środa, 30 czerwca 2021

Georges Perec - Rzeczy

 

Miał być Puszkin, w niedzielę zdołałam przeczytać tylko pierwszą księgę, a potem zaczął się nowy tydzień, a do tramwaju Eugeniusz Oniegin się stanowczo nie nadaje (ze względu na ciężar i rozmiary, nie ciężar gatunkowy) . I nawet następnym razem też będzie co innego, bo przyniosłam z Fabryki coś do oddania na szybko. Ot, co.

Więc Rzeczy. Kiedyś czytałam, ale to było na pewno dawno dawno temu. Chciałam zobaczyć, jak się zmieniło moje postrzeganie dążeń pary bohaterów tej krótkiej powieści.

Tyle że nie pamiętam, jak ja to widziałam przed laty 😁 Może oceniałam surowiej? Dziś już nie potępiam w czambuł tych dążeń do oznak materialnego statusu. Może inaczej - jeśli rzeczy mają służyć tylko pokazaniu, kim jesteśmy, wyznaczaniu naszej pozycji w społeczeństwie, to nie. Ale jeśli marzenia o posiadaniu oprawnych w skórę książek i notesów, aksamitnych poduszek na kanapie Chesterfield, srebrnych sztućców, angielskich robionych na miarę półbutów i fajansowych talerzy zdobnych arabeskami byłyby powodowane przekonaniem, że tak chcemy żyć, że tylko takie życie, wśród takich przedmiotów, przyniesie nam zadowolenie, jeśli nie szczęście, że potrzebujemy tego, jak powietrza - to w gruncie rzeczy jest OK. Czemu nie? 

Całe życie zaglądam ludziom do okien po zmroku (zaglądam też za dnia do ich mieszkań pokazywanych w czasopismach), z ciekawości, jak ludzie mieszkają - czyli wśród jakich rzeczy - i czasem z zazdrością. Że mając właśnie te, a nie inne RZECZY, żyją lepiej, bardziej interesująco niż ja. 

L'habit ne fait pas le moine, mówi francuskie przysłowie (patrzcie, coś jeszcze pamiętam ze szkoły). Czyli nie szata zdobi człowieka. Czy rzeczywiście? 

Piwo prosto z puszki będzie smakować inaczej, niż pite w odpowiednim dla niego szklanym naczyniu. Wina prosto z gwinta też pić nie będę. Więc RZECZY mają dla mnie znaczenie, choć niby jestem przeciwko rozbuchanemu konsumpcjonizmowi. Niekonsekwencja? 

Pytanie, czy Sylvie i Jérôme chcą tych rzeczy dla nich samych czy dla tzw. picu, dla pokazania się. Z jednej strony odnosimy wrażenie, że nie potrafią myśleć o niczym innym, z drugiej strony autor każe im nie robić dosłownie nic dla zdobycia wymarzonych, wylizanych przez szyby wystaw rzeczy. Bo oni chcieliby je mieć już, teraz, natychmiast - a niestety nie pochodzą z bogatych rodzin. Więc co, uwiązać się etatami, kredytami i powolutku ściubolić na ten domek na peryferiach? Nie. Chcą być przecież wolni. Potrafią tylko pragnąć, nie realizować pragnienia.

Gdy Rzeczy wychodziły w latach 60-tych były oczywiście wodą na komunistyczny młyn: to przecież krytyka burżuazyjnego, kapitalistycznego, zgniłego Zachodu, skupionego na posiadaniu, totalnej degrengolady społeczeństwa. Co dziś? Przecież ta książka pozostaje aktualna!

Początek:

Koniec:

A z półki to wiem, co będziecie znać - Christie 😁 Dodam jednak, bo zapewne nie wszyscy wiedzą, że książki po lewej stronie to pierwsza wersja serii Proza współczesna, która później przeszła we Współczesną prozę światową czyli popularną czarną serię PIW-u.

Wyd. PIW Warszawa 1967, 129 stron

Tytuł oryginalny: Les choses

Przełożyła: Anna Tatarkiewicz

Z własnej półki (kupione w antykwariacie 11 stycznia 1988 roku za 100 zł jako 12. książka owego roku; cena okładkowa z 1967 wynosiła 10 zł)

Przeczytałam 29 czerwca 2021 roku


Boje z Flixbusem skończyły się tak, że na drugi dzień w banku nie było śladu po żadnej dla nich płatności, przystąpiłam więc (z duszą na ramieniu) do ponownego zakupu. Tym razem jednak poszło nadzwyczaj gładko - po czesku hladce - i MAM!

Jeszcze nie miałam czasu się nacieszyć, że wyjazd zaczyna przybierać realne formy, ale dzisiaj, jak tylko skończę pisać, zakładam wreszcie zeszyt 😍


Najśmieszniejsze jest to, że o ile wcześniej nawet w najśmielszych snach itd. nie brałam pod uwagę 8-godzinnej podróży autobusem ciurkiem, o tyle jak tylko zaczęły się kłopoty z kupnem biletu, to już jestem szczęśliwa, że się w końcu udało 😂😂😂 Ech, ten relatywizm 😅

Na drzwiach bloku spółdzielnia wywiesiła mowę do ludu, żeby nie wyrzucać jedzenia na trawniki, bo przyciąga to dziki.

Wisiało już drugi dzień, gdy nagle rozległo się za naszym oknem tąpnięcie o parapet. Co to, co to? Lecimy zobaczyć - a to zimioki wylądowały u nas. Ugotowane, nie żeby coś. Tak że nie wszyscy są dzików bojący!

Ale co tam jakieś dziki, jak mam nowy problem!

SKORKI!

