poniedziałek, 28 lutego 2022

Donna Leon - Doczesne szczątki

 

Jadę sobie ci ja ciemną nocką z Fabryki, wyszłam rano, wracam wieczorem i moją jedyną myślą jest:

- Teraz sobie odgrzeję zupę, zjem i pójdę do łóżka obejrzeć kolejny odcinek serialu. Chwila lektury i lulu, zamknąć wreszcie oczy.

Gdy nagle - kurdeflak, przecież post na książkowego! Przecież dziś ostatni dzień miesiąca, jak nie napiszę, to mi się statystyki przeczytanych książek nie będą zgadzały!

Raju, co za ból!

PS. Nie powiem na głos jakiej produkcji serialu, ale przecież wiecie, co ja oglądam...

Tak więc niniejszym odnotowuję jedynie, że przeczytałam najnowszą Donnę Leon i że niestety stwierdzam, że psuje się kobieta od głowy. Słuchajcie, przecież to są kryminały, a tymczasem przez 130 stron NIE DZIEJE SIĘ NIC. Komisarz Brunetti zdaje się być wyczerpany swoją robotą i wykorzystuje okazję (lekarz zalecił trochę odpoczynku), by się zresetować dwutygodniowym pobytem na jednej z wysp na weneckiej lagunie. W wiejskiej rezydencji (jak uparcie nazywa to miejsce tłumacz) ma wąchać kwiatki (nie od spodu), czytać Pliniusza i ogólnie nie myśleć za wiele, a zwłaszcza o pracy. Nawet o Paoli.

Spędza czas powracając do wiosłowania, którego kiedyś uczył go ojciec, tym bardziej, że dozorcą rezydencji jest dawny przyjaciel ojca, hodujący pszczoły na odległych wysepkach - więc tak sobie wiosłują całymi dniami, a biedny czytelnik musi o tym czytać przeraźliwie nudne opisy wsuwania wiosła w dulkę i takie tam. 

W dodatku, gdy chciałam przynajmniej obejrzeć na mapie te miejsca, okazało się, że jej nie posiadam. Znaczy Wenecji tak, choć jakieś dziadowskie, ale już okolic i laguny nie. 

Ale za to wróciła mi tęsknota za Serenissimą. I żal taki, że już pewnie nigdy tam nie wrócę.

Początek:

Koniec:

Wyd. Noir Sur Blanc, Warszawa 2020, 369 stron

Tytuł oryginalny: Earthly Remains

Przełożył: Marek Fedyszak

Z biblioteki

Przeczytałam 27 lutego 2022 roku

 

Uciekam więc do łóżka, nawet domofonu dziś nie będzie (nie wspominając o historii orkanowo-pociągowej), może tylko podzielę się wydarzeniem z życia fabrycznego, kiedy to gostek jeden przyniósł trzy listy polecone za potwierdzeniem odbioru, w sekretariacie zrobił się rejwach, kto ma podpisywać, a gostek mówi, wskazując na mnie:

- Starsza pani, bo ją znam.

Starsza pani!

😂😂😂 

Powiem Wam, że pierwszy raz ktoś mi tak prosto w oczy walnął. Ciągle nie wiem, jak się z tym czuję.


sobota, 26 lutego 2022

Joanna Chmielewska - Wszystko czerwone

Wszystko czerwone zabrałam na drogę do Dżendżejowa, bo raz, że cienkie, a dwa - potrzebowałam 100% gwarancji, że nie zasnę w pociągu. No, taka wymęczona jestem tymi nowymi obowiązkami. Już prawie myślałam, że finiszujemy, że lada moment będzie po wszystkim i wrócę do swojego biurka i swojego spokojnego rytmu, gdy się okazuje, że być może najgorsze dopiero przede mną. Całe szczęście, że ta koleżanka (która to wcześniej ogarniała) jest chętna do pomocy, ale sama ma tyle pracy, że z pewną taką nieśmiałością się do niej zwracam po rozwiązanie problemu. W czasie weekendu byłyśmy umówione, że ona będzie kontrolować online w czasie mojego wyjazdu do Dżendżejowa, a ja natychmiast po powrocie czyli ok. 17.00 w niedzielę siadam do komputera, a ona jest już wolna. Więc co się okazało? Że ten orkan, co to był i wiał, uszkodził światłowód u niej na wsi i w niedzielny poranek, żeby nic nie zawalić, przyjechała do Fabryki! Kurna, jak sobie - musztarda po obiedzie - pomyślałam, że przecież mogłam podstawy pokazać córce i ona by to zrobiła w czasie mojej nieobecności, to mi się chce walić głową w ścianę! I w ogóle nie mam pomysłu, jak jej to wynagrodzić.

