czwartek, 29 kwietnia 2021

Izabella Kaluta - Man zou. Chiny dla dociekliwych

Porządki robiłam na stoliku przy łóżku, a tam pod gazetami była jeszcze jedna książka z biblioteki.To już ostatnia z tej serii, którą pożyczyłam, bo reszta nie jest tak egzotyczna. Wcześniej była Japonia i Wietnam.
To oczywiście książka dla dzieci, ale podobnie jak przy poprzednich, czegoś tam się dowiedziałam (możecie to skomentować, co mi tam!).


Słowniczek jest dość śmieszny, bo oprócz przepraszam i dziękuję, jest na przykład zdanie Pomóż mi. Okropnie boli mnie głowa - coś dla mnie. Ni bang ło ba, ło de thoł thengsy le. Dopiero by mnie zaczęła boleć, gdybym próbowała się tego nauczyć. Pewnie chodzi o to, że jak poproszę o pomoc, to mi jakieś igły wbiją albo co.

Albo Chcesz, żebym zrobił ci masaż stóp? To Wam nie powiem, jak będzie po chińsku, bo jeszcze zaczepicie na ulicy jakiegoś skośnookiego i będzie draka.

W tej serii zawsze na końcu są jakieś proste przepisy. Zupę ryżową, herbaciane jajka, sałatkę z czarnych grzybów i smażone lody sobie daruję, ale te naleśniki to kto wie, może?

A oto wytłumaczenie tytułu. Mądrzy ci Chińczycy, nie ma co.
Znaki zodiaku. Ja do tych rzeczy nie przywiązuję najmniejszej wagi, NAJMNIEJSZEJ. Ale wiadomo, człowiek jest ciekawy/ciekawski 😀 Więc jestem Tygrys. Nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych, ha ha ha. A Wy? Spod jakiego chińskiego znaku jesteście?

Niby można kupić pałeczki i próbować, ale już mi to chyba inteligencji nie przyda. Za późno.

Zajrzałam na tę stronę z pandami. Ale okazało się, że czegoś mi tam brakuje, żeby móc oglądać video, a nie chce mi się ściągać, instalować, przerasta mnie to 😐

No. To ja właśnie - tak jak wszyscy, którzy się w temat nie wgłębiali - myślałam właśnie tak. Że widoczny z kosmosu Wielki Mur. A tu Wikipedia podaje:


Wbrew powszechnemu przekonaniu nie jest widoczny gołym okiem z odległego kosmosu (np. z Księżyca), natomiast niektórzy autorzy twierdzą, że można go zobaczyć z niskiej orbity okołoziemskiej tak jak inne budowle, takie jak autostrady, lotniska czy zapory wodne. Jednak nawet temu twierdzeniu zaprzeczają ludzie, którzy mieli okazję oglądać Ziemię z orbity, m.in. astronauta kanadyjski Chris Hadfield, a także amerykańscy: Alan Bean i Jay Apt: Mur Chiński, ponieważ (w odróżnieniu od lotnisk, zapór i niektórych autostrad) jest względnie wąski, nie ma w nim długich prostych odcinków, i nie kontrastuje z otoczeniem, wobec czego w ogóle nie widać go nawet z niskiej orbity, a z pokładu samolotu pasażerskiego jest ledwo zauważalny.


Wyd. Dwie Siostry, Warszawa 2018, 221 stron

Z biblioteki 

Przeczytałam 24 kwietnia 2021 roku

 

W książce wspomniano o ostatnim cesarzu Chin, więc zamachnęłam się na film Bertolucciego, ostatni raz oglądany przed 30 laty 😀I dalej piękny! Ale musiałam go sobie podzielić na dwa wieczory, tak się odzwyczaiłam od długich seansów.

  

Tymczasem na osiedlu ktoś się przejmuje losem zwierząt, niekoniecznie pand, i na tablicy, gdzie zazwyczaj można znaleźć ogłoszenia o zagubionym psie czy nekrologi, nakleił to. A potem znalazłam nawet dopiski dwóch osób, że nie będą kupować produktów z olejem palmowym. 

Czy ktoś mógłby mi powiedzieć, dlaczego jestem święcie przekonana, że to dziewczynka jest autorką plakatu?

Za to gazety doniosły o pewnym Włochu, który przez 15 lat nie przychodził do roboty (w administracji szpitala) - gdy stary szef odszedł na emeryturę, nowy kierownik nie zorientował się, że kogoś brakuje. Pensyjka wpływała - w sumie pół miliona euro przez ten czas.

Ale bardziej mi imponuje ten Hiszpan, który miał w obowiązkach podlewanie kwiatów i nie pojawiał się w pracy przez 6 lat, bo nic tam nie było do roboty, jak twierdził. W wolnym czasie czytał filozofów. Sprawa się rypła, gdy system wskazał go do nagrody za staż pracy...  