W ostatnich dniach spotkałyśmy ze trzy na parapecie, z czego oczywiście wynikła teksańska masakra piłą mechaniczną (czytaj kapciem), ale powstało małe pytanko: trzy na parapecie, a ile gdzie indziej? Oraz gdzie indziej?

Aż tu córka wygląda późnym wieczorem na boży świat przez zamknięte na szczęście okno i cosik widzi na parapecie z tamtej strony. Poświeciła telefonem - a tam! Bal! Impreza na całego! Jeden skorek na drugim (również dosłownie)!

Zrobiła potem research w internetach, żeby się dowiedzieć, że to w gruncie rzeczy miłe stworzonka, że nie włażą do uszu, a potem do mózgu, jak twierdzi fama, że ewentualnie można je przyciągnąć płaskim naczyniem wypełnionym olejem (NIE POTRZEBUJĘ ICH JESZCZE PRZYCIĄGAĆ!) - no, nic pożytecznego.

JA W KAŻDYM RAZIE OD WCZORAJ NIE OTWIERAM OKNA (i nic to, że w dzień ich nie widać, co, dyżur będę trzymać przy parapecie?).


Mówię o rzeczach, a tu - czy na pewno przypadkiem - trafiam na rozmowę z Mariuszem Szczygłem o jego mieszkaniu - całkiem a' propos 😍

niedziela, 27 czerwca 2021

Wieniamin Kawierin - Lekcje rozłąki

 

Kawierina to ja już trochę znam. Jak wpisać Wieniamin Kawierin do wewnętrznej wyszukiwarki bloga, wychodzą dwa posty. A najważniejszego nie pokazuje 😏 Bo najważniejszy to Dwaj kapitanowie, tyle że podpisani na okładce Kawerin, dlatego wyszukiwarka głupieje. W tym wpisie o Dwóch kapitanach niewiele jest o samej książce, poza słowem fantastyczna 😃 ale teraz go przeczytałam znów z ciekawością, bo opowiadam tam o tym, jak mama wyszła ze szpitala przed sześcioma laty, a zdążyłam już zapomnieć, jak to było. Dobrze mieć bloga niezbyt ortodoksyjnego co do tematyki, choć niby o książkach 😏

Już się kiedyś przymierzałam do tej powieści, ale trochę mnie zniechęciło miejsce akcji, ta siedziba dowództwa Floty Północnej - ogólnie rzecz biorąc nie przepadam za wojskiem w literaturze. Tym razem jednak uznałam, że dam radę. I dałam.
A z tych wszystkich tytułów mam tylko Okudżawę. I oczywiście Czechowa, ale to w Dziełach, więc się nie liczy. Patrzcie, nawet na okładce (znaczy na czwartej stronie okładki) napisali tytuł z błędem!

Więc Lekcje rozłąki. Już na okładkowej ilustracji widać, że mowa będzie o trójkącie. Niezłobin, który jest korespondentem wojennym, na zagubionej stacyjce poznaje Talę, która okazuje się narzeczoną znanego mu kapitana marynarki. Tala ma odwieźć chorego ojca do miasta i przyjechać do Polarnego, gdzie stacjonuje kapitan - i gdzie również pracuje obecnie Niezłobin. 

Cała trójka to ludzie szlachetni, a Tala to wręcz taki archetyp Rosjanki, dobrej, kochającej, wiernej, czekającej. Mimo to - a może właśnie dlatego (precz z tymi nowoczesnymi książkami, gdzie na porządku dziennym są postaci odrażające) - powieść czyta się dobrze, bohaterom się wierzy, opis wojennych warunków jest również wiarygodny (wydaje mi się, że czytałam już jakąś powieść, gdzie mowa była o życiu ludzi ewakuowanych w głąb Związku Radzieckiego, ale co to było?). 

Trochę mi przeszkadzała ta dwoistość historii: miłosnej i tej związanej z ambicją napisania powieści, jakieś notatki, jakieś flesze, to było nieciekawe, ale oczywiście z punktu widzenia osoby niezainteresowanej jakoś specjalnie warsztatem literackim (czyli mnie), natomiast bohater ma te dwie pasje w życiu, więc dla niego jest to ważne. 

Wracając do charakterów głównych bohaterów, wydają mi się tacy już niedzisiejsi, w tym, że potrafią rezygnować z własnych pragnień, żeby nie zaszkodzić czy przyczynić bólu innym. Że potrafią się zdobyć na takie heroiczne gesty, jak adopcja syna własnej rywalki - w tym ciężkim wojennym i świeżo powojennym czasie, gdy ludzie nie mieli NIC. Może to prawda, że im mniej się ma, tym łatwiej się dzielić? 

Początek:

Koniec:

Tym razem podejrzewam, że będziecie znać więcej tytułów z półki (z dwóch półek) 😀 Niegdyś bardzo popularna seria Klubu Interesującej Książki, u mnie się rozrosła głównie w czasie osobistej rusomanii.


Wyd. PIW Warszawa 1985, 253 strony

Tytuł oryginalny: Наука расставания

Przełożyła: Janina Olszowska

Z własnej półki (kupione 8 stycznia 2013 roku za 2 zł na allegro)

Przeczytałam 26 czerwca 2021 roku

 

Ponieważ Rosjanie ekranizują wszystko, co wychodzi drukiem 😁 sprawdziłam. O dziwo, Lekcje rozłąki nie posłużyły za scenariusz do filmu. Ale gdy wpisałam rosyjski tytuł na YT, wyszło słuchowisko. Potrzebowałabym więc luźne dwie godziny 😏 No nic, ściągnę to sobie i może kiedyś...