Ale zaraz zaraz! Miało być o Chmielewskiej!

Powrót po latach do tej właśnie powieści zaowocował przypomnieniem sobie, że to stąd wzięły się u mnie kalendarze 😁 Alicja pytana przez policję, co robiła danego dnia kilka lat wcześniej przebywając we Florencji, wyciągnęła stary kalendarz i wszystko zrekonstruowała. I ja, przeczytawszy Wszystko czerwone - a było to w liceum, pożyczone od koleżanki z klasy, do której szłam spędzić wieczorną godzinę, kiedy byłam wypędzana do kościoła w niedzielę 😂 mieszkała blisko - postanowiłam, że też tak będę. 

Widzicie to? Fragment kolekcji 😅 

Ale nie jest tak, że mogłabym odtworzyć każdy dzień ze swojego życia, nie nie. Bywały momenty tak intensywne, że nie starczyło czasu je zapisać, albo dni tak monotonne i pozbawione jakiegokolwiek punktu zaczepienia, że kartki też pozostały puste. Ale ogólnie się staram, żeby było co palić po mojej śmierci!

Chmielewska nie robi już tego wrażenia co kiedyś, już się tak nie wybucha głośnym śmiechem, no ale. Lata mijają, człek się starzeje i najwyraźniej jest zdolny do śmiechu już tylko przy memach internetowych? Jednak gdy się po latach znów czyta:

- Ta dama to wasza mać? 

czy klasyczne już:

- Azali były osoby mrowie a mrowie?

to ciągle bawi.

Początek:

Koniec:

Jak już wielokrotnie wspominałam, półka pod oknem jest niemiłosiernie wyśmondrana. To znaczy książki na tej półce wyśmondrane są. No i dobrze, nie kupię sobie przecież nowych, żeby było ładnie.

Wyd. Phantom Press 1992, 286 stron (IV wydanie)

Z własnej półki (nabyta 23 czerwca 1994 roku)

Przeczytałam 22 lutego 2022 roku

 

Z Magicznego Krakowa dowiedziałam się, że nad Białuchą stanęły pergole do suszenia prania. Rzecz mnie zainteresowała do tego stopnia, że długo  i namiętnie szukałam wyjaśnienia (nie znalazłam).

 

Przepis tygodnia

Chyba przestawię się na zupy. Pomijając wszystko inne, mam przed sobą dwa i pół miesiąca na zrzucenie paru kilo. Pomysłu na ten zrzut nie mam żadnego, to może chociaż zadowolę się talerzem zupy na obiad, co?

Tym razem był krupnik z pieczarkami (nadal z książki Taka kuchnia jakie czasy Katarzyny Pospieszyńskiej).

Jak zwykle, przepis został przystosowany - bo co to znaczy posiekana marchew czy seler? Nie wiem, wolałam utrzeć na grubych oczkach tarki, to samo zresztą zrobiłam z pieczarkami. No i... co by to była za zupa bez ziemniaków? 