Oczywiście wiadoma sprawa, że TEŻ BYM TAK CHCIAŁA.

 

Update: Widziane z Jakubowa się nauczył jeść pałeczkami, a Jotka nie bardzo. Jak popatrzymy na video z profilu Pierogi z Kimchi, to się okaże, że koreańskie dziecko łapie w mig obsługę tych sztućców 😄 Może trzeba sobie sprawić właśnie takie specjalne dla dzieci? 

Od '2''33

 

sobota, 24 kwietnia 2021

Albert Camus - Dżuma

Czas był najwyższy, bo epidemia nam się skończy, a ja nie przeczytam najważniejszego!

To zresztą ciekawe, bo tytułowa dżuma u Camusa to po prostu symbol zła, zresztą powieść powstała po II wojnie światowej i była chyba bezpośrednią reakcją na to, co ludzie wówczas przeszli. Ale w chwili, gdy w 2020  na świecie objawiła się pandemia, wszyscy zaczęli traktować książkę dość dosłownie. Jako opis tego, co się dzieje, gdy pojawia się zaraza. 

Zresztą ja sama też tak odbierałam lekturę. Nie dało się uciec od porównań i skojarzeń. Dlatego myślę, że powinnam ponownie odczytać Dżumę na przykład za dziesięć lat, gdy pandemia będzie już tylko bladym wspomnieniem (co daj Boże, w sensie, żeby mnie nie dotknęła osobiście). Bo teraz trudno oderwać się od rzeczywistości i nie zastanawiać się nad środkami ochrony zastosowanymi w Oranie w latach 40-tych a tymi, z którymi mamy do czynienia na co dzień dziś. Trudno myśleć o zarazie w kategoriach metafizycznych czy moralnych. Trudno pochylać się nad tym, co wytwarza w człowieku zaraza jako zagrożenie. Na razie myślę głównie o PRZEŻYCIU, a nie o tym, jaki to wszystko pozostawi we mnie ślad. I czy w ogóle? Czy raczej nie będziemy chcieli szybko zapomnieć o tym, co się działo i wrócić do normalnego życia?

Oczywiście pozostaje otwarta kwestia, czy taki powrót będzie w ogóle możliwy, dyskusje na ten temat już się toczą, ale nawet nie chcę tu wdawać się w rozważania, co ja o tym myślę, bo to jednak tylko bicie piany. Czas pokaże.
Koniec:

Strasznie swego czasu lubiłam nie tylko studiować spisy serii wydawniczych, ale także zaznaczać (ołóweczkiem), co już mam. Tu akurat tego nie zrobiłam. A jeszcze był przy tym taki problem, że nieraz miało się książkę, ale wydaną poza serią - i nie wiadomo było, czy zaznaczać w tym przypadku czy też się nie liczy 😏 Takie problemy pierwszego świata.

Przy przeglądaniu tej listy zauważyłam, że jest jakaś powieść (?) Vittoriniego, o której nigdy nie słyszałam. Szkoda, bo już na pewno jej sobie nie kupię (ze względów lokalowych), a wiadomo, że w bibliotekach takich staroci nie ma. Podobnie z Rodziną Thibault, kiedyś w młodości myślałam, że się z nią zapoznam, to już chyba stracone, zresztą nie wiem, czy bym podołała takiej starożytnej pisaninie 😄 Z drugiej strony Sagę rodu Forsyte' ów kupiłam parę lat temu i łudzę się, że któregoś dnia...

Dzisiejsza półka skromniutka, a następnej wcale nie będzie, bo przypomniałam sobie, że mam zaległą książkę z biblioteki i zaraz po obiedzie się za nią zabieram. Przy poprzedniej półce znaliście po trzy tytuły - a dziś?

Wyd. Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1957, 302 strony

Tytuł oryginalny: La Peste

Przełożyła: Joanna Guze

Z własnej półki (kupione w antykwariacie 22 grudnia 1986 roku za 360 zł)

Przeczytałam 24 kwietnia 2021 roku


Zadzwoniła koleżanka z liceum na pogaduchy i zwyczajowo oprócz wymiany informacji na temat koronawirusa, naszych dzieci i planów na lato, musiało się zgadać, kto umarł. Oczywiście mówimy tu o naszym roczniku. I nie o covidzie, tylko o raku.  Kiedy to się stało, żeśmy tak doszli do ściany i zostało nam już tylko ustalenie, gdzie się damy pochować?

Znalazłam na jednym z miliona pendrive'ów skany starych zdjęć. Chór szkolny. A przecież tak niedawno to było, jeszcze bardzo nieśmiało robiliśmy plany na przyszłość - a już niektórych z nas zabrakło. I chyba nikt się w dziejach nie zapisał.

