sobota, 30 stycznia 2021

Robert Makłowicz - CK kuchnia

Makłowicz najlepszy jest do oglądania 😀 ale poczytać też można. W CK kuchni dał wyraz swemu uwielbieniu dla Austro-Węgier i Franza Josefa. Historyjki z życia C.K. Austrii są tu jedynie pretekstem dla przedstawienia szeregu kulinarnych przepisów, mniej lub bardziej zręcznie powiązanych z bohaterami oraz dla szeregu uszczypliwych żarcików, porównań, metafor - kto oglądał programy Makłowicza, ten wie, o czym mowa.

Wazy były puste jak łeb carskiego ambasadora 😄 

Dla własnego użytku wybrałam dwa najprostsze chyba przepisy, reszta jest naprawdę dla pracowitych w kuchni oraz tych, którzy mają żelazne żołądki. Wiadomo, taka kuchnia węgierska potrafi doprowadzić do kilku oddziałów szpitalnych (jak czytałam Vargę, byłam momentami chora). Nie mam też dostępu do 3 kg przodku baraniego czy szpiku wołowego - i chyba nie chcę mieć. Oczywiście, gdyby mnie gotowcem poczęstowano, pewnie bym zjadła i oblizywała się (ale raz).
Sałatka Sachera:
Zupa ziemniaczana po wiedeńsku:

Początek:
Koniec:

 Książka nie stoi w kuchni razem z innymi z tej dziedziny, tylko wśród innych wydawnictw Prószyńskiego, kupowanych z Klubu Wysyłkowego w ciężkich czasach dzieciństwa mej córki 😀 Tę nabyłam 12 października 1996 roku za 30 tys. zł, ale najwyraźniej nie z klubu, skoro za tę cenę - może w Taniej Jatce?

Wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 1995, 239 stron

Z własnej półki

Przeczytałam 27 stycznia 2021 roku


A teraz do spowiedzi. Wczoraj akuratnie oglądając dokument na temat gwarantowanego dochodu podstawowego (jestem od dawna za) poczułam, że to do mnie mowa. Tyle, że to niby wiek XXIV.

Ja w wieku XXI ciągle nie mogę się pozbyć tej obsesji. W moim przypadku chodzi o naprawdę kompulsywne gromadzenie książek i filmów (jak wiadomo). A tu jeszcze to czeskie radio. Oczywiście z usprawiedliwieniem, że do nauki potrzebne 😎 W tym tygodniu przybyło sześć płytek. No przecież tak się nie da!

Dlatego wczoraj prosto z Fabryki udałam się do Ulubionego Sklepu (czyli Megabitu) i nabyłam pendrive'a. Że od teraz już nie nagram ani jednej płytki DVD. Wszystko będzie szło na niego, a jak się zapełni, kupię drugi etc. Ponieważ największym problemem jest orientacja, gdzie co jest, stanęło na tym, że wydrukuję i wkleję do podręcznego kapownika spis treści. Howgh!

Czyli nie że JUŻ NIE GROMADZĘ, o nie 😕 Zmieniam tylko system.

Ale to rozwiązuje tylko problem filmów (dużych plików). Z czeskim radiem dalej nie wiem, co robić, ponieważ stojący przy łóżku odtwarzacz, którego używam do ich odsłuchiwania, toleruje podpięcie urządzenia z maksymalną liczbą 800 plików. Na płytce CD, takiej jak poniżej, mieści się ich 20-30 średnio. Czyli na pendrive'ie mogłabym mieć równowartość 26 płytek czyli wykorzystać zaledwie 18 GB pendrive'a. 

Hm, teraz, jak to obliczyłam, wychodzi na to, że tak też by można. Kupić jakiś nieduży, a gdy się zapełni, następny. Mimo wszystko będzie to zajmować mniej miejsca, niż te nieszczęsne płytki.

Znaczy tak - ja tu Was wynudziłam pierdołami, ale doszłam do budujących wniosków, hura hura 😄 W poniedziałek znów do Megabitu!

 

NAJNOWSZE NABYTKI 

Nie, nic czeskiego nie zamówiłam 😉 nic też nie kupiłam, ale co z tego, skoro na OLX w dziale ZA DARMO wyfasowałam skandynawski kryminał, na który się cieszę, bo już raz czytałam coś tej spółki i podobało mi się.

