piątek, 31 marca 2023

Borys Akunin - Pelagia i czerwony kogut

 

Skończyłam tę trylogię, tak że na kolejnych dziesięć albo piętnaście lat spokój 😁

Trochę mnie wkurzało już w tym trzecim tomie, że siostra Pelagia to nie wiadomo czy agent 007 czy jeszcze jakiś inny rodzaj śledczego, który z każdej sytuacji wychodzi obronną ręką, choć czasem i po łbie dostanie. Poprzednim razem pisałam, że dobrze, że więcej części nie powstało - no, okazuje się, że nie mogło, bo...

Aaa nie, nic nie mówię, jak by ktoś chciał przeczytać 😂

Patrzcie - inny tłumacz. Myślałam, że może poprzedni (Wiktor Dłuski) umarł i teraz sprawdziłam, że nie, no ale może ze względu na wiek już się nie podjął? Rocznik 1939 mianowicie. Dostał m.in. nagrodę za tłumaczenie Martwych dusz i zaraz zerknęłam do swojego egzemplarza, ale nie, ja mam stare wydanie, przełożył Broniewski. 

Im dłużej czytałam, tym bardziej miałam wrażenie, że Akunin ubrał współczesną sobie Rosję w kostium dziewiętnastowieczny. A gdy doszłam do fragmentu o prowokacji i wysadzaniu domów mieszkalnych, to już nie było wątpliwości, że to o Putinie i wojnie czeczeńskiej...
 


Początek:

Koniec:


Wyd. Noir sur Blanc, Warszawa 2008, 513 stron

Tytuł oryginalny: Пелагия и красный петух

Przełożył: Henryk Chłystowski

Z własnej półki

Przeczytałam 29 marca 2023 roku

 

Dalej bumeluję.


Pierogi z kimchi i inne azjatyckie vlogi przeplatam Jarką Broki, żeby nie tracić kontaktu z czeszczyzną.


 

Coś za mną chodziło, zaczęłam szperać w książkach kucharskich szukając przepisu na jakieś ciastka, do których nie będzie potrzebne NIC (głównie margaryna, której nie miałam w domu przecież) i w końcu znalazłam te ciasteczka babci.


Ale pomijając prostą prawdę, że z niczego będzie nic 😂😂😂, ciasto należy kłaść MALUTKĄ ŁYŻECZKĄ, bo się rozlewa potem w piekarniku na wielkie plaki 😅

Chcąc zrobić coś pożytecznego, wyczyściłam obrazki, które miał powiesić pan Robert - nie wiem zresztą, po co, skoro gość się nie odzywa. One przed remontem wisiały w kuchni, więc dość się zapaskudziły. Teraz będą stały na podłodze.


A wieczorem sąsiad, który mi pana Roberta naraił, zadzwonił do niego i dowiedział się, że - pR jest przeziębiony, a na moje dwa esemesy nie odpowiedział, bo je od razu wykasował, ponieważ - nie czyta esemesów 😁 Są ludzie, co? No, ale nie wszystko stracone jeszcze, ma ponoć dać mi znać, jak już będzie wiedział.


wtorek, 28 marca 2023

Borys Akunin - Pelagia i Czarny Mnich

 

Co jedna, to grubsza. Pierwszy tom liczył 300 stron, drugi 400, a ten trzeci, który właśnie wciągam, już 500. Może i dobrze, że więcej Pelagii nie powstało, bo do czego by doszło?

Ale pragnę podkreślić z uznaniem, że świetne tłumaczenie! I bardzo porządna praca edytorska - nie pamiętam ani jednego błędu, ani jednej literówki!

Pelagia coraz bardziej intryguje - jakaż to tajemnica się kryje w jej życiu, co za tragedia spowodowała, że znalazła się w klasztorze. Gdzie kompletnie nie pasuje charakterologicznie, choć się stara, biedniaszka...

