepco, gdzie je na szczęście też mieli. Zapakowałam swoją i córki kurtkę i odwiesiłam spłaszczone do szafy, choć przecież już za chwilę trzeba je będzie wyciągać :) 
Jeszcze myślę o ręcznikach... 


PRASÓWKA MAŁOPOLSKA 

- dyrektor Muzeum Auschwitz ujął się za 13-latkiem, skazanym w Nigerii na 10 lat pierdla za obrazę Allaha - proponuje, że zbierze 120 wolontariuszy i każdy z nich odsiedzi miesiąc za chłopca, w tym on sam, dyrektor znaczy. Są ciągle dobrzy ludzie na świecie i wrażliwi na krzywdę ludzką... 
- z czegoś żyć trzeba, a czasy są ciężkie, więc idziemy śladem meneli z Rosji, którzy umyślnie wpadają pod samochody nowobogackich, żeby wyłudzić trochę grosza. W Krakowie już pierwszy przypadek rzucenia się pieszego na maskę samochodu hamującego przed na pasami. Mnie tymczasem jakaś baba mało nie rozjechała razem z rowerem, wyjeżdżając z bramy, ale o domaganiu się odszkodowania nie pomyślałam - ja mam wolne myślenie... 
- w Podgórzu około 30 osób naparzało się publicznie (prawdopodobnie kibole), ale policja jakoś nikogo nie zatrzymała - nic w tym zresztą dziwnego, bo w końcu ma inne zadania na głowie, domu prezesa pilnować itd... a nie, sorry, to w Warszawie przecież!
- Muzeum Krakowa nawołuje, żeby przynieść pamiątki z okresu pandemii oraz spisać swoje wspomnienia. Czyżby już koniec zarazy i spokojnie można podsumowywać? Ciekawostka 
- córka Terleckiego dostałą lukratywną posadkę w krakowskiej TV (inni pracownicy zaszokowani wysokością wynagrodzenia) czyli rodzina na swoim 
- na placu zabaw w Borku Fałęckim w biały dzień urzędowały dziki, straż miejska pomogła im opuścić teren 
- przez półtora roku działała polsko-chińska grupa przestępcza, która dostarczała chińskich dublerów na egzaminy z prawa jazdy... no, byłoby dziwne nie skorzystać z takiej możliwości :)

piątek, 25 września 2020

Wąska ścieżka. Stanisław Obirek w rozmowie z Arturem Nowakiem

Okładka jest fioletowa, a dlaczego na zdjęciach nie, to już nie wiem...
Czekałam w kolejce w bibliotece, ale było warto.
 
Interesowało mnie, dlaczego ktoś rezygnuje po wielu latach z obranej drogi, jakie tu wchodzą w grę rozczarowania i na ile trudna to jest decyzja. 
Niedawno rozmawiałyśmy z koleżanką z pracy o ks. Twardowskim, którego niewątpliwie jego profesja uwierała. Ja byłam zdania, że w takich wypadkach przecież można odejść, a problemem najistotniejszym tak naprawdę są pieniądze*, kwestia z czego będę żył/a. Koleżanka ma dość idealistyczne wyobrażenie o życiu w zakonie, o duchowości, jakim rzekomo jest przeniknięte całe bytowanie braci i sióstr. Taaaa, zwłaszcza tych, co nie wniosły posagu i spędzają dnie na obieraniu kartofli i szorowaniu podłóg. 
- Och, tak było kiedyś, dziś już nie ma posagów i takich podziałów.
Akurat w to uwierzę. 
Kwestionowała również moją teorię, że jeśli chodzi o księży, dalej większość tzw. powołań jest ze wsi. 
Ale właściwie Obirek też jest na to dowodem, wywodząc się z prostej, skromnej rodziny z PGR-u. Różnica tu jest taka, że on się nie wybrał księdzować, tylko zafascynował go zakon jezuitów i tam nagle, po wakacjach w trakcie studiów na UJ, niespodziewanie dla wszystkich, poszedł.
Nieraz jednak się tu krytycznie wypowiada na temat poziomu umysłowego przysłowiowego proboszcza. Polskiego, bo to nasza specyfika - te ograniczone horyzonty myślowe, ta ciasna umysłowość, mierny, ale wierny (takie były biskupie nominacje JP2 w Polsce, o Dziwiszu już zamilczmy). Oczywiście, Obirek był jezuitą czyli człowiekiem wykształconym o wiele bardziej niż na poziomie seminarium, ale dzięki temu ma instrumenty pozwalające mu oceniać polski kler, ma perspektywę.
Polski kler i fatalny wpływ, jaki wywarł na KK papież-Polak, zarówno u nas, jak przede wszystkim na Zachodzie. U nas dopiero zaczyna się o tym mówić, i to głównie w kontekście tuszowania czy zamykania oczu na pedofilię, ale problem jest o wiele szerszy.
Jest to oczywiście problem Kościoła, nie mój - mogłabym powiedzieć, że wspaniale, im gorzej tym lepiej. Ale zdaję sobie sprawę, że tak twierdząc, reprezentuję właśnie polski grajdoł. 