Ledwo zdążyłam dopisać zdanie i już się ściągnęło 😜 Zbieram, zbieram, zbieram. Chomik jeden, za komuny jeszcze nauczony, że trzeba wszystko brać, bo się może przydać.

No, ale czasem rzeczywiście się przydaje. W tym tygodniu na przykład słucham Dziennika z Wuhan chińskiej pisarki Fang Fang, który był czytany w czeskim radiu w styczniu. Już nie jest dostępny, ale wtedy go sobie ściągnęłam i teraz mogę na spokojnie odsłuchiwać po odcinku (około pół godziny czeszczyzny). Więc - zapasy zawsze warto robić!

Tu o tym po polsku. W Empiku dostępny w formie audiobooka, ale tylko po angielsku.

W niedzielny poranek wypada zajrzeć na łąkę. Burze, które ostatnio przeszły, powaliły jej część, ale biedaczka się nie poddaje. Dziś zauważyłam, że za chwilę rozwinie się trzeci rodzaj kwiatka 😍 Pożałowałam, że gdy wracałam z bratem (czyli samochodem) z Dżendżejowa, przywiozłam tylko jedną skrzynkę - bo odkąd zabrakło mamy, stoją puste na balkonie, Ojczasty jeśli się zajmuje domowymi roślinami, to raczej w kierunku systematycznego zasuszania ich, w czym zresztą odnosi nadzwyczajne sukcesy. Przy następnej okazji przywiozę więcej i w przyszłym roku zasieję łąkę jak ta lala 😜

/wiem, że takie skrzynki są tanie, ale ekologia, głupcze! lepiej wykorzystać te, które już są/


W piątek wieczorem przyszła do mnie zła wiadomość. Ponieważ na stronie przewoźnika Leo Express, z którym zawsze jeżdżę do Pragi, ciągle nie ma mojego połączenia, napisałam do nich w końcu, czy przewidują. I odpisali. Że jak na razie wszystkie połączenia na tej trasie są odwołane.  A tu już tylko 40 dni do wyjazdu 😱

Przyszło podejmować ciężkie decyzje. Flixbus jeździ do Pragi z Krakowa, co człowieka kosztuje 8 godzin ciurkiem w autobusie. No, ale co robić.

Siadłam wczoraj zakupić bilety. I co się dzieje? Z karty ściągnięte, a bilety nie przyszły! I zero kontaktu z nimi! Na całej stronie nie znajdziesz numeru telefonu! Odczekałam do wieczora, bo czasem poczta mailowa też miewa kaprysy. Ale nic. Dzisiaj zresztą też nic.

Wypełniłam jakiś tam formularz kontaktowy. I dalej czekam. Teraz wpadłam na pomysł, żeby wpisać do wyszukiwarki frazę flixbus kontakt - i wyszedł telefon! Ale cóż z tego, skoro pracują tylko w robocze dni i to od 9 do 17, będę musiała z pracy dzwonić. Cholera mnie bierze! Pierwszy raz z Flixbusem i od razu takie giewno!

Do tego jeszcze obejrzałam pierwszą część filmu Ta storona, gdie wietier czyli ekranizacji Skąd wieje wiatr. I nie podoba mi się. To jest coś, co oni nazywają telespektakl - nie do końca rozumiem koncepcję, niby teatr telewizji, ale to - jak widać poniżej - jest kręcone w plenerze. Ale bardzo teatralne, z okropnymi dłużyznami i w ogóle o kant dupy potłuc w moim aktualnym nastawieniu psychicznym 😢 Tyle, że sobie po rosyjsku pooglądam, na co miałam chęć od dłuższego czasu.

 

O, a przypomniało mi się, że w piątek obejrzałam jeden dokument na Ninatece, widzę, że jest też na YT:

DZIECI Z LENINGRADZKIEGO, reż. Hanna Polak i Andrzej Celiński, 2005

 

Powiedzieć STRASZNE to nic nie powiedzieć. To już stara rzecz, bo sprzed 16 lat, ale przecież można się domyślać, że sytuacja jedynie się pogorszyła. Chodzi o bezdomne dzieci w Rosji, na przykładzie tych, które "zamieszkały" na Dworcu Leningradzkim w Moskwie.  Tak zwanych bezprizornych było mnóstwo po Rewolucji Październikowej, z czasem zrobiono z tym porządek, ale po zaniku ZSRR problem wybuchł ponownie z potworną siłą.


A teraz uciekam. Będę czytać Eugeniusza Oniegina, bo bohaterka Lekcji rozłąki twierdzi, że jest taka trochę z XIX-go wieku, z Puszkina... Czas więc najwyższy się zapoznać.

piątek, 25 czerwca 2021

Władysław Krapiwin - Skąd wieje wiatr

 To są dwie powieści właściwie - Skąd wieje wiatr i Ludzie z fregaty "Afryka". Tu po raz pierwszy wydane razem. No, a przede wszystkim połączone postaciami bohaterów.

Albo jeszcze bardziej przede wszystkim - z tych najukochańszych. Dodatkowo zachował się egzemplarz mój własny z dzieciństwa, co nie jest takie oczywiste, jak by się mogło wydawać - część książek szła do młodszych dzieci w rodzinie (i chyba nie była to MOJA decyzja 😎, gdzież bym ja tam dała!).

