niedziela, 30 kwietnia 2023

Maj Sjöwall, Per Wahlöö - Zmizelé hasičské auto


Polskie tytuły (bo są dwa różne) tego kryminału szwedzkiej pary to: Jak kamień w wodę (1990, tłum. Maria Olszańska) i Wóz strażacki, który zniknął (2010, tłum. Halina Thylwe). Ten ostatni jest dosłowny, podobnie jak czeska wersja.

Ten tom został wydany w serii dziesięciu i ja sobie pracowicie do praskiego zeszytu na maj wpisałam te cztery, których nie mam - w sensie czeskie wydania - i będę na nie polować w pudełkach po 10 koron w antykwariacie na ulicy Spálenej, to chyba jasne. Ciekawe, swoją drogą, czy inflacja nie objęła tych pudełek od zeszłego sierpnia... uvidíme 😁

Od poprzedniej lektury minęło całych dziesięć dni! Trwało to tak długo, bo mi było szkoda kończyć 😂 Ja nie wiem, co jest w tych kryminałach, że je tak uwielbiam (po czesku). Pewnie właśnie czeski! Ale cholera mnie bierze, że nic nie zapamiętuję. Na przykład na którejś stronie znalazłam odpowiednik polskiego wyrażenia nie wiedział, w co ręce włożyć i się ucieszyłam, że mi się przyda. No i guzik, zapomniałam, jak to było. I weź teraz odnajdź, gdzie to było! Powinnam chyba wyciągnąć i trzymać pod ręką ten zeszyt, co to obiecywałam sobie wpisywać do niego słówka i zwroty, gdy przerwałam kurs...

Początek:

 

Koniec:


Wyd. Svoboda, Praha 1988, 217 stron

Tytuł oryginału: Brandbilen som försvann

Przełożył ze szwedzkiego na czeski: František Fröhlich

Z własnej półki

Przeczytałam 29 kwietnia 2023

 

Z Ojczastym aktualnie jest tak, że po dużych oporach wczoraj przywitał brata zdaniem, iż dojrzał do przeprowadzki do Krakowa. Czy to oznacza, że przemyślał argumenty, czy też, że na przykład przewrócił się i co prawda pozbierał z podłogi sam, ale uznał, że lepiej mieć kogoś do pomocy? Nie wiadomo, ale grunt, że można iść dalej. No, przynajmniej jeden problem z głowy.

Brat znalazł ofertę garsoniery zaraz koło naszego osiedla - że niby córka by tam mogła zamieszkać, a dokładniej chodzić tam spać. Dla mnie pomysł średni, bo jednak wolałabym mieć ją pod ręką (nie wspominając o tym, że trzeba by płacić dwa czynsze etc.), ale póki co, nie wiemy nawet dokładnie, gdzie to jest: chodziłyśmy, wypatrywałyśmy oczy, ale za cholerę nie widzimy takiego budynku, jak jest na wizualizacjach. A nikt pod podanym w ogłoszeniu numerem telefonu nie odpowiada. Ludzie są dziwni. 


Poza tym donoszę, iż smażyłam placki warzywne według przepisu Wioli z Pierogów z kimchi i jak zwykle takie placki są najlepsze na zimno (o ile zostaną).



Oraz udałam się do osiedlowej biblioteki, bowiem córka mi doniosła, że jest tam teraz akcja Plantcrossing. No proszę, to ja podziwiałam stoliki z roślinkami do wzięcia w osiedlowej bibliotece w Pradze i lamenciłam, że u nas takich nie ma, a tu są! Wyszli naprzeciw. Wyfasowałam szczepki scindapsusa i beniamina. Akuratnie miałam dwie osłonki na takie malizny, bo się skusiłam w Pepco (mówiłam, że jadę na oparach w końcu miesiąca? to właśnie kupiłam już za majowe 😂)



 

W japońskim kąciku youtubowym dziś Roommy. Można tu oglądać różne japońskie mieszkania, a ja oglądać mieszkania uwielbiam. Nawet sobie myślę, że jakbym miała za dużo czasu, to bym się podawała za poszukującą mieszkania do kupna (którą w sumie od niedawna jestem), żeby tylko się wkręcać do różnych mieszkań 😂