Na prośbę Ikroopki daję większe:

czwartek, 22 kwietnia 2021

Natalia Rolleczek - Zaczarowana plebania

Jestem zniesmaczona. Kupiłam otóż niegdyś tę Zaczarowaną plebanię, bo nazwisko Natalii Rolleczek było jednak dla mnie jakąś rękojmią. Pewnego poziomu. Z powodu kilku powieści dla młodzieży. Oraz dlatego, że dawno dawno temu zrobił na mnie duże wrażenie Drewniany różaniec

Tytuł Zaczarowana plebania powinien był mnie ostrzec, ale tu jeszcze chodziło o to, że w Krakowie akcja się toczy (jak to u Rolleczek często gęsto bywało).  To zawsze przyjemnie 😎

Przeczytałam. I nie rozumiem. 

Nie rozumiem, co powodowało autorką, żeby wyprodukować taki gniot. 

Wiadomo ogólnie, że  odsądzono ją od czci i wiary, gdy wyszedł ten Różaniec. No bo też czas był wybrany dość nieszczęśliwie, lata 50-te, Kościół jawił się wówczas jako ostoja polskości i patriotyzmu tępiona zawzięcie przez komunistów, a tu taka Rolleczek wrzuca wielki kamień do jego ogródka: opisuje pełne poniżeń i biedy dzieciństwo spędzone w sierocińcu prowadzonym przez zakonnice. Woda na młyn władz, które ochoczo zalecały książkę jako lekturę w liceach. 

Potem były te wspomniane powieści, rodziny Szkaradków, gangi panny Teodory, trochę tematyki historycznej - ale Różaniec zawsze kładł się cieniem na autorce.  

I teraz coś takiego. Znaczy nie teraz, tylko w 1997 roku, ale to ostatnia książka Rolleczek (zmarła w 2019). Wygląda jakby chciała odpokutować dawne "winy" produkując takie klasyczne czytadło, ale o tematyce parafialnej. 

To nie mogło się dobrze skończyć.

Już po kilkunastu stronach byłam zdegustowana. Właściwie nie wiadomo było, czy się śmiać czy płakać. Otóż jest to obraz życia pewnej krakowskiej parafii, z punktu widzenia miejscowej plebanii. Ksiądz proboszcz, siwy staruszek, który swoje przeszedł za komuny (i chętnie dzieli się doświadczeniami z prześladowań Kościoła, no takie kombatanckie wspomnienia snuje, jak to się umawiali, kto pójdzie siedzieć za nielegalnie nabywane materiały do budowy kościoła - oczywiście kto z parafina pójdzie siedzieć) oraz dwóch, a potem nawet trzech wikarych, młodych, pełnych energii i współczucia dla bliźnich, no i oczywiście chętnych zawsze do pomocy, czy to gotówką czy dobrym słowem czy nawet połamaniem parasolki w obronie nieszczęśliwego dziecka.

Wszyscy oni są ideałem chodzącym po ziemi, a na dokładkę rozmawiają sobie ze świętym z ołtarza, który dodatkowo pozwala sobie również na polatywanie gdzieś w górze. 

Parafianie bywają różni, ale im wyżej stoją w hierarchii społecznej, tym są gorsi. Aaa, przypomniało mi się, jak wikary udał się do burdelu na osiedlu, namawiać jego pracownice do zmiany sposobu zarobkowania.  Proboszcz z kolei dokonuje na wyjeździe (w Warszawie) porwania młodej osóbki, żeby oszczędzić jej złego losu w Maroku i potem wiezie ją taksówką do Krakowa (oczywiście na własny koszt). Oprócz tego układa się z elektrownią o rozłożenie na raty rachunku za prąd w kościele i dokonuje transakcji handlowych na ulicy z podejrzanym Lewantyńczykiem. Wikary zgadza się przyjść na weselne przyjęcie pary (taki trochę lumpenproletariat), którą doprowadził do ołtarza, co wywołuje wielki entuzjazm wśród reszty zaproszonych gości (co za honor). 

No po prostu łza mi się zakręciła w oku!  

Ja nie mam dużego doświadczenia w czytaniu takich pierdół, to mi wystarczy na długo. Natomiast pamiętam, że rozmowy z Chrystusem na krzyżu toczył proboszcz z pewnej serii opowiadań pewnego włoskiego autora - ale te opowiadania były przynajmniej zabawne. Może się nimi pani Rolleczek trochę inspirowała? Nie wiem. Wiem natomiast, że nie popisała się ostatnią powieścią. Szkoda, że czymś takim zamknęła swój literacki życiorys.