Czy gdybym mieszkała w innym kraju, nie wyglądałoby to inaczej? Dziś jestem wrogiem KK, ale może gdzieś na Zachodzie Kościół byłby mi po prostu obojętny, tak samo jak islam czy buddyzm. Byłaby to jedna z tych rzeczy, które mnie nie dotyczą, więc się nimi nie zajmuję? W kraju, gdzie katolicyzm byłby tylko jedną z form chrześcijaństwa, gdzie nie byłoby sojuszu tronu z ołtarzem, w kraju, gdzie nie istniałaby wielowiekowa tradycja poddaństwa i całowanie plebana w rękę. Gdzie prawa nie ustanawiałby Ordo Iuris. Ach, marzenie.

* I Obirek wyraźnie mówi, że niektórzy chcieliby odejść - gdyby mieli milion dolarów...


Początek:
Koniec:
Przy okazji padło kilka kolejnych tytułów, które mnie zainteresowały, nawet już posprawdzałam w bibliotece i większość, jeśli jest, to w formie audiobooków, co za mania z tymi audiobookami! Ale jeszcze będę szukać na Rajskiej.
- W co wierzy ten, kto nie wierzy
- O Bogu i człowieku. Rozmowy z Baumanem
- Duchowni o duchownych
- Duchowny niepokorny
- Dzień sądu (Tornielli i Valente)
- Sodoma (na to się zapisałam do kolejki, jest w wersji papierowej)
Wyd. Agora SA, Warszawa 2020, 331 stron
Z biblioteki 
Przeczytałam 23 września 2020 roku



Owszem, byłam znów w Biedronce, ale wcale nie po kwiatki, bo nie mam już na nie miejsca chlip chlip. A coś ładnego tam widziałam, tylko nie pamiętam, co to było. Dziś natomiast w Lidlu była piękna maranta, duża - ale co z tego, no nie ma miejsca, to nie ma. Znalazło się tylko na malutką hederę 😎

W kwestii materaca jestem umówiona z panem, który przywiezie dwie długości i sobie przymierzymy. Bo on mówi, że taki na 200 cm to się trochę ugnie i może zmieścić 👀 No, zobaczymy w przyszłym tygodniu. 

Dziś natomiast miałam wizytę u neurologa o 9.00, a zapowiadali deszcze, więc planowałam iść na piechotę. Jakieś 6,5 km 😖 
A tu rano nie pada, więc hyc na rower. Przyjechałam trzy kwadranse wcześniej 😲 no bo przecież lepiej wyjść za wcześnie niż za późno, tak?
Cóż, kiedy pani w rejestracji, gdy usłyszała moje nazwisko, zaraz ach, pani K i do drugiej jest pani K.
 ??? 
Okazało się, że pan doktor przeniósł się do Prokocimia, oni dzwonili, ale nie udało im się mnie złapać (no, na stacjonarnym). Potem w domu sprawdziłam - zostawili wiadomość przed tygodniem, ale kto by tam odsłuchiwał pocztę? 
Zaproponowali inną panią doktor i to już w najbliższy wtorek. Można by się zdenerwować w sumie na wszystko, ale tak naprawdę - jakie ja mam szczęście! Nie padało, przyjechałam sobie na rowerze, słoneczko pięknie świeciło, bardzo przyjemna wycieczka A przecież mogło lać, mogłam iść na piechotę taki kawał drogi na próżno, prawda? 
A jeszcze w drodze powrotnej zahaczyłam o ogrodniczy i kupiłam ten keramzyt, więc potem przesadziłam te moje nieszczęsne paprocie i teraz się policzymy, jak mi zdechną!