Teraz, gdy znów to przeczytałam, zaczynam się dziwić, że to była dla mnie taka kultowa książka, bo ona naprawdę jest o chłopcach i dla chłopców. Główny temat ich zainteresowań to latawce i takie tam 😉 A jednak... Scenę, gdy Jaszka spada z wysokiego cypla do rzeki, wyratowawszy najpierw dwóch malców, pamiętam od dzieciństwa i pamiętać będę, dopóki cokolwiek pamiętać będę 😢 I tak samo jak wtedy, przed wielu laty, miałam nadzieję, że jednak Jaszka się potem pojawi, że okaże się cudownie uratowany, tak i dziś przy czytaniu znów gdzieś mi się zatliła ta matka głupich...

Początek:

Koniec:

Na półce same rosyjskie dla dzieci i młodzieży. Znakomita większość to łupy z allegro z czasów rusomanii. Niedawno tę półkę  pokazywałam, przy okazji Ostatniej kradzieży, ale bardziej prawą stronę. Nie wiem, czy cokolwiek z tego będziecie znać, jest tu jednak dużo takich, które mi się podobały: Sierioża, seria o Kroszu, Szukszyn... Sierioża to również super film, strasznie mi się zatęskniło za radzieckim kinem, zwłaszcza że właśnie dziś na Fabryce opowiadałam stażystce (która zna trochę rosyjskiej literatury, ale nigdy w życiu nie widziała radzieckiego filmu) o Moskwa nie wierzy łzom - i nawet znalazłam dla niej wersję zdubingowaną w jej ojczystym narzeczu 😁

A teraz myślę, że niepotrzebnie jej gadałam o tym, bo będzie się czuła może zobowiązana do obejrzenia starej ramoty, że może ja ją w poniedziałek zapytam, czy oglądała albo co... Człowiek to jest głupi, myśli, że wszyscy podzielają jego zainteresowania!

Wyd. Nasza Księgarnia, Warszawa 1972, 358 stron

Tytuł oryginalny: Та сторона, где ветер

Przełożyła: Hanna Ożogowska

Z własnej półki

Przeczytałam 22 czerwca 2021 roku

 

Skoro o filmie mowa, to wczoraj nastąpiło takie wydarzenie, że udało mi się namówić córkę na wspólne oglądanie francuskiego filmu dokumentalnego 

The Kiosk, reż. Alexandra Pianelli, 2020

Autorka postanawia pomóc matce w prowadzeniu kiosku z gazetami w XVI-tej dzielnicy Paryża, uczy się prowadzenia biznesu, który w rękach jej rodziny pozostaje od czterech pokoleń, poznaje stałych klientów i zaprzyjaźnia się z nimi, obserwuje życie ulicy z tego klaustrofobicznego wnętrza. Ale jak wszyscy wiemy czytanie gazet wychodzi z mody, więc dni kiosku są policzone...

  

Film był po francusku z angielskimi napisami i stanowczo lepiej na tym wyszła moja córka, bo mój angielski jest, jaki jest (bywa, że nie nadążam), a francuski z kolei, o ile czytać mogę ile bądź, o tyle taki ze słuchu trochę zardzewiał.

 

NAJNOWSZE NABYTKI

Wiadomo, że nic nie kupuję 😂 To jest rzecz, która się odleżała w pandemicznym czasie u przyjaciółki, z racji bycia żoną oficjela dostarczycielki rozmaitych wydawnictw uniwersyteckich  - no a teraz wreszcie trafiła w moje ręce. Przeglądałam trochę w tramwaju i myślę, że nie musi być nudna ta książka (najbardziej lubię anegdotki, a takie tam są).

 

A teraz tak. W sobotni upalny poranek przymierzyłam WSZYSTKIE letnie sukienki wyciągnąwszy je z próżniowego worka (cztery niestety się nie nadają, ale oczywiście nie pozbywam się nadziei, że jednak kiedyś schudnę, wiadomo 😁). Straszna to była robota, to latanie od łóżka, gdzie ciuchy wyłożyłam, do lustra w przedpokoju - ale uporałam się. Po czym wpadłam na genialny pomysł, że do tego worka zapakuję teraz sukienki jesienno-zimowe. Niektóre najpierw odświeżę w pralce (plus parę z ubiegłego tygodnia). Dawaj!

No, jakoś tak bezmyślnie dołożyłam do prania jedną taką różową. Wściekle różową.  

Wyciągam to pranie...  ta druga od lewej była BIAŁA w niebieskie kwiatki...

Córka mówi, że takie naciapane to są modne i żeby w niej chodzić. Pani Małgosia, która u nas na Fabryce konserwuje powierzchnie płaskie, mówi, żeby wlać do pralki Vanish do kolorów i dać na wysoką temperaturę.

No nie wiem, co wybrać 😖

środa, 23 czerwca 2021

Weronika Wierzchowska - Córka kucharki

 

Więc tak: ja dobrze pamiętam, kto tutaj o Córce kucharki wspomniał, dzięki czemu poleciałam do biblioteki i przytargałam to tomiszcze... więc ktoś tu mi jest winien stracony tydzień 😂😂😂

Prawie od samego początku nie podobała mi się ta książka i to, że mimo wszystko nie rzuciłam jej w pierony, nie wiem, czemu zawdzięczać. Chyba jakieś dozie masochizmu, w końcu wszyscy trochę tego towaru mamy na stanie... 

W każdym razie żałuję, że pani Wierzchowska wyrwała się ze szponów korporacji - gdyby nie zamieszkała na wsi, może nie miałaby czasu na płodzenie takich dzieł. 