Ale może to było szczere? Może przez te czterdzieści lat z hakiem zmieniła swój pogląd na KK i postanowiła w ostatnim słowie dokonać swoistego coming outu 😏

Przeczytałam w jednym wywiadzie: Za to znacznie później dzwoniły do mnie zakonnice i dziękowały za powieść "Zaczarowana plebania". Zwierzchnicy zezwolili im na tę lekturę. No cóż. Wyobraźcie sobie, że będąc dorosłą osobą decydujecie się na wybór życia (i to jest Wasza ostatnia samodzielna decyzja), w którym to ktoś inny będzie decydował, co przeczytacie. I nie tylko o tym. Więcej wiedzieć nie potrzebuję.

Początek:
Koniec:
No, tutaj to jest prawdziwa wolna amerykanka. Nikt mi nie mówi, co będzie u mnie stało na półce i koło czego! Co z tego znacie?

Wyd.Edytor, Katowice 1997, 277 stron

Z własnej półki

Przeczytałam 18 kwietnia 2021 roku


Tyle widzę wiosny, ile stoję na przystanku czekając na tramwaj. Ale dobrze, cieszę się i z tego. Na pewno już niedługo zrobi się cieplej.

Gołębie w Krakowie to się mają!

wtorek, 20 kwietnia 2021

Mariusz Szczygieł - Osobisty przewodnik po Pradze

No, ktoś mógłby przypuszczać, że to dla mnie książka roku (ale którego, bo jest z zeszłego), jednak nie przesadzajmy 😜 Oczywiście cenię Szczygła za to, co zrobił dla promocji Czech w Polsce, za to wszystko, czego się od niego do tej pory dowiedziałam (i co natychmiast zapominam, więc przeczytam znów). Niemniej nie jest już dla mnie czeskopodobnym bożyszczem, że co słowo to objawienie, już mam i inne źródła.

Pamiętam jeszcze z czasów fejsowych, jak się wszyscy ekscytowali, że będzie ten przewodnik, że wyjdzie w maju, ja się oczywiście w maju wybierałam do Pragi, ale wiedziałam, że pewnie książka nie będzie dostępna jeszcze przed moim wyjazdem, więc ją sobie sprawię już po powrocie. I miejsca, które Szczygieł opisze, będę zwiedzać dopiero w sierpniu. 

Tymczasem z wyjazdów wyszło, jak wyszło, czyli WIELKIE NIC PANDEMICZNE i ten zakup już nie był pilny. W rezultacie poprosiłam brata, żeby mi sprezentował Szczygła pod choinkę. A tu i choinki nie było i dopiero pod koniec stycznia tego roku Osobisty przewodnik po Pradze dostał się w moje ręce. I to jeszcze odstał swoje. No, ale teraz, gdy powolutku zaczynam myśleć, że może uda się w sierpniu pojechać, przeczytałam.

A właśnie, dziś ogłosili kolejny kalendarz szczepień, nic z niego nie rozumiem (w sensie, czy moja córka rocznik 1993 będzie mogła się 6 maja zarejestrować czy nie, skoro nie deklarowała się w styczniu), ale oczywiście mam nadzieję, że tak i że do sierpnia się zaszczepi i w rezultacie wpuści mnie do domu po powrocie.

To wszystko było naokoło książki, a teraz konkretnie. 

Jasną jest sprawą, że dla kogoś o moim zaangażowaniu w Pragę (nie mówię o wiedzy, o nie) nie są to jakieś odkrycia Ameryki 😎  Czyli było tak: znacie, to przeczytajcie. Szczygieł opisał w taki czy inny sposób 60 miejsc. Jednego nie znam. To park rzeźb Hadovka. Niby nazwa coś mi się kojarzy, ale gdy zobaczyłam zdjęcie jednej z tych rzeźb, to była dla mnie absolutna nowość. 

Oczywiście nie mam na myśli tego, że w pozostałych 59 byłam, bo tak dobrze to nie jest. Jeszcze nie zdążyłam. Ale o tych, w których nie byłam, wiedziałam, że mam być. Znałam ze słyszenia lub z czytania. Wybierałam się. Ale powtarzam: przy moim praskim zakręceniu to nic dziwnego.

Natomiast jeśli ktoś w Pradze był raz czy dwa razy, tak typowo turystycznie, a chciałby jeszcze wrócić, to Osobisty przewodnik po Pradze zaoferuje mu cały szereg typów na wypady niekoniecznie oczywiste. Niektóre owszem, wspominane w innych, bardziej tradycyjnych przewodnikach, ale część to faktycznie autorskie sugestie.

Dla mnie ten nowy Szczygieł jest cenny głównie adresami. Bo właśnie niektóre miejsca miałam w bliższych czy dalszych planach, ale jeszcze nawet nie spisane, gdzie je dokładnie znajdę. A tu to jest. Na przykład, jak trafić do dupy.