Jazda na rowerze, dopóki mówimy o ścieżce rowerowej, to wielkie poczucie swobody i wolności. Wiatr we włosach itede.
Znaczy dopóki mówi o tym starsza pani 😊 
Natomiast kiedy starszej pani przychodzi lawirować na chodniku lub, nie daj Boże, zjechać na jezdnię... oj, tu poczucie wolności znika, a pojawia się strach. W zeszłym tygodniu mało mnie nie rozjechała jakaś kobita wyjeżdżająca z bramy i gdy teraz tamtędy przejeżdżam, mam traumę. 
Ale to wszystko może się niedługo skończyć. 
Koleżanka wkrótce odchodzi na emeryturę i chcą, żebym ją zastąpiła, niby przez dwa ostatnie miesiące roku. Znamy takie prowizorki i bardzo się tego boję, bo nie chciałabym zostać w to ubrana na dłużej... 
No, ale nawet jeśli wejdzie w grę tylko ten listopad i grudzień, to codziennie i prawdopodobnie całodziennie (czytaj: powrót do domu po ciemku) - czyli nie ma zmiłuj, witaj tramwaju!
Zobaczymy, czy się dogadamy w kwestii finansowej, jeśli tak, to przynajmniej na materac nie będę musiała wyciągać... z materaca 😎

wtorek, 22 września 2020

Lucyna Legut - Piotrek zgubił dziadka oko...

Pani Legut nie rozczarowuje, bardzo mi się ta książka podoba (tylko wydanie nie, ale one wszystkie takie brzydkie). 
Zabawne historie z życia pary teatralnych aktorów z Wybrzeża i ich dwóch synów, na początku 10- i 12-letniego. Rodzinka mieszka w jakiejś kamienicy - Domu Aktora, gdzie zmorą chłopców jest stara sąsiadka. Nie wiem, w jakim to czasie się dokładnie dzieje, ale mają już telewizor, więc może lata 70-te? Z drugiej strony prymitywne warunki, wspomina się na przykład o wspólnej toalecie w korytarzu, nie bardzo też zrozumiałam, czy mama gotuje w pokoju (w sensie, że nie ma osobnej kuchni) - no, teraz to dość popularny trend w budownictwie 😎 A chłopcy śpią w jednym łóżku.
Rzecz jest napisana z punktu widzenia obu chłopców i jest inteligentnie ironicznym spojrzeniem na dorosłych.

Cały czas się zastanawiam, na ile autorka czerpała z własnych przeżyć. Wiem już, że była właśnie teatralną aktorką, że miała jakiegoś męża, ale o dzieciach nic nie wiem. Na Wikipedii jest zdjęcie grobu, gdzie pochowana jest też matka z poprzedniej książki. O teatrze mowa jest głównie w kontekście ojca Wielkiego Artysty, gnębionego przez dyrektora, bo niezdolnego do podlizywania się, w przeciwieństwie do innych kolegów. Matka niby też musi wieczorem do teatru, ale o tym się w sumie nie mówi, głównie - jak to matka - musi się zajmować domem, dziećmi, a przede wszystkim neurotycznym mężem...
Lubię zarówno książki jak i filmy o rodzinie, więc to coś akurat dla mnie 👍

Wypożyczyłam od razu trzy części, a przy robieniu zdjęć na bloga okazało się, że ta trzecia jest czwartą, co wyjątkowo było napisane na stronie tytułowej. Co gorsza internety jakby nic nie mówią (albo ja źle szukam) na temat kolejności poszczególnych części, bo jest ich jeszcze więcej. W końcu ustaliłam, która jest trzecia po dacie wydania i udałam się po nią na Rajską. A miałam nie pożyczać!

Początek:
Koniec:

Wyd. Akapit Press, Łódź - chyba 1997, 221 stron
Z biblioteki
Przeczytałam 20 września 2020 roku