Apdejt majówkowy

Mój wielki plan na dziś czyli Święto Pracy - wybrać obiekty na dwa dni zwiedzania Open House Praga i opracować projekt: kolejność, dojazdy, gdzie obiad w trakcie. A muszę to zrobić dziś, bowiem jutro jestem w pracy SAMA SAMIUTKA, wszyscy wzięli wolne łącznie z Derechcją, więc co? Więc mam wolny dostęp do drukarki, nikt mi nie patrzy przez ramię 😂 

Z tych kartek wytypowałam wstępnie 12 sztuk. Obiekty są dostępne zazwyczaj od 10 do 18 w sobotę i niedzielę, ja sobie zawsze przygotowuję plan szeroki, że niby nawet osiem obiektów dziennie zaliczę, ale to się jeszcze nigdy nie udało 😁 Trzeba wziąć pod uwagę nie tylko dojazdy, ale i kolejki do odstania... Więc tym razem skromniej, po 6 sztuk na dzień... choć serce ściska, że tu czy tam trzeba odpuścić (w tym jedno miejsce, na które poluję już od jakiegoś czasu, ale nie wolno tam fotografować, to trochę zniechęca, bo co nie uwiecznione, tego jak by wcale nie było). A teraz startuję do układania planu, co najpierw, co potem, uwaga: jest 9.30 - zobaczymy, w ile czasu się wyrobię 🤣 

A Wy co robicie w majówkę?



czwartek, 27 kwietnia 2023

Dziennik Anny Frank

 

Książkę mam od bardzo dawna, ale przeczytałam dopiero teraz. I byłam pod wrażeniem. Dojrzałości tej dziewczynki, również jej polotu literackiego, ale przede wszystkim tego, jak można żyć - i to przez długi czas - niejako w oku cyklonu. Pozornie cisza, spokój (omijając drobne sprzeczki czy awanturki, których nie sposób uniknąć, żyjąc w osiem osób na ciasnej przestrzeni i bezustannie z sobą obcując), a przecież ciągle ze świadomością, że śmierć czyha w każdej chwili. A mimo to próbując normalnie żyć, uczyć się, pracować, kochać, czasem nienawidzić. Gdy rodzice urządzają sceny dzieciom za czytanie nieodpowiednich dla ich wieku książek, zastanawiasz się, dlaczego? Jaki to ma sens? Przecież i tak wszyscy umrą, więc po co się kłócić o nieistotne drobiazgi. 

Ale czy całe nasze życie nie jest podobne do życia rodziny Frank gdzieś tam w oficynie? My też nie wiemy, ile nam czasu pozostało i kiedy śmierć nas zgarnie, może w jednej chwili. Marnujemy dni, miesiące, lata na sprawy, które porzucilibyśmy bez wahania, gdyby ktoś nam powiedział - masz przed sobą jeszcze tydzień. I koniec.

Tymczasem żyj tak, jak by to był ostatni dzień twego życia, mówią. Potrafilibyście? Ja nie. Człowiek się zawsze karmi nadzieją, tak jak Anna Frank, mimo momentów zniechęcenia, jednak wierzyła w przyszłość.

Początek:

Koniec:

Przyszłości jednak nie było.

Poprzednia właścicielka (książka kupiona w antykwariacie) - Pietrzakowa bez imienia.


Wyd. PIW Warszawa 1960, 287 stron

Tytuł oryginalny: Het Achterhuis

Przełożyła (z niemieckiego): Zofia Jaremko-Pytowska

Z własnej półki (kupione 9 stycznia 1985 roku za 80 zł)

Przeczytałam 19 kwietnia 2023 roku

 

NAJNOWSZE NABYTKI

Wczoraj wieczorem pojechałam odebrać ze Śmieciarki słowniki. Myślałam, że ten francuski jest dwa razy większy od egzemplarza, który posiadam jeszcze z licealnych czasów. Tymczasem w domu, przy porównaniu, okazało się, że owszem, dwa razy większy, ale gabarytowo - haseł ma tyle samo (50 tys.) i tych samych autorów - nowsze wydanie po prostu (z 1993, podczas gdy tamto z 1977 - Ojczasty mi kupił, gdy zaczęłam się uczyć francuskiego w liceum).

Słownik japoński przeglądałam w tramwaju i faktycznie hige to broda lub wąsy, a watashi to ja. Wszystko się zgadza! Córka już dostała prikaz, żeby jutro zanieść na półkę w Jordanówce ten mój stary francuski słownik (ma mniejszą czcionkę, więc wybór, który zachować, był prosty), więc sami widzicie, że staram się, żeby jak najmniej książek przybywało 😁

Pojechałam też w inne miejsce wyfasować kilka książeczek dla dzieci, wiecie po co 🤣 Na tegoroczną Pragę jestem już zabezpieczona!