Jak widać poniżej, jeżdżę do Pragi w idiotycznych miesiącach. W maju (bo wtedy mogę wyżebrać w robocie kilka wolnych dni, które mi się nie należą) i w sierpniu (bo nie pracuję).  Czyli wtedy, kiedy wszyscy. I tak będzie jeszcze długo (jeśli mnie nie wyrzucą z roboty na emeryturę). Ale trudno. Już mi tak bardzo tłumy turystów nie przeszkadzają, bo jednak część czasu spędzam poza głównymi szlakami. A raz byłam w październiku i nie zamierzam ponawiać tego eksperymentu (krótki dzień i padało).

Na półce widać dwie książki, które mogłyby być z biblioteki... no i były 😐 To z nie do końca przemyślanych zakupów na allegro.  Oczywiście wycofane z księgozbioru, ale co z tego, skoro paskudnie oklejone numerkami. 

A' propos, w czwartek otwierają u nas znów biblioteki. Mam jednak nadzieję, że nie polecę jak ta głupia od razu. Tym bardziej, że prolongowali automatycznie całość wypożyczeń do połowy maja, więc nie muszę nic oddawać na razie.

Wyd. Dowody na Istnienie, Warszawa 2020, 346 stron

Z własnej półki

Przeczytałam 17 kwietnia 2021 roku


Przez ten weekend poszczepienny jakoś nic mi się nie chciało, łącznie z ustaleniem menu na następny tydzień, ale gdy zajrzałam do gazetki Lidla i zobaczyłam, że będą boczniaki, których NIGDY W ŻYCIU NIE JADŁAM, już wiedziałam, co na obiad we wtorek. Więc teraz, gdy już pozmywane, mówię BOCZNIAKI OK. You Tube sugerował, żeby panierować normalnie jak każde inne kotlety, ale można też w samej mące, są wtedy delikatniejsze, bardziej grzybowe

Szukałam czegoś na YT właśnie i napatoczyła mi się Komedia sytuacyjna - Teatr Telewizji z 1996 roku, ze Zborowskim i Wawrzeckim, którzy są autorami scenariuszy serialowych i cierpią na brak pomysłów, a wskutek pewnych nieporozumień dochodzi do zamiany żon.

  

A potem ujrzałam, że są dostępne Matki, żony i kochanki

Szukałam tego od lat! Wczoraj obejrzałam pierwszy odcinek i aż mi się w głowie nie mieści, jakie okropnie nietwarzowe były ciuchy wtedy - wtedy, czyli też w latach 90-tych. Zającówna wygląda jak pokraka, ona, taka zgrabna kobitka. Te wywatowane ramiona, o matko 😄 Poza tym wkurzyłam się na te koleżaneczki, że tak ochoczo zabrały się za urządzanie życia Wiktorii, która z kolei jest wkurzająca sama w sobie, co za ciućma. Trochę mi przypomina... mnie samą. Ot, co. Nic nie pamiętałam, a w miarę oglądania wszystko wracało (aczkolwiek nigdy o krok do przodu). Dziś kontynuuję. Jest 15 odcinków, mam dwa tygodnie z głowy 😎 Ja to tak nie umiem usiąść i walnąć sześć odcinków na raz.

  


niedziela, 18 kwietnia 2021

Krzysztof Jakubowski - Kraków pod ciemną gwiazdą (niechcący po raz drugi)

Czas najwyższy na tego Jakubowskiego, pomyślałam i zabrałam się za czytanie. Byłam gdzieś tak w jednej trzeciej, gdy, trochę przypadkiem, znalazłam na blogu - że go czytałam raptem pięć lat temu 😁 I się w ogóle nie zorientowałam! To znaczy oczywiście niektóre te kryminalne historie znałam, ale innych jakby wcale. Ja to mam głowę... siajową (w domu się tak mawiało).
No, ale co było zrobić, czytałam już dalej, tym bardziej, że wciąga! Jednakże zainteresowanych, czy warto, odsyłam do tej poprzedniej notki - klik. Tamże można zobaczyć półkę sprzed pięciu lat, a tu obecną: była roszada.

Zastanawiałam się wtedy, jaką następną książkę pan Jakubowski napisze. Wydaje mi się, że nic nowego od tej pory nie wydał, ale już się tak cracovianami nie interesuję, jak kiedyś, więc nie jest to informacja potwierdzona. Przy okazji ujrzałam, że wtedy jeszcze nie opatrywałam postów tagami (a przynajmniej ten ich nie ma). Gdybym to miała dziś uzupełnić, byłaby fajna robótka, tak akurat na siódmą falę pandemii albo co.

Ówczesny post pisałam po drugim pobycie w Pradze - mój Boże, co prawda planowałam kolejne wyjazdy, ale czy zdawałam sobie sprawę, że ta Praga będzie już taka... taka nieodwołalna? Że mi tak uwarunkuje resztę życia?