Taka sprawa mi się wydarzyła w niedzielę. 
Już przy poprzedniej zmianie pościeli zauważyłam jakieś plamy na ramie łóżka. Ale lubię, jak się wszystko u mnie odleży, więc zapisałam do PLANU NA JESIEŃ, żeby z tym zrobić porządek. No i gdy w niedzielę zmieniałam pościel, zdjęłam materac. A plamy i na ramie i na nim, pod spodem. Takie jakieś rdzawe, diabli wiedzą, co 👀
Materac miał już swoje lata, niewiele mniej niż moja córka, co wiemy ze zdjęcia w albumie, gdzie ona na tle tegoż występuje ze smoczkiem w buzi :) A był ci on kokosowy. 
Ja po prostu bałam się uchylić pokrowiec, żeby zobaczyć, co tam się dzieje w środku! Wiadomo, że potem się nie odzobaczy i będzie mi się w nocy śnić! 
Zadzwoniłam po chłopa i wynieśliśmy to przed klatkę (akuratnie dzisiaj zbierali gabaryty). No i zostałam z pustym łóżkiem.
No, na szczęście nie tak całkiem pustym, bo moja mama, bardzo podatna na reklamę, kilka lat temu zobaczyła w jakimś kobiecym piśmie, że materac z gryki jest bardzo prozdrowotny i dawaj, kupiła mi go. 
Jak przywieźli, położyłam go na wierzchu tamtego, żeby mamie przykrości nie robić, no bo cóż. Ale obiecałam sobie, że jak już mamy nie stanie, to go zaraz wyrzucę, potrzebne mi to jak dziura w moście. 
Oczywiście, gdy mama odeszła, zrobiło mi się głupio - jak to teraz wyrzucić, to zdrada jakaś będzie. 
No i mam do tej pory, tak że sobie na nim pościeliłam, ale to oczywiście nie nadaje się do spania samodzielnie, jest małe, niskie, no twardo jak cholera - akurat na przebidowanie paru nocy, nie więcej. 
Ha ha, a wieczorem, już w łóżku (czytaj: łożu tortur) oglądam stary radziecki film, bohater dostaje przydział na pokój w komunałce i oto scena, gdy budzi się po pierwszej nocy na nowym mieszkaniu ...
No, myślę sobie, on był bardziej zadowolony ode mnie, bo taki wesoły i pogodny 😁
Problemik z kupnem nowego materaca jest taki, że łóżko ma 196,5cm, a materace mają 200cm. 
Ale dowiedziałam się już wczoraj, że sklep, gdzie dzwoniłam, ma na stanie taki na 190cm (nie wiem, czy chcę mieć dziurę) albo można zamówić, jaki się chce. 
Ho ho, jakież to my mamy luksusy teraz! 
Ale pan mówi, żeby przyjechać i wypróbować na twardość/miękkość, przede wszystkim. Wycieczka rowerowa mnie czeka, fuj! 
Jest jeszcze drugi problemik. Ceny tych sprężynowych zaczynają się od tysiaka. 
Cholera jasna! 
Ale tę kwestię może rozwiąże pewna propozycja... o czym następnym razem.

niedziela, 20 września 2020

Ladislav Sitenský - Praha mého mládí

 Jak powiedziałam, tak zrobiłam - czyli zamiast wracać do Piotrka, który zgubił dziadka oko, wyszukałam sobie coś po czesku. 

Na to miałam ochotę już od dawna, ale myślałam, że to są wspomnienia okraszone zdjęciami, a to po prostu album praskich fotografii z nie za długim wstępem autora. Czyli z jednej strony małe rozczarowanie, ale z drugiej i zachwyt nad fotografiami, bo owszem Praga, ale często Praga jako tło dla ludzi, a to jest piękne i to ja popieram 💛💛💛

Sama uwielbiam robić takie zdjęcia, tylko że dziś wiadomo, nie wolno niby. Znaczy publikować nie wolno bez zgody. Na piśmie. 

A taka fotografia uliczna jak w tym albumie to miód na serce. Ludzie, których już nie ma, stroje, które dawno zniknęły, profesje, które odeszły w przeszłość, zwyczaje, które się tak bardzo zmieniły.

Motywy z tramwajami to jedne z moich najulubieńszych, co wiedzą ci, którzy zaglądali na mojego fejsbuka, świeć Panie nad jego duszą 😅
Początek:

Autor narzeka, że on zawsze zwykł być w ruchu, a dzisiejsi ludzie na schodach ruchomych w metrze stoją jak kołki. Chodzenie powoli go męczyło, a jego dziadek mawiał, że na odpoczynek na cmentarzu olsząńskim będzie czasu dość.
Więc a' propos starości, wczoraj słyszałam, jak jeden czeski (a jakiż by!) aktor już w pewnym wieku mówił taki witz:
- Starość jest wtedy, gdy wychodzisz z muzeum i włącza się alarm. 

Młodziak z aparatem 📷
 


Romantycznie na Václaváku... dziś takiej pustki się tam wieczorem nie zobaczy 😯
 

Powyżej planetář - słownik czesko-polski tego wyrazu nie uwzględnia 😀 Ale skoro jest tam papuga, to pewnie ciągnie losy - co gwiazdy/planety o twej przyszłości powiedzą?

A poniżej znów autor, tym razem na małostrańskim dachu. Podziwiam brak lęku wysokości i zazdroszczę widoków. 
 