Zrobił się cały gar i jadłyśmy trzy dni to samo. To była zupa jeszcze sprzed wojny... w czwartkowy poranek byłam taka roztrzęsiona (ja jednak ciągle myślałam, że Putin tylko pręży muskuły i skończy się na tym), że przewróciłam szklankę z parzoną właśnie herbatę, czym poczyniłam sobie trochę szkód w gospodarstwie. PRL gdzieś mocno w głowie tkwi, powiem Wam, bo zaraz się zaczęłam zastanawiać, czy by nie trzeba... nie, nie cukru i mąki kupić - ale wybrać trochę pieniędzy z bankomatu? Szybko jednak odrzuciłam ten panikarski pomysł, ale z tego, co widzę w internetach, wielu się nie oparło: kolejki do banków i bankomatów, kolejki po benzynę, kolejki po płyn Lugola. Przeczytałam nawet, że gość załadował cały bagażnik SIATKAMI z benzyną, ale w to już nie uwierzę, bo jak benzynę do siatki?

Wielkie narodowe ruszenie, zbieranie darów, jazdy na granicę, przyjmowanie pod swój dach. W oddolnych inicjatywach jesteśmy dobrzy, prawda?

Naturalnie i ja zgłosiłam się do Centrum Zarządzania Kryzysowego z deklaracją przyjęcia 2 osób na mieszkanie, ale... nie ukrywam, modlę się, żeby do tego nie doszło. Ta lepsza część mnie chce pomóc, a ta gorsza, egoistyczna, myśli tylko o całym dyskomforcie, jaki by to przyniosło dla obu stron w tak małym mieszkaniu (zaznaczyłam, że bez zwierząt i tylko niepalący, trudno, pewnych ograniczeń nie przeskoczę). Tymczasem kobiet i dzieci ciągle przybywa 😥

Wolałabym jakoś inaczej pomóc, ale jak? Pranie komuś zrobić? Zupę ugotować? Co do jakości moich zup nie jestem bardzo przekonana... Z drugiej strony myślę, co się u nas działo we wrześniu '39 roku, jak ludzie koczowali po wsiach - to chyba nie czas na zważanie na komfort czy dyskomfort?

A przy tym wszystkim mój brat jak zwykle idealnie wybrał sobie moment na zagraniczną wycieczkę (poprzednio z wielkimi trudnościami wracał do Polski, gdy ogłoszono pierwszy lockdown). Ojczasty oznajmił kategorycznie, że nic mu się nie stanie przez te dwa tygodnie i że nawet bez totolotka się obejdzie (rzecz niesłychana) - bo teraz w zimie nie drałuje sam do miasta, tylko brat mu to załatwiał. Ja mu się nie dziwię, że chce być u siebie. Miałam przy tej okazji nieprzyjemnie zakończoną rozmowę z tym moim braciszkiem, bo zapytałam, czemu jest nieuprzejmy, on na to, bo głupie pytania zadaję (coś tam w związku z Ojczastym), ja z kolei, że to też jest nieuprzejme, co mówi, a on:

- To zakończmy tę wymianę nieuprzejmości.

I takie rozstanie przed jego wyjazdem (gdzieś z tyłu głowy myśli, że gdyby się coś stało i to by była ostatnia nasza rozmowa...). Wiecie, jak to boli? Niby najbliższa rodzina poza córką. Tak się wdrożył do dyrygowania ludźmi, że przenosi to na inne relacje. W sumie kompletnie się nie znamy, odkąd wyjechałam z domu na studia czyli całe dorosłe życie.
 

No i tak, miałam o PKP i orkanie, ale znowu nie zmieściło mi się. Teraz czytam najnowszą Donnę Leon, jak skończę, co być może nastąpi już wkrótce, bo wreszcie mam wolną niedzielę, wrócę do przeżyć lokomocyjnych.


DOMOFON praski - dalszy ciąg internacjonalnego z poprzedniego posta, ale tu już tylko dwóch cudzoziemców 😀

poniedziałek, 21 lutego 2022

Lumír Hrudka & Jindřich Spěvák - Kriminální historky

 

Z uwagi na wzgląd czyli że czas nastał taki, iż tyle przeczytam, co kot napłakał, parę stron w tramwaju, a i to nie zawsze, wygrzebałam wśród czeskich kryminałków to oto dzieło. Skusił mnie gatunek oraz objętość (126 stron). 

Ło matko i córko!

Czegoś tak dennego dawno, ale to dawno nie czytałam!