Albo zresztą nie - niech by nawet i płodziła (pisać każdy może) - byle ich moja biblioteka nie kupowała! W ten sposób nie miałabym absolutnie żadnej możności zapoznać się z Córką kucharki, za to przeczytałabym w tym zmarnowanym czasie jakąś inną pierdołę 😁😁😁 

Nauczka jest taka, żeby - jeśli już zabierać się za czytadła, to jakoś po linii, na przykład, że akcja w miejscu, które mnie bardzo interesuje... czy nie wiem, co jeszcze. Tutaj rzecz się toczy w Warszawie oczywiście, skoro to o Ćwierciakiewiczowej, ale taka entuzjastka stolicy, żeby wszystko śledzić na mapie (uwzględniając zmiany nazw ulic), to ja nie jestem. 

A już najbardziej, ale to NAJBARDZIEJ wkurzało mnie słowo GARY. Bohaterka (albo jej sławna mamusia albo tejże mamusi podkuchenne) przesuwają na piecu gary, wrzucają włoszczyznę do gara, pilnują garów itd. 

Zapomniałabym, że drugim bohaterem powieści, obok garów, były szachy. No tutaj to już jestem kompletne nemo, więc sami widzicie, że nie dla mnie ten sznur samochodów...

Ale jeden fragment chętnie zacytuję. To mówi pani Ćwierciakiewiczowa (przypuszczam, że autentyczna, w sensie że to cytat z samej słynnej kucharki):


Przemyślcie to dobrze! Niech no tylko zabraknie porządnego obiadu, mąż zaraz poleci na baby!

Początek:

Koniec:

Wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2018, 592 strony

Z biblioteki

Przeczytałam 20 czerwca 2021 roku


Ponieważ dni uległy niewiarygodnemu skurczeniu przez wydłużenie godzin pracy (no dobrze, tak naprawdę przez powrót do normalnych godzin pracy) oraz przez to chodzenie - właściwie już prawie wcale nie oglądam filmów. Co oczywiście jest skandalem. Na razie jakoś to znoszę w miarę cierpliwie 😏 Zresztą wiadomo, długo to nie potrwa - chodzenie mam na myśli - przyjdzie jesień i skończy się babci sranie. W zeszły weekend obejrzałam film kanadyjski 

14 dni, 12 nocy (reż. Jean-Philippe Duval, 2019)

a to z powodu, że córka mi powiedziała, iż akcja w Wietnamie. I fakt, akcja w Wietnamie (troszeczkę też w Kanadzie, ale mało), ale nawet Wietnam i jego turystyczne atrakcje to jednak za mało na film... Wynudziłam się i tyle. Bohaterka po śmierci swej adoptowanej córki w wypadku wybiera się w jej ojczyste (właściwsze słowo będzie w tym wypadku matczyne) strony, pragnąc odnaleźć kobietę, która kiedyś to dziecko urodziła i oddała. Temat taki bardziej duszoszczypatielnyj, ale emocji we mnie nie wzbudził. Raczej refleksję nad tym, że w naszym kraju nie można by było wsiąść do samolotu z urną, prawda? Z szacunku dla zmarłego, oczywiście, bynajmniej nie z szacunku dla kasy (usługa zakładu pogrzebowego, miejsce na cmentarzu, ceremonia pogrzebowa, wreszcie jakiś piękny granitowy nagrobek).

  

W moim bloku, konkretnie w mojej klatce (jakkolwiek to brzmi), tymczasem nikt nie umarł, ale porządki i tak się odbywają. Oto na schodach koło windy objawił się stos książek - i co powiecie, ani drgnęłam!

Jednakże gdy ktoś inny ten stos rozkopał i na wierzchu pojawił się Świat dawnych Słowian, zabrałam do domu - ale zakładam, że tylko obejrzę obrazki i wyniosę z powrotem 😂

Zaraz potem ktoś inny (a może nie, może ta sama osoba) korzystając ze słonecznej aury wystawił przed klatkę dwa krzesła, a na nich fajanse. Dyskutowałyśmy z jedną z sąsiadek, jakież to zwierzątko głaszcze ta miła kobietka raz na ludowo - ale nie doszłyśmy do consensusu. Macie jakiś pomysł?

Świat dawnych Słowian na razie na kwarantannie. Ja tę okładkę znam, dobrze znam - i nie wiem skąd. Czy przez przypadek nie miałam tego kiedyś?

Bo po cichutku powiem, że część tych wystawionych książek pochodzi z mojej pandemicznej zeszłorocznej wystawki 😄😄😄 To chyba sąsiadka z naprzeciwka wtedy zgarnęła, a dziś się pozbywa. Co mnie nadzwyczaj dziwi, bo ma wielki instynkt chomiczy, ale ostatnio była w szpitalu i może coś sobie przewartościowała? Może czyści przestrzeń?

/ja też powinnam/

I na tym kończę swoje dzisiejsze wypociny, dochodzi siódma, trza iść chodzić. Następnym razem będzie o Krapiwinie, a jeszcze następnym o Kawierinie, jakoś tak ruskie czytam w tym tygodniu, tyle że po polsku 😜

 

Post nr 1400, wyświetleń 897 198, ilość komentarzy 8949. Howgh! 

sobota, 19 czerwca 2021

Rade Obrenović - Śmieszna rodzinka

 

Tę książeczkę nie wiem, skąd wzięłam - bardzo możliwe, że przyniosłam z półki w Jordanówce. I wiecie co - z powrotem ją tam odniosę. Podczas zeszłorocznych pandemicznych porządków wytypowałam ją do przeczytania i podjęcia decyzji o jej losie 😁

Co prawda zyskam na tym zaledwie pół centymetra na półce, ale tak czy siak będzie to milowy krok. Że coś jeszcze odważę się wydać! Może za Śmieszną rodzinką pójdą następne pozycje? 