Półka. Dawno nie było zdjęcia z półki, bo też i głównie biblioteczne ostatnio w robocie.
Na razie przeczytałam z tego jedną, sąsiednią. A dwie kolejne (niebieska i kremowa) mają swoją historię, ale opowiem ją, gdy te książki przerobię 😎
 
Wyd. Olympia Praha 1989, 256 stron
Z własnej półki (kupione w praskim antykwariacie online 8 maja 2018 roku za 88 koron) 
Przeczytałam 19 września 2020 roku 


Zajechałam do Biedronki, niby tak po winogrona na promocji... ale dobrze wiemy, że interesował mnie głównie regał przy wejściu, z zieleniną w doniczkach. Za siedem i pół złotego wywiozłam kolejną paproć z takimi ciekawymi kolorystycznie liśćmi (których fota nie oddaje, jak trzeba). 
Nazywa się to Phlebodium Blue Star i internet mówi, żeby dać na dno doniczki jakisiś keramzyt, który będzie pomagał utrzymać wilgoć.
Keramzytu w Lidlu, gdzie robiłam większe zakupy, nie mieli, co oznacza, że trzeba będzie zajechać do ogrodniczego. 
Panowie w pracy mi jeszcze powiedzieli, że można/należy zakwaszać ziemię paprociom sypiąc warstwę fusów z kawy na wierzch. No i teraz co? Nie piłam kawy od dawna, no ale wobec tego zaczęłam z powrotem. Co też człowiek nie zrobi dla tych kwiatków 🌼🌻🌺
A tu właśnie nie wiem, co człowiek zrobi. Problemu z monsterą ciąg dalszy. No ulewa się jej z największego liścia i nie mam pojęcia, jak sobie z tym poradzić, żeby nie niszczyło podłogi. Już widać dwa ślady, na lewo od filiżanki. A filiżankę bez przerwy przewracamy przechodząc. Na parapet mogłaby sobie roślinka kapać, ale na parapecie nie ma miejsca, zresztą ma nie stać na słońcu.

Dziś prasówka krakowsko-czeska.
W tym tygodniu:
- Małopolska Kurator Oświaty, znana już w całej Polsce z homofobicznych wystąpień, usłyszawszy o liście nauczycieli, gdzie ci zapewniają uczniów LGBT, że są z nimi i w szkole zawsze będzie dla nich miejsce, wystosowała własną epistołę, żądając natychmiastowego podania dat i nazwisk jakichkolwiek incydentów związanych z tym tematem, bo nie była informowana, a zapewnia, że dokłada wszelkich starań i rozpatruje z troską oraz nie różnicuje uczniów
- a' propos nauczycieli - prawie 10 tys. odeszło w tym roku z pracy
- pani Kurator, nawiasem mówiąc, wyszła jako pierwsza z piątkowego kierowniczego spędu PIS w siedzibie na ulicy Retoryka (biedna ulica, na co jej przyszło!), a pytana przez dziennikarzy, jak przebiega wieczór, odpowiedziała, że mówiono o Polsce... no przecież trudno, żeby ten gigant intelektu w ogóle zrozumiał, co się tam działo
- pewna krakowska pani sędzia podpadła Ziobrze, więc ją wywalił z roboty. Kobieta podała go do sądu z powodu tekstu, jaki zamieścił na stronie MS i sprawę wygrała, musiał ją przeprosić. Jak wiemy, Ziobro nie odpuszcza. Pani sędzia jest teraz oskarżona o przyjęcie korzyści majątkowej w postaci telefonu komórkowego oraz  zainkasowanie 5 tysi za przygotowanie pewnej analizy, czego rzekomo nie zrobiła.  Jeszcze w czwartek się śmiała z tego absurdu, a już w piątek o 6.00 rano CBA wkroczyło do jej domu i zarekwirowało laptopa i pendrive'a, a następnie jeszcze w sądzie... drukarkę! Tę, na której została wydrukowana NIE SPORZĄDZONA analiza... Pani sędzi grozi pozbawienie wolności do 10 lat
- za to 15 lat dostał gość, który dwukrotnie zorganizował porwanie dla okupu, przy czym w pierwszym przypadku zakończyło się ono śmiercią porwanego 70-latka (wpakowanego do ciasnej skrzyni wkopanej w ziemię). Tak że mordercę od sędziny z załapówkowanym telefonem (rzekomo) różni pięć latek
- ogłoszono konkurs literacki dla dzieci "Moje pierwsze polowanie". Pomysł kuriozalny (żeby nie powiedzieć kryminalny), ale czy dziwi?
- koronawirus na kardynalskim pogrzebie w Kalwarii Zebrzydowskiej z udziałem 30 biskupów, w tym i naszego. Trzymamy kciuki 👍
- i obiecany element czeski: od wtorku do piątku Czeska Poczta dostarczała do wszystkich seniorów w kraju (60+) pakiety zawierające 5 maseczek i 1 respirator. To ponad 3 miliony gospodarstw domowych. Przypominam: co miała roznosić Poczta Polska? Też pakiety, prawda?