Koniec:

To się bezpośrednio z Kotem nie wiąże, ale mi się przypomniało... Kot w przedsionku kościoła od tyłu zaatakował nożem klęczącą kobietę. Otóż ja miałam przez dłuższy czas taki strach w tramwaju, że gdy siedzę, za mną usiądzie jakiś psychopata i wbije mi nóż w szyję czy kark, no, co tam wystaje znad siedzenia. Wieczorem oczywiście 😐
Gdyby mi się chciało tak na serio wrócić do photobloga, ta książka byłaby pomocna: w końcu nawet w pandemii można wyskoczyć w parę miejsc, zrobić zdjęcia etc. Ale nie można wrócić do tej samej rzeki, nie mając pewności, że się w niej znów trochę postoi...
Te wydawnictwa AGORY są naprawdę warte polecenia, ciekawie napisane i opatrzone mnóstwem materiału ikonograficznego, bardzo staranne. Spacerowniki, Kraków na starych widokówkach, kawiarnie...

Wyd. AGORA Warszawa 2016, 232 strony 

Z własnej półki 

Przeczytałam 13 kwietnia 2021 roku

 

Ostatnie trzy dni przesiedziałam co prawda w domu, nie wychyliwszy nawet czubka nosa, ale na ostatnim spacerze zauważyłam to.

Tak sobie pomyślałam, co za oryginalność, ulica Kowalskiego. Że tego zwykłego, przysłowiowego Kowalskiego?

/wiem, że nie ma przysłowia z Kowalskim/

Ale na końcu ulicy była tabliczka również z imieniem - Franciszka Kowalskiego. 

W domu sprawdziłam:

Kim więc był ten Aleksander Kowalski, którego trzeba było zastąpić po przemianie ustrojowej? 

I tu znalazłam ciekawostkę. Było dwóch Aleksandrów Kowalskich. Jeden, przedwojenny robotnik, komunista, PPR-owiec, uczestnik powstania warszawskiego zresztą, po wojnie działacz, poseł, w gruncie rzeczy wykończony przez swoich (dostał pomieszania zmysłów po serii przesłuchań, gdy chciano go zmusić do złożenia zeznań obciążających Gomułkę). To wszystko można znaleźć tu.

Ale teraz ten drugi Aleksander Kowalski. Hokeista, olimpijczyk, zmobilizowany we wrześniu, zamordowany w Katyniu. Info tutaj.

Czyli ulica pierwotnie była imienia komunisty Aleksandra Kowalskiego. Można było ją przemianować na Aleksandra Kowalskiego hokeisty i zaoszczędzić kłopotów z wymianą dokumentów wszystkim mieszkańcom, skoro się już musimy bawić w ten chocholi taniec. Tak zresztą zrobiono w Warszawie na Bródnie. 

Tyle że wtedy, w 1991 roku, być może nikt nie słyszał jeszcze o hokeiście. Albo chcieliśmy mieć w Krakowie własnego Kowalskiego, a nie warszawskiego? Choć ten Franciszek taki mało krakowski... No ale z Galicji.


Teraz jeszcze tak. Zapisuję dla pamięci, że wykluwa się kolejny liść monstery z odpowiednimi dziurkami. Tak trzymać. Plus wsadziłam dziś do skrzynki na parapecie kuchennym bazylię, ale nie wiem, czy nie za zimno jej jeszcze będzie.

Oraz donoszę, że widziałam film, który mi się bardzo podobał. Nazywa się Nomadland, USA 2020, reż. Chloé Zhao

Film drogi, o kobiecie, która po stracie męża i pracy kupuje kamper i rusza w Amerykę, zatrzymując się wszędzie, gdzie uda się znaleźć tymczasową pracę, poznając innych współczesnych nomadów.

  

Przez moment pomyślałam - czymże jest to nasze życie, czy warto się tak czymkolwiek przejmować, może trzeba pozwolić mu płynąć. Ale jednak film to film, a życie to życie, jakkolwiek autentycznie by nie wyglądała Frances McDormand...

 

Zapomniałabym, co mi się wczoraj przydarzyło. Mieliśmy otóż do godz. 24.00 napisać test online z kursu. Byłam po piątkowej migrenie dość wykończona, ale zwlokłam się do biurka i napisałam. A problem z tym jest taki, że trzeba wpisywać  te literki z czeskimi znakami. Mam skopiowany alfabet w notatniku i cały czas się muszę przełączać i pojedyncze literki kopiować. A są takie wyrazy, że nawet ich pięć potrafią zawierać! I otóż napisałam już wszystko, namęczywszy się cholernie, chciałam tylko zerknąć na samą górę testu przed zamknięciem i... postawiłam niechcący kursor poza obrębem testu. Wyszłam z niego! 