A te obok francuskie to taka sprawa, że w grudniu jeszcze znalazłam je na półce w Jordanówce, przywlokłam i leżały na kwarantannie, a teraz sobie o nich przypomniałam i myślę. Myślę mianowicie, którą sobie zostawić, a którą z powrotem wydać. Naprawdę już nie mam miejsca na wszystko.

Skoro już jesteśmy przy OLX, ciągle w dziale ZA DARMO znalazłam film koreański POETRY z francuskimi napisami, przejrzałam inne oferty tego użytkownika i zarezerwowałam jeszcze kilka innych. Pierwszy to rumuński, pamiętam, że byłam na nim Pod Baranami, chętnie do niego wrócę - zwłaszcza teraz, w wiadomej sytuacji jest bardzo na czasie (chodzi w nim o aborcję). Trzeci to horror koreański (ten ma tylko angielskie napisy), wzięłam go jedynie dla córki, bo ona lubi ten gatunek, ja nie oglądam. Z założeniem, że potem się jednak go wyda. W ramach odwdzięki coś tam posłałam na Łorkiestrę 😋

I tak to widzicie, jak się ograniczam w gromadzeniu...

W ramach hasztagu STAROŚĆ obejrzałam argentyński film dokumentalny 

FLORA'S LIFE IS NO PICNIC, reż. Iair Said, 2019

(tytuł oryginalny: Flora no es un canto a la vida)

Flora zbliża się do 90-tki, od dawna jest skłócona z rodziną, a męża czy dzieci nigdy nie miała. Czuje, że niedługo umrze, więc nawiązuje kontakt z krewnymi. W ten sposób młody człowiek (reżyser filmu) poznaje tę ciotkę, o której prawie nic nie wiedział. Odbywa z nią długie rozmowy telefoniczne, wychodzą razem do restauracji na obiad, odwiedza ją w domu. I właśnie ten dom - 4-pokojowe mieszkanie w luksusowej kamienicy - jest tym katalizatorem - Iair wynajmuje małe mieszkanko, więc zaczyna sobie w głowie układać plan. Ale ZONK - w pewnym momencie dowiaduje się, że ciotka już zapisała to mieszkanie instytutowi naukowemu w Izraelu. Wydzwania do tego instytutu łamaną angielszczyzną próbując się dowiedzieć, czy i jak można donację anulować... 

Brzmi dość okrutnie, ale wcale tak nie jest, bo między starą ciotką, która wie, co w życiu najważniejsze (money), a młodym człowiekiem, niby to pełnym ideałów (choć jak widzimy, tylko do pewnego stopnia) nawiązuje się nić porozumienia, powstaje jakaś relacja, coś, czego nie było, a co nagle okazuje się czymś ważnym, zwłaszcza, kiedy ciotka trafia do szpitala.

   

 

I jeszcze jest taka sprawa na koniec.

Zaczynam się powoli łamać co do komórki.

To straszne. Ja nie chcę!

Wczoraj na blogu pewnej Polki, która mieszka w Pradze, trafiłam na instrukcję, jak na stronie mapy.cz zmienić wygląd mapy na turystyczną i odnajdować rozmaite ciekawe dla mnie rzeczy, na przykład punkty widokowe, drobne rzeźby, no takie tam. To jest rzecz nie do osiągnięcia z mapą papierową.

No i w kontekście Pragi myślę, że bardzo by się przydało mieć taką komórkę z internetem, żeby sobie idąc sprawdzać, czy w pobliżu nie ma jeszcze czegoś ciekawego do zobaczenia - to chyba właściwie smartfon ma być czy co, ja nie wiem, ja się nie znam (tak, osoby ode mnie starsze o 20 lat to ogarniają, wiem). 

Czasu na myślenie mam dość, w tym roku się przecież na pewno jeszcze nie pojedzie... ale już mnie to niepokoi.

W tym miejscu chociażby byłam, ale obeszłam z lewej strony i o tym punkcie widokowym nie wiedziałam...

czwartek, 28 stycznia 2021

Zdeněk Svěrák - Podwójne widzenie

Pożyczyłam z biblioteki, znalazłszy w katalogu - a podczas czytania okazało się, że... że halo, skądś to znam 😃 Otóż czytałam w sierpniu zeszłego roku Povídky Svěráka, a to się okazało tłumaczeniem obu zbiorków (bo wyszły jeszcze Nové povídky, które też mam i zostawiłam sobie na później). Czyli połowę książki znałam. Wcale się tym jednak nie zmartwiłam, wręcz przeciwnie - to czysta przyjemność do niej wrócić.