piątek, 18 września 2020

Michal Ajvaz - Morderstwo w hotelu Intercontinental

Wiecie co, to jest tak praska książka, że powinnam ją chyba mieć... Czeski realizm magiczny, albo wręcz właśnie praski realizm magiczny. 
Dziwne, bo na początku mnie to odpychało - ale potem wciągnęło bardzo.
To są właściwie trzy osobne książki, trzy różne formy wypowiedzi, bo i wiersze i opowiadania i powieść. Ale pięknie się to składa w jedną całość i myślę, że dobrym pomysłem było wydanie ich w Polsce razem. 
A najlepsze jest to, że zamówiłam to w bibliotece myśląc, że będzie kryminał 😎😎 No co, zgodnie z tytułem. 
Spotkała mnie duża niespodzianka. 
Jestem teraz bardzo ciekawa dwóch innych tytułów: Prázdné ulice i Lucemburská zahrada, która dostała najważniejszą czeską nagrodę literacką; może kiedyś wyjdą po polsku, w oryginale nie będę ich szukać, bo proza Ajvaza wydaje mi się zbyt trudna (jeszcze) językowo. 
Ajvaz był jednym z tych, co pisali do szuflady, ale po późnym debiucie poszedł jak burza.
Coś mi się kojarzy, że faktycznie tak jest z tymi kamienicami na Nerudovej ulicy... ale bardzo bym chciała kiedyś dostać się do środka którejś i stwierdzić to na własne oczy 😍
A gdybym mieszkała w Pradze, to pewnie natychmiast pobiegłabym na most Karola, żeby sprawdzić, czy są te drzwiczki czy ich nie ma...
Początek:
Koniec:
Wyd. Fundacja Pogranicze, Sejny 2005, 359 stron 
Tytuł oryginalny: Vražda v hotelu Intercontinental - Návrat starého varana - Druhé město 
Przełożył: Leszek Engelking 
Z biblioteki 
Przeczytałam 17 września 2020 roku 


NAJNOWSZE NABYTKI
Miesiąc bez paczki z Pragi miesiącem straconym, powiedziałam sobie i zrobiłam zamówionko. 
Ale, cholibka, trzeba naprawdę przystopować. Nie mówię NIE KUPIĆ NIC... ale tylko naprawdę wybrane rzeczy. Żadnego pożal się Boże "uzupełniania" zamówienia. 
Bo rezultat jest taki, że biorę coś nic o tym nie wiedząc, na czuja - i różnie to wychodzi. A miejsce na półce zajmie! 
Ha ha - na razie zajmuje miejsce na stole w kuchni, bo jeszcze nawet dobrze nie obejrzałam wszystkiego, a my przy obiedzie kulimy się z talerzem 😈 

Na zdjęciu poniżej jest właśnie klasyczny przykład nabycia czegoś, bez czego można się było obyć. Dwutomowa powieść z roku 1848. Było w dziale pragensie, nosi tytuł Praskie tajemnice, wydanie jest z 1925 roku, ledwie 55 koron - wszystko przemawiało za tym, żeby brać. No, ale na Boga, czy ja kiedykolwiek po to sięgnę? Podejrzewam, że nawet po polsku by mi się nie chciało czegoś takiego czytać 😢

To zaś, co jeszcze niżej, akurat cieszy. Piękny tom z serii o sławnych budowlach - i to z mojej ulubionej dzielnicy Nusle, tak że od tego się zaczął cały zakup.
Taki przewodnik po Hradczanach to właściwie powinien mi służyć na miejscu, a nie w Krakowie. Ja się powinnam z tymi całymi zbiorami przeprowadzić do Pragi i wtedy korzystać z nich jak należy! Szkoda, że to się nigdy nie stanie... 