Początek:

Koniec:


Wyd. Noir sur Blanc, Warszawa 2008, 429 stron

Tytuł oryginalny: Пелагия и чёрный монах

Przełożył: Wiktor Dłuski

Z własnej półki

Przeczytałam 25 marca 2023 roku


Czas płynie ni to powoli ni to szybko. Zastanawiam się wręcz, jak by to wyglądało, gdybym już wcale nie chodziła do pracy, czy dni nie upływałyby mi na nie wiadomo czym? Za nic nie chce mi się zabrać... no dobra, okna przynajmniej umyte - ale myślę tu bardziej o zajęciach "intelektualnych" - tymczasem wielkie lenistwo.

Zdzwoniłam się z niejakim panem Robertem, który jest specem od robótek wszelakich i którego chciałam namówić na drobiazgi w domu. Pan Robert nawet przyszedł (aczkolwiek powiedział, że będzie rano i za nic nie chciał uściślić tego terminu, więc wstałam o świcie na wsiakij pożarnyj, ach, co za ludzie!), przyszedł, obejrzał, co miałby zrobić, powiedział, że do końca tygodnia da znać - i słuch po nim zaginął. Na wczorajszego smsa nie odpowiedział. Bardzo możliwe, że nie chce mu się takich pierdoletów robić, wolałby coś konkretnego, malowanie na przykład. A tu głównie gwoździki powbijać w ściany, popowieszać obrazki i kwiatki, no pewnie nie chce mu się, bo niby ile na tym zarobi.

No i dalej jestem z tym burdelem. Najgorzej jest w moim pokoju teraz, na podłodze leżą rzeczy do zagospodarowania (fotel wiadomo, że jest meblem służącym do odkładania ubrań, od tego nie ma odwołania), lustro oparte o ścianę też ma być powieszone. No nigdy tu chyba porządku nie będzie.

Toteż wysiaduję raczej u córki (czytaj: w dużym - ha ha - pokoju), zwłaszcza, że stosuję płodozmian i przerzucam się od książki do filmików z YT. Serialu z Pelagią obejrzałam dopiero połowę i w sumie cieszę się, że następne nie powstały, bo nic specjalnego, szkoda byłoby czasu.

Jak widać, u nas jeszcze dekoracje świąteczne 😁 Choinka stojąca w przedpokoju została przyozdobiona kurczaczkami, ale wczoraj wieczorem poszły lampki. Odbyłyśmy z córką dyskusję na temat, czy to produkt sprzedawany wyłącznie sezonowo, po czym zajrzałam na allegro i są! No to nabyłam 😂 Jutro mają być do odbioru w takim punkcie na osiedlu, czynnym do 18.00, to była najtańsza opcja dostawy, córka poleci.

Właśnie, dobrą stroną mojego siedzenia w domu jest to, że córka nauczyła się korzystać z mojej karty w sklepie 😉 Bo zawsze się przed tym broniła, a tymczasem z gotówką u mnie cienko. Musiałam wszak zapłacić za ten dywan, który przyszedł za pobraniem i jeszcze mam na zapasie dla firmy Rolety - o, zapomniałam się pochwalić, zamówiłam żaluzję drewnianą, żeby zasłonić te półki z ręcznikami w łazience. Trzeba będzie gościowi przy montażu też dać prawdziwy pieniądz do ręki.

No, i tak dni płyną, minął już tydzień od Skrobanki, tydzień siedzenia w domu. Mogłabym się poświęcić jakimś eksperymentom kulinarnym, ale raczej zjadamy to, co w domu jest. Jedyną nowością był sposób zużytkowania resztek groszku z puszki 😂 Otóż rozgniotłam ten groszek i posmarowałam nim naleśniki przed odsmażeniem ich z szynką i serem 😂

A nie, czekajcie, jeszcze takie coś. To z książki Drób Hanny Szymanderskiej, przywleczonej z półki przed biblioteką. Książki nie będę zatrzymywać, ale ją sobie przejrzałam i wyfociłam trzy przepisy. Tutaj nie chodziło mi o sałatkę żadną, tylko o sposób ugotowania cycka (miałam napad dietetyczny) w tej wodzie z sosem sojowym i przyprawami. Użyłam ciemnego sosu i cycek był brązowy 😀

I to by było na tyle, rano padał śnieg, ale już nie ma po nim śladu, w marcu jak w garncu, za Chiny nie umiem przestawić w kuchni zegarów na piekarniku i mikrofali, więc właśnie pokazują mi godzinę 10.00. Cóż za fascynujące życie pędzę!