Tak więc wszystko, co miałam do powiedzenia na temat tych opowiadań, znajdziecie pod linkiem. Mogę tylko dodać, że coraz bardziej lubię opowiadania jako gatunek - jak to się ludziom gusty zmieniają z wiekiem 😜 I że pan Svěrák generalnie jest BARDZO do polecenia, i jako aktor plus scenarzysta i jako pisarz - autor małych form.



Początek:
Koniec:

Wyd. Książkowe Klimaty, Wrocław 2015, 368 stron

Tytuł oryginalny: Povídky. Nové povídky 

Przełożyli: Dorota Dobrew, Jan Węglowski

Z biblioteki 

Przeczytałam 24 stycznia 2021 roku

 

Więc z panem Svěrákiem mam stosunek już od dawna 😎 W końcu czeskie filmy oglądałam jeszcze wtedy, gdy mi się o Pradze i czeskim nie śniło. A teraz obejrzałam też półtoragodzinny dokument o nim z 2004 roku, nakręcony przez syna Jana. Nazywa się Tatínek (czyli Tatuś, Czesi w ogóle o wiele częściej od nas używają określeń mamusia, tatuś - w sferze publicznej; ach, to takie moje małe spostrzeżenie, dać mi za to Nobla) i pokazuje Svěráka również w prywatnym zaciszu, dając wgląd w życie tej artystycznej rodziny.

Oglądałam oczywiście na DAFilms (nic innego teraz dla mnie nie istnieje), jest też chyba na Netflixie, jak ktoś ma i jest zainteresowany. Na YT natomiast jedynie trailer i jakieś fragmenty.

     

A tę rozmowę wstawiam sobie ku pamięci, żeby tego też wysłuchać w bliżej nieokreślonej przyszłości.

 

Też znalazłam przy okazji. Wejście na You Tube skutkuje totalnym przepadnięciem, wiadoma sprawa. Po tym, co się wczoraj stało, stanowczo lepiej zanurzyć się w odleglejszy świat, bo inaczej odechce się żyć. Choć i Czesi mają swoje problemy z władzą, jak wiadomo.

 

Pan Svěrák ma na czeskiej Wikipedii piękne długie hasło - też je sobie przestudiuję. Właściwie to chodzi mi po głowie, żeby mu wyrazić jakoś swój podziw, takim prawdziwym listem - tylko się za to zabrać nie mogę (całkiem jak do wypracowań z kursu)...

 

A to już stary dobry Kraków - trochę się przestraszyłam, widząc to z daleka 😉


wtorek, 26 stycznia 2021

Jacek Roy - Fałszerz w złotych ramach

O, a to jest książeczka, którą wpisałam ostatnio przy odkurzaniu na listę własne do przeczytania, bo mam ją nie-wiem-odkąd, a nie tknięta. Seria ZDARZENIA, SENSACJE, ZAGADKI - nie posiadam nic innego tak wydanego i może to dobrze, przejrzałam tytuły i nic nie nęci 😉

Okazało się, że jest to fabularyzowana biografia pewnego wielkiego fałszerza obrazów - gość nazywał się Elmyr de Hory, był węgierskim Żydem, rzekomo pochodzącym z arystokracji, co okazało się oczywiście nieprawdą, ale... Ale o tym Jacek Roy (ewidentnie pseudonim, nic o nim nie można znaleźć) chyba nie wiedział.