Błyskawicznie wróciłam... ale nic tam już nie było. Carta blanca.

Matko, dawno się tak nie wkurw... 

Żeby system nie potrafił zapytać w takim przypadku HALO, IDZIESZ SOBIE? CHCESZ ZAPISAĆ? 

O nie, powiedziałam. Drugi raz ani myślę się tak męczyć.

I poszłam precz.

Zobaczymy, co teraz Nasza Pani zrobi.

No bo jednak test muszę zaliczyć 😏 

 

I WEŹ SIĘ TU CZŁOWIEKU NIE PRZEJMUJ.

czwartek, 15 kwietnia 2021

Paweł Nilin - Ostatnia kradzież

Ostatnią kradzież kupiłam (na allegro oczywiście) w czasach namiętności radzieckiej 😜 Chyba mi się wydawało, że to coś z kategorii dla dzieci i młodzieży, w każdym razie ustawiłam na półce obok takich właśnie, szczególnie Krosza, co widać na zdjęciu półki tam w dole.

A tymczasem niekoniecznie, a jeszcze okazało się, że to nie powieść, tylko opowiadania. Ale przecież już mi to tak nie przeszkadza od jakiegoś czasu. Opowiadań jest cztery i właściwie wszystkie mi się podobały.

Może najbardziej Modystka z Krasnojarska, choć to czasy wojny domowej, a tej nie lubię. Do tego stopnia, że się nie mogę przekonać do Białej Gwardii, choć to Bułhakow przecież i w dodatku często uznawany za najlepszego (że Mistrz i Małgorzata gorszy). Ale ja się kompletnie gubię w tych bezustannych przemarszach wojsk.

Ta książka trafiła w jakieś czułe struny. Może już wiek taki, że pewne tematy bardziej przemawiają. Starość widać. Albo na przykład Najbliższy krewny. Syn od lat obiecuje sobie, że zabierze matkę do Moskwy, pokaże jej wszystko, co najpiękniejsze, zaprowadzi do teatru... tylko czasu ciągle nie ma, żeby po matkę pojechać. Aż tu przychodzi telegram z wiadomością o jej śmierci. I teraz wypada się zaopiekować ojcem, dla którego właśnie nie miało się wcale serca. Ojciec chętnie sprzeda dom, na który ściubolił całe życie, tyle że w stolicy nie ma co robić, nudzi się.

Po polsku wyszły jeszcze dwie inne rzeczy Nilina, ale czytać o walce ze zbrojnymi, postkołczakowskimi grupami rabunkowymi na Syberii w 1920 to mi się nie chce. Za to oglądałam jeden film, który powstał na podstawie opowiadania tego pisarza, nazywało się to Wpierwyje zamużem i dobre było, głowę bym dała, że o nim tu pisałam, ale nie znajduję na blogu. O samotnej matce, która chce nieba przychylić dziecku, ale to niezbyt się jej odwdzięczy, gdy dorośnie.

 

Jest jeszcze jeden, Liubimaja diewuszka, ale trochę mnie odstrasza, że z 1940 roku.

Początek:

Koniec:

Mleko w kręgach! Ciekawe, czy ten sposób przechowywania nadal jest praktykowany.
Nieraz sobie myślę, jak to kiedyś będzie, gdy zabraknie ostatniego powodu dla przyjazdu do Dżendżejowa...

Numerkiem opatrzone Skąd wieje wiatr pochodzi jeszcze z mego dzieciństwa. To była jedna z ulubionych i chyba sobie ją przypomnę (sprawdziłam, że poprzednio czytałam w 2008 roku, więc już można).

Wyd. Iskry, Warszawa 1959, 226 stron

Tytuł oryginalny: Знаменитый Павлюк 

Przełożyli: Jerzy Litwiniuk i Ignacy Szenfeld

Z własnej półki (kupione 23 lipca 2014 roku za 13 zł, aż dziw, że tyle dałam za radziecką książkę i to nie żadną kultową)

Przeczytałam 11 kwietnia 2021 roku


Gdy Władzia przez tzw. błąd systemu umożliwiła rejestrację na szczepienia dla dwudziestu kolejnych roczników, zalogowałam się co prawda na Internetowe Konto Pacjenta, ale nie udawało mi się zapisać na żaden termin. Dopiero na drugi dzień z infolinii.

Niemniej jednak przy tej okazji przestudiowałam sobie to IKP i odkryłam, że od 2008 roku kosztowałam to państwo 9488,51 zł. To znaczy tyle na mnie wydał NFZ (ile ode mnie wcześniej zainkasował, boję się liczyć, zresztą to i tak nie ma znaczenia). W systemie są odnotowane 133 wypadki zdrowotne (wizyty, badania, hospitalizacje). Najpierw się zdumiałam. Aż tyle? Za 13 lat? Czyli po dziesięć na rok? Przecież ja nie wysiaduję w poczekalniach lekarzy!