Ale wróciłam do domu o 22.00, a skończyło się tak, że w ogóle nie mogłam zasnąć. Raz, że nie pierwszy raz się przekonuję, że nie mogę późno wracać (między innymi z tego powodu nie kupiłam na maj żadnego biletu do teatru w Pradze). A dwa - te emocje okołoprzeprowadzkowe et caetera...

Wspólnie z bratem wymodziliśmy memorandum dla Ojczastego, wyliczając wszystkie zalety (i skrzętnie omijając wady) jego przeprowadzki do Krakowa. Ponoć już był bardziej ustępliwy. Więc ja, zamiast spać, kombinowała, co gdzie przestawić, gdzie powiesić jakieś zasłony, żeby córka mogła uprawiać swój nocny żywot nikomu nie przeszkadzając i takie tam. W rezultacie zasnęłam po czwartej nad ranem, a budzik zadzwonił o wpół do siódmej. Mało zabawne.

Tak że ten - idę chyba zaraz do łóżka.

Zostawiam Was z:

a/ kartką, którą znalazłam w jednej z szuflad w Dżendżejowie, niewątpliwie jest mojej produkcji, tylko nie wiem, czy dla brata (mieszkał jakiś czas z rodzicami) czy dla Ojczastego

b/ kolejnym japońskim profilem na You Tube - Kurashi no koto. Oczy mi się już tak kleją, że nie mam siły szukać w tym japońskim słowniku, co to znaczy 😉

 

Ten szklany czajnik przypomniał mi, że ja kiedyś miałam coś podobnego, pamiętam wręcz garnek szklany - co się z tym stało? Może jest w piwnicy? Nie mogę się doprosić ojca mojej córki, żeby tam zrobić dokumentny porządek, a nie tylko powynosić trochę bambetli z brzegu...

A' propos bambetli - od Koleo dostałam informację, że wprowadziło usługę Bambetle Plus 😂 Wy wsiadacie do pociągu byle jakiego, a Koleo odbiera wasze bambetle spod wskazanego adresu, a następnie dostarcza je, dokąd chcecie. Jeśli chcecie skorzystać i podróżować jak pańcia - tutaj więcej informacji.

wtorek, 25 kwietnia 2023

Wioleta Błazucka - Pierogi z kimchi. Koreańskie smaki dla każdego

Nie pożyczam z bibliotek, nie pożyczam, ale przyszło wezwanie do odbioru zamówionej chyba rok temu pozycji i cóż było robić. Stałam w kolejce, ale ktoś masakrycznie długo przetrzymał (widać wypróbowywał wszystkie przepisy po kolei 😁) i dlatego się to tak przedłużyło. Teraz ja będę próbować.

Nie, no niby żartuję, ale wypisałam sobie ponad 20 przepisów do sfotografowania przed oddaniem książki i teraz się zastanawiam, czy to ma sens, czy raczej jednak kupić sobie własny egzemplarz...

Ale to by oznaczało złamanie danej sobie obietnicy (że nic poza czeskimi już nie kupuję), a więc precedens... wiadomo, jak to potem łatwo idzie z kolejnymi nabytkami... 

Zastanawiam się, czy to nie jest pierwsza książka stricte kucharska, którą tu opisuję - w sensie, że ją przeczytałam od deski do deski. Bo tak - przeczytałam każdziusieńki przepis, nawet jeśli od razu wiedziałam, że go nie będę robić 😂 Ale też trzeba wziąć pod uwagę, że szukałam tu również wtrętów kulturowych... 

Wychodzi mi, że do tej pory wypróbowałam dwa przepisy od Wioli (jeszcze z You Tube'a), a to omurice i ziemniaki w sosie sojowym. Omurice nawet będzie znów dzisiaj, bo córka się od dawna domaga, a skoro mam wolny dzień (tak, siedzę dzisiaj w domu, hura!), to mogę się poświęcić 😏 A właśnie, trzeba by iść ryż nastawić...