To są takie króciutkie opowiadanka o tym, jak dzielna czechosłowacka milicja w deszczu i w chłodzie alibo też w spiekocie i żarze tropi przestępców, ze szczególnym uwzględnieniem złoczyńców, którzy usiłują nielegalnie przekroczyć granicę. 

W książce brak informacji o roku wydania, dopiero teraz w internecie znalazłam, że 1988. No, to tak prawie w ostatniej chwili zdążyli towarzysze napisać pean ku czci.

O autorach nic nie wiadomo, jedynie, że nie napisali tego razem - każdy z osobna popełnił kilkanaście opisów milicyjnych śledztw, przeważnie tak na cztery stroniczki. Zasada jest taka, że niby opowiada je jakisiś major Zahrádka, tylko nie bardzo wiadomo, komu? Młodym adeptom, chętnym zasilić szeregi Veřejné bezpečnosti ?

Oczywiście jest jeden plus tej lektury - że sobie po czesku poczytałam 😂 bo z tych planów, gdy we wrześniu rezygnowałam z kursu i obiecywałam sobie, że codziennie będę etc. - to wiadomo, co wyszło. Owszem, zeszyt, w którym miałam robić notatki, wpisywać słówka i zdania, ciągle leży na biurku, ale jakoś tak nigdy nie otwierany...

No właśnie, taka ciekawostka. dzielni milicjanci jadą jakimś gazikiem po wertepach i nadskakują na sedadlach. Nie podskakują, tylko nadskakują. To logiczne, nie? Przecież do góry, więc nad, a nie pod 😁 

 

Początek:


Koniec:






Z własnej półki

Przeczytałam 17 lutego 2022 roku

 

Przepis tygodnia

W dalszym ciągu z książki Taka kuchnia jakie czasy Katarzyny Pospieszyńskiej. Zupka tym razem. Smalec - skąd ja smalec wezmę? Ale okazuje się, że normalnie w sklepie jest 😁 A kolega Artystyczny twierdzi, że smalec jest o wiele zdrowszy od innych olejów etc. Więc uznajmy, że zdrowa zupka była (jak cholera, wiadomo, że jak coś ma w nazwie węgierskie, to już można myśleć o transplantacji wątroby - vide reportaże Krzysztofa Vargi)!

Zaś jakieś szczypty się wkradły. No bo co oznacza gotować do miękkości? Nie mam pojęcia, jaka ma być miękka kapusta kiszona 😂 Nastawiłam i szybko włączyłam laptopa, żeby się dowiedzieć. A tu internety mówią: jeden, że 15 minut, drugi, że dwie godziny. Nosz! Tak człowiekowi pomogą! 

Ale dobrze, informuję, że od wejścia do domu o 17.00 upłynęło dokładnie półtorej godziny, gdy już się jadło. Zrobiłam ściśle według przepisu, tylko ziemniaków żadnymi skwarkami nie polewałam: ugotowałam osobno pokrojone w kostkę i na końcu wrzuciłam do zupy - przecież miała być również na drugi dzień, to niby co, będę znowu gotować? Skwarków i tak ci niedostatek w domu mym.

W ewentualnych planach na ten tydzień (cały czas z Pospieszyńskiej) krupnik z pieczarkami. Chciałam szwedzki, ale BRUKIEW jest potrzebna. Brukiew??? Z brukwi to chyba w wojnę marmolada była... 

Zupki jednak są ekstra, przychodzisz do domu i tylko odgrzewasz, i już, możesz leżeć. Ha ha ha. Nie aktualnie. Jestem taka zmęczona tą robotą, a końca nie widać. Ślepię w monitor, wracam do domu i znów ślepię w monitor, żeby następnego dnia w pracy nie dostać zawału. Nuuuuda, panie.

Dlatego dziś nie opowiem już o weekendowej podróży do Dżendżejowa (orkan, wiecie, fajnie było na PKP), życzę sobie odkleić się i dać odpocząć oczom. Następną razą, która być może nastąpi wkrótce, bo czytam Wszystko czerwone, a to wiadomo, że idzie błyskawicznie.
 