Mianowicie moje krótkie amatorskie śledztwo wykazało, że biografię Elmyra (zawierającą nieprawdziwe informacje, takie jak ta o korzeniach Węgra) wydał w 1969 roku niejaki Irving Clifford, znany również z tego, że napisał fałszywą autobiografię Howarda Hughesa - i nawet za to siedział, ha ha, fałszerz napisał o fałszerzu. W każdym razie moja koncepcja jest taka, że Jacek Roy posiadał egzemplarz Fake: the story of Elmyr de Hory: the greatest art forger of our time Clifforda, przestudiował go sobie i napisał swoją polską wersję. Na ile tożsamą z dziełem Clifforda, to już nie wiadomo. Powtarza zawarte tam informacje i, uwaga, wydając swoją książkę w 1976 pisze, że siedem lat wcześniej po jej bohaterze zaginął ślad. Niewątpliwie, skoro opierał się na biografii wydanej właśnie siedem lat wcześniej, nie mógł znać dalszych losów de Hory'ego 😕  Który w 1976 właśnie, zagrożony deportacją do Francji, gdzie czekało na niego więzienie, popełnił samobójstwo.

Elmyr de Hory był świetnym fałszerzem, ale być może również świetnym malarzem, któremu okoliczności nigdy nie pozwoliły ujawnić swego talentu i skuszony łatwym zarobkiem poświęcił się kopiowaniu mistrzów. Tragiczna w gruncie rzeczy postać (nigdy wcześniej o nim nie słyszałam, ale nie interesowałam się specjalnie tematyką). Warte uwagi jest też tło, lata 20-te i 30-te w Paryżu wśród bohemy czy kulisy handlu obrazami po wojnie w Europie i Ameryce.

Tutaj podsumowanie działalności fałszerza, dokonane na podstawie tej książki.

Początek:

Koniec:
Półka zawiera cały szereg pozycji, których nigdy nie przeczytałam, czasem tylko zaglądałam do tej czy owej, szukając konkretnej informacji. Ale oczywiście nie tracę nadziei, że pewnego dnia... 😎

Wyd. Krajowa Agencja Wydawnicza, Warszawa 1976, 163 strony

Seria: Zdarzenia, sensacje, zagadki 

Z własnej półki 

Przeczytałam 21 stycznia 2021 roku 

 

Drodzy Czytelnicy, to post numer 1350 na tym blogu, czyli 1350-ta przeczytana książka. Jeżeli będę to ciągnąć dalej, za jakiś rok z hakiem (pewnie niemałym) będzie okrągły jubileusz 😍

Wybrałam się wczoraj do ZUS, aby mi obliczono składkę na ten rok - ja nie wiem, wszyscy zawsze narzekają na panie urzędniczki, a ja ZAWSZE trafiam na bardzo miłe i pomocne kobiety. Również tym razem, choć, jak się okazało, przyszłam o tydzień za wcześnie. 

Skoro już tam byłam, pobrałam także numerek do pokoju EMERYTURY I RENTY. To już tylko półtora roku, chciałam więc zapytać, kiedy się mam zgłosić - myśląc, że może trzy miesiące wcześniej albo co. Tymczasem nie. Ponieważ jestem z czerwca, a jak wiadomo, w czerwcu nie należy przechodzić na emeryturę, bo się dostaje mniej, mam przyjść z wnioskiem na początku lipca 2022. Już mam zapisane w kajeciku, byle tylko dożyć 😜

Przyszła mi do głowy jedna głupota, więc zasięgnęłam porady: czy może byłoby lepiej na razie nie brać tej emerytury, skoro i tak dalej będę pracować, to później ona będzie wyższa. Pani spojrzała na mnie litościwie, widząc w systemie, jakiego rzędu to będzie kwota, i rzekła: 

- Nie powinnam tego mówić, ale nie będę ukrywać: NIE. Nie ma sensu. Będzie pani płacić wysokie składki, a emerytura pójdzie w górę o grosze. Przechodzić. 

No, to mam jasność. Będąc na emeryturze w dodatku będę płacić już tylko składkę zdrowotną (obecnie ok. 380 zł), a społeczne odpadają, będę więc gość! Zakładam, że te pieniądze w całości odłożę na gorsze czasy, a nie wydam na czeskie książki 😏

A tymczasem osiedlowa tablica ogłoszeniowa zawsze przyniesie coś ciekawego.

niedziela, 24 stycznia 2021

Małgorzata I.Niemczyńska - Mrożek. Striptiz neurotyka

Wiecie co, nie mam dosłownie siły napisać czegokolwiek o tej książce. Wszystko przez film, który obejrzałam wczoraj wieczorem i do tej pory boli mnie głowa i myślę, co robić.