Ale ale. Od dłuższego czasu chodzi za mną pomysł, żeby nabyć drogą kupna taką specjalną prostokątną patelenkę do smażenia teriyaki. Coś w tym stylu:

Wtedy bym mogła doskonalić się w tej sztuce 😂 Smażenie tego rodzaju zwijanego omletu widuję ciągle na azjatyckich vlogach i nabrałam chęci. Ale wiecie co - oglądałam już egzemplarze na allegro czy w azjatyckim sklepie, kiedy kolega z pracy mnie wprost przeciwnie - zniechęcił. Że on sobie kupił kiedyś tam, użył parę razy i od tej pory patelnia leży zapomniana. Hm. Może faktycznie byłoby tak samo ze mną? Bo ten omlet, prawdę powiedziawszy, stosuje się bardziej do lunchboxów albo do zabrania na piknik, niż w codziennej domowej kuchni. Więc tak, na razie zrezygnowałam z zakupu, podobnie zresztą jak z tego bambusowego parowaru, do którego też się przymierzałam. I też kolega mówi, że mu leży gdzieś na pawlaczu, bo w sumie nie używa.

Ale przepis na zwijany omlet w książce Wioli jest i ona twierdzi, że na zwykłej patelni też niby można. 


Wyd. Znak Horyzont, Kraków 2021, 342 strony

Z biblioteki

Przeczytałam 16 kwietnia 2023 roku

 

Tymczasem będąc w Dżendżejowie przeczytałam, a' propos posiadania dużej ilości książek, taką oto wiadomość:


 Rozwiązanie problemu pomieszczenia książek ustawiając je ściśle jedna przy drugiej wydaje mi się innowacyjne 😅😅😅 Zaraz się za to zabieram u siebie (bo do tej pory robiłam między jedną książką a drugą tak co najmniej pół metra przerwy) i zyskam mnóstwo miejsca!

Tośmy się ubawili, ale potem ucieszyli (mówię za siebie) odebrawszy wyniki badania histopatologicznego mojej Skrobanki Głowowej.

Przynajmniej to z głowy (również w sensie dosłownym).

Wracając do wolnego dnia dzisiaj. Planowałam sobie skok po nowy szlafrok, oczywiście z majowych pieniędzy, bo - jak to już mam w zwyczaju, odkąd zaliczam się między emeryty - w ostatnim tygodniu miesiąca jadę na oparach. Ale pada, więc się w sumie ucieszyłam, że nigdzie nie muszę - i nie umyłam głowy (znowu ta głowa). A teraz złośliwie się przejaśnia. A tam, pies drapał szlafrok, 2 czerwca też będę miała wolne 😁 Na dziś i bez tego mam długą listę rzeczy do zrobienia. Między innymi chciałam posiać łąkę kwietną w doniczkach na parapecie zewnętrznym i nawet wczoraj przydźwigałam opakowanie ziemi 20 litrów - bo po co by sprzedawać mniejsze o połowę, prawda? -  ale niby zapowiadają wielkie ochłodzenie i przymrozki i nie wiem, co robić, może to zostawię na długi weekend? Tyle że mi ta ziemia w przedpokoju przeszkadza...

A teraz przejdźmy do rzeczy czyli do Ojczastego. Otóż jak był w katastrofalnym stanie na jesieni, tak pomysł przeniesienia się do Krakowa rozważał. Teraz poczuł się trochę lepiej i kozaczy. Że nie potrzeba. Że starych drzew się nie przesadza (to mi nowina). Że on nie chce być ciężarem.

I nie rozumie, że właśnie teraz JEST ogromnym ciężarem, dla kilku osób, i że chodzi o wyprostowanie sytuacji. 

Jak usłyszałam, że wszystko jest świetnie urządzone (i że on ma luksusowo), to zrozumiałam, po kim jestem egoistką, bo na pewno nie po mamie. Cały tatuńcio. Niech cały świat tańczy koło mnie. Do gościa codziennie muszą przyjść trzy osoby i to jest świetne urządzenie.

Brat i tak twierdzi, że on go przeniesie i żadnych dyskusji nie będzie. Ja oczywiście chcę po dobroci, wypisałam mu pro, żeby się porządnie zastanowił, nie można przecież za kogoś decydować i nie chodzi mi przecież o to, żeby tu dziadek skisł w łóżku. Kuszę go spacerami (że się kupi jakiś składany wózek i będzie zażywał świeżego powietrza), że nawet do biblioteki podjedziemy i sobie sam wybierze coś z półek (tych niżej 😂), że poziom higieny jakiś będzie utrzymany, że gazetki z kiosku mu będzie córka donosić. Wiecie, od października przecież jest więźniem mieszkania (bo to drugie piętro bez windy) ani się nie kąpał (bo tam jest tylko wanna; dawniej brat go zabierał pod prysznic do siebie, ale teraz nie zejdzie po tylu schodach).