/nie bardzo w to wierzę, ale nigdy nie mów nigdy/


 Chciałam znaleźć w internecie coś bardziej aktualnego o autorze, choćby w obcych językach, ale marnie mi szło. Jest kopacz piłki o tym samym nazwisku i to on się przepycha w sieci. Lubimy czytać doniosło, że wyszła u nas jeszcze jedna książka Obrenovića, Co za rodzinka, ale ani jej szukać nie będę. To po prostu takie obrazki z życia pewnej jugosłowiańskiej rodziny w kamienicy pełnej dzieciaków i mniej lub bardziej interesujących lokatorów, ale nic moc. To mówię ja czyli stara baba, która to przeczytała po raz pierwszy. Na wspomnianym portalu czytelniczym trzy opinie głoszą, że to była jedna z ulubionych książek dzieciństwa - i to jest ta różnica, w czasie lektury 😏 Gdybym ją znała z dzieciństwa, co jest niemożliwe, bo wyszła dopiero w 1986 roku, to pewnie też bym ją inaczej zapamiętała. Dziś nie zrobiła na mnie wrażenia.

Znalazłam za to co nieco o tłumaczu. Pan Branko Ćirlić był slawistą i propagatorem kultury polskiej w Jugosławii (oraz vice versa), a także tłumaczem Josipa Broz Tito. Na stronie jakiejś tv czy czego tam przeczytałam, że:

Branko Ćirlić przed II Wojną Światową był harcerzem w Jugosławii. Do Polski przyjechał w 1937 roku na wymianę skautów. Branko do Warszawy przyjechał z przyjacielem Borysem. Razem zwiedzali całą Polskę. Branko zakochał się w naszym kraju od pierwszego wejrzenia. Spędził tutaj większość swojego życia. Od 1946 roku Branko na stałe zamieszkał w Polsce. 

Zajrzyjcie pod podany wyżej link, można tam obejrzeć filmik, gdzie o panu Branko opowiadają polscy syn i żona.

Początek:

Koniec:

 A teraz o półce. Mam w domu jeden regał ukryty za żaluzją 😁 Kiedyś był tam rodzaj korytarza, kończącego się ślepą ścianą, miała powstać w tym miejscu szafa oczywiście, ale potem zburzyłam boczną ścianę i powstał regalik. Nie pamiętam, dlaczego właściwie postanowiłam go zasłonić żaluzją, ale dzięki temu stał się idealnym miejscem na ukrycie różnych bardzo, ale to bardzo sfatygowanych książek 😂

Jak widać na załączonym obrazku. 

Ta druga bez grzbietu to...

Jest ze mną coraz gorzej. Za cholerę nie mogłam sobie przypomnieć ani tytułu ani nazwiska autora. A wstawać i podnosić żaluzji mi się nie chciało 😏Wpisałam do wyszukiwarki książka o szalonym bibliofilu, nic. Szalony bibliofil profesor - link do wywiadu z profesorem Aleksandrem Krawczukiem. W końcu szalony bibliofil profesor Kien, bo jednak pamiętałam nazwisko bohatera - no wreszcie! Link do recenzji spektaklu w Starym Teatrze. Na którym przecież byłam, bo mnie ta książka kiedyś zafascynowała!

Więc - Auto da fé Eliasa Canettiego. To jest książka z oberwanym grzbietem i okładkami luzem. Chyba zapytam kolegi w pracy, czy mógłby coś na to pomóc... Zwłaszcza, że chciałabym sobie powieść przypomnieć.

W trakcie poszukiwań trafiłam na artykulik o 8 słynnych bibliofilach - zaraz idę sobie pooglądać ich biblioteki, bo można powiększyć obrazki 😎 

A ta pierwsza bez grzbietu to Kawafis. Może by mi kolega zrobił po prostu obwolutę? On jest artysta i lubi takie wyzwania 😍

No, a abstrahując od tych rozważań - co znacie?

Wyd. Krajowa Agencja Wydawnicza, Poznań 1986, 101 stron

Tytuł oryginalny: Tata vikend i mama vikendica

Przełożył: Branko Ćirlić

Z własnej półki

Przeczytałam 13 czerwca 2021 roku

 

Na spacerze tydzień temu dotarłam do Miasteczka Studenckiego, gdzie oczywiście dałam się ponieść fali wspomnień, ale tego Wam oszczędzę. Natomiast wyrażę swoje zdziwienie faktem, że przed akademikami było mnóstwo rowerów. Myślałam, że studia są ciągle online? 

Szczerze to już powoli przestaję się interesować pandemią... nie żebym wierzyła w jej koniec, o nie 😥 ale jestem tym zmęczona. Wyobraźcie sobie, że jeszcze 7 czerwca mam zapisane dane, które codziennie podawała Wybiórcza (notowałam w kalendarzu każdego dnia). Potem GW przestała je publikować, albo nie daje ich na główną stronę, nie wiem, nie chce mi się już szukać, od 8 czerwca tabula rasa.


A ktoś w mojej klatce zrobił małe porządki w mieszkaniu i wystawił przed blok zbędności 😄 Ja bym na tę orzechówkę w sumie miała chęć (za kapcie dziękuję), ale czasy mamy takie, że człek nieszczęsny podejrzewa nawet chęć otrucia... Nie wszyscy jednak są takimi pesymistami, bo zniknęło szybko 😎

czwartek, 17 czerwca 2021

Ross Macdonald - Z tamtej strony dolara

 

Comiesięcznego Macdonalda mam z głowy. Gdybym miała więcej czasu, policzyłabym, ile mi ich zostało. Któregoś dnia to zrobię. Podobnie jak zajrzę wreszcie na Wiki i poczytam o autorze. Bo mnie dość ciekawi, skoro tak mi się podoba jego twórczość. Ba, nawet już planuję, że za jakieś 10 lat będę czytać te książki z powrotem i wtedy sobie dokładnie rozpiszę ich kolejność chronologiczną i dość skąpo ujawniane szczegóły życiorysu narratora czyli prywatnego detektywa o nazwisku Lew Archer.