CZYŚCICIELE INTERNETU, reż. Hans Block i Moritz Riesewieck, 2018

Po prostu mnie rozwalił. Rzecz jest o mediach społecznościowych o i tym, jak przebiega ich cenzurowanie. Na jakie skutki narażeni są tzw. moderatorzy, jak państwa próbują kontrolować ten proces i czym jest internet...

 

Z oficjalnego opisu:

Każdego dnia co minutę 500 godzin materiału filmowego jest przesyłanych na YouTube, 450 000 tweetów jest publikowanych na Twitterze, a 2,5 miliona postów na Facebooku. Jego współzałożyciel Mark Zuckerberg obiecał kiedyś, że Facebook będzie bez ograniczeń dzielić się wszystkim z każdym, ale okazało się, że jest zupełnie inaczej. Internet nie jest wcale tak neutralny, demokratyczny i wolny, jak się nam z pozoru wydaje. 

Czyściciele internetu przedstawiają kulisy, skutki i ofiary internetowej cenzury, która w dużej mierze zarządzana jest w krajach Trzeciego Świata. Film śledzi pięciu spośród tysięcy outsourcingowanych przez Dolinę Krzemową cyfrowych śmieciarzy, których praca polega na usuwaniu nieodpowiednich treści z internetu. Przeciętny czyściciel musi codziennie obejrzeć i ocenić tysiące obrazów i nagrań, co pozostawia trwały ślad na ich psychice. 

Kto decyduje o tym, dlaczego jedne zdjęcia mogą pojawić się w sieci, a inne nie? Dlaczego usunięto satyryczne zdjęcie Donalda Trumpa, a jego artystce zamknięto fejsbukowe konto? Jak to możliwe, że Facebook czy Instagram mają dziś taką władzę, o jakiej do tej pory większość państw mogłaby tylko pomarzyć? Film szuka odpowiedzi na te pytania z czołowymi ekspertami w zakresie wolności słowa w internecie: Davidem Kayem, korespondentem ONZ i Sarah T. Roberts, profesorką na UCLA oraz ekspertką w zakresie komercyjnego moderowania treści online.

Odeszłam z FB na początku tylko chwilowo, żeby szybciej skończyć książkowe porządki. Ale już wtedy czułam, że coś jest nie tak, już mnie gdzieś gniotło. I ten miesiąc bez fejsa przekonał mnie, że lepiej nie wracać. Oczywiście FB ma swoje dobre strony - możliwość kontaktu (błyskawicznego!) z ludźmi i przede wszystkim możliwość pobierania rozmaitych treści dotyczących zainteresowań. Ale - wbrew temu, co się mówi, że media społecznościowe zamykają ludzi w ich bańkach - docierały do mnie również treści mi nienawistne, nie komentowałam tego, starałam się przejść dalej, ale co się zobaczy, tego się nie odzobaczy, jak wiadomo. Część z nich pochodziła z kont znajomych. 

Przykład: dwóch panów znanych z pracy, których poglądy polityczne znam, ale na co dzień się o tym, na szczęście, nie rozmawia. Natomiast FB służy im głównie do udostępniania (bo nigdy sami z siebie nic nie wyprodukują) paskudnych postów, memów etc. lżących ludzi z innej opcji. Siejących pogardę i nienawiść.

Za każdym razem nie tylko robi mi się niedobrze, ale potem mam problem z oglądem tej osoby. Jak sobie mamy w pracy patrzeć w oczy, gdy wiem, co myśli. Przecież gdyby nie ta świadomość, uważałabym, że to całkiem spoko gość. Każdy ma prawo do swoich poglądów, ale przecież, na Boga, tylko do momentu, gdy nie lży innych, gdy nie kłamie bezczelnie, gdy nie fejkuje i nie hejtuje!

I jak się to ma do filmu? Zaczynam się zastanawiać, czy w ogóle korzystać z internetu w sensie produkcji treści. Czy dokładać swoje do tych wszystkich śmieci, które tu są. Zawsze sobie myślałam, że w jakiś tam skromny sposób wzbogacam internet, kiedyś przecież potrafiłam na temat przeczytanej książki napisać sporo, a jeśli była to rzecz mało znana, stawałam się jedynym źródłem informacji na jej temat. Ktoś zajrzał, przeczytał, zachęcił się lub zniechęcił - no była to jakaś wartość dodana. Dziś ten konkretny blog, choć dalej zatytułowany To przeczytałam, staje się bardziej rodzajem pamiętnika dla mnie samej, więc tę pierwotną wartość traci. Zyskuje inną - ale już tylko dla mnie. Czasem czegoś szukam, czytam na nowo post sprzed lat i sama się czemuś dziwię, bo kompletnie o tym nie pamiętałam. Można oczywiście blog zamknąć dla postronnych i faktycznie zrobić z niego prawdziwy pamiętnik na kluczyk, tylko dla siebie... Żeby udawać, że ja w tym gównie nie biorę udziału...