A strona czeskiej telewizji mi się znowu zepsuła i nie mogę oglądać. Czy ktoś byłby tak łaskawy i sprawdził u siebie? Tutaj klik!


sobota, 25 marca 2023

Borys Akunin - Pelagia i biały buldog

 

Tę  trylogię Akunina czytałam w 2010 roku, więc już był czas do niej wrócić 😁

I dalej to lubię, dobrze, że sobie kiedyś kupiłam własną! Czytałam też powieści z innych serii, o Fandurinie głównie, ale tylko Pelagia mi tak zapadła w serce. A Akunin to stary złośliwiec, o czym może się przekonać każdy, kto sięgnie po te kryminały. Poszukałam teraz - z ciekawości - czegoś o nim i okazuje się, że od dekady mieszka poza Rosją i znany jest ze swoich politycznych wypowiedzi, m.in. z projektu "amputinacji" Rosji, a w marcu 2022 wziął udział w organizacji projektu "Prawdziwa Rosja" dla zbierania środków pieniężnych dla uchodźców z Ukrainy (strona internetowa projektu po 2 miesiącach została zablokowana przez Prokuraturę Generalną Rosji). Następnie wydawnictwo Młoda Gwardia z własnej inicjatywy usunęło jego książki, żeby uniknąć oskarżeń z powodu antywojennych przekonań autora, a gdy ten głośno zaczął o tym mówić, zerwało z nim współpracę. 

No więc - są jeszcze porządni ludzie... a trochę się bałam, co wyniknie z moich poszukiwań... 

Początek:


Koniec:


Półka, gdzie stoją najrozmaitsze książki - łączy je jedno: mały format 😅

Wyd. Noir sur Blanc, Warszawa 2007, 330 stron

Tytuł oryginalny: Пелагия и белый бульдог

Przełożył: Wiktor Dłuski

Z własnej półki

Przeczytałam 19 marca 2023 roku

 

Dzisiaj jest pierwszy dzień po Skrobance Czaszkowej, gdy wreszcie poczułam się dobrze. To nie znaczy, że wcześniej czułam się źle (poza tym przerażeniem pierwszego wieczora, gdy szwy puściły, ponoć), ale znów byłam w zawieszeniu - tak jak w lecie, gdy niby przeszłam na emeryturę, ale nie wiedziałam, jak to dalej będzie z pracą, a także zaprzątał mi myśli remont. Obecne zawieszenie to z kolei też przejściowa sytuacja, że teraz nie pracuję (no, tam dwie godzinki poświęcę na jakąś zdalną robótkę, żeby nie było, że nic kompletnie nie zarabiam 😂), ale niedługo na Fabrykę wrócę, więc czy się opłaca cokolwiek zaczynać?

Ech no, opłaca się. Mniejsza o umyte okna... ale wreszcie zaczęłam szykować plany na majową Pragę, obłożyłam się książkami, wypisałam sobie projekt czterech wycieczek czyli już dwa dni z głowy. Za oknem (otwartym wreszcie) słońce, jutro zajdzie dopiero o 19.00, na obiad prosty makaron z czym tam lodówka dała, a strona czeskiej telewizji w końcu się naprawiła (bo od tygodnia nie mogłam oglądać czeskiego dziennika) - czego żądać więcej. Na zdjęcie szwów mam termin 4 kwietnia i ani myślę wcześniej ruszyć do pracy. A' propos, Derechcja zapadła na covida - dzięki Skrobance przynajmniej to mnie ominęło... dziewczyny robią sobie testy, mam nadzieję, że nie załapały.