No, ale jak się weźmie pod uwagę, że dwa razy do roku życzą sobie mnie widzieć endokrynolog i neurolog, to już mamy prawie połowę. I otóż taka porada specjalistyczna jest wyceniona aktualnie na 40,40 zł.

Ale mam tam ciekawsze przypadki. Na przykład:

- 52,50 zł psychiatryczna ocena stanu psychicznego (poszłam raz z depresją, dostałam receptę, którą wyrzuciłam do kosza i tyle z tego było; jest tam jeszcze napisane, że wizyta trwała 40 minut - chyba we śnie)

- 180 zł miejscowe wycięcie zmiany skóry + badanie histopatologiczne (miałam na plecach dużą plamę, dwie panie dermatolog nad nią debatowały w przychodni, nie doszły do żadnych konstruktywnych wniosków i w końcu wysłały mnie na klinikę)

- 117 zł badanie mikroskopowe materiału biologicznego + posiew (to też na tej klinice dermatologicznej było, ale z okazji posterydowego zapalenia skóry, które mi szybciutko wyleczono i zakazano na przyszłość kalać twarz wodą)

- 180 zł tomografia migrenicznego łba (ale to już dawno, na pewno teraz więcej kosztuje)

- 109,85 zł UWAGA! ręczne badanie piersi... ale też w zestawie USG piersi i USG macicy 😀

- 3692 zł wycięcie pęcherzyka żółciowego (w tym oczywiście hospitalizacja)

- 36 zł usunięcie szwów (po tym wycięciu)

- 288 zł kolonoskopia, którą mi pani chirurg bardzo chciała zrobić (więc zrobiła, co się miałam z nią kłócić) przed wyżej wspomnianą operacją; do dziś nie wiem, dlaczego (wrażeń wiekopomnych nie opiszę)

I to się nazywa, że nie wysiaduję w poczekalniach... Co będzie za dziesięć lat?

Jak już byłam zapisana na szczepienie, zaczęłam powolutku rozważać opcję praską... sama na siebie krzyczę, że w pandemii nie należy nigdzie jeździć, ale już mnie tęsknota rozbiera poważnie. Napisałam na swoją Husovą ulicę, czy w ogóle planują otwierać. Planują, jak tylko będzie to możliwe, a kiedy bym chciała przyjechać? A 4 sierpnia na przykład. A oni na to, że mają od 6 sierpnia OSTATNI wolny pokój!

Nosz. Być może to sami Czesi tak tłumnie rezerwują, nie wiem, są namawiani, żeby za granicę nie jeździć, tylko po kraju się szwendać. W tej sytuacji nie pozostawało mi nic innego, jak zaklepać, prawda? Napisałam co prawda, że przyjadę pod warunkiem, że będę zaszczepiona. A tu potem przychodzi informacja, że Open House Praha, które się odbywa zawsze w maju, będzie 7 i 8 sierpnia! No jakby się zmówili, żebym musiała jechać!

Córka mając dostęp do mojej poczty poczytała sobie tę korespondencję i powiedziała tylko, że jak chcę, to mogę, ale żebym sobie zdawała sprawę z tego, że ona mnie do domu po powrocie nie wpuści 😂 Faktem jest, że byłoby dobrze, gdyby i ona była zaszczepiona... Myślicie, że ludzi 20+ będą szczepić przed jesienią?

Z rozpędu zamówiłam kartę EKUZ - bo też można z konta pacjenta, wielka wygoda, zawsze odsiadywałam swoje w kolejce na Batorego, a tu raz-dwa i szybciutko przysłali pocztą. Od tej pory tylko tak będę robić!

Szczerze mówiąc do końca w ten praski wyjazd nie wierzę, zresztą zobaczymy, jaka będzie sytuacja w lecie. Ale ściągnęłam z regału Szczygła i zaczęłam czytać 😉

Dziś dostałam tę swoją pierwszą dawkę Astry. Wbrew obawom, że będzie chaos i dziki tłum w hali EXPO, wszystko przebiegło sprawnie, przede mną było 8 osób i poszło szybko. Za to potem, gdy odsiadywałam pół godzinki po szczepieniu (ze względu na jedną niejasność wśród punktów formularza), kolejka się mocno wydłużyła. A jeszcze wojak wydzwaniał do różnych osób, żeby się zgłosiły dziś do 19.00. Czyli wolne moce przerobowe są.

Nawet nie czułam ukłucia. Pytanie, czy zacznę czuć rękę jeszcze dziś wieczór 💪

Wstydziłam się robić zdjęcia, więc tylko takie z ukradka 😎