 Z literatury pięknej nabyłam same znane nazwiska, przy czym jedno, tej Radki, bardzo współczesne. Ma ksywę "Viewegh w spódnicy". Zobaczymy, czy zjadliwe. U nas wyszła jedna jej powieść i zdaje się docenili ją czytelnicy.
A' propos zobaczymy - w październiku zaczynam swój siódmy semestr czeskiego (tu nie może się obyć bez klasycznego jak ten czas leci) i cieszę się, że przemy do przodu w zgranej grupce, ale modlę się, żeby kurs był online, jak na wiosnę. Strasznie mi się nie chce do miasta po nocy jeździć. 

Ostatnie zdjęcie - kryminał, pitaval, filmowo (z jednego serialu, którego do tej pory nie oglądałam, ale czuję, że będę: seriale bardzo rozwijają językowo). I jakiś tomik z sześcioma opowiadaniami z Małej Strany, zdaje się stary (wtórnie oprawiony), ale nie ma daty wydania.
No i tak. Zaczęłam co prawda wczoraj "Piotrek zgubił dziadka oko", ale teraz nabrałam ochoty na czeszczyznę. Chyba zmienię plany na wieczór 😀 

Dotarłam do końca pierwszego posta napisanego na nowym blogspocie - już skasowali możliwość powrotu do starego. Bardzo jestem zmęczona, idę sobie 😎

niedziela, 13 września 2020

Alberto Moravia - W obcym kraju


W związku z nowym nabytkiem i odsłuchiwaniem starych płyt naszło mnie wspomnienie.
Mianowicie w liceum będąc pożyczyłam od przyjaciółki, której siostra studiowała w Warszawie italianistykę, zbiór opowiadań Moravii. To był właśnie ten.
To znaczy taki, nie ten, nie ukradłam jej :) Ten swój kupiłam wiele lat później :)
I te opowiadania Moravii mnie zauroczyły kompletnie. Kto wie, czy to nie dzięki nim po części dostałam się na studia... ale to już inna historia.
Teraz, przy tych płytach majstrując, przypomniałam sobie jedno z nich i ucieszyłam się, że mam i mogę wrócić, przypomnieć je sobie. Niech mi nikt nie opowiada bajek o bibliotekach - czego człowiek nie ma w domu, tym się nie nacieszy!

Jest to króciutkie opowiadanko i lekceważąc prawa autorskie daję je tu całe, żeby każdy mógł się na własne okulary przekonać, że swój związek z płytami ma.






Wówczas w liceum moją uwagę przyciągnął nie stan ducha bohatera, nie jego poczucie beznadziei prowadzonego życia, ale postać tej Baby, która spędza dzień na słuchaniu płyt i wymyślaniu dziwacznych pomysłów. Byłam w szkole, a PRL był nie tylko za oknem, ale i w środku mnie, przecież to była jedyna rzeczywistość, jaką znałam. Każdy musiał albo uczyć się albo pracować. Tertium non datur. Więc jak to jest z tą Babą (imię też mnie zastanawiało)? Ani jedno ani drugie. No tak, bogata burżuazja, a przynajmniej dorobkiewiczowska prymitywna rodzinka do niej aspiruje. Ale że ta dziewczyna nie musi nic robić?
:)

O tym opowiadaniu przypomniałam sobie, gdy odsłuchiwałam kilka singli, które dostałam od któregoś z moich licznych wówczas korespondentów. Płytki zajeżdżone wówczas do szczętu, z czego nie był na pewno szczęśliwy mój brat, dzielący ze mną pokój :)

Właśnie ta piosenka to dla mnie cały klimat opowiadania...


Ups... zrobiłam to samo, co Baba...
Szybko nakręciłam następny filmik, ale blogspot mi powiedział, że przekroczyłam limit. Jaki jest limit? Najwyraźniej nie SKY :)

Wyd. Czytelnik, Warszawa 1966
Przełożyła: Zofia Ernstowa
Z własnej półki
Przeczytałam 13 września 2020 roku