Zerknę też przy okazji na biogram tej żony-pisarki, której raczej nie kojarzę. To znaczy na pewno nie kojarzę, nie wiem, czy była u nas tłumaczona i co pisała.

Wszystko to pieśń przyszłości, tymczasem melduję tylko wykonanie zadania, nieśmiało zdradzę, że zaraz po kryminale przeczytałam cienką książkę dla dzieci, a teraz się biedzę nad bynajmniej nie cienką książką dla dorosłych, która mi się wcale nie podoba, ale skoro przywlokłam z biblioteki i zaczęłam, to ciągnę 😐

Początek:


Koniec:

Teoretycznie mogłabym ustalić, ile mi Macdonalda zostało do przeczytania oglądając jedynie to zdjęcie półki, ale guzik tam. Nie w każdym przypadku napisali na grzbiecie nazwisko autora, co jest skandalem. W ten oto sposób Chandlery mieszają się z Macdonaldami i Gardnerami, a gdzieś z boku pcha się jeszcze Asimov (którego nie czytałam).

Aha, okazuje się, że jakieś paskudne plamki są na tej górnej półce widoczne, chciałam poprosić córkę, żeby mi je zlikwidowała - oczywiście na fotce jedynie - ale co będę pudrować rzeczywistość! Półka jaka jest każdy widzi!

Wyd. Iskry, Warszawa 1978, 314 stron

Tytuł oryginalny: The Far Side of the Dollar

Przełożyła: Kalina Wojciechowska

Z własnej półki (kupione 29 grudnia 2014 roku - pewnie na allegro)

Przeczytałam 12 czerwca 2021 roku


Do ubiegłego piątku do godziny 20.00 mieliśmy napisać test online, wieńczący kolejny semestr na kursie czeskiego. Chyba mnie coś natchnęło, że w środę wieczór usiadłam i napisałam, bo potem to już by czasu nie było. Ale drugą częścią testu było wypracowanie, i to sobie obiecywałam skrobnąć i posłać do Naszej Pani w piątek po pracy. Tyle że w piątek wróciłam z roboty o 19.55 i to kompletnie wymiśkowana, zadzwoniłam więc i powiedziałam, że doślę w weekend. 

No i sobota od rana była zepsuta, bo oczywiście nie chciało mi się usiąść i wyprodukować. W końcu powiedziałam sobie, że dość tego, nie zepsuję sobie przecież i niedzieli, napisałam i posłałam, aczkolwiek dodając, że naprawdę bardzo, ale to bardzo mnie kusiło, żeby raczej umyć okno i to z żaluzją. Nasza Pani w odpowiedzi przysłała mi mema.


Córka mówi, że to suchar, ale ja nie znałam 😂😂😂 Ale za to wiem, jak jest suchar po czesku!

No, a wieczorem poszłam chodzić i odwiedziłam dziki. To znaczy poszłam w tę stronę, gdzie one mieszkają, jak przeczytałam w necie. Jakieś dobre dziecko nawet powiesiło ogłoszenie na drzewie 😍

Na szczęście żadnego nie spotkałam. Ale oczywiście wszystko przede mną, bo coraz później na te spacery chodzę.

Jednakże ma się ku lepszemu, gdyż wczoraj ogłosiliśmy zwycięzcę konkursu, uprzątnęliśmy wszystkie papierzyska (chyba tonę) i o 16.00 wyszliśmy z roboty. Co za ulga 😜

Oczywiście nie wiadomo, ile to potrwa, zanim dziewczynę przyjmą do pracy. Kolega z najdłuższym stażem (od początku istnienia Fabryki) mówił dziś, że czekał... 2,5 roku! I że już zaczynał myśleć, że ten wygrany konkurs mu się tylko przyśnił. Drugi kolega grzebał na moją prośbę w swoim segregatorze, nie dogrzebał się, ale twierdzi, że rok chyba upłynął od konkursu do podpisania umowy. 

No, ale to były czasy przedinternetowe, teraz chyba pójdzie szybciej. Ja na wszelki wypadek poradziłam zwyciężczyni, żeby się jeszcze nie zwalniała z poprzedniej pracy.

Przy okazji wyszło na jaw, że gdybym startowała w tym konkursie, nie dostałabym ani pół punktu za pracę - mimo 22-letniego stażu w tej instytucji. Bo nie jestem tam zatrudniona. Spędzam tam codziennie 7 godzin od 22 lat i nic, nie liczy się w konkursie, bo to tylko współpraca, a nie praca, wedle Zwierzchności. Należy zaznaczyć, że wymuszona przez instytucję, a nie wybrana przeze mnie (sławetna jednoosobowa DG). Jeden z kandydatów miał papiery na 10 lat współpracy z jedną TV i nie zaliczono mu, bo nie na etacie