Wracałam zrozpaczona jego postawą, bo już się zdążyłam nakręcić, że jestem tam przedostatni raz, że jeszcze pojadę za 2 tygodnie, potem Praga, a na początku czerwca brat by go przywiózł, żebyśmy wszyscy, cała trójka zdołali się zaaklimatyzować przez dwa miesiące i żebym ja w sierpniu mogła spokojnie zostawić go z córką i znów pojechać do Pragi. A tymczasem NIE.

Nienawidzę tych jazd, nienawidzę pobytu w tym zapyziałym mieszkaniu z jego smrodkiem, bo wiecie, jest tam mnóstwo rzeczy, które należy po prostu wyrzucić, nienawidzę niemożności umycia się, gdy tam śpię (ot, takie opłukanie się nad wanną). Wszystko to oczywiście są moje dyskomforty, ale te też się powinny liczyć, o samych podróżach nie wspominając (ostatni weekend to normalnie szwejkowska anabaza) i o dźwiganiu torby od stacji, czego absolutnie nie powinnam robić ze względu na mój kręgosłup. A do tego dochodzi dyskomfort mojego brata, uwiązanego jak pies, dyskomfort sąsiadki, która nie wiadomo z jakiej paki musi codziennie wieczorem się zameldować, żeby mu podać kolację. I sam fakt, że i tak cały czas jest sam.

Matko, niechże ten chłop to przemyśli!...


Dobra, koniec lamentów, teraz You Tube. Miał być kolejny vlog japoński, no ale skoro jesteśmy przy koreańskich klimatach, to będzie koreański.

Cafe709 - to jest gospodyni domowa (bezdzietne małżeństwo) i wszystko się tam kręci wokół gotowania i jedzenia, ale mam sentyment do niego, bo to był chyba pierwszy profil koreański, jaki znalazłam, w dodatku rajcuje mnie widok z dużego pokoju (na balkon i niebo) oraz szafa z małymi szufladkami, jaką tam mają 😂

 

To idę gotować ten ryż i zerknąć na resztę listy na dziś. I odhaczyć punkt napisać post na książkowego 😁

 

Apdejt

Taaa. Jednym z zadań na dziś było przelać fiskusowi. I teraz powiedzcie mi, że to jest normalne. Wpłynęły mi na konto pieniądze z Fabryki - 3995 zł. Po zapłaceniu zdrowotnego i podatków zostało mi 1226,84 zł. No ja pierd...

czwartek, 20 kwietnia 2023

Petr Wittlich - Secesní Prahou - podoby stylu

 

Odhaczam kolejną książkę, ale od razu mówię, że do niczego nie mam głowy. Od poniedziałku żyję w jakimś innym świecie. Zadzwonił mianowicie mój brat, że - ponieważ on chce podróżować (co najpierw mu zabrała pandemia, a teraz stan Ojczastego) - ma propozycję, że kupi większe mieszkanie i tam się przeniesiemy, znaczy Ojczasty, moja córka i ja.

Opcja 1

Opcję, że gdy Ojczastego nie stanie, my z córką zostaniemy w tym większym mieszkaniu, musiałam odrzucić (bo nie będzie mnie stać na wyższy czynsz). Choć oczywiście zawsze chciałam mieć jeszcze jeden pokój. Pomyślcie, ile książek bym mogła jeszcze zmieścić 😂

Czyli że przenosimy się tam tylko na tyle czasu, ile go zostało Ojczastemu, a potem wracamy do siebie. A więc nasze mieszkanie musimy wynająć, no bo kto będzie za nie płacił. 

To ja się namordowałam, zrobiłam nową kuchnię, a teraz mam komuś obcemu ją dać w urzędowanie??? No nie!

Opcja 2

Więc jednocześnie przeczesujemy internety w poszukiwaniu mieszkania niewiele większego, do którego byśmy się przeniosły już na zawsze. Potrzebujemy jednak czterech pokoi, żeby każde z nas miało swój (zazwyczaj czwarty pokój czyli salon zawiera aneks kuchenny, więc raczej jest taki ogólny). Musi to być nowe budownictwo, gdzie winda jest na poziomie wejścia - żadnych schodów.