Nadal nie mam ochoty na filmy, oglądam głównie vlogi z You Tube'a, zaczęłam też serial według Pelagii, nie zachwyca, ale może dooglądam:


 

A na You Tube znalazłam kolejny japoński profil, Kuro z Hokkaido, gdzie oglądamy życie 90-letnich dziadków autorki - i słuchajcie, zaczynam się zastanawiać, czy ono nie wygląda podobnie jak moje. Też zaczynam i kończę dzień tabletkami i mierzeniem ciśnienia (już się przyzwyczaiłam, ale na początku miałam wrażenie, że mi ręka wybuchnie) 😂

 

Ach! I przyszedł dywan, co to go na fejsie kupiłam!

Ciągle jeszcze się zastanawiam, gdzie go damy, na razie leży na drugim, córka mówi, że będzie miała ciepło 😁



środa, 22 marca 2023

Jaromíra Kolárová - Holky z porcelánu

 


Czytam o tej Jaromirze na Wikipedii, mam jeszcze jedną jej książkę, kiedyś nawet chciałam zacząć, ale wydała mi się na razie zbyt trudna językowo - z tą zresztą było tak samo, ale po przebrnięciu przez pierwszy akapit poszło 😁

Więc czytam i widzę zdjęcie grobu autorki na cmentarzu w Bubenči i uświadamiam sobie, że halo, przecież byłam na tym cmentarzu. No, ale zawędrowałam tam przypadkiem, bez planu, co nieraz jest dobre, ale czasem niekoniecznie, bo nie wiedziałam, że ona tam spoczywa i mam jej szukać. 

Dobrze, wiem - gdybym miała smartfona z internetem, to by sobie mogła już na miejscu wyszukać wszystkie informacje, jo jo.

A gdybym miała większy porządek w zdjęciach i papiórach, to bym zaraz teraz sprawdziła, czyje groby tam widziałam. Właśnie, mój plan na najbliższe dni obejmuje spisanie praskiego maja i sierpnia zeszłorocznego, ale o planach niżej.

Tymczasem odtrąbiam, że przeczytałam z przyjemnością Dziewczyny ze składu porcelany i w ten oto sposób zamknęłam rozdział, zaczęty lata temu. Otóż miałam w pracy takiego bywalca, nazywało się go wśród nas Oświęcimiakiem, bowiem stamtąd przyjeżdżał - gość nie do końca sprawny umysłowo, ale z rozmaitymi koniczkami - i tenże gość kiedyś mi przywiózł film nakręcony według powieści (albo na odwrót, chyba film jest wcześniejszy), żebym sobie skopiowała. No, Oświęcim bliżej Czech, on miał możliwość kupowania tych kioskowych wydań czeskich filmów (sam namiętnie oglądał Bonanzę w czeskiej wersji). Mam to nawet ujęte w katalogu filmów - że skopiowane od Oświęcimiaka 29 września 2018 roku 😂 Obejrzałam to wtedy i obejrzałam teraz ponownie, bardzo lubię ten film. Niestety na You Tube nie ma go w całości.

O Oświęcimiaka, nawiasem mówiąc, bałam się w pandemii, aż tu kiedyś zobaczyłam go na ulicy i mało nie podbiegłam z radości, ale się w ostatniej chwili powstrzymałam, bo to straszna mękoła jednak jest i zaraz zacznie przychodzić z powrotem, niech lepiej myśli, że dalej jesteśmy zamknięci 😂

A o czym są te Holky? Do magazynu przychodzi do pracy niespełna 16-letnia dziewuszka (nie bawi jej nauka) i kierowniczka po raz enty oznajmia, że kim ona tu ma pracować, że do żłobka raczej niech poślą takie kadry i że ma serdecznie dość. Na to wpada przełożony i radośnie donosi, że ma kogoś na jej miejsce (kierowniczki znaczy się), a ona będzie mogła przejść gdzie indziej, dla świętego spokoju. I zaczyna się nieodzowna przy takim przekazaniu magazynu INWENTARYZACJA, z przysłaną komisją, której przewodniczy stary upierdliwiec. A każda z pracownic, młodych dziewcząt, ma swoje problemy...