Jak bardzo trzeba być odległym od rzeczywistości na rynku pracy, żeby nie rozumieć, że dziś rzadko kto ma etat. Dyrekcja chyba i dział księgowości (sprzątaczki już nie, bo usługę zapewnia firma zewnętrzna, podobnie jak ochronę). Prekariat kwitnie, a oni sadzą takie kwiatki 😬😬😬

sobota, 12 czerwca 2021

Truman Capote - Śniadanie u Tiffany'ego


Jedna z najukochańszych książek. Taka, do której wracam co kilka lat i nigdy nie zawodzi. Ostatnio córka mówiła, że oglądała film Dwoje na drodze z Audrey Hepburn i że film jej się podobał, ale samej Hepburn nigdy nie lubiła. Oczywiście w rozmowie wypłynęło Śniadanie u Tiffany'ego.  Nie lubię tego filmu i na pewno sobie go nie obejrzę znów z okazji ponownego przeczytania książki. On dla mnie z powieścią (no, to właściwie jest opowiadanie) nie ma wiele wspólnego po prostu, poczynając od kwestii z czego żyje narrator. W filmie zrobiono z niego utrzymanka. Specjalnie czytając teraz zwracałam uwagę na szczegóły, na to, czy jest tam najlżejszy choćby ślad takiej sugestii - i oczywiście nie ma. W gruncie rzeczy nie wiemy, z czego się utrzymuje, do momentu, gdy znajduje sobie pracę.

Być może chodziło o to, żeby stworzyć taką przeciwwagę dla Holly, która niewątpliwie utrzymanką jest. Ale Holly tak fascynuje narratora właśnie dlatego, że reprezentuje kompletnie inny świat, całkiem mu obcy.

Być może dlatego też i ja tak lubię tę książkę. Za tę nowojorską atmosferę i za to, że jej bohaterowie żyją w sposób, na jaki ja sama nigdy bym się nie odważyła. 

A JAKIE SĄ WASZE NAJUKOCHAŃSZE KSIĄŻKI? 

Zaczęłam dodawać książki na blogu do najukochańszych, ale to strasznie nudna robota. Chyba zajmę się raczej obiadem 😉

To wydanie zawiera jeszcze Harfę traw, ale ona nigdy mi nie przypadła do gustu, przeczytałam raz i wystarczy. Natomiast Śniadanie... to była miłość od pierwszego wejrzenia, przeczytałam jeszcze w szkole, mój egzemplarz - mocno sfatygowany, jak widać - dostał na imieniny Ojczasty w roku mego urodzenia 😍

Początek:

Koniec:


Patrzcie tylko! Bilet nie skasowany! Zmarnowałam 120 zł! Ciekawe, kiedy to było, takie ceny 😉 Może wtedy, gdy czytałam książkę poprzedni raz? A było to w 2010 roku...

Półka jaka jest, każdy widzi. Dlaczego te Nike takie wymęczone są? Bo stare? Ale to starzy przyjaciele, mają prawo do wyłysienia i skapcanienia, czas ich nie oszczędza 😉

Co znacie? Znów kiepsko widać, Nike ze względu na mały format są chyba wszystkie upchane na takich niskich półkach pod parapetem, więc widoczność tam marna.

Wyd. Czytelnik, Warszawa 1962, 133 strony

Tytuł oryginalny: Breakfast at Tiffany's

Przełożył: Bronisław Zieliński

Z własnej półki

Przeczytałam 8 czerwca 2021 roku

 

Straszny tydzień. Powroty z Fabryki wieczorem. To ten nieszczęsny konkurs na sekretarkę. Człowiek sobie nie zdaje sprawy, ile jest z tym zawracania gitary (zwłaszcza, gdy przewodnicząca komisji nie ruszy dupy, żeby przyjechać, tylko wszystko załatwia zdalnie)...

Nie wiem, co to film, nie wiem, co to porządny obiad, nie wiem, co to ekspienie (moja córka zawsze tak mówi o siedzeniu w internetach, ale nie wiem, czy sama to wymyśliła, czy też takie słowo funkcjonuje). 

Jedyne, co wiem - czego udało się nie zarzucić - to bieganie chodzenie 😁 W całym tym galimatiasie jednak zdobywałam się na to, żeby jeszcze wieczorem ruszyć, choć raczej już tylko po osiedlu. Wczoraj - w piątek, co jest naprawdę skandalem - skończyliśmy przed 19.00 i wiedziałam, że jak wrócę do domu, usiądę, żeby zjeść byle co, to już się nie podniosę, butów więcej nie założę... Zlekceważyłam więc tramwaj i wróciłam do domu na piechotę. Godzina i pięć minut 😊 

Dalej się nie rozejrzałam za jakimś punktem napraw sprzętu elektronicznego, ale kolega w pracy odkurzył mi ten szwankujący odtwarzacz i teraz działa - w taki mianowicie sposób, że owszem, można sobie pliki odsłuchać, tylko nie bardzo wiadomo, czego akurat się słucha 😂 Pionowe paski zasłaniają właśnie lewą stronę, gdzie się wyświetlają nazwy tychże 😂 Tak, że jest to loteria.

Któregoś z tych ciężkich dni zastałam na biurku prezent od córki - jej osobiste dzieło sztuki 😜

Rzecz jednak nie w jej artystycznych umiejętnościach, ale - we francuskim. Wiecie, ona oczywiście miała francuski w szkole, ale nie nauczyła się NIC. Kompletne nemo. A odkąd udziela się na instagramie, nagle... Właściwie nie wiem, jak ona to robi, bo podręczniki do francuskiego, gramatyki stoją nietknięte, ale coraz więcej kuma i sama jest w stanie WYTWORZYĆ wypowiedź. Od czasu do czasu o coś tam zapyta i tyle. 

Opowiadała mi, że miała wczoraj takie zdarzenie. Z jakąś tam inną instagramerką (Boże, co za słowo) dziewczyną z insta sobie od dawna pisały, pisały - po angielsku oczywiście - aż w końcu moja córka zapytała, skąd tamta jest. 

- From Poland.

Moja córka zgłupiała. 

- Are you kidding me???

- Why?

- Zgadnij.

😂😂😂😂😂