Opcja 3

Ja miałam swój własny pomysł - odkupić mieszkanie od sąsiadki, przebić drzwi w ścianie między nimi, a kiedyś potem z powrotem zamurować i sprzedać. To było zresztą moje marzenie od 30 lat, tyle że ograniczałam się w nim do odkupienia tego jednego sąsiedniego pokoju 😂

Brat najpierw kręcił nosem, dał się jednak przekonać, że w razie potrzeby będzie można zrobić takie wyjście z tego pokoju w miejscu okna z platformą dla wózka inwalidzkiego (bo jest takie rozwiązanie w parterowym mieszkaniu w innej klatce u nas; mieszkania na parterze są na półpiętrze) i że tak by było najprościej, bez żadnych wyprowadzek.

No wiecie co, na stare lata mam zmieniać miejsce zamieszkania? Ja już nie chcę takich przygód! A jeszcze - wyobraźcie sobie przeprowadzkę 5,5 tysiąca książek! To nie Korea, gdzie przyjeżdża firma, pakuje wszystko, przewozi, a na miejscu docelowym układa ubrania na półkach w szafie, jak to widzieliśmy u Wioli...

No to napisałam do spółdzielni (bo przez telefon mi nie chcieli nic powiedzieć, trzeba złożyć pismo), jakie są warunki techniczne. Pewnie jakiś podciąg czy inne nadproże trzeba dać. 

W międzyczasie poszłam do sąsiadki zapytać z głupia frant, co myśli o wyprowadzce 😁 I kto wie, może by nawet była chętna (tylko by też chciała na naszym osiedlu). Mieszka z wnuczką, a córka z zięciem planują kiedyś wrócić z zagranicy i będzie im tam ciasno, więc nieco większe mieszkanie na zamianę by się przydało.

Już się napaliłam, gdy przyszła odpowiedź ze spółdzielni. Niedasie.  

Przedmiotowe łączenie mieszkań wiąże się z ingerencją w część wspólną budynku wielorodzinnego mieszkalnego. W związku z powyższym Spółdzielnia nie wyraża zgody na takie działania, gdyż ingerencja taka wykracza poza zakres zwykłego zarządu powierzonego tutejszej Spółdzielni. 

Z ciekawości zapytałam jeszcze, która to część wspólna wymaga ingerencji. Że co, ta ściana między nami to jest część wspólna budynku czy o co chodzi? Zobaczymy, czy odpowiedzą, no ale to już nieistotne. Ciekawe, nawiasem mówiąc, że nieraz widziałam w pismach wnętrzarskich połączone mieszkania...

W każdym razie ten pomysł najwyraźniej upadł. Co dalej?

Opcja 4

Rano w tramwaju (już nie czytam książek w drodze do pracy, tylko rozglądam się, gdzie tu jakaś inwestycja, gdzie mieszkanie do sprzedaży) wymyśliłam, że najlepiej będzie (i bez zbędnych nakładów), gdy po prostu Ojczasty zamieszka na miejscu mojej córki, a ta przeniesie się do mojego pokoju i będziemy tak sobie koczować te parę lat (Ojczasty w tym roku skończy 94).

Dla kogo najlepiej? W sumie nie wiem, chyba dla mnie, bo naprawdę nie chce mi się nigdzie wyprowadzać i może plusy bycia u siebie zrównoważą minusy ciasnoty? Ale gdy oglądam te mieszkania, a spędzam tak teraz całe dnie, to były zaledwie dwa, które mi się podobały (rozkład, prysznic w łazience, winda na poziomie przyziemia, balkon lub taras) - ale co z tego, skoro lokalizacja już mniej. Dobre dla ludzi z samochodem. A ja też młodsza nie będę i dźwiganie siat z odległego sklepu albo co gorsza przywożenie ich autobusem, nie, na to się nie piszę.