DOMOFON praski internacjonalny! Szpion na szpionie siedzi i szpionem pogania!


 

 

 

24/02/2022

No i jest wojna. Tak się kończy (lub zaczyna), gdy u władzy są psychopaci. A co zrobi świat? Świat dziś na fejsbuku założy na zdjęcia profilowe żółto-niebieską nakładkę...

Kilka godzin później - no właśnie. 


 

 

niedziela, 13 lutego 2022

Tomasz Piątek - Rydzyk i przyjaciele. Tom 1: Kręte ścieżki

 

Pierwszy tom reportażu śledczego Tomasza Piątka traktuje głównie o latach sprzed Radia Maryja i o tym, jak to się stało, jak do tego doszło, że Radio powstało i skąd się wzięły pieniądze. Wszystko otoczone tajemnicą, a PRL-owskie teczki dotyczące zarówno Rydzyka, jak i powiązanych z nim esbeków zniknęły, wyparowały (znaczy albo zlikwidowane wówczas, gdy Stopczyk palił Radomskie albo ciągle istnieją, tylko ukryte - czy to przed postronnymi w archiwach IPN czy w prywatnych archiwach byłych esbeków).
Masa brudu, w którym nie każdy będzie się chciał nurzać. Ale chciałam jeszcze zanurzyć się w drugi tom, coś o Żabce poczytać... Jednak jest on dostępny w odległych ode mnie filiach bibliotecznych, więc na razie klapa.


 


Początek:

Koniec:

Wyd. Arbitror 2021, 230 stron

Z biblioteki

Przeczytałam 10 lutego


Przepis tygodnia

W ubiegłą niedzielę przeglądałam sobie pod wieczór - w poszukiwaniu pomysłów na obiady - antyczną książkę Taka kuchnia jakie czasy Katarzyny Pospieszyńskiej, jak już z samego tytułu można wnioskować, z kryzysowych lat 80-tych (data wydania 1990). Obiady obiadami (znalazłam kolejne zupki), ale nagle - ciasteczka cynamonowe! Nic do nich ekstra nie potrzeba, wszystko w domu jest! A tak właśnie coś za mną chodziło słodkiego, nawet myślałam, żeby sobie zrobić kogel-mogel... Zerwałam się z łóżka (no co, niedziela, byczę się) i dawaj!

Oczywiście ja jako cudowna gospodyni nie wiedziałam, co dokładnie znaczy wielkość orzecha (jakiego orzecha, w skorupce czy po obraniu 😂😂😂), w rezultacie jedne były większe, drugie mniejsze, ale who cares.

Problemów było przy pieczeniu więcej - moja 35-letnia kuchenka mówi wyraźnie ciastom i ciastkom NIE - nigdy nie wiem, jaka jest w końcu temperatura. Co zaglądałam do środka, te ciastka były takie blade, no to piekłam dłużej, czyli co? Czyli część była dość spieczona od spodu. Ja naprawdę chcę NOWĄ KUCHNIĘ! Chcę i potrzebuję!

Nie do końca byłam przekonana o jakości tego wypieku starego Jordacha, ale następnego dnia zabrałam na spróbę do pracy i nagle mi mówią, że oni chcą więcej! W dodatku nie wiedzieli, skąd stary Jordache. Co to jednak znaczy różnica pokoleniowa.

Nie mówcie, że też nie wiecie!

W każdym razie dziś wstałam rano i właśnie piekę kolejną porcję, zwłaszcza, że jutro wraca z urlopu Derechcja - może nie pogardzi 😜

Okazało się przy tej okazji, że nie posiadam nic, co by mogło posłużyć do studzenia ciastek, więc użyłam ociekacza - ale w nowej kuchni go nie planuję, więc co?

Dziś wyszło 61 sztuk.