Naprawdę jestem do internetu, tego tworzonego przez ludzi jak ja (pisać każdy może), mocno zniechęcona w tym momencie. Staje się coraz większym śmietnikiem. Więc co, zamknąć się w swojej wieży z kości słoniowej i pocieszać się tym, że z racji wieku mogę dotrwać końca nie korzystając z niego w innej mierze, jak sprawdzenie prognozy pogody i rozkładu jazdy ósemki?

Chyba to dość nieskładnie wyraziłam, ale mówię, łeb mi napieprza od wczoraj.


Początek:
Koniec:

Wyd. Agora SA, Warszawa 2013, 295 stron

Z biblioteki 

Przeczytałam 19 stycznia 2021 roku (a Mrożek jako człowiek to z lekka ch.. był 😐)

To setny post z etykietą WIELKIE KORONAWIRUSOWE CZYTANIE. Ile to jeszcze potrwa?

 

Spotkałam w realu ten nekrolog, o którym pisałam w poprzedniej notce.

 

Kilka lat temu obszukałam cały dom, bo chciałam przeczytać Panny z Wilka. No szlag je trafił. W końcu posiłkowałam się internetem, ale to stanowczo nie dla mnie. Tyle że czas naglił, bo miało się odbyć spotkanie Dyskusyjnego Klubu Czytelniczego. Tutaj relacja 😃

A dwutomowe Opowiadania Iwaszkiewicza oczywiście były, ale gdzieś tam w drugim rzędzie - odnalazły się dopiero przy generalnych książkowych porządkach 😀 Błogosławię ten pandemiczny czas, gdy mogłam wszystko solidnie skatalogować i od tej pory mi nie grożą takie niespodzianki! A Iwaszkiewicz stanął w pierwszym szeregu, bo że jeszcze bym przeczytała Młyn nad Utratą albo Brzezinę? Nie znam ich wcale...

 

Postanowiłam wczoraj zaoszczędzić na gazie i upiec od razu dwa chleby. Szereg problemów 😁 Nie jestem przygotowana sprzętowo. Najpierw mi mało ciasto nie wyszło z miski podczas rośnięcia, skoro go było dwa razy tyle (kupić większą miskę? gdzie ją będę trzymać?). Potem nie było łatwą sprawą rozdzielić to ciasto do dwóch foremek za pomocą tylko dwóch rąk. A po upieczeniu okazało się, że nie ma na czym wystudzić. Mam tylko jedną okrągłą niedużą kratkę (która służyła mi dotąd jako podstawka pod gorący garnek). Czyli jeszcze kratkę dokupić? Czy też mi się prędzej znudzi ta zabawa?

Ciekawa forma, nieprawdaż 😆 Dlaczego tylko z jednej strony, nie wiem.

A tu dla Anki obiecany reportaż z produkcji kopytek z ciecierzycy 😁 Dla 2 osób używam jednego słoika gotowanej cieciorki z Lidla (400 g po odcieku). Jeszcze nigdy nie gotowałam suchych ziaren, z wygodnictwa, gdy biorę te ze słoika, przygotowanie kopytek trwa naprawdę bardzo krótko. Oryginalny przepis jest tutaj. Zawiera boczek, ale ze względów dietetycznych staram się go unikać.


czwartek, 21 stycznia 2021

Raymond Chandler - Kłopoty to moja specjalność

Chandlerów to ja nie czytałam tak dawno, że ani nie pamiętałam, że to tutaj opowiadania są. Byłam święcie przekonana, że Kłopoty... to cały regularny kryminał! Ale to nie przeszkadza - Chandler to taki mistrz, że nawet opowiadanie satysfakcjonuje 😄
Oczywiście planuję już resztę - triumfalnie donoszę, że z bibliotek mam w domu już tylko siedem, w tym jedną przeczytaną (Mrożek, o którym będzie następnym razem) i jedną, którą oddam bez czytania (a co!). Więc powolutku się wygrzebuję i BĘDĘ CZYTAĆ SWOJE 💪💪💪