No i tak to, prąpaństwa. A to dopiero cztery dni szukania. Zamiast układać plany na Pragę, w głowie myśli: halo, nie ma sensu wieszać tych luster, skoro nie wiadomo, czy tu będę mieszkać oraz po co ja zamawiałam tę żaluzję w łazience, szkoda było kasy😉

A teraz odbębniam post o przeczytanej książce - Secesyjną Pragą. To żadne kompendium wiedzy na ten temat - a secesji w Pradze nie brak - tylko wydawnictwo takie bardziej albumowe czyli spory wstęp merytoryczny, a potem zdjęcia poszczególnych obiektów z krótkim tekstem towarzyszącym. Znam skądś nazwisko autora, pomyślałam. I przypomniałam sobie - przecież mam taką księgę jego autorstwa, zatytułowaną Secesja, sztuka i życie. Wydaną przez WAiF w 1987 roku. Ach, kupiłam ją w tym samym roku, więc czeka na przeczytanie o rok dłużej niż czekała Ucieczka z zesłania 🤣




Wyd. Karolinum, Praha 2007, 135 stron

Z własnej półki (kupione 19 września 2017 roku w wydawnictwie - online - za 257 koron, ależ kiedyś były ceny, a to ledwie 6 lat różnicy...)

Przeczytałam 15 kwietnia 2023 roku


Żeby jednak nie było, że zapominam z tych emocji o kąciku japońskim, proszbardzo - vlog z profilu pana Buru, który zazwyczaj podpiera się dobrą muzyką:



wtorek, 18 kwietnia 2023

Maria Byrska - Ucieczka z zesłania


Zastanawiając się przed wyjazdem do Dżendżejowa nad odwiecznym problemem co by tu wziąć do czytania, sięgnęłam w głąb jednego z regałów czyli do drugiego rzędu. Już się nie pamięta, co tam stoi... Patrzcie na te francuskie książki po prawej - w Instytucie Francuskim kiedyś sprzedawali za złotówkę czy coś w tym rodzaju, ze zbiorów. Ale tym razem nie miałam ochoty na francuszczyznę, choć poniekąd - wybór padł na rzecz opublikowaną w 1986 roku przez Editions Spotkania w Paryżu.


Trochę się obawiałam, że to będzie jakieś nudne, że to nie moje klimaty.


Tyle lat czekało! I niesłusznie, bo to świetna opowieść! Może zreprodukuję tu posłowie i będzie wszystko jasne:


 

Więc oczywiście tematyka ciężka - ale czyta się to jednym tchem, podziwiając ludzką wytrzymałość (człowiek wszystko zniesie) i jednocześnie matczyną odwagę. Tyle o sobie wiemy, na ile nas sprawdzono, ale wydaje mi się, że NIGDY PRZENIGDY nie byłabym zdolna do takiego kurażu, bohaterstwa wręcz, porwać się na ucieczkę z małym dzieckiem przez tysiące kilometrów obcego kraju.

Początek:


Koniec:


Kiedyś to się kupowało... 271 to numer książki zakupionej od początku roku... jak wiadomo, to se nevrati.


 Wyd. Editions Spotkania, Paris 1986, 170 stron

Z własnej półki (kupione 23 listopada 1988 roku za 1300 zł)

Przeczytałam 12 kwietnia 2023 roku 

 

Jest już późno, ale chciałam dziś jeszcze zapostować, bo mam za dużo zaległych książek, a w weekend znów do Dżendżejowa. Wczorajszy dzień był dla mnie EPOKOWY, ale o tym następnym razem, bo nie mogę się znowu na noc denerwować, wystarczy, że wczoraj nie mogłam zasnąć z emocji 😂

Więc tylko donoszę, że wreszcie udało się zgrać termin z panem monterem od żaluzji (która była gotowa jeszcze przed świętami) i oto ręczników w łazience już nie widać! Oczywiście, jak naprzeciwko montowali mi żaluzję zasłaniającą wymuszony przez spółdzielnię otwór wentylacyjny nad drzwiami - a było to siedem czy osiem lat temu - to już historia: w sensie, że takiej samej już NI MO I NIE BYDZIE. Stara jest matowa, a ta nowa niestety trochę się błyszczy, zwłaszcza w sztucznym świetle (a innego w łazience nie ma). No, ale co począć. Cieszę się i tak, że trochę zaprowadziłam porządku wizualnego.


Oraz nadszedł dziś zakupiony na allegro czajnik. Straciłam nadzieję, że upoluję taki, jaki chciałam na gaz i w rezultacie kupiłam elektryczny, tyle że ceramiczny. Nieduży (1,2 l) i na 1200 W.