Pojechałam (rowerem oczywiście) do Oszołoma po kalosze. To, co zobaczyłam w dziale woła o pomstę do nieba. Są tylko w stylu rosyjskim za Czechowa, do kostki, głównie czarne. Tak więc jak kaloszy nie miałam, tak dalej nie mam, ale obok był dział sportowy i kupiłam dwa polarki, tudzież jedne spodnie sportowego kroju. Że niby czy to na rower czy na maszerowanie będą akurat. Czy akurat, tego ciągle nie wiem, bo są na kwarantannie jeszcze przez dobę, więc nie przymierzyłam, czy się moje cycki w nich zmieszczą (nie w spodniach).
Ale przy okazji zajrzałam do działu ogrodniczego (wiadomo!). Tylko jeden wrzosik, bo jak bez wrzosu na jesień? Za 3 złote w dodatku. W Lidlu po siedem, ha ha, wykołowałam ich!
Przejrzałam przy okazji półki z doniczkami i osłonkami, no, tam tylko plastikowe i ceramiczne, a mnie chodzi o takie wiklinowe albo słomiane. Słomianych mam trochę z Józka, ale już ich nie sprzedają. A tu ta monstera nowa i yucca stały bez osłonek i bardzo mnie tym wkurzały. Znalazłam jednak (z przeceny) taki komplecik a' la naturalny dwóch osłonek i wzięłam, choć kolorystycznie mi się nie widzą.
W dodatku są za niskie, kurde mol.
Teraz mnie wkurzają monstera i yucca w osłonkach :)
Przy okazji, jako Mistrz Drugiego Planu, polecam widok na cyckonosz zwisający z suszarki...

Następnie donoszę, iż cieszę się swoim starym dywanem, znalezionym niegdyś na OLX, jak nowym, bo córka go zamieniła miejscami z innym i teraz jest bardziej widoczny :)

Sprzątnęłam z podłogi Pana Tadeusza. To była jedna z tych rzeczy, którymi się zajmowałam na boku podczas słuchania audiobooka.
Im dłużej jednak patrzę na tę półkę, tym bardziej mnie oczy bolą. Tak być nie może.
W dodatku nie znalazłam tej pani introligator na Karmelickiej, u której coś robiłam parę lat temu. Chyba się zwinęła.

Co dalej?
W niedzielny poranek dokonałam prasówki krakowskiej.
W tym tygodniu:
- pewna pańcia wyszła na Planty ze swoim jamnikiem na smyczy na zwykły spacerek - w tym samym czasie wyszedł też na spacerek młody mężczyzna z dwoma amstaffami, bez smyczy - amstaffy rozszarpały jamnika na strzępy bez żadnej reakcji ze strony swego właściciela
- trzech pasażerów spóźniło się na samolot z Krakowa do Rzymu, więc pokonali ogrodzenie i wdarli się na płytę lotniska - dostali mandaciki po sto złotych - ciekawe, na ile kasują babcie z pietruszką
- dwaj chórzyści z filharmonii złapali koronę - dyrektor zakazał reszcie fuch, bo oczywiście według niego stało się to podczas dorabiania na boku - w komentarzach padają pytania, gdzie mogą dorabiać chórzyści - odpowiedź: na weselach, śpiewają Zenka
- Isakowicz-Zaleski swego czasu zawiadamiał Kapciowego o wyczynach pewnego księdza-pedofila - Kapciowy argumentuje, że nic podobnego, bo on natychmiast zarządził kwerendę w archiwum i żadnego listu na ten temat nie znaleziono - uwziął się na niego Isakowicz (w sumie to zabawne dosyć wytłumaczenie, choć nie dla ofiar oczywiście)
- w przychodniach tworzą się listy kolejkowe z zapisami na szczepionkę przeciwko grypie. Córka rozmawiała ze swoją przyjaciółką ze szkolnej ławy, która jest farmaceutką. Poprosiłam, żeby zapytała, czy nie mogłaby dla mnie takiej szczepionki odłożyć. Bardzo chętnie, ale nie wiadomo, czy w ogóle dostaną. Szczepionki państwo zamawia w okresie luty-kwiecień. Nasze państwo nie uznało za stosowne zwiększyć zamówienia, już w trakcie szalejącej pandemii. Nie lubię pana Sienkiewicza za jego paskudną książkę o Krakowie, ale jedno trzeba mu przyznać, z tekturowym państwem niewątpliwie miał rację.
- pewien 19-letni synek przestał się uczyć i nie pracował, więc jego rozwiedziony ojciec złożył do sądu wniosek o wstrzymanie alimentów. Ponieważ o swoje trzeba walczyć, chłopak poszedł do ojca i zadał mu parę ładnych ciosów kuchennym nożem w głowę i szyję. Jakoś nie pomyślał, że w przypadku śmierci tatusia alimentów tym bardziej nie będzie
- na koniec rozrywkowo: po zielonym torowisku mknął sobie wesoło przed tramwajem fiat punto, ku uciesze pasażerów. Też mu obiecują mandat

Nudzić się tu człowiek nie może.
Tak sobie pomyślałam, że mogłabym taką prasóweczkę zrobić co tydzień... kto wie, kto wie...