Początek:

Koniec:


Oczywiście ta druga książka Kolárovej nie stoi obok, no gdzieżby, w tym bałaganie...


Wyd. ROH, Praha 1976, 131 stron

Z własnej półki (kupione za 19 koron w Ulubionym Antykwariacie online 10 grudnia 2020 czyli na fali nostalgii w pełnej pandemii)

Przeczytałam 16 marca 2023 roku


Muszę również donieść, że jakiś czas temu usiłowałam przeczytać taką oto książkę dla młodzieży (z biblioteki):

Oczywiście nie zapoznałam się z blurbem


co było dużym błędem, bo w ogóle bym się za to nie zabierała. Fantasy nie dla mnie, jak wiadomo. Ale ja w bibliotece zajrzałam na pierwszą stronę:

i dawaj, skoro akcja w Krakowie.

No, ale czytam w domu uważniej i widzę, że autorka z Krakowa, ale sadzi taką głupotę - już na pierwszej stronie właśnie - o hejnaliście, który kolejny raz tego dnia wspina się na wieżę. No jeśli tak sobie pani Kalista wyobraża pracę strażaka na Hejnalicy (że niby między trąbieniem idzie zrobić zakupy albo wpada do domu na obiad?), to dziękuję bardzo. I niech mi nikt nie mówi, że licentia poetica, bardzo proszę. A potem dotarłam do strony 35, gdzie okazało się, że kot mówi i tu już wymiękłam. Nie nie nie, weźcie to ode mnie.
 


A teraz plany. Było ich dużo, ale nie wiem, czy coś z tego wyjdzie. Wczoraj rano udałam się na skrobankę mózgu (takie przynajmniej odniosłam wrażenie leżąc na stole zabiegowym). Przed i po.

No tak, skóra głowy jest mocno ukrwiona. Ale przeżyłam i już myślę, że może być tylko lepiej (za 2 tygodnie zgłosić się na zdjęcie szwów), gdy oto wieczorem córka mi mówi, że szwy chyba puściły i jest znów krew.

Nosz! Co robić? Wiadomo, że do internetów lepiej nie zaglądać, bo masakra. Dzwonić, dzwonić! Gdzie niby dzwonić? Na pogotowie pytać? Każą mi przyjechać na ponowne szycie. Pierdzielę to, bo skrobanka to jedno, ale szycie było oczywiście najgorsze. Nie piszę się na powtórkę z rozrywki, chromolę.

Rozłożyłam na poduszce stary ręcznik, którego córka używa podczas farbowania włosów, i tyle. Jakoś w końcu zasnęłam (choć oczywiście na początku trzęsłam się ze strachu - tak mam, jak się porządnie boję, to się zaczynam trząść).

Muszę uważać, nie napinać się, nie szarpać włosów oczywiście, ale w ogóle chyba zrezygnować z planów typu umycie okien czy szorowanie drzwi od prysznica. Na wsiakij pożarnyj.

Myślałam, że po trzech miesiącach użytkowania nowej kuchni wypadałoby już wszystko powyciągać i wytrzeć półki i szuflady, ale bogać tam. 

Teraz byle przeżyć - może się zrośnie samo, co? Powiedzcie, że tak 😧

PS. Może to też autosugestia. Słyszałam mianowicie dialog między chirurgiem, a pielęgniarką, że nie ma jakiegoś tam rozmiaru, bo nikt o niego nie pyta i ona nie zamawia, bo się przeterminowuje i moim zdaniem chodziło właśnie o te szwy, że używają zazwyczaj cieńszych, do twarzy, a grubszych nie mieli. Nosz. I co o tym myśleć? Chirurg myślał, że są, pielęgniarka nie wiedziała, że będzie takie szycie i nie zamówiła. 