A skoro już o serialach mowa (patrz stary Jordache) - dziś mam zamiar skończyć oglądanie Osady. To 13-odcinkowy serial komediowy o klasycznym czeskim fenomenie, jakim jest chataření czyli jeżdżenie w weekendy na chatę. Po pierwszym odcinku byłam mocno zawiedziona, bo bohater grany przez Radka Holuba (chce zostać nowym naczelnikiem osady, ale w głosowaniu pokonuje go kto? informatyk z Pragi, toż to koniec świata) mógł przywieść do rozpaczy/morderstwa/samobójstwa. Ale dałam mu drugą szansę i dobrze zrobiłam, bo w rezultacie to całkiem sympatyczny serial, pokazujący Czechy w miniaturze: osadę chat w pięknym otoczeniu przyrody, gdzie w każdy piątek w sezonie zjeżdżają się przedstawiciele różnych środowisk i zawodów - w normalnym życiu raczej by się nie spotkali, ale tu, do osady, przyjeżdżali ich dziadkowie, rodzice, a będą przyjeżdżać i ich dzieci. Każdy ma coś do ukrycia, kwitną antagonizmy i romanse (ach, ten czeski promiskuityzm 😂), zmienia się pogląd na świat - ale najważniejsza jest czeska pohoda czyli rodzaj takiej wewnętrznej harmonii, to po nią jeździ się na chatę.

 

Moja praska przyjaciółka Věra też ma chatę oczywiście i odgraża się, że mnie tam zabierze. Niby chętnie bym pojechała, ale gdy się jej raz wypsnęło coś o myszach, to nie wiem, nie wiem... chyba że bez nocowania, ale to już nie to, prawda?

 

Wczoraj sąsiad przyniósł mi całą siatkę książek, że ktoś wystawił, a on myślał, że się ucieszę. Co ja teraz mam z tym zrobić?

Och, zajrzałam sobie do banku, a tam taka ciekawostka 😂😂😂
 

Na szczęście miałam już ustawione, że się ma nie odnawiać lokata...

DOMOFON praski

Tradycyjna chińska medycyna to by mi się przydała w nadchodzącym tygodniu... A ten Homer! Ho ho!

środa, 9 lutego 2022

Wit Szostak - Cudze słowa


 Nie wiedziałam, że to jakiś prawie już kult, ten Szostak. Tak sobie pożyczyłam, widząc w nowościach, a tu nagle kolejka za mną stoi, a internety się zachwycają.

Owszem, interesujący pomysł, by o kimś, kogo już nie ma, opowiadało kilka osób - każdy postrzega Benedykta inaczej, każdy mówi o nim innym językiem - innymi słowami - a i tak na końcu okazuje się, iż wiem, że nic nie wiem... 

Ale chyba nie oceniłam tej powieści, jak należy, nie doceniłam. Owszem, były tam momenty, które wywołały masę własnych myśli i wspomnień i refleksji, ale ogólnie chyba mi aktualnie nie po drodze z fikcją. Niby się dobrze czytało, machnęłam w weekend. Jednak miałam poczucie, że ciągle szukam w tym prawdziwego życia, jak w reportażu - gdy mowa jest o restauracji prowadzonej przez Benedykta w Podgórzu, podświadomie zaczynam się zastanawiać, czy naprawdę istniała.

Mogło grać rolę, że coś nie przepadam za śródziemnomorskimi klimatami i całym tym mitem Południa, prostego życia, prostej kuchni, tyle się tego namnożyło, że do wypęku.

Albo chodzi o tę nerwówkę na Fabryce - która jeszcze się dobrze nie zaczęła, ale nie bardzo potrafię myśleć o czymkolwiek innym, skupić się na czymś innym.

Ale teraz sobie przypomniałam, że opis życia na prowincji (choć u wrót miasta), tu na przykładzie Krzeszowic, podobał mi się (no, wiadomo, skojarzenia z Dżendżejowem). Oraz jak Szymon opowiada o wygranej olimpiadzie filozoficznej: doświadczenie absolutnego spełnienia i przekonanie, że takie upojenia staną się codziennością. To znam. W ogóle dużo z Cudzych słów znam... 