Nalepki czerwonej nie odkleiłam przed zrobieniem zdjęcia 😏 Gorsza sprawa, że w instrukcji wyczytałam, iż nie można zagotować wody i zaraz wlać następną porcję ZIMNEJ. Trzeba odczekać, aż czajnik wystygnie. No ładne kwiatki! Dobrze, że nie przyjmuję hord gości!

A w kąciku japońskim przedstawiam tym razem artystowską parę Hige i Watashi. Ci robią wszystko ekscentrycznie: czasem, gdy oglądam ich ubrania, jak się wystroją na wyjście, to jestem pełna podziwu (nigdy bym takich nie założyła, ale chapeau bas za odwagę). 

niedziela, 16 kwietnia 2023

Marian Brandys - Honorowy łobuz


Wypatrzyłam ten zbiór opowiadań Brandysa na jednej z półek w Dżendżejowie. Na okładce można dostrzec nawet numer - co świadczy o tym, że od dzieciństwa miałam skłonność do porządkowania, numerowania, do ordnungu 😁

Przeczytałam tam na miejscu, ale zdecydowałam, że zabiorę ją do siebie, no bo co w końcu, musi stać obok innych z tej serii.


Wspomniane powyżej Śladami Stasia i Nel już przecież tam stało i tak sobie myślę, że i do tego wrócę w najbliższym czasie. Pamiętam, że w dzieciństwie mi się podobało, zobaczymy, jak to wypadnie teraz.

Natomiast Honorowy łobuz mi kompletnie wyleciał z pamięci, więc czytałam jak by pierwszy raz. I spodobało mi się bardzo. Pierwsze opowiadanie, z czasu wojny, to było takie mocne uderzenie, kolejne już nie były tak bardzo dramatyczne, ale też przypadły do serca.

Zajrzałam do katalogu sprawdzić, co jeszcze mam tego autora - Kozietulski i inni oraz O królach i kapuście - przyznam, że tego ostatniego nie kojarzę nawet z okładki! Etykieta: reportaże. Hm.


Początek:


Koniec:


 Półka

Wyd. Nasza Księgarnia, Warszawa 1975, 118 stron

Z własnej półki

Przeczytałam 10 kwietnia 2023 roku



Kolejny niedawno odkryty japoński kanał na YT to Life in Atami. Młoda para z... uwaga... PIĘCIOMA kotami 😁 Przenieśli się z Tokio do nadmorskiego kurortu, najpierw wynajmowali 50-letni drewniany dom, a potem zdecydowali, że to będzie ich miejsce na ziemi i kupili go. I od tej pory remontują. Fakt, ja pana domu, po obejrzeniu kilku filmików, nazwałam na własny użytek Pan Demolka 😂 Film, który tu udostępniam, pochodzi sprzed roku. Jestem zachwycona tym domem, przestrzenią wewnątrz, mnóstwem roślin, drewnianym wyposażeniem... A i dziewczyna śliczna!

 

Miałam pewne plany na niedzielę, ale obudziłam się z globusem i nic mi się nie chce. Moja wina - wczoraj miałyśmy na obiedzie gościa (dacie wiarę, że to pierwszy gość na obiedzie od czasu Nowej Kuchni?) i trąbiliśmy wino. Najwyraźniej nie powinnam... Mało tego, wieczorem jeszcze zmierzyłam ciśnienie, no bo mi przecież Pani Dochtór kazała to czynić, a tam coś takiego - 150/145.

To jest w ogóle możliwe?

Aż z tego wszystkiego zażyłam - po raz pierwszy w życiu - tabletkę na obniżenie ciśnienia, co to mi też przepisała na wsiakij pożarnyj. Uznałam, że pożar właśnie wybuchł...

Może zresztą ten globus od tabletki, pisali, że możliwy skutek uboczny (ale 1 na 10000, czyżbym była taka wyjątkowa?).

Od tabletki czy od wińska, jest i nie zamierza uciekać. Jak to dobrze, że obiadu zostało z wczoraj mnóstwo, nic nie muszę robić. Czytam więc sobie w łóżku, odkładając na kiedyś tam przygotowania do Pragi (bo właśnie ogłosili program Open House i miałam sobie wybrać obiekty i ułożyć szczegółowy plan na dwa dni; to wymaga jednak sprawnego umysłu).  Co czytam? Dziennik Anny Frank. Ale przed nim przeczytałam jeszcze dwie inne książki, więc najpierw będzie o nich.