PS2. Według chirurga jest to nowotwór, który jednakże nie skróci mi życia ani o jeden dzień. Hm, zależy jak to rozumieć, jak ktoś jest fatalistą i sądzi, że każdy z nas ma z góry określoną długość życia, to faktycznie, nie skróci 😅 Za to nowotwór ten lubi się odnawiać, tak że ten, cudnie jest. No nic, poszedł do badania (miesiąc), a ja o tym postaram się nie myśleć.

sobota, 18 marca 2023

Ross Macdonald - Kobiety Wycherly'ego

 

Znów miałam chęć na kryminał. Okazało się, że to ostatni autorstwa Macdonalda, jaki mam w domu. W biblio jest ich jeszcze mnóstwo - dwanaście! - no ale przecież na razie nie uczęszczam. Czyli to na razie ostatni (ósmy) punkt na liście Projekt Ross Macdonald.

W sumie powieści Macdonalda mają wszystkie podobny schemat i konflikt jest w rodzinie, co zresztą chyba potwierdzają statystyki policyjne. Zdaje się, że zawsze śledztwo zaczyna się od bliskich...

Początek:

Koniec:

Półka na nowym regale z drzwiczkami. Mętlik, ale już tak zostanie.

Wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 1996, 303 strony

Tytuł oryginalny: The Wicherly Woman

Przełożył: Michał Ronikier

Z własnej półki

Przeczytałam 12 marca 2023 roku

 

Wlazłam na fejsie na grupę Piękne rzeczy za bezcen czy jakoś tak i kupiłam dywan. No, on dopiero musi do mnie dotrzeć - po raz pierwszy kupuję coś za pobraniem, no bo jak inaczej od nie-wiadomo-kogo - ale na drugi dzień wypatrzyłam takie sfatygowane życiem dziecięce krzesełeczko Pirat i też zapragnęłam je mieć. To było do odebrania w Krakowie, więc prosto z Fabryki ruszyłam po nie. Prawda, że fajne? Może będzie podstawką pod kwiatek, zobaczymy 😂

Pirat mnie pociesza, bo właśnie szykuję się znów do Dżendżejowa. Miałam mieć spokojny weekend w domu, ale brat zadzwonił, że jemu by pasowało, żebym przyjechała no i co zrobisz. 

W poniedziałek jeszcze ostatni dzień do pracy, we wtorek ten zabieg zakichany i potem dwa tygodnie laby - znaczy ciężkiej pracy w domu, bo muszę wreszcie przygotować się na praski wyjazd. Od sierpnia zeszłego roku właściwie nic w tym kierunku nie robiłam, żeby się nie smucić, że jeszcze tak daleko. A teraz gdzie nie zajrzę, to milion rzeczy do zobaczenia, ciągle nowe odkrycia. I jeszcze muszę odnaleźć te malutkie książeczki dla dzieci, które mam ze sobą zabrać, żeby codziennie dawać tu nowy post, a nie kumulować sto zdjęć pod jednym 😂

wtorek, 14 marca 2023

Lidia Czukowska - Zejście pod wodę

 

Tę książeczkę wyczaiłam na Śmieciarce, a że to było w gorącym okresie remontowym, to nawet nie zanotowałam ołóweczkiem, kiedy nabyta. No, ale całkiem niedawno, więc jest to dość niecodzienna sytuacja, że książka u mnie prawie nowa i już przeczytana 😀 Okładka zeszpecona niestety śladem po cenie czy czym, próbowałam to delikatnie zedrzeć, ale nie, schodzi razem z papierem, więc trudno.

To już z okładki wszystko wiecie właściwie. Bohaterka, która jest alter ego pisarki, bowiem drugi mąż Czukowskiej został aresztowany w 1937 roku i wkrótce rozstrzelany. Rodzinie oczywiście powiedziano, że dostał 10 lat zsyłki bez prawa do korespondencji i nie wiem, czy tak było w rzeczywistości, ale w powieści żona w to wierzy, dopiero podczas pobytu w sanatorium dowiaduje się od byłego zesłańca, że sformułowanie to oznaczało właśnie rozstrzelanie. Sama uciekła na Ukrainę i w ten sposób uniknęła aresztowania. Wtedy - bo Czukowska już w latach 20-tych została zesłana za działalność antysowiecką.