 Początek:


 Koniec:


Wyd. Powergraph, Warszawa 2021, 278 stron

Z biblioteki

Przeczytałam 6 lutego 2022 roku 

 

Przepis tygodnia

Słuchajcie, ja to jestem, jak wiadomo, świetna gospodyni 😂 No więc niedawno, stwierdziwszy, że mamy nie ma już prawie pięć lat i jak sobie sama ogórkowej nie ugotuję, to nie zjem - zabrałam się za szukanie przepisu. Strasznie mi się kwaśnego chciało 😁 W zeszycie miałam jakiś wklejony, ale coś mi się w nim nie widziało, wyciągnęłam więc z kuchennej półki tomiszcze Zupy świata Dębskich. Te książki kucharskie Dębskich są okropne, bo tam nie znajdziesz "normalnego" przepisu, tylko setki różnych powydziwianych. Ale obok ogórkowych po ułańsku, "Honer" (z żurawiną i keczupem), "Bambou" (z tuńczykiem i słoniną), "Abe" (z bananami) i innych takich wynalazków, była też popularna, więc tę właśnie wybrałam na pierwszy raz.

Oraz na drugi i trzeci 😂

No co, tak mi smakuje!

Jak tak dalej pójdzie, to zabiorę się za kapuśniak!
/odkrywanie Ameryki/ 

 

Moim kolejnym odkryciem Ameryki są spacery czyli walki po Pradze na YT 😍 Jest tego sporo różnych, ale ostatnio śledzę głównie Perception Philosophy. Idea takiego spaceru, niekoniecznie po najbardziej znanych zakątkach Pragi, spaceru bez słów, bez niepotrzebnego gadania, pozwala się skupić na samej drodze, łowić dźwięki, wtopić się w ulicę. Mniej znaczy więcej. Ersatz, powiecie, ale co tam, gdy nie można samemu tam być, przynajmniej tyle!


Gaszę światło, włączam video i na te chociaż 20 minut zanurzam się w miejsca, które znam - albo gdzie jeszcze nie byłam. A przy tym odkrywam, ile jeszcze przede mną, ile bocznych ulic, ile niespodziewanych widoków. 

Świat się na Pradze nie kończy i takich walków zewsząd jest mnóstwo (Monika, nawet o Krakowie, ale chyba gadane!), zasubskrybowałam jeszcze gościa z Seulu, ale zostawiam to sobie na później. Co może oczywiście oznaczać na nigdy, wiadomo. Czas się kurczy. 

Nie rozumiem, jak oni to kręcą, bo gdy mijają ludzi na chodniku, nikt na nich nie patrzy. Telefonem zawieszonym na szyi? Nie, bo by podskakiwał przy krokach, prawda? No chyba, że idzie gość z telefonem w ręce wyciągniętej przed siebie, a na takie rzeczy nikt już nie zwraca uwagi? Ale pół godziny z wyciągniętą ręką, to sobie nie wyobrażam.

 

DOMOFON praski... jakoś do tej pory nie wpadłam na to, że Janda to też czeskie 😉

 

sobota, 5 lutego 2022

Władimir Kantor - Krokodyl

 

Tej książki nie znalazłam w nowościach (zwłaszcza, że jest sprzed 15 lat), ale grzebiąc STACJONARNIE na półce z literaturą rosyjską - szukałam Marininy zresztą 😁 Stacjonarnie, tak tak, rzecz to, od której zdołałam odwyknąć przez ostatnie dwa lata. A Wy jak myślicie, wrócimy kiedyś do tego, co było, czy też wszystko się zmieni? Bo ja na początku pandemii mówiłam, że szybciutko powrócimy do starych zwyczajów i nawyków, ale teraz powoli przestaję w to wierzyć. Czy chociażby powszechna cyfryzacja życia ulegnie spowolnieniu?

Krokodyl okazał się czymś w rodzaju Ulissesa drugiej połowy XX wieku, a jednocześnie zapisem pijackiej anabasis po Moskwie (przypomina się też Jerofiejew), w której główny bohater Lowa zaczyna kolejny dzień na kacu, próbuje dokonać rozrachunku ze swoim życiem i z bliźnimi, uczestniczy w pogrzebie i stypie, a kończy go własną śmiercią, pożarty przez tytułowego krokodyla-Lewiatana.