Oprócz takiego charakterystycznego klimatu chandlerowskich kryminałów - wiecie, prywatny detektyw ze stawką dzienną 20 dolarów, czarne charaktery, piękne blondynki o zimnym sercu, małe pistoleciki o rękojeści wykładanej macicą perłową w każdej torebce, biura pełne spluwaczek, rozklekotane otwarte kabiny wind (uwielbiam gatunek film noir, jakby się ktoś pytał) - to, co mi się bardzo podoba to kompletny brak poprawności. Murzyn jest tam ciągle Murzynem (i zazwyczaj parkingowym)!

Na Spring Street widać było, że zbliża się godzina zamykania biur. Puste taksówki krążyły blisko krawężników, stenotypistki ukończywszy wcześniej pracę szły już do domów, tramwaje tłoczyły się jeden za drugim, a policjanci drogowi usiłowali rozładować korki tworzące się na skrzyżowaniach ulic. Budynek Quorna miał wąską fasadę koloru wyschniętej musztardy; tuż obok wejścia wisiała duża gablota pełna sztucznych zębów.
Pewnie przez tę miłość do gatunku prawie oniemiałam, gdy zobaczyłam w Pradze po raz pierwszy w życiu na żywo paternoster!

Tytuły opowiadań:

Początek:
Koniec:
Półka była na początku stycznia odkurzana i stąd pomysł, żeby wrócić do starych dobrych jamników i srebrnych kluczyków:

Wyd. Czytelnik, Warszawa 1977, 299 stron

Tytuł oryginalny: Trouble is my business

Przełożył: Michał Ronikier 

Seria z jamnikiem

Z własnej półki 

Przeczytałam 16 stycznia 2021 roku

 

Przeglądałam ostatnio krakowskie nekrologi i znalazłam taki, który może nie że chwycił od razu za serce, ale - spodobał się (o co w nekrologach trudno). Od razu zrobiłam zrzut ekranu, żeby tu pokazać.

A potem pokazałam córce, ona pyta, ile miał lat pan matematyk, wrzucam w internety i co się okazuje? Że ten nekrolog już zdążył zrobić furorę w sieci (na przykład klik), tak że - znowu się spóźniłam, ale liczę na to, żeście jednak nie widzieli...

Na koniec może jednak lepiej o żywych (a przynajmniej mam nadzieję, film jest sprzed 4 lat, ale bohaterzy nie wyglądają na mocno schorowanych, tym razem nie będę przepatrywać ani książki telefonicznej ani stron z nekrologami). Znowu starsi ludzie, znowu Kraków 😊

WIĘZI, reż. Zofia Kowalewska, 2016

Z oficjalnego opisu: 

Barbara i Zdzisław są małżeństwem z 45-letnim stażem. Osiem lat temu Zdzisław zostawił Barbarę i zamieszkał z kochanką. Niedawno zdecydował się wrócić do żony. Barbara przyjęła go z powrotem. Powrót do wspólnego życia w jednym mieszkaniu okazuje się jednak dla małżeństwa trudny. Zdzisław proponuje zorganizowanie jubileuszu ich związku. Film znalazł się na shortliście do Oscara w kategorii Documentary Short Subject.

Na You Tube krótka (4 minuty) wypowiedź młodej reżyserki, która jest jednocześnie wnuczką tego małżeństwa.

 

Jeśli Was zaciekawiła, to możecie obejrzeć ten dokument (raptem 18 minut) na NINATECE

A właśnie. Ninateka to moje najnowsze odkrycie - po latach. Jakoś przy wymianie laptopa i stracie linków zapomniałam o jej istnieniu, a to przecież prawdziwa kopalnia (na szczęście nie bitcoinów - czy Wy też jesteście masowo atakowani spamem na ten temat? Bo ja dostaję CODZIENNIE z 5-6 maili...) nie tylko dokumentów! Już sobie pozaznaczałam całą masę do obejrzenia. Uprzejmie proszę o wydłużenie doby do 48 godzin, co najmniej.