Wracanie myślami do tragedii męża to jeden wątek, drugi zaś, współczesny (akcja dzieje się w 1949) to kwestia konformizmu środowiska pisarzy sowieckich w dobie walki z kosmopolityzmem. No, ale co - nie każdy jest bohaterem, nie każdy potrafi trzymać fason /się swojego zdania wiedząc, jaką za to zapłaci cenę. Czyż nie prościej jest dołożyć swoje pięć groszy /potępić błędne idee i żyć dalej?

Jest taka strona internetowa, poświęcona pamięci ofiar represji, nazywa się Biessmiertnyj barak - tu

I niech mi nikt nie mówi, że zwykli, szarzy Rosjanie są winni tej wojny... Nie przeszedłeś przez to, co oni, nie żyjesz tak, jak oni (zwłaszcza gdzieś w głubince), nie słyszysz nieustannie tej propagandy, która robi Ci z mózgu papkę - nie osądzaj. 

Początek:

Koniec:

Ciekawostka - poprzedni właściciel (?) czytał tę książkę na Malcie, w okolicznościach przyrody.


 

A tu jest piękny przykład burdelu w książkach, jak je ustawiałam na chybił trafił w nowych regałach... i tak zostało. Nie wiem, czy jeszcze kiedyś zdobędę się na to, żeby je wszystkie znów wyjąć i uporządkować.


Wyd. PIW, Warszawa 2010, 173 strony

Tytuł oryginalny: Спуск под воду

Przełożył: Henryk Chłystowski

Seria Biblioteka Babel

Z własnej półki

Przeczytałam 11 marca 2023 roku


No, a teraz Wam opowiem, jak się zetknęłam z tą, no, służbą zdrowia.

Zaczynam podejrzewać zakrzepicę (mam historię w tym kierunku, leżałam też kiedyś w szpitalu, z tą samą lewą nogą). Najpierw pożyczam od kolegi 10 zastrzyków (on ma zawsze na zapasie) i zapodaję sobie codziennie w brzuch. Idę do przychodni, ale informują mnie, że tak w środku dnia to mogę zapisać się do pani doktor na za dwa tygodnie. W środę wieczór jadę więc na opiekę nocną/ świąteczną. 

- No tak. Ma pani dwa wyjścia - dowiaduję się - jechać na SOR i tam zrobią badanie Dopplera (to jest kluczowe dla stwierdzenia, czy nie ma skrzepów). Albo wziąć pilne skierowanie z przychodni do Poradni Chirurgii Naczyniowej i jechać z nim do Prokocimia, tam codziennie przyjmują takie osoby, zrobią wszystkie badania, m.in. tego Dopplera też oczywiście.

Na SOR wiadomo, można czekać i dobę. Więc w czwartek wstaję o piątej, żeby być przed przychodnią przed jej otwarciem i dostać numerek. Istotnie, jestem ósma i już o 9.00 wchodzę do gabinetu, gdzie z jakiegosiś powodu mierzą mi również ciśnienie - 180. Kto bogatemu zabroni? Po obmacaniu nogi dostaję pilne skierowanie i na wszelki wypadek (gdybym się nie dostała w Prokocimiu) zlecenie na milion badań krwi. Oraz jakieś tabletki na ciśnienie, ale tak tylko, doraźnie, gdyby coś. Jakie kurde ciśnienie???

Jadę prosto do Prokocimia. W rejestracji instruują mnie, żeby jechać na górę do poradni i pokazać skierowanie lekarzowi, on wyznaczy termin i wtedy wrócić zarejestrować się. Ja już w strachu, bo ludzie mnie tam przecież zjedzą, jak będę chciała wejść między nimi, ja się do takich akcji nie nadaję. Ale nie, to pielęgniarce mam podać, gdy wyjdzie na korytarz zawołać pacjenta.