Jest to w gruncie rzeczy krytyka rosyjskiego, a raczej radzieckiego społeczeństwa lat 70-tych, wyraz ogólnej beznadziei i niemożności, gdzie alkohol wydaje się być przyczyną, ale chyba jest tylko skutkiem. Czy w Rosji można zresztą NIE pić?

A przy tym książka ciekawie wydana, ma format kwadratu, a na nieparzystych stronach prawie połowa jest czysta - do pewnego momentu, bo nagle tam właśnie pojawia się krokodyl. Ilustracje - Bohdana Butenki! Zwróćcie też uwagę na zakładkę.

Początek:

Koniec:

Wydawnictwo Akademickie DIALOG, Warszawa 2007, 258 stron

Tytuł oryginalny: Крокодил

Przełożyła: Walentyna Mikołajczyk-Trzciński

Z biblioteki

Przeczytałam 4 lutego 2022 roku



Obejrzałam kolejny serial rosyjski - "Под крышами большого города" (Pod dachami wielkiego miasta), 2002. Znów historia rodzinna - cztery generacje, każda ze swoimi problemami (głównie jednak natury uczuciowej). Gdy nestorka rodu zakochuje się i postanawia zamieszkać razem ze swoim nowym wybrankiem (Oleg Basiłaszwili, do którego mam olbrzymi sentyment od czasów Mistrza i Małgorzaty), powstaje kwestia - gdzie. Zapada decyzja, że kupią dom z czterema osobnymi mieszkaniami i w ten sposób utrzymają ciągłość rodzinnego siedliska. Ale to w ostatnim odcinku, a wcześniej kłócą się, godzą oraz starsza pani, która prowadzi jeszcze galerię sztuki, uszczęśliwia pewnego artystę, wmawiając mu, że jego obraz, wiszący tam od niepamięci, został ukradziony - tylko ten jeden z całej galerii czyli złodziej znał się na rzeczy, docenił (w rzeczywistości dała go jako łapówkę pewnemu urzędnikowi, jemu z kolei wmawiając, że będzie kiedyś wart majątek) 😁 Chłop odszedł szczęśliwy, dzwoniąc wcześniej do żony, żeby kupiła szampanskoje, bo trzeba to oblać 😂

 

Ja z kolei powinnam oblać koniec semestru na niemieckim. Wczoraj pisaliśmy końcowy test, uwaga uwaga - muszę się pochwalić - dostałam informację zwrotną: Ich gratuliere Dir herzlich zur sehr gut bestandenen Prüfung. Du hast 154/160 Punkte erreicht. Co nie znaczy oczywiście, że umiem po ichniemu mówić 😏 Toteż oblewania nie będzie, za to cieszę się, że teraz miesiąc przerwy, bo będzie to chyba najgorszy miesiąc w życiu, ze względu na nowe obowiązki na Fabryce. Poza tym, że przydałoby się jakieś know how, to w drugiej połowie miesiąca bynde robić od 9.00 do 20.30. I zdaje się w soboty też. Tak że - jestem zachwycona. Skończą się seriale, skończy się czytanie. Ba, obiady się skończą. Nie wiem, jak to przeżyję, ale przecież co nas nie zabije... przynajmniej w teorii. 

Ponieważ przy sobocie lubi mnie boleć głowa, nastawiłam dziś profilaktycznie budzik na 6.00 - tak jak do pracy. Prawie zadziałało, w sensie było niewyraźnie, ale gdy zjadłam śniadanie i wzięłam byle jaką tabletkę - pomogło. No to dzień długi i nawet choinkę śmy rozebrały - czyli spora część planu zrealizowana 😀 



O, taki obrazek mi się przypomniał (nie żeby miał jakiś związek).



DOMOFON praski, acz po części włoski oraz słowiański. W zeszłym roku ustawą wprowadzono w Czechach, że już kobieta może sobie wybrać formę nazwiska, nie musi być obowiązkowo końcówka -ová. Pamiętam, jak mnie to na początku śmieszyło, że nawet mała dziewczynka jest Dvořáková 😁