Pielęgniarka wraca z pieczątką i adnotacją PLANOWO. Usiłuję dyskutować, ale co z tego, skoro Pan Ordynator tak zdecydował. Ewentualnie mogę spróbować wejść między pacjentami i sama przedstawić mu sytuację. Antyszambruję jeszcze ponad godzinę, bez skutku, nie zostałam poproszona do środka, zresztą zdaję sobie sprawę, że P.O. nie zmieni decyzji, skoro już ją podjął, niehonornie by było.

Wracam do rejestracji, gdzie dowiaduję się, co znaczy PLANOWO. W styczniu przyszłego roku. Wiecie, zakrzepica, rzecz zagrażająca zdrowiu i życiu. Rezygnuję i jadę do pracy. Po drodze wysiadam koło Bonifratrów, bo przecież tam kiedyś byłam. 

- Pilne skierowania rejestrujemy na kwiecień przyszłego roku.

O ile, gdy wychodziłam z Prokocimia, układałam w myślach tekst swej ostatniej woli, która miała się zaczynać od słów w mojej śmierci proszę winić doktora (tu miałam poszukać nazwiska tego ordynatora), o tyle teraz już pusty śmiech mnie ogarniał.

A kurna umrę wam na złość!

😂😂😂

Brat pisze, żeby robić Dopplera prywatnie, on pokryje koszty, ale mnie szlag trafia na myśl, że co miesiąc bulę dwa razy zdrowotne, jak by mnie było dwie, a leczyć się mam za trzecie?

Następnego ranka zrobiłam te badania krwi, gdzie na wstępie usłyszałam, jak jedna pielęgniarka mówiła do drugiej sześć wystarczy? Ja tam dzielnie odwracam głowę od takich widoków, więc ani bym nie wiedziała, ile tych fiolek zużyto.

To był piątek, w niedzielę wzięłam ostatni zastrzyk, już nie miałam guli pod kolanem, a w poniedziałek znów wstałam o piątej, żeby wziąć numerek do przychodni. Nie przewidziałam, że przez weekend się nazbiera chorych, byłam osiemnasta i numerka nie dostałam. Więc to samo we wtorek, tym razem szósta, jest wizyta po południu! 

Pani doktor z przychodni stwierdza, że wyniki są dość dobre i w sumie zdrowa jestem 😂 Mam sobie mierzyć ciśnienie dwa razy dziennie (maniaczka jakaś tego ciśnienia), co najmniej pół godziny chodzić, starać się o zdrową dietę, unikać alkoholu i tyle. Jak by coś się działo znów z nogą, to oczywiście wrócić.

Pozostaje kwestia zwrotu zastrzyków koledze. Dostaję receptę, ale na 100%. Otóż nie może być na ryczałt, bo choroba nie jest zdiagnozowana. Do diagnozy potrzebne jest to badanie, na które może skierować wyłącznie specjalista, a nie lekarz rodzinny 😂 Zastrzyki kosztują więc trzy razy tyle. Już się szykowałam na drenaż kieszeni, ale kolega stwierdził, że nie muszę mu oddawać zastrzyków, bo on właśnie dostał receptę na 10 opakowań (czyli 100 sztuk - ma po prostu znajomego lekarza, bez tego ani rusz), więc zwracam mu tylko koszt, ten ryczałtowy. 

I tak oto cudownie wyleczona przez narodową służbę zdrowia chwilowo przeżyłam i jestem z Wami 🤣

/dobrze jednak mieć kolegę z zapasem zastrzyków/

A do Prokocimia chyba zadzwonię i się zarejestruję na ten styczeń, bo tak czy siak to na pewno wróci... I heparynę będę miała na ryczałt, skoro mnie już zdiagnozują.

PS. A Kolega w innej sprawie pojechał wczoraj pod wieczór na SOR - i nie było nikogo!